Nie pamiętam kiedy oglądałem film równie głupi, ale to tak megamasakrycznie głupi. Bardzo głupi. Naprawdę. Głupi po prostu, ale tak wyjątkowo. No głupi. Co mam wam jeszcze powiedzieć?
Najbardziej podobało mi się jak rozpędzony USS Iowa staje w miejscu bo kapitan zarządził zrzucenie kotwicy w celu zmylenia wroga. Czad. Ja bym tego nie wymyślił.
Nie pamiętam kiedy oglądałem film równie głupi, ale to tak megamasakrycznie głupi. Bardzo głupi. Naprawdę. Głupi po prostu, ale tak wyjątkowo. No głupi. Co mam wam jeszcze powiedzieć?
Najbardziej podobało mi się jak rozpędzony USS Iowa staje w miejscu bo kapitan zarządził zrzucenie kotwicy w celu zmylenia wroga. Czad. Ja bym tego nie wymyślił.
Przecież ten film od początku nie jest na poważnie. ;-)
Już od samego założenia "zekranizujemy grę w statki" mam wrażenie, że oni przede wszystkim mieli ubaw wymyślając co tylko się da, byle było wesoło.
I od pierwszej akcji "zdobędę dla Ciebie Tortillę" do ostatniej w której Liam Neeson robi sobie jaja z tego młodego - to jest robienie sobie jaj. Nie powiedziałbym, że ten film miał być w zamierzeniu parodią, ale na pewno nie jest na poważnie.
Ten film powstał jak zaczęli robić ekranizacje gier. I cały czas mam wrażenie, że on powstał bo ktoś walnął "no ale z gry w statki nie zrobicie filmu" ... ;-) Przy czym w przeciwieństwie do innych ekranizacji, tu właśnie robili sobie jaja od początku.
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
goldsun, mam taką świadomość, co nie zmienia faktu, że jest to głupie. Może nawet miało być głupie. Ale jest głupie.
A scena z burrito najlepsza w całym filmie.
To z np. kotwicą i tak jest IMHO mniej głupie od rozkładania skrzydeł do lepszego manewrowania ... myśliwcami w próżni ... ;-)
Wolę filmy w których od poczatku wiem, żeby podchodzić z przymrużeniem oka, nawet jeśli niektóre rzeczy są tam niekoniecznie realne, niż to samo zrobione śmiertelnie poważnie.
To nie jest i nie miał być film popularnonaukowy, tylko czysta rozrywka. W takich filmach nie oczekuję hiperrealizmu
A pomysł jak faktycznie przenieść grę w statki na ekran, uważam za całkiem fajnie pokazany. ;-)
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
o z np. kotwicą i tak jest IMHO mniej głupie od rozkładania skrzydeł do lepszego manewrowania ... myśliwcami w próżni ... ;-)
Nie, nie jest. Zatrzymanie rozpędzonych 50 tysięcy ton w miejscu jest na szczytach wszelkich rankingów (podobnie jak wchodzenie do walki z nieruchomymi okrętami, albo wybieganie na zewnątrz w momencie wystrzału głównej artylerii pancernika, albo... kurwa miałem nie wchodzić w tę wyliczankę). Rozkładanie skrzydeł może mieć inne funkcje niż łapanie oporów nieistniejącego powietrza.
Krwawa łaźnia w domu śmierci, parodia horrorów ze wspaniałym Vincentem Price'em w epizodycznej ale świetnej roli, popłakać ze śmiechu się nie można ale film zapewnia miłą rozrywkę. Pewnie i nie wyłapałem większości odniesień, np ostatnia scena to podobno nawiązanie do ET
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Urządziłem sobie ostatnio maraton z serią "Szybcy i wściekli". Momentami było trudno, bo to takie mało wyszukane fabuły, co samo w sobie nie jest złe, ale jakoś nie wciągają. Przy tym te pierwsze filmy sprzed ponad dekady niezbyt dobrze się ogląda, jeśli chodzi o, hmmm, spektakularność. Może kiedyś to lepiej wyglądało, ale z perspektywy czasu widać dyktę. W tych nowych, głównie chodzi mi o część szóstką, na której się zatrzymałem z braku dostępu do kolejnych, już ta spektakularność jest. Co nie zmienia faktu, że fabuła za dużo sensu nie ma. Ale jeśli kupić tę konwencję to po całości, a nie we fragmentach, więc i narzekać nie ma sensu. Aczkolwiek momentami odpadałem i zajmowałem się czymś innym a filmy "leciały" w tle. Jednak liczy się, że odhaczyłem kolejną filmową franczyzę, w 6/9 zdaje się, ale zawsze.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Poziom mistrza" - "leżało" mi to liście do obejrzenia na Amazon Prime. Wreszcie miałem chwilę, aby zerknąć. Kolejny film z pętlą czasową, ale czysto efekciarski, ze średnim scenariuszem i tak sobie zagrany. Historia mocno wymęczona i przekombinowana - nawet trzymając się tej konwencji. Zatem polecić warto tylko fanom filmów o pętlach czasowych. Wprawdzie obsada jest niezła, a reżyserem jest Joe Carnahan (choć ten akurat od jakiegoś czasu nie nakręcił niczego ciekawego i ten film także do szczytowych osiągnięć nie będzie należał). W roli głównej Frank Grillo. Potem Naomi Watts. Do tego Mel Gibson w szablonowej, schematycznej roli, że aż oczy bolą. Ale co ma chłop robić, może i go już nie bojkotują i mu odpuszczono, ale do powrotu do pierwszej ligi droga wciąż daleka. A w tle kilka innych fajnych nazwisk, tylko nie mają czego grać. https://www.youtube.com/watch?v=ps-domej4kk
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Matrix Zmartwychwstania". Nie byłem fanbojem "Matrixa". Pierwszy film oceniam jako bardzo dobry, tak 8/10. Kolejny to już zjazd, ale jeszcze się trzymał bełkotliwymi tajemnicami i efektami (po latach, jak należało przypuszczać, zestarzały się). Trzeci zaś to już średnizna, którą czasami we fragmentach oglądam z poczuciem żenady. Jednak czwarty "Matrix" usytuowałbym tak na poziomie drugiego. Gdyby w drugim zrobić sprytne zakończenie to "Zmartwychwstania" mogłyby być świetnym zakończeniem trylogii zamiast tego smętnego pitolenia bzdetów i tego idiotyzmu z Syjonem. W tamtym czasie film mógłby nawet zdobyć więcej uznania. Dziś branie się w nawias, puszczanie oka do widzów, czy tu i ówdzie wciśnięty fanserwis to już za mało, aby docenić. Choć film miewa przebłyski, kiedy w niektórych scenach Lana Wachowski przemyca(?) mrugnięcia okiem, czy komentarze o sequelach, prequelach, czy spinoffach. Zarzucanie filmowi banalnej konkluzji mnie jakoś mocno nie grzeje - każde udzielanie odpowiedzi kończy się banałem. Najlepiej dużo obiecywać przy Zadawaniu Pytań a potem z wdziękiem uchylać się od odpowiedzi. Po co rozkminiać rzeczy nierozkminialne. Kończy się to albo śmiesznością albo banałem. W wyjątkowych przypadkach, kiedy twórca zręcznie rzuci jakiś symbol, niedopowiedzenie, coś wprawdzie bełkotliwego, ale bełkot ten jakoś zamaskuje - można się doszukiwać arcydzielności.
Ostatnie pół godziny musiałem obejrzeć na dwa razy. To jest, za pierwszym razem zasnąłem. Może nie była to wina filmu. Aczkolwiek za każdym razem kiedy zaczyna się finałowe Bum Bum Pif Paf, to staję się obojętny, znudzony lub zniecierpliwiony. No i było późno.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Dla mnie pierwszy Matrix to perfekcja, odżywcza i oryginalna treść w nowatorskiej formie, jak na tamte czasy i masową produkcję, wiadomo że w wersji pop. Drugi fajnie rozwija mitologię świata, z jeszcze niewielką dozą sztucznych CGI, więc jest ok. W trzecim jednak te CGI zdają się już groteskowe, a cała reszta to już zbyt typowy akcyjniak. Tylko lot Neo i Trinity poduszkowcem budzi we mnie jakieś emocje.
Zmartwychwstania zaś gdzieś do połowy są super, jako metakomentarz do poprzednich części, z rozsądną dozą cyfrowych tajemnic i akcji. Im dalej jednak, tym typowszym i bardziej banalnym sf akcji się staje. Do tego ontologicznie i technicznie mętnym. Kolejne wyjaśnienia mają coraz mniej ładu i składu. Zaczyna chodzić tylko o rozwałkę.
Tak można dojść do samego Lema. Jak na masową produkcję jednak to dopiero Matrix skonsolidował i masowo rozpowszechnił te toposy/archetypy, jak i tzw. "bullet time", choć tutaj też nie był pierwszy. Po prostu zrobił to lepiej, w bardziej przystępny/atrakcyjny sposób. I dlatego to on zmienił kino.
No i Dziwne Dni oraz Mroczne Miasto to w porownaniu z Matrixem kino niszowe. GitS trochę mniej.
Matrix skonsolidował i masowo rozpowszechnił te toposy/archetypy
Na pierwszym miejscu nudny archetyp typa Gustawa, który wychodzi cały na biało i rozpoczyna Jakąś Wielką Improwizację, unurzaną w patosie i stylówce a la Paolo Fellatio. Od tego czasu kino blokbusterowe womituje uwznioślonym pierdoleniem wtulonym pomiędzy częściowo przetrawionym kung-fu a styropianem ze scenarzysty, a tymczasem życie jest brzydkie.
Stary Ork napisał/a:
Dziwne dni to najlepszy cyberpunk w dziejach kina, change my mind.
Na pierwszym miejscu nudny archetyp typa Gustawa, który wychodzi cały na biało i rozpoczyna Jakąś Wielką Improwizację, unurzaną w patosie i stylówce a la Paolo Fellatio. Od tego czasu kino blokbusterowe womituje uwznioślonym pierdoleniem wtulonym pomiędzy częściowo przetrawionym kung-fu a styropianem ze scenarzysty, a tymczasem życie jest brzydkie.
Archetyp mesjasza to najmniej ważny wkład Matrixa w popkulturę. Za to wszelkie solipsystyczne konotację rodem z twórczości Lema (np. opowiadań lub Kongresu Futurologicznego) posunęły popkulturę jako calość do przodu, tak samo jak doskonałe na swe czasy wykorzystanie efektu "bullet time".
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum