Dla milosnikow folkloru okolometalowego z Wawy:
We wsi Jelonki gdzie mieszkam dnia 17.10.2008 w Amfiteatrze - Park Gorczewska wystapia trzy kompletnie mi nieznane kapele:
Evergrey www.evergrey.net - "to co ze ze Szwecji?"
Warszawaska formacja Chain Reaction http://profile.myspace.co...iendID=81628892
oraz wegierski Flameborn www.flameborn.net
Organizator: http://www.artbem.pl/old/kalendarz.php
Spiewogra zacznie sie okolo 18.30, wjazd 10/5 pln.
Obok amfiteatru funkcjonuje chyba jeszcze ogrodek piwny
Los Natas graja:
Thu Nov 06 - GERMANY, Berlin, @ Wild at Heart Club
Wed Nov 12 - GERMANY, Jena @ Kassablanca Club + HERMANO !!
Fri Nov 14 - GERMANY, Schwerin @ Dr. K Club
wiem, ze to wpyte dlaeko a i tanio pewnie nie bedzie, czy ktos jest wstepnie zainteresowany?? Dla mnie berlinski bylby idealny...
I kolejny koncert za mną, tym razem Franz Ferdinand. Dłuższa relacja na blogu, tutaj tylko parę słów
Główny wniosek to taki, że trzeba od czasu do czasu wybrać się na dobry koncert, to skutecznie odstresowuje, poprawia samopoczucie itd. W sali było cholernie duszno, ale trudno żeby było inaczej przy takiej liczbie osób. A odbiór kurtek w szatni po koncercie to była prawdziwa dżungla i pierwotny stan natury ;P
A Alex ma bardzo zgrabny tyłeczek
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
W przyszłym tygodniu prawdopodobnie wyskoczę na Simple Plan z kumpelą :D Zależy od tego jak mi test poszedł, bo inaczej mi skkonfiskują bilety
_________________ Baseball bat, maybe some darts,
Just to brake those little hearts.
Just to make them forget to beat.
To make their bodies lse their heat.
C'mon let's show them, who's better in here.
But remember to wait until there's no one in near...
"Thoughts through my head" Star Struck
Dobra, już prawie dwa tygodnie minęły, miałem czas, zeby trochę ochłonąć, uspokoić myśli itp, więc czas na relację z koncertu Whitesnake na którym miałem szczęście być 2 grudnia w warszawskiej Stodole. Jako, że bloga nie posiadam, tak więc relację pierdzielnę sobie tutaj.
Przede wszystkim w oczy rzucały się rozmiary tego klubu. Nigdy wcześniej tam nie byłem, więc kiedy stałem w kolejce na zewnątrz miałem dość mieszane uczucia. Kiedy wszedłem do środka było jeszcze gorzej, przecież ta sala miała rozmiary sali gimnastycznej, tam się powinny mecze koszykówki co najwyżej odbywać, a nie koncerty rockowe. Tłum bowiem był gęsty, na szczęście przyszedłem na miejsce jakieś dwie godziny wcześniej i stałem niemal tuż pod sceną.
Jako support zagrał zespół Bracia. Nigdy wcześniej nie słuchałem ich muzyki, wiem tylko, że mają zacne inspiracje. Zagrali bardzo poprawnie, z mocą, energią, zaprezentowali się całkiem fajne, ale co najważniejsze grali krótko i chyba po trzech utworach zwinęli się ze sceny, żeby zrobić miejsce gwieździe wieczoru.
Reakcji ludzi na widok zespołu nie da się opisać, ale kiedy na scenę, jako ostatni wyszedł David Coverdale ludzi ogarnęło szaleństwo. Wycie, wrzaski, klaskanie, kotłowanina, ludzie napierający na nas z tyłu, to było niesamowite. Tak samo zresztą jak świadomość, że widzi się żywą legendę rocka, jednego z moich ulubionych wokalistów tuż przed sobą, stojącego niemal na wyciągnięcie ręki, z widocznym każdym uśmiechem, grymasem, z każdą zmarszczką… No właśnie, zmarszczką. Cholera, nie da się ukryć – Coverdale do najmłodszych już nie należy, ale wierzcie mi – energii i zdolności wokalnych może mu pozazdrościć niejeden gówniarz z tych nowoczesnych pop-punkowych zespolików. Tradycyjnie przywitał publiczność wrzaskiem „ARE YOU READY TO ROCK?!” i maszyna ruszyła. Zaczęli od nagrania otwierającego ostatnią płytę – „The best years of my life”. Ludzie szaleli pod sceną, wszyscy śpiewali razem z wokalistą i dawali z siebie wszystko. Potem mała przeplatanka: stare-nowe-stare-nowe. Po „The Best Years” energetyczne „Fool for your lovin’”, potem mocarne „Can you hear the wind blow”, następnie „Love ain’t no stranger” po którym nadszedł czas na chyba najlepiej zagrany utwór z nowego albumu – „Lay down you love”, który zabrzmiał jakby był specjalnie napisany na koncerty, rewelacyjnie zagrany i zaśpiewany chórem. Ostatnim z najświeższych utworów było „Fool in love”, oprócz tego nie zabrakło też nieco lżejszych, bardziej nastrojowych, balladowych utworów – „Deeper the love” (wykonane przepięknie na akustyku), „Is this love”, „Ain’t no love in the heart of the city”, „Ain’t gonna cry”. Poza tym nie mogło zabraknąć tradycyjnego elementu, czyli perkusyjnej solówki a także bardzo ciekawego pojedynku między gitarzystami, którzy dali zajebisty pokaz swoich umiejętności. Na koniec części podstawowej zabrzmiały absolutne klasyki, czyli „Give me all your love tonight” i „Here I go again”, wykonane w nieco innej aranżacji, brzmiące mocniej i ciężej, co dało naprawdę świetny efekt.
Zespół podziękował, zszedł ze sceny, ale powrócił na nią chwilę później przywołany żądaniami bisów i wykonał kolejny klasyk – „Still of the night”, wzbudzając powszechny entuzjazm. Drugi bis wypadł jeszcze lepiej, gdyż zaprezentowane zostały dwa utwory z repertuaru Deep Purple. „No, not Smoke on the fucking water!” jak to skomentował ze śmiechem wokalista. I dobrze się stało, bo raz, że przecież Deep Purple z Coverdalem w składzie też miało wiele genialnych piosenek a dwa, że wykonywanie „Smoke on the water” temu panu… no, średnio wychodzi. Tak więc najpierw ponownie pojawiła się gitara akustyczna, na scenie zostali tylko Coverdale i gitarzysta Doug Aldrich i rozpoczęła się najpiękniejsza część całego wieczoru, czyli wykonanie utworu „Soldier of fortune”. Uwielbiam tą piosenkę, a możliwość usłyszenia jej na żywo sprawiła, iż dostałem dreszczy. Fenomenalne wykonanie. A potem Whitesnake pożegnał się w wielkim stylu, grając „Burn” z taką siłą i energią, że trudno było w ogóle zrozumieć co się dzieje. To był po prostu ostry czad, muzyczna ekstaza, rock w najczystszej postaci. Nic dziwnego, że te siedem minut minęło wręcz błyskawicznie. Zespół pożegnał się, tym razem już na dobre, chociaż basista, Uriah Duffy jeszcze kilka razy wybiegał na scenę, robił sobie zdjęcia z fanami i rozdawał kostki. Chwilę później zresztą spotkałem go w klubowym barze, dostałem autograf i zrobiłem sobie z nim zdjęcie (szkoda tylko, że mam na nim zamknięte oczy ).
Generalnie rzecz biorąc przed rozpoczęciem koncertu miałem wielkie obawy. Bałem się, że zespół widząc, że grają w niewielkim klubiku pójdzie na łatwiznę, odpuści sobie, da byle jaki show. Bałem się też o formę wokalną Coverdale’a, w końcu ma on już za sobą ponad 30 lat ostrego darcia mordy. Wszelkie moje obawy były płonne, zespół zagrał naprawdę wyśmienicie – mocno, żywiołowo, z energią. Wydaje mi się, co wnioskuję po minach muzyków w trakcie koncertu jak i po wypowiedziach basisty później, że sami byli zaskoczeni tak gorącym przyjęciem, nie oczekiwali aż takiej reakcji. Raz jeszcze więc polska publiczność pokazała na co ją stać. Coverdale zaś dalej jest w wielkiej formie, nie widać po nim prawie upływu lat. Co prawda jego głos już nie jest taki jak dawniej, jego barwa nieco się zmieniła, ale wciąż potrafi wyciągać dźwięki, które przyprawiają o zawrót głowy. Poza tym jest to prawdziwy, charyzmatyczny lider, człowiek który potrafi porwać fanów do zabawy, zarówno podczas wykonywania utworów (jego manewry ze statywem od mikrofonu rządzą) jak i pomiędzy nimi, kiedy nawiązywał bez problemów kontakt z publicznością (między innymi podrywając co ładniejsze fanki ). Ten facet wie jak się zestarzeć.
Dobra, podsumowując – koncert trwał dwie godziny i były to dwie godziny wypełnione absolutnie genialną muzyką. Całość mogę określić tylko jako jeden, wielki, muzyczny orgazm i wreszcie odbiłem sobie to, że nie poszedłem na kocert Heaven and Hell w zeszłym roku (poszedł za mnie taki jeden metal z tego forum ). Fantastyczny koncert. Jeszcze tylko muszę zobaczyć na żywo Deep Purple i będę spełniony
Bileciki na "Parpli" po setce (do 16 marca). Lacze koncert ze zwiedzaniem Wroclawia z zona (starowki za dnia i knajp wieczorami). Troszke bedzie sie trzeba wykosztowac ale warto.
A wybiera się ktoś może na Opetha 21-go marca? Grają w Wawie w "Stodole". Cena biletów z kosmosu (125zł!), ale to jedyny "gig" w naszym kraju w tym roku i bodajże pierwszy od 3, czy 4 lat.
ACH.
21 marca wybitnie mi nie odpowiada
A szkoda, bo odkąd specjalnie pojechałam w okolicach 2006r. (?) do Katowic na Metal Hammer Festival, by zobaczyć 20-minutowy występ Opeth, który grał jako support Korna, zapragnęłam udać się na ICH koncert ;>
A cena? Hmm. Powiedziałabym, że normalna w tym kraju ;>
w okolicach 2006r. (?) do Katowic na Metal Hammer Festival, by zobaczyć 20-minutowy występ Opeth, który grał jako support Korna
20-minutowy? Jak dla mnie to zagrali dobrą godzinę, choć jestem nieobiektywny, bo czekałem wówczas na Korna i okropnie mi się dłużyło. Siedziałem z tyłu na ziemi i marudziłem ze wszystkimi "ile oni jeszcze mogą grać to g^$#^ ?!"
Widzisz, jednak prawdą jest, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Ja tam na Korna nie czekałam.
Po Opeth wsiadłam w pociąg i tyle mnie tam widzieli.
Ale jeśli dobrze pamiętam, to zagrali może cztery utwory, i z pewnością żaden z nich nie był jakoś przesadnie długi, stąd też moje "20 minut" - bo pamiętam, że byłam rozczarowana tak krótkim występem.
w srode 11 Armia w Stodole. Wjazd 30/33/38 pln. Ktos sie wybiera na odrobinke lomotu, bo samemu to nie mam jakos parcia aby sie wybrac, a tak to ze 2-3 pifka przed a potem "potupac".
A wybiera się ktoś poza mną 4. lipca na openera usłyszeć jeden z najlepszych rockowych zespołów w historii, czyli Faith no More?
Osobiście nabyłem już bilety w drodze zakupy i z niecierpliwością odliczam upływające dni : P
_________________ We care a lot about the army navy air force and marines
We care a lot about the SF, NY and LAPD
We care a lot about you people, about your guns
about the wars you're fighting gee that looks like fun
We care a lot about the Garbage Pail Kids, they never lie
We care a lot about Transformers cause there's more than meets the eye
We care a lot about the little things, the bigger things we top
We care a lot about you people yeah you bet we care a lot.
Tylko na jeden dzień, zdecydowanie nie jest to festiwal dla mnie, zwłaszcza w tym roku. 90% rzeczy mnie tam po prostu nie interesuje. Chętnie zobaczylbym Prodigy, ale indie rock czy Placebo zdecydowanie mnie odrzucają.
_________________ We care a lot about the army navy air force and marines
We care a lot about the SF, NY and LAPD
We care a lot about you people, about your guns
about the wars you're fighting gee that looks like fun
We care a lot about the Garbage Pail Kids, they never lie
We care a lot about Transformers cause there's more than meets the eye
We care a lot about the little things, the bigger things we top
We care a lot about you people yeah you bet we care a lot.
No co ty Gand, nie chcesz zobaczyć Briana Molko w akcji? Prodigy ma być chyba ostatniego dnia i zamykać festiwal. I tym razem wydłużyli całą imprezę o jeden dzień. Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze o.o
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
W tym roku to lineup chyba układali po pijaku. Ja dla siebie widzę 3 ciekawe rzeczy:
Emilina Toriini - świetna, ale nie wiem jak to będzie wyglądało na takiej imprezie, bo to raczej granie dla mniejszego tłumu i raczej w klubie
The Priodigy - tu się na pewno nikt nie zawiedzie, będzie show
Placebo - z ciekawości jak grają na żywo i jakiegoś tam sentymentu
To nie jest warte wyprawy przez całą Polskę. Miałem jakąś tam swoją listę wykonawców, dla których zdecydowałbym się jechać nawet mimo tego słabego dla mnie składu (Portishead, Bjork) ale się nie udało Jestem ciekawy jak oni to wszystko ze sobą pożenią, bo różnorodność jest w tym roku kolosalna i ciężko będzie chyba zrobić z tego jakieś spójne 4 wieczory.
Ten rok i końcówka ubiegłego to i tak dla mnie jest koncertowe niebo. W planach 100% pewnych mam jeszcze w tym roku Nine Inch Nails w Poznaniu (wreszcie!) i The Cinematic Orchestra na Sacrum Profanum w Krakowie.
Jak dla kogo, ja tam widzę sporo rzeczy dla siebie. Ale też dochodzę do wniosku, że jestem pewnym odchyłem od normy... Nie potrzeba mi wiele, żebym chciała się wybrać na jakiś koncert, nawet jak to jest na drugim krańcu Polski. Jeśli jest czas, są fundusze - to nie ma się nad czym zastanawiać. Nawet jeśli danego zespołu nie znam zbyt dobrze (albo wcale jak to się czasami zdarzało), na pierwszy opener pojechałam znając tylko praktycznie Placebo Ale dzięki temu poznałam parę innych zespołów, na które może w inny sposób nie zwróciłabym uwagi. Jednym słowem - warto, przynajmniej jak dla mnie. Ale też lepiej być na koncercie, nawet takim, który później okaże się słabszym niż żałować, że się na jakimś nie było kiedy taka możliwość była.
Baton napisał/a:
Ten rok i końcówka ubiegłego to i tak dla mnie jest koncertowe niebo. W planach 100% pewnych mam jeszcze w tym roku Nine Inch Nails w Poznaniu (wreszcie!) i The Cinematic Orchestra na Sacrum Profanum w Krakowie.
Ten rok, to faktycznie urodzaj koncertowy. NIN w Poznaniu, Selector Festival w Krakowie, później Opener, Editors w Jarocinie, Off festival, na jesień Archive. I jeszcze koleżanka wyciąga mnie na Jane's Addiction, zaraz po openerze. Ciekawe czy jeszcze coś wpadnie Ale już przy takim planie fundusze będą piszczeć.
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Taaak? To o tym nie wiedziałam, rzuciła mi się tylko w oczy 6-7 lipca. Czyli dopisać trzeba jeszcze Porcupine Tree xDDDD
Edit: W ogóle poplątałam Opener trwa przecież 2-5 lipca przecież. Za dużo tego się zaczyna robić i już mi się daty poszczególnych koncertów zaczynają pieprzyć Trzeba zrobić jakąś rozpiskę czy coś xD
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum