Pewnie jako jeden z ostatnich ZBowcow przeczytalem w koncu "Atlas chmur" i odczucia mam podobne do wiekszosci. Wspanialy jezyk i, czego sie nie spodziewalem, humor. Mam na mysli szczegolnie opowiesc Cavendisha - tak nienachlanie i szczerze dowcipna literature chcialbym czytac czesciej, zazwyczaj jednak wiekszosc autorow trudniacych sie tego typu powiesciopisarstwem niepotrzebnie sili sie na to, aby koniecznie kazdy akapit, kazdy dialog byl zabawny, co skutkuje niesamowita sztucznoscia i zalewem sucharow. Z drugiej strony jakby strescic postronnej osobie "o czym w ogole jest Atlas chmur" to pewnie wiekszosc rozmowcow myslalaby, ze to nowa powiesc Coelho. Czyli jak slusznie stwierdzil Fidel - banal. Ale banal pierwszej klasy.
Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta Jak ja lubię taki obyczaj, wypełniony dobrymi dialogami i nieśpiesznym, rzetelnym, mięsiwem; bez tanich chwytów, i zamulania mieliznami. Gdzie z jednej strony wydaje się, że niewiele się dzieje, a z drugiej człowiek duma i rozmyśla nad rzeczywistością, gdzie brak rzeczy jednoznacznych a rzadko który medal ma jedynie dwie strony. Świetne. I tylko, czemu to jest na fantaście??
Nie dalej niż wczoraj trzymałam w ręku i zastanawiałam się nad zakupem. Skoro lepsze od "Atlasu", to źle zrobiłam, że pożałowałam grosza. Ale nic to, przy najbliższej okazji naprawię błąd.
_________________ "Wewnątrz każdego starego człowieka tkwi młody człowiek i dziwi się, co się stało".
T. Pratchett "Ruchome obrazki"
Mnie się "Atlas..." chyba bardziej podobał, ale też bardzo doceniam "Tysiąc jesieni...", z mniej więcej tych samych powodów, które wymienił Fidel.
Gdyby się uprzeć i potraktować dosłownie wypowiedź jednego z bohaterów, zapominając na chwilę, że najprawdopodobniej jest szalony, "Tysiąc jesieni..." ma element fantastyczny
Szalony, nieszalony, jak dla mnie jest w tym element fantastyczny A powieść zacna, chyba też mi się bardziej podobała od "ACh" (ale nie wszystkich jego opowieści składowych).
Atlas w sumie wypada nieco lepiej, ale Tysiąc jesieni też jest bardzo dobre. Choć porównywanie tych powieści w zasadzie mija się z celem, bo są zupełnie różne.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
"Widmopis" mnie pozostawił nieco zamyślonego Pewnie będę musiał przeczytać ponownie za jakiś bliżej nieokreślony czas. Wcześniej nie czytałem recenzji, omijając je szerokim łukiem. Aby złapać pierwszą i własną pierwszą myśl o tej powieści. Zaczęła mi się ona podobać dopiero od rozdziału "Wyspa Clear". A potem było jeszcze lepiej i nastąpił koniec. Pierwsza myśl o tej powieści była taka, że jest to powieść o przypadku. I o znaczeniu przypadku. Nasunęły mi ją fragmenty z rozdziału "Wyspa Clear". Co by było gdyby Mo Mundeldary nie zetknęła się ze śmiercią bohatera, który zmarł kilka rozdziałów wcześniej. Czy miałoby to wpływ na jej decyzję. A w konsekwencji czy doprowadziłoby do tego, co się wydarzyło/nie wydarzyło w rozdziale "Nocny Pociąg". Ale ta śmierć - jaki byłby jej związek z losami dziewczyny, z którą przespał się bohater "Londynu". Czy też raczej właśnie z nim. I czy jest tu związek. I czy musi być. Bo kiedy to piszę, to wydaje mi się, że jednak błądzę po manowcach. Bo jak to wszystko się ma do rozdziału pierwszego, drugiego i trzeciego?
Zatem zadanie: przeczytać ponownie "Widmopis" i znaleźć odpowiedź. Albo jej nie znaleźć, bo może to nie jest ta "nitka", którą myślałem, że znalazłem. Przypadek jako punkt wyjścia od razu domaga się zdefiniowania, umieszczenia go jako elementu ciągu - przyczynowo skutkowego. Coś jak trzepotanie skrzydeł motyla, ktore wywołuje tsunami po drugiej stronie globu. Pasowałby mi do tego "ciąg" geograficzny. Ale wówczas musiałbym przyjąć, że rozdział "Okinawa" był początkiem, co od razu wprowadza pewien problem związany ze znaczeniem rozdziału "Metro". I był początkiem czego?
Albo jeszcze inaczej. Przypadek nie jako zdarzenie losowe, ale zdarzenie metafizyczne (przeznaczenie i tym podobny crap, w który naprawdę nie chcę wchodzić, bo to ruchome piaski bełkotu).
Albo jeszcze inaczej. W ogóle błądzę a ten przypadek to kwestia zasugerowania się dwoma rozdziałami. A chodzi, na przykład, o realność rzeczywistości i pytanie o jej naturę. Ale przypadek podoba mi się bardziej. Jednak sam wymyśliłbym dla takiego klucza-punktu wyjścia argumenty przeciwne.
Pomyślę może jeszcze. A potem zderzę się z innymi interpretacjami.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Czytałem "Atlas..." i "Tysiąc jesieni...", jutro lub pojutrze planuję zabrać się za "Widmopis".
Post Romulusa dodatkowo mnie zachęca (głównie objętością), choć nie przeczytam go dokładnie, z obawy przed ewentualnymi spoilerami i przedwczesnymi (dla mnie) interpretacjami.
Skończyłam Czasomierze. IMHO słabsza od Atlasu chmur, co wcale nie znaczy, że słaba. Odniosłam wrażenie, że wątek fantastyczny został tylko po to wprowadzony, by autor mógł uzasadnić pojawienie się w powieści bohaterów innych jego książek i żeby ograć wątek spiskowy. A potem warstwa fantastyczna rozpływa się, zanika. Wszystko konstrukcyjnie trzyma się kupy, owszem, ale jakoś tak... czy ja wiem... za dosłownie może. Muszę to jeszcze przemyśleć, może gdyby wątek fantastyczny potraktować symbolicznie, jako metaforę albo inną alegorię... no nic, pokombinuję. Ale pierwsze cztery księgi są absolutnie rewelacyjne, Mitchell kapitalnie potrafi nakreślić postaci, one żyją naprawdę, momentami prawie wyłażą z kart, nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Świetnie potrafi opowiadać.
_________________ Niewiedza nie jest prostym i biernym brakiem wiedzy, ale jest postawą aktywną; jest odmową przyjęcia wiedzy, niechęcią do wejścia w jej posiadanie, jest jej odrzuceniem.
Karl Popper
Potrzebował życia dłuższego niż ludzkie. Dla porównania, dla ukazania sensów, wartości. Obie strony konfliktu przedstawiają odmienne podejście do pewnych wartości, czytelnik ma to rozważyć.
Wartości? Że niby wegetarianizm i chęć zniszczenia wroga jest jakąś wyższą wartością? Czym dalej od tej książki tym wydaje się po prostu głupsza.
Trzymam się z daleka od recenzji. Czekam z zakończeniem lektury. Jak na razie, to cieszę się nią. "Czasomierze" wydają mi się najłatwiejszą z dotychczasowych powieści Mitchella. I chyba pierwszą, od której cięzko się oderwać. Są w niej znakomite akapity, aż się wyrywałem czasami, aby wrzucić jakiś świetny, celny cytat na forum lub Fejsbuka. Ale wciąż (po ok. 400 stronach) nie widzę w tej powieści wiele więcej poza tym, co bezpośrednio wynika z fabuły.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Spokojnie, bez specjalnego wysiłku, można odnaleźć trzy odrębne warstwy przekazu. Być może więcej, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę powiązania z innymi powieściami autora.
Skończyłem.
Zgodzę się, że to opowieść o przemijaniu - i świata i życia. Plus połączenie z "Atlasem chmur" i "Tysiącem jesieni..." - ale nie trzeba znać tych powieści. To dodatkowy smaczek.
Powieść w lekturze była znakomita. Wciągająca i intrygująca. Może pod tym względem jest to najlepsza powieść Mitchella, z dotychczas wydanych w Polsce.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Z Mitchellem pewnie mam tak, jak z Pratchettem. Przeczytałem jedną powieść. Nie spodobała mi się. Praczetolodzy podsuwali miłe sugestie. Bez skutku. Czy jest coś, co waszym zdaniem powinno skłonić mnie do spróbowania Mitchella jeszcze raz? Co takiego w jego pisaniu jest, że tylu go czytać chce?
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Wracając do "Czasomierzy" - podobała mi się kwestia upadku ekonomicznego i ekologicznego (albo ogólnie: cywilizacyjnego). Mitchell po raz kolejny w tej powieści walnął celnymi obserwacjami i wnioskami. Rozmowa Holly z panem z milicji na temat tego, jak teraz świat wygląda i jak wyglądał była mocna i przerażająco prosta oraz dosadna we wnioskach i konsekwencjach. Jeden z lepszych fragmentów tej powieści.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Przeczytałem "Slade House". Za jednym posiedzeniem. Nie planowałem, ale kiedy zacząłem czytać, to jakoś żal było przerywać lekturę. Tajemnica Slade House była bardzo interesująca, choć - w finale - wcale nie okazała się najważniejsza. Bo powieść ta, co nie jest istotnym spoilerem, łączy się fabularnie z "Czasomierzami". Nie pierwsza to powieść tego autora tego typu. Choć ta chyba najmocniejsza pod tym względem. Chętnie odświeżyłbym sobie teraz "Czasomierze", aby sprawdzić, jak istotne jest to połączenie. Może chociaż przekartkuję. Szkoda, że fabuła nie jest bardziej rozbudowana. Ale przez to jest bardziej intensywna i tak dobrze się ją czyta. I może także dlatego tak pochłania.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Widmopis w końcu przeczytany. Mam problem z Mitchellem - nie potrafię go umiejscowić czy pisze bardzo ważne książki z przesłaniem, czy po prostu są to ładne, uniwersalne historie, które od banału oddziela kunszt autora.
Miejscami potrafi porwać narracją, doskonale oddając świat widziany oczami bohaterów, czasami przeraża właśnie ten świat, czasami to postrzeganie bohatera jest straszne (szczególnie to siedzenie w głowie fanatyka - brrr).
O czym jest ta książka? Jak dla mnie o wierze w dane wartości (bądź uczucia), podążaniu za nimi i co to może przynieść. O poszukiwaniu własnego miejsca. I o przypadkach. Które wcale przypadkami być nie muszą.
Ale mam problem z ułożeniem tego w całość. Czy to się w ogóle łączy, czy to moje wrażenie, że powinno się łączyć? I o co chodzi z ostatnim rozdziałem - jak Metro do tego wszystkiego pasuje?
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Też już mam Slade House za sobą. Cóż, słabiej jest niż poprzednio, ale głównie poprzez to, że Mitchell postanowił dalej penetrować temat Horologów, nie wnosząc nic nowego. Fabularnie poprawne, bez epickiego rozmachu, bohaterowie są właściwie tylko zarysowani i pojawiają się na zbyt krótko, by się z nimi jakoś czytelniczo związać - a ogólne wrażenie końcowe, że trochę to było "puszczone" i bardziej opowiadanie niż powieść. Ale fajnie, jak zawsze, Mitchella się czyta.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum