Atrament był chyba najsłabiej sprzedaną książką z UW, więc nie ma co się martwić.
Z czasem i jego nakład się wyczerpie. Bądź co bądź nie był duży, a rosną nowe pokolenia fantastów... Zmartwienie dopiero będzie, kiedy ktoś zlekceważy zagrożenie, a później "obudzi się z ręką w...". Bezpieczniej/łatwiej zapobiegać, niż...
Miałem cichą nadzieję, że to będą tylko delikatnie ze sobą powiązane powieści, jak choćby Wichry Smoczogór i Poszarpane granie Szostaka albo ten cały Potter. Cóż, trudno.
Nie, to w zasadzie jedna książka w dwóch tomach.
Poniższe posty zostały przeniesione do wątku wydawnictwa MAG. Uprzejmie przypominam użytkownikom, żeby trzymali się odpowiednich wątków - El
Jestem oczarowany Welinem. Zdecydowanie kupiła mnie wizją świata (ech ta wojna Enkin) i uwięzieniem (czy też głębokim osadzeniem) postaci w mitach. Do tego dużo sprawnie użytej konwencji. Styl w jakim napisana jest książka... z jednej strony podział na drobne fragmenty pozornie niezwiązane ze sobą, nie sprawiał mi problemów, z drugiej nie bardzo pasuje mi mieszanka językowa jaka Duncan stosuje - raz świetny, opis ciążący w kierunku poetyckiej narracji, by po chwili zabrudzić go wulgarnością i dosadnością. Niemniej z lektury jestem wielce zadowolony, Welin stawiam na równi z Opowieściami Sieroty.
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Rzeczywiście, obrodziło w tym roku; Martin, Watts, Duncan.
A skoro już tu jestem, to może podzielę się moją opinią o Księdze wszystkich godzin. Właściwie Welin i Atrament czytałem jedną po drugiej, więc nawet nie rozdzielam Księgi na odrębne pozycje.
Ogólnie, mam bardzo dobrą opinię o tej książce - to co mnie w niej zauroczyło, to przede wszystkim różnorodność. Bardzo podobały mi się ten styl narracji i konstrukcja świata, choć nie wiem czemu, strasznie trudno mi się to czytało - prawie miesiąc na to musiałem poświęcić, co jest ewenementem jeśli chodzi o moje tempo czytania. Była to z pewnością wymagająca lektura, rzucająca wiele kłód pod nogi, i właściwie o nich chciałem napisać.
To co odpychało mnie od kart książki, to było wrażenie, że jest ona nie tylko powieścią fantastyczną, ale też - a może przede wszystkim - manifestem skłonności seksualnych autora. To nawet nie chodzi o to, czy jestem tolerancyjny, czy nie, tylko o fakt, że drażni mnie, kiedy autor na siłę wciska czytelnikowi swoje poglądy i perspektywę. Nieważne czy jest się lewakiem, chrześcijańskim fanatykiem, czy sodomitą-gejem, psuje mi to odbiór książki, bo nie mogę jej traktować jak literatury fikcji, tylko mam wrażenie jakbym czytał pamiętnik z fantazjami autora. Trudno postawić pomiędzy jednym a drugim znak równości w przypadku Duncana.
Druga rzecz, to bardzo nierówny warsztat - po świetnych opisach świata Welinu, w następnym akapicie bywaliśmy obrzucani niepotrzebnymi wulgaryzmami. Można było lepiej wypełnić niektóre strony nie tracąc nic z charakterów postaci.
No i to zakończenie. To znaczy epilog, bo finał Wiosny w Sodomie był świetny. Ale ostatnia fałda opowieści, sielanka pół na pół hetero i homo wątków które pojawiły się zupełnie znikąd na ostatnie 20 stron jakoś nie dała mi satysfakcji z przeczytania zakończenia. Porównując to do epilogu z Welinu o Śmieciarzu, które samo w sobie było niezłym opowiadaniem, mam wrażenie, że zakończenie było bez pomysłu i odstawało od reszty powieści. Chociaż przyznaje, że takie zakończenie bez konkluzji i wcześniejsze zakończenie nurtu głównego i errat w sumie dają bardzo fajny efekt nawiązujący do charakteru fikcyjnej Księgi wszystkich godzin.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Bardzo podobały mi się ten styl narracji i konstrukcja świata, choć nie wiem czemu, strasznie trudno mi się to czytało - prawie miesiąc na to musiałem poświęcić, co jest ewenementem jeśli chodzi o moje tempo czytania.
Atrament czytałem chyba dwa lata, w tym czasie zdążyłem przeczytać jeszcze raz Welin, a potem Atrament od nowa.
Grigori napisał/a:
To co odpychało mnie od kart książki, to było wrażenie, że jest ona nie tylko powieścią fantastyczną, ale też - a może przede wszystkim - manifestem skłonności seksualnych autora. To nawet nie chodzi o to, czy jestem tolerancyjny, czy nie, tylko o fakt, że drażni mnie, kiedy autor na siłę wciska czytelnikowi swoje poglądy i perspektywę.
"Z gejami to dajmy sobie spokój, ale z lesbijkami, to chętnie bym popatrzył"?
Tam był po prostu seks, tyle że nie tylko heteroseksualny. Co za różnica, póki to seks?
Nie zgodzę się że to tylko seks, cała ta książka była odzwierciedleniem upodobań autora, a wątek wiecznie mordowanego Puka ma swoje źródło w prawdziwej tragedii, która miała miejsce w Anglii. Problem w tym, że trudno mi się dopatrzeć w tym jakiegoś przesłania, a po prostu mam wrażenie, że autor wciąż nachalnie mówi "patrzcie, taki jestem i się tego nie wstydzę...". Fajnie. Ale przez całą książkę w kolejnych konfiguracjach? "... i koniecznie muszę wam o tym przypominać na każdym kroku". Dla mnie takie zachowanie nie przystoi dojrzałej literaturze, co w sumie pokrywa się z faktem, że to debiut. A jeśli każda jego książka miałaby taka być, to więcej ich nie przeczytam. Zresztą, gdyby pod innymi względami tak powieść nie była znakomita, to z pewnością jej też bym nie doczytał do końca.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Gdyby to był wątek heteroseksualny to byłoby to po prostu kolejne love story i książka nie byłaby tak dobra. Czy film Brokeback Mountain jest nachalny, bo jest o związku nieheteroseksualnym? Tożsamość seksualna bohaterów jest cechą immanentną tego filmu i np. usuwanie scen erotycznych, bo część publiczności mogłaby je uznać za nachalne byłoby nie w porządku.
W gruncie rzeczy bardziej zwracałem uwagę na wątki lewicowe w książce, niż na gejowskie. A nie wydaje mi się, żeby autor się z nimi ukrywał (bądź dla Ciebie - był nachalny).
Grigori napisał/a:
Dla mnie takie zachowanie nie przystoi dojrzałej literaturze, co w sumie pokrywa się z faktem, że to debiut.
Poczytaj Łaskawe, też debiut, ale w porównaniu z Littellem, Duncan jest lajtowy pod względem seksu nieheteroseksualnego. A to literatura zdecydowanie najwyższych lotów.
Poza tym czy autor na czas pisania książki powinien schować swoje poglądy i upodobania do szuflady? Nie sądzę. Rozumiem, że część osób(niekoniecznie mówię tutaj o Tobie) wolałaby żeby, fantastyka pozostała wyłącznie fantastyką, ale ja szukam w fantastyce uniwersalności.
Trochę umyka Ci meritum mojego zarzutu.
Moje podejście do lektury było zupełnie neutrale, o Duncanie nie wiedziałem nic. A jednak, po dwóch bądź trzech rozdziałach, miałem niezbitą pewność, że jest homoseksualistą. I uwierz mi, nie mam nic do tego. Dlatego posłużę się mnie kontrowersyjną analogią. Czy gdybyś czytał książkę autora który jest wegetarianinem, to chciałbyś, żeby książka na każdym kroku Ci o tym przypominała?
Myślę, że właśnie słowo "manifest" dobrze oddaje co mam na myśli i to się po prostu nie komponuje z literaturą, robi z niej to czym być nie powinna. Takich książek i autorów jest wielu, nie są literacko neutralni i bywają przez to strasznie nachalni. I tak właśnie odbieram Duncana i ten wątek. Nieważne, czy będzie o gejach, lesbijkach czy jedzeniu warzyw, zawsze będę kręcił na takie coś nosem, bo czytanie o prywatnych poglądach autora nie pozwala mi - wręcz wyklucza - zagłębienie się w świat przedstawiony. Te dwie warstwy ze sobą nie współgrają. Oczywiście linia jest cienka, ale Duncan ją zdecydowanie przekroczył.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Neutralność światopoglądowa mnie nie interesuje, każdy autor ma poglądy i nie widzę nic złego w ich przedstawianiu. Nie powinni się z nimi kryć do szafy czy pod kołdrę. Oczywiście w niektórych powieściach łatwo jest wyciągnąć wnioski o poglądach autora, w innych nieco trudniej, ale gdy autor w wywiadzie przyzna się do określonych poglądów to pasują one do charakteru książek (vide Huberath). Poglądy i tak wyjdą na wierzch, czasem potrzeba do tego bardziej sprawnego czytelnika, jednak nie istnieje nic takiego jak literatura neutralna, obojętna.
Jeśli w książce wegetarianizm jest elementem budowy powieści, bez której powieść byłaby niepełna to nie widzę problemu.
Grigori napisał/a:
czytanie o prywatnych poglądach autora nie pozwala mi - wręcz wyklucza - zagłębienie się w świat przedstawiony.
Mi to jak najbardziej odpowiada - zagłębiam się wtedy nie tylko bezpośrednio w świat przedstawiony, ale również w świat wartości i poglądów autora z którymi niekoniecznie się zgadzam.
To moja zagwozdka: po co epatować tym, że ma się inne skłonności seksualne? To mnie najbardziej oburza, czy w tych książkach, czy w otaczającej mnie rzeczywistości. Rozumiem inność i ją akceptuję, ale nie wiem po co to wszystkim pokazywać.
W różnych książkach pojawiają się motywy homoseksualne, ale tutaj było to aż niesmaczne. Autor nachalnie chciał wszem i wobec oświadczyć całemu światu jakie ma upodobania. Tylko co to kogo interesuje??
bo czytanie o prywatnych poglądach autora nie pozwala mi - wręcz wyklucza - zagłębienie się w świat przedstawiony.
Ponowię pytanie Jandera. Czy gdyby nie było tam homoseksualizmu i sam Duncan byłby hetero, to czy podtrzymałbyś wtedy swój zarzut? Bo przecież opisywałby jako hetero związki hetero (zresztą tych było też sporo w KWG)?
A nawiązując do przytoczonego cytatu z posła Węgrzyna ciekawi mnie czy nachalnymi znajdujesz książki Anais Nin (jeżeli nie czytałeś to gorąco polecam - świetna literatura i wspaniały obraz epoki) ze względu na jej biseksualność?
W Twoim pytania brak jest rozróżnienia na to, co jest meritum mojego zarzutu. Autor nie pisze tylko o homoseksualnych postaciach, ale i o sobie. Właściwie odwrotnie. Pisze o sobie, a za tym idą jego postacie. Może właśnie dzięki temu jest to wiarygodne, ale przez to sprawia wrażenie, jakby napisał książkę o sobie, a nie o tych postaciach.
Odpowiadając na Twoje pytanie; to zależy, czy książka byłaby o erotomanii, czy o tym, że autor jest erotomanem.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Brak, bo tak jest IMO bardzo często, że pisarz w utworze literackim opisuje siebie, swoje superego, fantazje, marzenia, wspomnienia, fakty z życia. Tyle, że Tobie przeszkadza ten, który opisuje swój homoseksualizm.
Inna sprawa, że jesteś chyba nieźle zorientowany w życiu Duncana, twierdząc tak stanowczo, że on opisuje siebie, swoje życie.
Kolejna sprawa to fakt, że sfera seksualna, cielesna jest w KWG bardzo ważna. Dlaczego miałby silić się na opisywanie czegoś co mu się nie podoba.
Wiesz, wyłożyłem swoje zarzuty uczciwie i je podtrzymuje, ale w dyskusji która zmierza do zrobienia ze mnie homofoba dalej brać udziału nie będę. Razi mnie natrętne propagowanie prywatnych poglądów autorów w literaturze i tyle.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Nie sądzę, żebyś się bał, ale tolerujesz chyba z wyraźną trudnością.
Co i tak jest mimo wszystko godne pochwały Z MOJEGO PUNKTU WIDZENIA.
Bez kropli ironii.
Ja nie toleruję i nie mam z tym problemów. Duncana nie skończyłem, bo po takim orzeźwiającym strzale w mordę jakim była cudowna forma literacka, kolejny cios poszedł w nery, a było nim puste zamulanie bez treści. A to już nie było fajne. Doczłapałem do połowy Welinu i nic mnie nie zmusi by dokończyć.
Co do wątków homo czy hetero. Z punktu widzenia zboczonego heteroseksualisty, momenty hetero oraz lesbijskie są dla mnie jak najbardziej estetycznie poprawne. Wątki męskiego homoseksualizmu powodują we mnie obrzydzenie, ale chyba bardziej na ekranie niż na kartach powieści. Cóż, widocznie jestem homofobem. Żyję z tym i jest mi z tym dobrze.
Jander napisał/a:
Czy film Brokeback Mountain jest nachalny, bo jest o związku nieheteroseksualnym? Tożsamość seksualna bohaterów jest cechą immanentną tego filmu i np. usuwanie scen erotycznych, bo część publiczności mogłaby je uznać za nachalne byłoby nie w porządku.
Wiedząc z czym miałbym do czynienia, filmu unikam jak ognia.
Podobnie jak nie mam w zwyczaju oglądania gejowskiego porno.
Albo Zmierzchu.
BS: Piszesz o anarchii, seksie i homoseksualizmie wprost, nie posługując się eufemizmami. Czy uważasz szokowanie odbiorców za niezbędny element literatury? Czy to dobry sposób pobudzania aktywności czytelnika?
HD (...)
Tak czy inaczej, chociaż trzeba nam historii traktujących o sprawach szokujących (no bo jeśli literatura nie będzie się zajmować tego rodzaju okropnościami, to mamy cholerny problem, społeczeństwo chowające głowę w piasek), to każdy pisarz sam wybiera, o czym chce pisać i nie wszystkie historie będą szokować.
To powiedziawszy, muszę do jakiegoś stopnia przykładać miarę własnej estetyki, szczególnie tego jej działu, który wiąże się z postępowaniem – etyki, ponieważ istnieje także moralny status quo, w którym pewne zjawiska, jak (homo)seksualizm, stanowią tabu lub są otoczone eufemizmami. I jeżeli nie uzmysłowisz sobie, że ktoś gdzieś uważa pewne rzeczy za szokujące, istnieje ryzyko, że twój pocieszający eskapizm skończy jako manifest najbardziej szkodliwych podtekstów, bezmyślnie powtarzając społeczne uprzedzenia. Z etycznego punktu widzenia, pisarz musi kwestionować niepewną semiotykę, z którą pracuje, bo jeżeli tego nie robi, staje się współwinnym. To jednak bardziej złożone od samego szokowania. Na pewno nie chodzi o przekraczanie tabu tylko dlatego, że literatura powinna być "wyzywająca".
(...)
Lecz czy to oznacza, że pisarz musi szokować? Na pewno szokującym nie jest stworzenie bohatera-geja, który po prostu… nie schlebia stereotypom przez bycie złym i drapieżnym. Homofob może być zszokowany, gdy pisarz przedstawi homoseksualizm jako nic wielkiego, ale zszokowanie go nie jest zamiarem pisarza; jego celem jest coś dokładnie przeciwnego – pokazanie, że homoseksualność jest czymś, co nie powinno szokować.
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Skoro skończyłem lekturę Księgi wszystkich godzin, to odniosę się do dyskusji. Zanim jednak przeoram wasze wypowiedzi, to od siebie dodam że całość bardzo mi się podobała. Po raz pierwszy przeczytałem nowoczesną powieść fantastyczną o zantropomorfizowanych aniołach-bogach-bożkach która mi się bez pudła podobała. Do takiej konwencji zraziłem się po przeczytaniu "Siewcy Wiatru", a "Amerykańscy Bogowie" wcale nie byli dla mnie żadnym objawieniem. A tu Duncan pokazał ile można z takiego pomysłu wycisnąć. Dodatkowo o wiele lepiej niż Gaiman uchwycił ponowoczesność językiem fantasy, a jednocześnie udało mu się włączyć w ten nurt wynalazki wydawałoby się zarezerwowane dla SF, jak nanotechnologie. Wydaje mi się że to są gówne zasługi Duncana, ale nie wiedzieć czemu wszyscy w swoich zachwytach albo stękach zatrzymują się na niestandardowej kompozycji rozdziałów. Jak zaczełem czytać Welin to wydawało mi się że to coś po-amberowskiego (wieloświat Amberu mimo wszystko jest scentralizowany a kolejne światy są promienistymi odbicami samego Amberu, więc model mimo wszystko bliższy np. sródziemniu Tolkiena), ale ostatnie strony Atramentu w ogóle to oblają. [SPOILER] Nawe tytyułowa Księga Wszystkich Godzin jest wtórna względem ludzkich pragnień, jest tylko marzeniem o spójności jaką starają się zrealizowac bitmity w wielu światach poskręcanych jak rhizoma. [/SPOILER] Jednocześnie Duncan ma bardzo ścisły i klarowny w swoim zakręceniu stylu, tak że nie robi się z tego postmodernistyczny bełt. Absolutnie kupuje taki model, który jest o wiele bardziej frapujący intelektualnie niż elementy postmodernizmu w "Amerykańskich Bogach". A o wiele osób straszyło mnie że ta ksiązka pełna seksualnej obsceniczności, czy wyżej wklejonych waleni pływających w kako etc. Serio, nie zauważyłem.
Madmill napisał/a:
W dużej mierze przyczyną jest to, że w Welinie był więcej mitologi i religii podanej w formie "bardziej prostej", w Atramencie mamy już totalne eksperymenty z tym i wariactwa, czasami ciężko złapać ten odpowiedni wątek.
MadMill napisał/a:
Skończyłem Atrament trochę go męczyłem i uważam za słabszą część Księgi wszystkich godzin. Za dużo wariacji, wiele eksperymentów,
Przecież Duncan tam nie eksperymentuje więcej czy mniej- trzyma się tam ściśle formalnego klucza jaki zaprezentował w Welinie. Gdzie te wariacje i ekserymenty w stosunku do Welinu; skoro było ich tak wiele to chyba nie będziesz miał problem wskazać paru?
MadMill napisał/a:
Odejście też od mitologii i przejście do religii, rozpatrywania Biblii czy innych świętych ksiąg.
1. Mitologia to składnik religii, Mad.
2. To już było w Welinie (w sensie synkretyzm religijny) , więc o co kaman?
Metzli napisał/a:
oczekiwanie na Atrament (uczczone tym piwem ;P) i lekkie rozczarowanie Cóż, widać, że taką książkę, jak Welin można napisać tylko raz w życiu.
Przecież Welin bez odpowiedzi zawartych w Atramencie jest beznadziejny.
Bruja napisał/a:
Zakończenie w stylu kiepskiej powieści obyczajowej Coś za coś...
Grigori napisał/a:
ostatnia fałda opowieści, sielanka pół na pół hetero i homo wątków które pojawiły się zupełnie znikąd na ostatnie 20 stron jakoś nie dała mi satysfakcji z przeczytania zakończenia.
Wy chyba w ogóle nie przemyślieliście tej końcówki. Grogori - jakto znikąd? Przecież to zakończenie jest arcyprecyzyjną i logiczną konsekwencją momentu kulminacyjnego czyli decyzji Jacka w Sodomie. Pozatym samo z siebie idealnie nawiązuje i spina wiele wątków z Atramentu i Welinu. No i przedewszystkim w epilogu Duncan wyłożył nie-wprost swoją perspektywe na fantasy, baśń i literaturę - coś pięknego.
No to skoro Ty tak dogłębnie przemyślałeś to zakończenie, że według Ciebie spina wiele wątków, to ja proszę o rozwinięcie tego tematu. Mówię to bez żadnej złośliwości, po prostu do mnie ono nie dotarło, więc może mi wytłumaczysz.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Grigori, nie twierdze że zrozumiałem KWG dogłębnie. Co więcej - jestem pewien że dogłębnie jej nie zrozumiałem, gdyż nie wszystkie znaki zapytania jakie stawiałem na marginesach podczas lektury, zniknęły. Jestem jednak pewien że podjąłem próbę jej zrozumienia, co na tle komentarzy o KWG jakie dominują w sieci wydaje się raczej mniejszościową postawą. Większościowo dominują komentarze ludzi którzy KWG nie rozumieją i nawet nie podjęli próby jej zrozumienia - jedni ją za to nienawidzą i rzucają w kąt, albo odsprzedają znajomym, a inni wprost przeciwnie - zachwycają się swoją niewiedzą, wręcz brandzlują nią w przekonaniu że im mniej rozumieją tym z większym dziełem mają do czynienia.
Po pierwsze w epilogu widzimy świat w którym prawdziwy Thomas, brat Anny nie żyje (Thomas i Jack występują tam jako fearie). Po prostu. Najważniejsze jednak że wszystkie inne postacie są z tym pogodzone. Oczywiście trzeba przyjąć założenie że wszystkie 7 głównych postaci to jeden główny bohater, ale wydaje mi się to mocnym założeniem wobec tego że Duncan nonstop o tym wspomina (7 wspaniałych, 7 dusz egipskich etc, etc, - uważny czytelnik zauważy że w każdym wszechświecie nigdy te wszystkie 7 osób nie wystepuje naraz. Nawet Seamus Finn stawiając sobie pasjansa na stronie 398 Atramentu , stawia 6 kart symbolizujących 6 bohaterów, po czym stwierdza że zgubił mu się Joker). Jest o tym mowa już w Welinie na stronie 279 a potwierdza w Atrmanecie na 512 stronie która jest w ogóle kluczem do intepretacji całości dzieła Duncana. Teraz trzeba cofnąć się do sentencji „Et in Arcadia Ego” która pada w najważniejszych momentach w książce – to aluzja do http://pl.wikipedia.org/wiki/Et_in_Arcadia_Ego i znaczy nie tylko „I ja żyłem w Arkadii” albo „Ja (śmierć) jestem nawet w Arkadii”. Oznacza to ostateczne pogodzenie się z śmiercią Thomasa, który w ogóle urasta do symbolu każdej niezawinionej śmierci, której bohaterowie przez większość książki próbowali zapobiec poprzez zdobycie i modyfikacje KWG (m.i. wątki z pierwszej połowy atramentu). Pod koniec jednak dowiadujemy się że nawet oryginalna KWG jest tylko wymysłem bitmitów (A str 520) które z kolei, co wielokrotnie stwierdzane dają nam to co chcemy (np. W s. 421, A str 264) a KWG w największym stopniu pożąda Joey (A s. 527), symbolizujący ciemną, podświadomą stronę każdego z nas. Cały myk momentu kulminacyjnego w którym Jack zdaje się postanawia zabić w sobie to pragnienie (uświadamia je sobie, czyni częścią świadomości) poprzez podniesienie paralizatora i wycelowania go, strzał (w Joego? W siebie?) jest oparty na pogodzeniu się z prawdą. Jest to rezygnacja z zmieniania (co zawsze kończy się niepowoedzeniem - tu uciekł mi cytat ale kwestia Anat z końca Atramentu) i przewidywania przeszłości (które samo z siebie ją zmienia – W str 319). Jest to dojrzałość miłości o jakiej mowa w końcówce Welinu – „Naprawdę go kocham, lecz uświadamiam sobie, że inaczej jeszcze niż kilka godzin temu, tamtą zachłanną, egoistyczną, chłopiecą miłość teraz ledwo mogę zrozumieć. Kocham go, bo już go nie potrzebuje”. Przeskok do epilogu jest w tym momencie możliwy do intepretowania na 2 sposoby – 1. oniryczny czyli „to wszystko był zły sen” i 2. Ontologicznie-fantastyczny czyli bitmity w końcu zrekonstruowały wszechświat w którym główny bohater jest pogodzony z sobą i światem. Wszechświat ten skonstruowany jest jak nasz, czyli niefantastycznie a jednak, jest w nim miejsce na fantazjowanie co symbolizują Jack&Puk jako wróże (sama końcówka atramentu to swoisty manifest litercki Duncana). Przez cały epilog występują symboliczne gesty odnoszące się do najważniejszych zdarzeń z Welinu i Atramentu, stawiając je jednak w rzeczywistym (a może "urzeczywistnionym") świetle.
Oczywiście to co napisałem to jedynie szkic intepretacyjny, dotyczący jedynie jednego wątku KWG, czyli sensowności właśnie takiego a nie innego epilogu, który jest piękny w swojej logice. Jeśli któż uważa go za zbędny czy z dupy wzięty, powinien zostawić książki i wracać na pole paść gęsi. W samej książce jest też wiele kwestii na którymi jeszcze pracuje porządkując moje notatki na marginesach Welinu i Atramentu (np. kwestia stosunku Foxa do Finna, dwóch najbardziej „świadomych” dusz z całej siódemki [Duncan zresztą wielokrotnie stawia nad tym wątkiem znak zapytania]) więc dopuszczam że to intepretacja obciążona niedoskonałoscią i nie traktuje jej zupełnie serio. Ale uważam że i tak jest to bardziej serio podejście niż wyłożenie lachy na temat w ogóle i podsumowanie że KWG jest pięknym bełkotem (i zachwycanie się niezrozumieniem samego Welinu). Nie jest.
No cóż, nie sądzę, żebym stawiał sprawę w sposób: piękny bełkot. Ja skupiłem się na fascynującym wątku "nadistot", czyli bogów, aniołów, demonów jakby ich nie nazywać. Koncepcji rozłamu i boga jako pustego krzesła.
Ale ten wątek łączy się również ostatecznie właśnie w epilogu - przecież Bóg jako puste krzesło, największa tajemnica to śmierć, co wyraża się w śmierci Joego w świątyni (s 523 w rozumieniu poprzez stronę 498 i 408) A jak mówi Samuel H. "wszystkie największe prawdy są banalne [...] ludzie umierają" (s 512). I tak jak jest to napisane na stronie 408 w końcu imię Boga zostałe wypowiedziane a on sprowadzony na świat jako ostateczna śmierć Thomasa, który nie musi już wciąż ginąć w tysiącu światów alternatywnych. On po prostu nie żyje i jest świętej pamięci, to znaczy nie żyje w spokoju, a nie jako niespokojny duch wciąż umierający na skutek prób wyrywania go śmierci. Pogodzone z jego śmiercią postacie (Seamus który miał go chronić, Jack który był jego kochankiem i Anna, jego siostra) wspominają go jednak i w ten sposób Puk żyje jako nieśmiertelny duszek na zawsze z swoim Jackiem. Bo w ogóle wniosek KWG jest głęboko egzystencjonalny - niemożnośc poradzenia sobie z elemtarnymi kwestiami takimi jak śmierć, prowadzi ludzi do ciągłęgo podpalania świata, robienia z siebie aniołów i demonów.
A samą KWG widzę jako [tabelę z wieloma skomplikowanymi obliczeniami, w której wszystkie dane liczbowe zmieniają się losowo po "zwróceniu przez kogokolwiek uwagi na jedną z nich"]. Trudno mi to opisać, coś jak z załamaniem funkcji falowej.
Cóż, muszę przyznać, że włożyłeś sporo pracy i przemyśleń w tę lekturę czego nie śmiem nie docenić.
Nie mam zamiaru z tymi przemyśleniami polemizować, bo ani nie mam im nic do zarzucenia, ani do dodania - z pewnością nie ubrałbym tego w tak rozwiniętą wypowiedź, ale co do meritum zgadzam się w zupełności.
Natomiast co do Epilogu, uważam jednak, że jest ono nadal bardziej ostatnim słowem w manifeście dotyczącym skłonności autora, niż spójnym zakończeniem dotychczasowych wątków. Może celowo jest on tak skonstruowany, żeby każdy obmyślił go na swój sposób i z tej perspektywy to raczej atut niż wada (też wolę mieć pole do interpretacji, niż jedyną prawdę), ale w moim odczuciu oddalił się on tak daleko od treści książki (i jej konstrukcji), że została tylko ta homoseksualna otoczka. W każdym razie to wyryło mi się w pamięci najbardziej.
_________________ Grigori
" W dzisiejszych czasach konwencjonalna opinia głosi, że to światło tworzy cienie. Prawda wygląda jednak inaczej. Ciemność była pierwsza. Jest nieporównywalnie starsza i trwalsza niż światło. [...]
Jeśli prawda rzeczywiście jest tym, co trwa i nigdy nie zmienia swej natury, niebyt jest prawdziwszy od bytu. "
K. J. Bishop "Akwaforta"
Aleś mi pojechał, ale uświadomiłeś mi jak bardzo zrobiłem się leniwy w odbiorze czegokolwiek ostatnio.
Grigori napisał/a:
Cóż, muszę przyznać, że włożyłeś sporo pracy i przemyśleń w tę lekturę
Bardzo pomagają notatki na marginesach robione w czasie lektury - wykrzykniki, pytajniki, podkreslenia (szczególnie nieoznakowanych cytatów - narracja Jacka jest ich pełna, można zrekonstruowac playlistę H.D. przy której pisał obie powieści), odsyłacze. Proza Duncana to prawie 1000 stron mocno hypertekstualnej prozy. Po kilkunastu stronach Welinu zorientowałem się że bez twardego ołówka automatycznego ani rusz. Są pewnie osoby o takiej pamięci i zdolności kojarzenia że mogą sobie poradzić bez tego, i one potrafią rozwalić KWG od tak - ja potrzebowałem przeczytać, przejrzeć notatki, uporządkować, przemyśleć. Zrobiłem dodatkowo obu księgom własne spisy treści na ostatnich stronach - bardzo to pomaga docenić kompozycyjny klucz całości, czyli to o czym Duncan wspomina w wywiadzie dla Poltera - zróbcie to sobie i zwrócie uwagę na rozkład ksiąg, rozdziałów i errat chociażby. Mam wrażenie że większość czytelników Duncana niestety ani geniuszami, ani nie robiła notatek jak ja, i po prostu bezrefleksyjnie popłyneła sobie z treścią. KWG świetnie się czyta to fakt - sporo wynotowałem cytatów które mają samoistną wartośc poprzez język jakim są pisane - ale jednak, przeczytanie ponad 1000 a później podsumowanie że to bardzo piękne niewiadomoco, uważam za brak szacunku dla autora i po prostu stratę czasu dla czytelnika. Pozatym nanoszenie własnych notatek na Księge Wszystkich Godzin ma swój urok w nawiązaniu do tego że robili to też bohaterowie książki. Tylko że u nich prowadziło to do szaleństwa.
Mag_Droon napisał/a:
A samą KWG widzę jako [tabelę z wieloma skomplikowanymi obliczeniami, w której wszystkie dane liczbowe zmieniają się losowo po "zwróceniu przez kogokolwiek uwagi na jedną z nich"]. Trudno mi to opisać, coś jak z załamaniem funkcji falowej.
Fizyczna manifestacje KWG nie jest chyba najbardziej istotnym zagadnieniem, bo w książce jest zasygnalizowana ta wielośc form – atlas z mapami, księga z tabelami, tatuaże na ludzkich skórach etc. Istotne jest to co księga reprezentuje – ludzkie pragnienie do władania rzeczywistością, możliwość jej utopijnego przepisywania na nowo – życzenie które zmaterializowały bitmity (które są z kolei metaforą idei/virali/memów). Faszyzm, Komunizm, Futuryzm (w ujęciu autora jako „totalny totalitaryzm”) jest naprawdę tym samym co księga –i wyroża się to w zarówno postawie Jacka jako członka SA NSDAP jak i Joego Pieczorina Futurysty, obu zainteresowanych tego rodzaju ezoteryką. Czy nawet historii rannego w pierwszej wojnie Hitlera. Dopiero wyzbycie się tych pragnień (i paru innych uczuć - np. poczucia winy i kompleksu Prometeusza reprezentowanego przez Seamusa), pogodzenie się z światem i śmiercią jako immanetną częscią, może prowadzić do równowagi i epigolowego Wonderlandu. Hal Duncan tak naprawde igra z czytelnikiem od samego początku Welinu gdzie wykorzystuje motyw rodzinnej tajemnicy "twój dziadek oszlał na wojnie i wymyślił sobie księgę" - sugerując że to sceptycy nie mają racje a dziadek ma dostep do fantastycznej wiedzy spoza tego świata. To takie granie na żądzy przygody i poznania nieznanego wśród czytelników fantastyki. Tylko że tak na prawdę to dziadek oszlał na wojnie i w istocie - księge sobie wymyślił. Przynajmiej w mojej intepretacji.
Cytat:
Natomiast co do Epilogu, uważam jednak, że jest ono nadal bardziej ostatnim słowem w manifeście dotyczącym skłonności autora, niż spójnym zakończeniem dotychczasowych wątków. Może celowo jest on tak skonstruowany, żeby każdy obmyślił go na swój sposób i z tej perspektywy to raczej atut niż wada (też wolę mieć pole do interpretacji, niż jedyną prawdę), ale w moim odczuciu oddalił się on tak daleko od treści książki (i jej konstrukcji), że została tylko ta homoseksualna otoczka. W każdym razie to wyryło mi się w pamięci najbardziej.
Bardzo pomagają notatki na marginesach robione w czasie lektury - wykrzykniki, pytajniki, podkreslenia (szczególnie nieoznakowanych cytatów - narracja Jacka jest ich pełna, można zrekonstruowac playlistę H.D. przy której pisał obie powieści), odsyłacze. Proza Duncana to prawie 1000 stron mocno hypertekstualnej prozy. Po kilkunastu stronach Welinu zorientowałem się że bez twardego ołówka automatycznego ani rusz. Są pewnie osoby o takiej pamięci i zdolności kojarzenia że mogą sobie poradzić bez tego, i one potrafią rozwalić KWG od tak - ja potrzebowałem przeczytać, przejrzeć notatki, uporządkować, przemyśleć. Zrobiłem dodatkowo obu księgom własne spisy treści na ostatnich stronach - bardzo to pomaga docenić kompozycyjny klucz całości, czyli to o czym Duncan wspomina w wywiadzie dla Poltera - zróbcie to sobie i zwrócie uwagę na rozkład ksiąg, rozdziałów i errat chociażby.
Szacunek.
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum