Jakiś czas temu przeczytałem 49 idzie pod młotek i trochę żałuję, że za prozę Pynchona nie wziąłem się trochę wcześniej. W niedalekiej przyszłości mam zamiar przeczytać Tęczę grawitacji. Ale juz po lekturze poprzedniej książki mogę powiedzieć, że Pynchon zaraz po Vonnegutcie, jest moim ulubionym postmodernistą
Parę miesięcy temu przeczytałem 49 idzie pod młotek. Wcześniej nie znałem twórczości Pynchona a już kilkakrotnie spotykałem się z bardzo pochlebnymi opiniami na jej temat.
Na tylnej okładce czytamy: "Jedna z najlepszych powieści XX wieku..." (wg. magazynu TIME). A także: "(...) może przyprawić o mocniejsze bicie serca, niepohamowane ataki śmiechu i... zawroty głowy". Cóż, arogancja Amerykanów nie zna granic przestrzeni i czasu. Jeśli chodzi o "niepohamowane ataki śmiechu", nie wystąpiły u mnie żadne (widoczne turlanie się po podłodze jest w tym wypadku zarezerwowane tylko dla elit), choć nie mogę odmówić książce dowcipu, ponieważ jest zabawna.
Krótko: Podobała mi się. Z czasem uznaję, że podobała mi się nawet bardziej. To jedno z tych dzieł, przez które czytelnik po prostu płynie. Co jest wielką zaletą, ale w moim przypadku również wadą, bo przepłynąłem przez 49 idzie po młotek bez jakichś głębszych uczuć. Doświadczyłem natomiast ogromnego podziwu dla erudycji autora, szczególnie że napisał ten utwór mając zaledwie 28 lat. Intryga powieści, zręcznie wmieszana w historię poczty w Europie i USA, zrobiła na mnie wielkie wrażenie - zazdroszczę Pynchonowi błyskotliwości. Lecz najbardziej zaimponował mi on, zgrabnie wplatając tam wiedzę z zakresu nauk ścisłych: rachunku różniczkowego oraz II zasady termodynamiki (pod postacią demona Maxwella). To takie zabiegi są dla mnie symptomem prawdziwej (pełnej) erudycji.
Ostatecznie jednak brakowało mi tu czegoś, jakiegoś katharsis, choć pewnie to zbyt mocne słowo. Najwyraźniej duchem nie należę do sfery postmodernizmu. McCarthy przemawia do mnie znacznie głośniej.
EDIT: Przy lekturze Pynchona pomaga ta strona internetowa, opisując zawarte w jego twórczości konteksty (pogrupowane wg tytułów i rozdziałów).
_________________ Teraz rozchodzi się po wszystkich salach, przeganiając zastałą woń dymu, alkoholu i potu, delikatny, mdławy aromat Śniadania: kwiatowy, przenikliwy, zaskakujący bardziej niż barwa zimowego słońca, przejmuje przestrzeń we władanie nie tyle za sprawą swej zwierzęcej ostrości czy natężenia, ile wskutek nader zawiłego wiazania molekuł, współuczestnicząc w sekretnej magii, dzięki której - co nieczęsto się zdarza - Śmierci tak wyraźnie daje się do zrozumienia, żeby się odpierdoliła - T. Pynchon
Tyle tylko, że z tego, co wiem, to Nowa Proza wykupiła prawa do przekładu, a podejrzewam, wygasa ono pewnie po kilku latach. Poza tym Against the Day to książka gruba - 1100 stron prawie-że-A4 zadrukowanych małą czcionką, ogrom pracy dla tłumacza. No i nie ukrywajmy - Pynchon pisze rzeczy trudne do przekładu, jego książki są dla koneserów i ciułąją się w Polsce od wydawnictwa do wydawnictwa, więc szanse na nasze wydanie są bardzo małe. Chyba że Pynchon dostanie Nobla. Na co szanse są jeszcze mniejsze.
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Świetna wiadomość - WL właśni wznowiło „49 idzie pod młotek”, czyli najlepszą powieść na rozpoczęcie przygody z twórczością Pynchona
_________________ Teraz rozchodzi się po wszystkich salach, przeganiając zastałą woń dymu, alkoholu i potu, delikatny, mdławy aromat Śniadania: kwiatowy, przenikliwy, zaskakujący bardziej niż barwa zimowego słońca, przejmuje przestrzeń we władanie nie tyle za sprawą swej zwierzęcej ostrości czy natężenia, ile wskutek nader zawiłego wiazania molekuł, współuczestnicząc w sekretnej magii, dzięki której - co nieczęsto się zdarza - Śmierci tak wyraźnie daje się do zrozumienia, żeby się odpierdoliła - T. Pynchon
No to mowie ze pynchonista, czyli nad kase przeklada swoja milosc do Pynchona. Taki fan.
Pynchonizm pynchonizmem, a zainwestowanie 5 lat życia w jedno przedsięwzięcie swoją drogą. Nie wiem jak Ty, ale ja chyba bym się nie odważył na taki krok.
Pytanie brzmi tylko po jaką cholerę NP kupiła prawa, które są chyba największym kosztem w takim przedsięwzięciu, a teraz nie wydaje książki. Co takiego stanęło na przeszkodzie, żeby wydać AtD? Z biznesowego punktu widzenia to chyba jeszcze większe fiasko niż gdyby wydali książkę i na niej stracili.
Kiedyś tam przed kilkoma laty czytałem 49 Idzie pod młotek i nie weszło za dobrze (nie skupiłem się, nie zrozumiałem). Dopiero w zeszłym roku przeczytałem drugą książkę Pynchona (z okazji filmu) - Wada Ukryta. Urzekło mnie. Teraz Vineland urzeka tak samo. Podobno nie jest to "the best od Pynchon" (tutaj krytycy i recenzenci celują w Tęczę Grawitacji i Mason & Dixon). Jak to nie jest the best of... to ja muszę w takim razie resztę Pynchona znaleźć (oczywiście to co po polsku wyszło, bo taka akurat proza po angielsku raczej by mnie przerosła).
Ogólnie, Wada Ukryta i Vineland są do siebie bardzo, bardzo podobne. Zarówno pod względem tematyki, sposobu narracji (z takim sposobem nigdy się nie spotkałem - pisze ktoś podobnie?), humoru i wiedzy jaką Pynchon się popisuje w obydwu książkach. Te powieści mają jedną cechę, którą ja uwielbiam - wołają o ponowne czytanie. Oczywiście największym ograniczeniem dla pełnego i w pełni satysfakcjonującego odbioru Vineland, są moje braki w wiedzy o polityce i społeczeństwie USA lat 60-80, bo przez te braki właśnie ucieka bokami podczas lektury bardzo dużo wartości.
Pisałem po przeczytaniu Wady Ukrytej do Albatrosa z pytaniem o ewentualne wznowienia i wydanie np. Against the Day czy V. - ale odpisali, że to trochę "nie na polski rynek". Szkoda. Tęczy Grawitacji też nie wznowią - na pewno nie w najbliższym czasie.
To ja idę do biblioteki po 49 idzie pod młotek.
Uwielbiam "Vineland", "Wadę ukrytą" również. "W sieci" jest trochę słabsze, ale i tak czytałem z ogromną frajdą. Z pewnością nie są to powieści tak gatunkowo ciężkie, jak "Tęcza grawitacji". Ale żeby wszyscy pisarze pisali takie "słabe" powieści...
"49 idzie pod młotek" leży mi koło łóżka, coś tam poczytuję, ale rzeczywiście ciężko wchodzi więc trudno mi się na razie wypowiadać.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Teraz tak sobie myślę, że taki Neal Stephenson ma pewne punkty wspólne z Pynchonem. Mocny erudycyjny podkład pod budowę świata (choć Pynchon jest bardziej szczegółowy i wrzuca czytelnikowi więcej materiału), sposób prowadzenia narracji (Pynchon trochę bardziej odpływa czasami w coś co nazwałem sobie "trzecioosobowym strumieniem świadomości"), no i humor (jak czytałem w Vinelandzie o żeńskim zgromadzeniu wojowniczek ninja czy o dwóch kolesiach z garażu o ksywach Cholera i Ziom to skojarzenia ze Stephensonem pojawiały się od razu).
Oczywiście bazuję na wszystkich wydanych w Polsce Stephensonach i tylko dwóch Pynchonach (bo więcej nie znam). Może inne książki tego drugiego to trochę inna (cięższa) bajka. Takiej Tęczy Grawitacji to się trochę boję
Też doszedłem do takich wniosków. Stephenson jest jakąś szczególną "wersją" Pynchona. Nie naśladowcą. Nie kontynuatorem. Inspiracje są widoczne i to jest to, o czym piszesz. Chyba też to zauważałem po lekturze Pynchona. Najbardziej widać to w "Cryptonomiconie".
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
49 idzie pod młotek
Najtrudniejsza (mimo, iż najkrótsza) z książek Pynchona, które przeczytałem (49, Vineland, Wada Ukryta). Na pierwszy rzut oka to typowe pynchonowskie studium paranoi i teorii spiskowych, jak się chwilę zastanowić to wyłania się z tego studium bezbronności człowieka wobec rzeczywistości opanowanej przez gigantyczny szum informacyjny - co jest też jednym (nie głównym) z motywów przewodnich Vineland. Ludzka skłonność do tłumaczenia i ubierania odebranych danych w schematy i ciągi przyczynowo-skutkowe skonfrontowana z światem, gdzie nie ma żadnych jasnych roztrzygnięć lecz kolejne warstwy tajemnicy, gdzie nie ma odpowiedzi lecz w zamian tego mamy kolejne pytania. Coś jak Pamiętnik znaleziony w Wannie Lema, tylko mniej zanurzony w filozoficznych zmaganiach z metafizyką – bardziej odnoszący się do „tu i teraz”, w tym szczególnym przypadku do Ameryki lat 60.
Ogólnie warto chyba zacząć poznawanie Pynchona chyba właśnie od tej książki. Sieć w jednym miejscu określa tą książkę jako „charakteryzująca się wielką gęstością narracji”. Jak to czytałem to szukałem słowa na to czego doświadczam – i to jest określenie adekwatne. W Vineland i Wadzie Ukrytej Pynchon nieco (ale tylko trochę) luzuje.
Ale Tęcza Grawitacji wytrąciła mnie z błogiego samozadowolenia. Bo w końcu przeczytałem. Było tak trudno jak się spodziewałem. Nawet pomimo wcześniejszej lektury czterech łatwiejszych powieści Pynchona - widać nie przygotowały mnie dostatecznie na tą książkę. Zaliczyłem kilka knockdownów, kilkukrotnej konieczności powtórzeń „ostatnich 20 stron jeszcze raz”, kilkukrotnego „a o co w ogóle teraz chodzi”. Ale było też kilka olśnień, kilka owacji i ogólne wrażenie obcowania z przedstawicielem gatunku powieści absolutnej. Ale przeczytałem – ostatecznie lekko zmęczony, oszołomiony i żądny szczegółowych wyjaśnień (a to błąd w przypadku podejścia do tego autora).
Nie potrafię wystawić oceny. Wyciągnąłem pewnie nawet nie połowę z treści, wielu rzeczy pewnie nie zrozumiałem, o wielu myślę, że zrozumiałem a to nieprawda, wiele mnie zachwyciło a kilka jednak zmęczyło.
Powieść ta dygresją stoi. Główna oś fabuły jest jednak wg mnie wyraźnie zaznaczona (historia Slothropa, jego paranoi i poszukiwań niezwykłej rakiety), jednak tak obudowana pobocznymi, wielce rozbudowanymi odnogami, że faktycznie można się pogubić. Czytanie Tęczy Grawitacji to wysiłek, bez mała fizyczny, po którym czujemy się zmęczeni. Ale zmęczeni w sposób taki jak po intensywnym biegu lub treningu na siłowni - jutro chcemy to powtórzyć. I wprost nie możemy się doczekać. Tęcza Grawitacji uczy cierpliwości, uwagi i skupienia - chwila rozproszenia i jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż przed chwilą, często zadając sobie pytanie "a teraz co jest grane?". To też nauka czytania długich (potwornie długich) zdań, które jednak są jak najbardziej sensowne i wręcz hipnotyzujące. Tęcza Grawitacji to ten sam styl i forma co w innych książkach Pynchona, wizytówka autora wprost nie do podrobienia. Najgęstsza narracja z jaką się spotkałem w życiu, melorecytacja przepełniona treścią. Ale zestawienie np. W Sieci z Tęczą Grawitacji; to jak zestawienie Merkurego z Jowiszem – niby jedno i drugie to planeta.
Co zatem odnajdujemy w ksiażce? Blobowaty Wielki Migdał; główny bohater zdający się wyczuwać miejsce kolejnego bombardowania za pomocą swego libido i prawdopodobnie kryjący w sobie odpowiedź na pytanie "czy można złamać nienaruszalne jak do te pory prawa termodynamiki?"; specjalna jednostka prowadząca badania z dziedziny parapsychologii, mające na celu pokrzyżowanie szyków hitlerowcom; facet, który uważa że jest uosobieniem II Wojny Światowej; niemiecki oficer-sadysta, który w celu realizacji swoich eskapistycznych potrzeb odgrywa ze swymi ofiarami bajkę o Jasiu i Małgosi; nurkowanie w sedesie w poszukiwaniu zaginionej zapalniczki (Trainspotting!!!); naukowiec odtwarzający w nieco zmieniony sposób eksperymenty Pawłowa (tak, tego od psów) w celu dojścia do odpowiedzi na pytanie czy można odwrócić zwrot wektora "przyczyna-skutek" i wiele, wiele innych historii; zwariowanych, żartobliwych, absurdalnych a jednocześnie przeładowanych erudycją. Tylko, że nie jest to jakiś bezładny kalejdoskop, to coś w stylu krystalizującej się w trakcie czytania potężnej struktury, która nie tylko się rozrasta ale i rekurencyjnie nakręca samą siebie.
Analizy i przedstawienia własnej interpretacji się nie podejmę. Jest tego na kopy. A ja muszę chyba dojrzeć do Tęczy i za parę lat spróbować ponownie.
Tymczasem został mi jeszcze tylko Mason i Dixon. Pewnie jeszcze w tym roku.
Zazdroszczę. Czekam na okazję, aby dorwać "Tęczę Grawitacji". I zmierzyć się z nią. Choć gdybym ją przeczytał bez znajomości "lżejszych Pynchonów" to zapewne odpadłbym w przedbiegu. A tak - mam smaka, a ty mi o tym przypomniałeś.
"Albatros" planuje (planował) wydanie jeszcze jednej powieści w Polsce i nic więcej poza nią. Zapomniałem, o którą chodzi. To nieważne. To nie będzie "Tęcza...". Ale i tak kupię. Jeśli te plany się potwierdzą.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Musiałem już oddać ten czytany egzemplarz "Tęczy" - też zatem czekam na wznowienie. Albatros chyba nigdy konkretnie nie napisał o jaką książkę chodzi - mi odpisali odnośnie "V" i "Against the Day" że nie ma szans. Na Tęczę też chyba nie.
Na szczęście najlepsza z tych trzech, których jeszcze nie czytałem jest akurat po polsku.
Nie znam twórczości tego pisarza, więc moje pytanie jest takie - czy "Wada ukryta" to dobra pozycja na początek przygody?
_________________ Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz [Stary Ork]
Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje [utrivv]
"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
Wydaje mi się, że dwie ostatnie książki Pynchona są najbardziej przystępne ("Wada Ukryta" i "W Sieci").
Jest też "49 idzie pod młotek", trudniejsza ale za to krótsza, więc też może być takim próbnikiem dla Ciebie.
Tak zrobię, dzięki Po weekendzie kupuję "Wadę ukrytą"
_________________ Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz [Stary Ork]
Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje [utrivv]
"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
49... czytałem tak dawno, że nie pamiętam szczegółów. Tęczę zaczynałem kilka razy bez efektów. W sumie jedynie Entropia, która była drukowana w zbiorze Gabinet luster pozostała w pamięci.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum