Takie solidne 7,5 to i owszem i moim zdaniem warto zobaczyć.
Polecam też rozrywkowo Shang - Chi i legenda dziesięciu pierścieni.
Odradzam natomiast stanowczo nowego Matrixa.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Matrix Resurrection. Była szansa na dobre kino. W pierwszym kwadransie przecierałem oczy ze zdumienia. Oryginalny pomysł umieszczenia „filmu w filmie” stwarzał przepyszne możliwości. Miłym zaskoczeniem był luz i zdrowy dystans, z jakim koleżanka Wachowski zdawała się tu traktować swoje wcześniejsze dokonania. Miałem płonną nadzieję, że w tym kierunku to zmierza - dowcipnego, nafaszerowanego podtekstami dialogu z widzem. I raczej nie miałem na myśli typowego amerykańskiego popcornożercy. Naiwniak ze mnie, co?
Czar prysł w momencie przybycia Neo do podziemnego miasta Io, a konkretnie rozmowy z Niobe, bo tu Matrix wraca w utarte koleiny i zaczyna się znane z poprzednich części bełkotliwe mambo dżambo. I oczywiście fajerwerki, bo to przecież musi być kino akcji, ma obowiązek błyskać, grzmieć, trąbić i zapierać dech efektami wizualnymi, które (to na plus) jak zwykle w tej serii stoją na wysokim poziomie. Im więcej jednak tego było, tym bardziej zbierało mi się na ziewanie. Zabawa polegała też na maskowaniu, ukrywaniu jednych postaci w drugich, co jest kolejnym świetnym pomysłem, który zdecydowanie można było lepiej wykorzystać, a nie tylko jako narzędzie do kreowania zwrotów akcji i demostrowania efektów komputerowych.
Nad całością produkcji zaciążył, nie bójmy się słów, feminizm. Lana Wachowski odbija tu sobie lata ukrywania się pod męską maską, „przymusu” tworzenia maczystowskiego kina z męskimi, tryskającymi testosteronem bohaterami. Mamy lata dwudzieste, czas zastąpić ich tryskającymi testosteronem kobietami.
Uwaga: SPOILERY.
Faceci są w „czwórce” albo wredni, albo kiepscy, albo operetkowi (jak nowy Morfeusz) i generalnie bez niewiast sobie nie radzą. To panie lepiej sprawdzają się na „kierowniczych stanowiskach” i tylko one potrafią wdrożyć sensowny „plan naprawczy”. Neo to męski dinozaur po upadku meteoru. Łazi sflaczały i niezdecydowany, potrzebuje kobiety nie tylko w charakterze obiektu uczucia, dającego dodatkowy wigor, jak dawniej. Teraz potrzebuje dominy, silnej osobowości, która da mu kopa i nim pokieruje. Scena, w której bezradnie zwisa (cóż za alegoria, proszę państwa) uczepiony zbawczej ręki Trinity jest symboliczna i stanowi klucz do odczytania i tak bijącego po oczach przesłania. Ale widzowi z krainy bizonów trzeba rzecz wyłożyć łopatologicznie. I przygotować go na następne części tasiemca, bo nie ma wątpliwości, że już są szykowane.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
M2 i 3 były przynajmniej JAKIEŚ - do dziś pamiętam niektóre sceny i motywy (autostrada, wizyta u Merowinga, walki z klonami Smitha). M4 to taka meta-taniocha, udająca bystrość, która wygląda jak fan-film zrobiony dla telewizji.
Dawno nie widziałem tak dobrego filmu, ale może mnie poniosło na fali rozemocjonowania poseansowego, może rzeczywiście 8/10 wystarczy. Ale to już absolutne minimum.
Uther Doul, chłopie, ty potrzebujesz trzytygodniowego obozu resocjalizacyjnego, z wykwalifikowanymi edukatorami rozpoznawania chujni zatrudnionymi w kadrze. W sieci sporo jest ofert, najbliższa w Żywcu już od 01.01. Turnus łączony z kursem żeglarstwa śródlądowego pod hasłem "Chujnia pod żaglami". Takie dwa w jednym. Bo na razie wszystko ci się pierdoli.
Pierdoli to McKay - rzuca oczywizmami, pokazuje ręką jak debilowi, kręci głową, wyśmiewa bez zadnej głębszej myśli, po najbardziej utartych ścieżkach, po najmniejszej linii oporu. Ani to mądre, ani spostrzegawcze, ani zabawne. Poziom filmiku na Youtube, zresztą stylem właśnie w to zdaje się celowac. Jeśli to jest udana satyra i 8/10, to gdzie na tej skali jest Kubrick ze Strangelovem?
Ale Oleszczyk dobrze podsumowal - jakie czasy taki Strangelove. McKay to może rywalizować co najwyżej z "Marsjanie atakują", ten sam poziom niezobowiazujecej komedyjki, z tymże Burton nie staral sie niczego udawac, a McKay sie napina jak plandeka na zuku.
Litosciwie pominę wzmiankę o miernej jakości wykonania - kiepskie zdjęcia, słabe CGI, małpi montaż, żadna reżyseria. Jedynie aktorsko się broni ale i tu miewa wylewy w postaci Rylance'a czy Streep którzy grają jakby sie urwali ze skeczu SNL. Sceny po napisach godne Malin.
ten tego, niestety mylisz się w każdym punkcie, musi nie dostrzegłeś wszystkiego i marnie u ciebie z humorem, potrzebujesz chyba dodatkowego turnusu resocjalizacyjnego
A widzisz, to taki udawany luz, podkręcona groteskowość, dudniaca dramatycznie muza, brzmiące jak krzyki rozpaczy kolejne punkty obowiązkowego wykazywania ludzkiej glupoty, w pewnym momencie film staje w niezrecznym rozkroku, kiedy zderza ze sobą dwie nieprzystajace konwencje, widać to zwłaszcza w dychotomicznym finale. Wykalkulowane to wszystko naprawdę tanim kosztem, McKay to marny reżyser i jeszcze gorszy scenarzysta.
Ale spoko, wyglądasz mi na takiego miłośnika filmowej chujni która tę chujnie nieudolnie maskuje GLEBSZO MYŚLO z podrecznika oczywizmów.
Ten film to taka atrapa do kiwania głową; polityka to cyrk, w mediach ignoranci, ludzie tweetują o pierdołach i nikt nie chce widzieć szerokiego obrazu. Przez to zamiast podkreślac problem zwyczajnie gp trywializuje.
Jeszcze ta kąśliwa interpretacja w kreacjach aktorskich, low-key kabaret i Streep grająca tak, jakby chciała przedrzeźniać prawdziwych polityków: to wszystko zbyt symulowane, podstawione. Film mówi o wadze sytuacji, ale jak na ironię brakuje mu grawitacji
Te satyryczne kukly unoszą się zatem jak humorystyczne balony, wszystko ma rzekomo punktować szaleństwo współczesnego świata, ale niestety satyra zostaje w tyle za rzeczywistością. Powtarza tylko populistyczne banały, z którymi każdy się chętnie zgodzi.
Poza tym McKay znowu myśli, że chwyci epoke lepiej gdy będzie operować swobodnym stylem filmiku z yt; że trzyma rękę na pulsie i jest na czasie bo lubi memy lub cool montaż. Jest przy tym zadowolone z siebie tak, jakby wgniatało krytyką w ziemię, a nie wgniata - ja wiem, że jest przerysowane bo "to satyra", tylko satyra musi w zamian mieć świeże ostrze, łączyć się brutalnie z czymś więcej, niż cieniem grozy XXI w. a ten film wygląda tak, jakby mógł powstać nawet dekadę temu.
McKay jako reżyser tak naprawdę nie mówi nic o tematach za które się bierze, jedynie pokazuje palcem i gorzko prycha. Szkoda zatem, że jako komedia to też strasznie zwietrzałe, zaś cyniczne "ludzkość jest do dupy" stanowiące clue treści tylko irytuje.
Z takim podejściem zresztą powinien atakować i siebie, bo poprzez sarkastyczne dystansowanie się i uproszczanie problemów, które sięgają głęboko w struktury wyświadcza niedźwiedzią przysługę.
No wiem, ty będziesz się zachwycał głębokim artystycznie napierdalaniem się wikingów gdzie wszyscy mają bielutkie, równiutkie ząbki jak z katalogu i gdzie wszyscy są sztywni jak kutas Rona.
Mało jest rzeczy lepszych niż napierdalający się wikingowie. A 2 minutowy trailer Northmana ma w sobie więcej filmowej jakości niż cala filmografia McKaya.
Doskonałe aktorstwo, szczypta morza i morze nudy. Fascynujące jak dwugodzinny tutorial gotowania zupy jarzynowej.
5/10
No popatrz, a już myślałem, że tylko ja nie rozumiem co ludzie w tym filmie widzą. ;-)
Tzn. dodałbym - bardzo fajna zabawa formą, tylko przerost tej formy nad treścią.
"Studium szaleństwa" widziałem już nie wiem ile razy, a czytałem jeszcze więcej.
W kwestii pokazania, to pewnie trochę ponad średnią, ale zachwytów nad tym niby arcydziełem - nijak nie rozumiem.
Nie Uther - nie musisz mi uświadamiać jaki to ja głupi jestem i się nie znam. Jest mi bardzo dobrze z tym nieznaniem się i nie zamierzam tego zmieniać.
Bo co dostajemy w tym filmie, czego już wcześniej nie było? Mity o Prometeuszu i Syzyfie? Konflikt pokoleń? Stary człowiek i morze (nie wiem czy Hemingwaya nie obraziłem)? "kuszenie przez kobietę" i jeszcze pierdyliard innych nawiązań ... tylko co z tego wynika? jaki przekaz ma z tego płynąć? A zwłaszcza - jaki nowy przekaz? Furda - masturbacja formą, aktorstwem, kliszami zajmowała twórców tak bardzo, że odpuścili treść. Powsadzali pierdyliard nawiązań do wszystkiego co tylko wpadło im do głowy, ale nic z tego nie wynika. Nie składa się w jakąś całość, nie ma puenty. Podejrzewam, że twórcy nie wiedzieliby nawet co spuentować - tyle tego powsadzali.
Zdecydowanie "Nie patrz w górę" ma o wiele więcej sensu, nawet jeśli podane w sposób prosty, czytelny a czasami nawet przesadny.
P.S. Nie jest to ani gorsze od Wiedźmina, ani lepsze (zanim ktoś zacznie tym porównaniem strzelać). Tzn. powiedziałbym, że ciężko porównywalne. W Wiedźminie widzę więcej treści, nawet jeśli nie jest ta treść zawsze dopracowana. Ale Wiedźmin nie próbuje być tym czy nie jest.
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Czytam wasze posty i żałuję, że sobie "Don't look up" zostawiłem na Sylwestra. Filmy Adama McKaya lubię więc nie sądzę, aby mi się nie spodobał.
Co do "The Lighthouse" - film mnie nieco znudził, ale aktorstwo zajebiste więc wytrwałem. To chyba po tym filmie udzieliłem Pattinsonowi dużego kredytu zaufania i na razie chłop daje radę, bo co go oglądam na ekranie to mam frajdę. Nie mogę się doczekać nowego "Batmana".
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Doskonałe aktorstwo, szczypta morza i morze nudy. Fascynujące jak dwugodzinny tutorial gotowania zupy jarzynowej.
5/10
No popatrz, a już myślałem, że tylko ja nie rozumiem co ludzie w tym filmie widzą. ;-)
Tzn. dodałbym - bardzo fajna zabawa formą, tylko przerost tej formy nad treścią.
"Studium szaleństwa" widziałem już nie wiem ile razy, a czytałem jeszcze więcej.
W kwestii pokazania, to pewnie trochę ponad średnią, ale zachwytów nad tym niby arcydziełem - nijak nie rozumiem.
Nie Uther - nie musisz mi uświadamiać jaki to ja głupi jestem i się nie znam. Jest mi bardzo dobrze z tym nieznaniem się i nie zamierzam tego zmieniać.
Bo co dostajemy w tym filmie, czego już wcześniej nie było? Mity o Prometeuszu i Syzyfie? Konflikt pokoleń? Stary człowiek i morze (nie wiem czy Hemingwaya nie obraziłem)? "kuszenie przez kobietę" i jeszcze pierdyliard innych nawiązań ... tylko co z tego wynika? jaki przekaz ma z tego płynąć? A zwłaszcza - jaki nowy przekaz? Furda - masturbacja formą, aktorstwem, kliszami zajmowała twórców tak bardzo, że odpuścili treść. Powsadzali pierdyliard nawiązań do wszystkiego co tylko wpadło im do głowy, ale nic z tego nie wynika. Nie składa się w jakąś całość, nie ma puenty. Podejrzewam, że twórcy nie wiedzieliby nawet co spuentować - tyle tego powsadzali.
Zdecydowanie "Nie patrz w górę" ma o wiele więcej sensu, nawet jeśli podane w sposób prosty, czytelny a czasami nawet przesadny.
P.S. Nie jest to ani gorsze od Wiedźmina, ani lepsze (zanim ktoś zacznie tym porównaniem strzelać). Tzn. powiedziałbym, że ciężko porównywalne. W Wiedźminie widzę więcej treści, nawet jeśli nie jest ta treść zawsze dopracowana. Ale Wiedźmin nie próbuje być tym czy nie jest.
Wszystko juz bylo. Grunt jak pokazane, zagrane, zainscenizowane. Reżysersko-operatorski majstersztyk, w treści można pokopać a to więcej niż można powiedzieć o 99% powstających obecnie filmów.
Dla mnie to film przede wszystkim o męskich frustracjach, te mitologiczne nawiązania to tylko dodatek.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum