Zazwyczaj na dźwięk takich zapowietrzonych klawiszy mam dokuczliwy atak achondroplazji, ale tutaj akurat aż tak bardzo mnie nie rażą. Podoba mi się ucziwie zarabiająca na swoją wypłatę perkusja (bez finezji, ale za to z solidnym tempem), wokal co najmniej ciekawy (zwłaszcza pohukiwania w tle ), nie z gatunku tych, co wywracają życie do góry nogami (Tori Amos jest tylko jedna ), ale zostaje w pamięci. Podoba mi się. 4/6.
Nie znam kompletnie wykonawcy, więc po nazwie i tytule piosenki spodziewałam się czegoś w stylu power metalu z krzyczącym kastratem. : d a tu zaskoczenie, hip-hop. Ogólnie nie moje klimaty. Jednostajna, depresyjna, kakofoniczna melodia z depresją i kakofonią pogłębioną przez wokal. Koleś zapiernicza szybko ze słowami, do tego jedzie taaaakimi metaforami, że trudno mi dużo zrozumieć, ale z tego co wykumałam, to w sumie tekst o dość ambitnym przesłaniu: codziennym życiu, violent clashu ludzików z władzą, nakazami (chyba że nie wykumałam dobrze). In plus: że skomplikowany tekst (:D), że jest elektroniczne, że ma dobry teledysk. Minus: ten utwór strasznie wkręca i poważnie, masakrycznie ryje mózg. Na dłuższą metę słuchanie tego mnie męczy. Mogłabym tego posłuchać w jakimś klubie/pubie, ale u mnie w domu na pewno nie zagości, bo by mi się zbytnio mózg roztopił.
BTW. Spodobał mi się też inny utwór "Pigs". Dobra melodia, dobre instrumenty. Ale też zbytnio wkręca.
Warstwa instrumentalna jest przyjemna, lajtowa i całkiem fajna. Takie śjakieś plumkanie, śjakiś szumek, elektro dźwięki w tle. Tak trochę pod chillout podchodzi. Trochę kojarzy mi się to coś z MGMT. Efekt psuje wokal jak z Savage Garden czy czegoś takiego. Mam co prawda miętkie serduszko, ale raczej nie niewieście - więc ten Pan mnie nie zwilża. A takiej wokalnej gejowszczyzny dawnom nie słyszał. Raczej jestem na takie se, może być: 4+/10, + za podkład.
To coś od Spella - początek obiecuje wiele, gitarka wporzo, jakieś szumy w tle. Już mi się zdawało, że będzie jakiś wypas. A tu wszystko popsuła orkiestra kameralna oraz partie gitary a'la Jacek Skubikowski. Rozumiem, to jako OST, gdzieś w tle akcji. Ale wrzucać to do oceny bez wizji.... Suabość y żauość. Max za to ode mnie to 2+/10.
Nie pamiętam bym ostatnio słyszał oryginał, ale cover w wykonaniu Nouvelle Vague jest po prostu świetny. Dlatego też kawałek In a Manner of Speaking kojarzy mi się głównie z ich interpretacją. Niby nic rewelacyjnego; miłe i delikatne plumkanie, nieprzeciętnie uroczy wokal... no... taka kolejna fajna pościelówa, albo przytulany chillout In minus piosenki jest to, że na płycie są przynajmniej dwie dużo ciekawsze interpretacje, czyli Too drunk to fuck i Guns of Brixton. Ale i tak ocenię wysoko bo lubię NV 7+/10
Jak to było z tym podnoszeniem IQ przez jazz? Bo u mnie nie bałdzo widać skutki . Kurde, Colemana próbowałem przyswajać lata temu, dzięki za przypomnienie. Ale wtedy trafiłem na takie jakieś porąbane hardcorowe free (odmiana jazzu pod względem przyswajalności analogiczna do drone ), że nie wsiąkłem. Tutaj też free, ale w miarę przyswajalne. Solówki, solówki, solówki, pieprzyć swing, pieprzyć bop, wykopać z grobu dixieland i też pieprzyć, więcej przestrzeni dla solówek . Zgrzyta to tak, że widzę paralele do stonera . Nie jest to muzyka na każdą okazję, nawet nie jest to muzyka na wyjątkowe okazje, ale o drugiej w nocy (Jan Ptaszyn Wróblewski wciąż nadaje ) wchodzi pewnie gładko nie przerywając snu. Muszę wrócić do Colemana. 6/10. Waaaaaaaaaaaaaaaaagh.
Gott im Himmel. Powiadam wam, ten link to przeżycie muzyczno-erotyczne Jak tylko skończę zapędzać murzynów do porządków świątecznych, to odpalę mojego małego zasysacza i obowiązkowo zapoznam się z twórczością Joss Stone. Primo - zajebisty, a wręcz wykurwisty cover - lepszy niż oryginał, bez dwóch zdań. Secundo - co za głos... oh my... A finał, huh huh. Zakochałem się. Pani miażdży. Mówiąc słowami wieszcza: "Kurza dupa, na jakim zadupiu się wychowałem, że jeszcze jej nie słyszałem?!"
Po zapodaniu linka batonowi:
Joss Stone - jedyne co mi się w tym kawałku podobało to wokalistka: jej sukienka i jej nogi. Reszta mocno przeciętna, starsze koleżanki po fachu śpiewały tą pieśń tak, że naprawdę czuć klimat. A tu: wyszła fajna laska, pośpiewała i po sprawie. Zwróciłem uwagę tylko na jej uda....
Ale do rzeczy
El Tango De Roxanne - Moulin Rouge
Pisałeś coś o napięciu erotycznym? Man, tu jest tego tyle, że Joss Stone to przy tym wulgarna ulicznica. Erotyczne napięcie, pasja, emocje, ciary chodzą po plecach. Wściekłość, gniew, pożądanie. Dopóki ten kastrat nie zaczyna zawodzić. 9/10
No, do licha ! ! !
Summer wine:
Vilek - pomalowany mężczyzna i ładna dziunia (polsko - korzenna). Wykonanie nawet strawne, w sam raz dla dwunastolatek, do których ta wersja jest chyba kierowana.
Dlatego wolę wersję w wykonaniu Bono i wokalistki The Corrs ( http://www.youtube.com/wa...feature=related ). W zasadzie, to ją bardzo lubię. Nawet bardziej, niż Nancy Sinatry wykonanie. Piosenka cudowna, często idąc ulica staram się zagryzać wargi, bo usta mi się same składają do śpiewania, kiedy moja empetrójka mi ją "zarzuci" na uszy. Nawet chętnie zatańczyłbym coś namiętnie do niej. I to na trzeźwo.
początkoawe dmuchanie w rurę do klawisza przez ponad 2 minuty minuty nie nastawiło mnie własciwie a całkiem niecierpliwie, ale to chyba przez to że własnie przestałem słuchać bardzo rytmicznej muzyki. O wreszcie coś tam stuka i buczy. Rozkręca się. Ok 4 minuty już złapałem. Ale nie na tyle żebym nie przerwał żeby na chwile wrócić do uprzednio słuchanego kawałka. Jednak ten szybujący swobodnie saks i niuanse z tła nie potrafiły mnie zdominować. Dobra muzyka ale chyba trafiła na złego człowieka w złym czasie.
Mick Karn / Mustard Grapes : Love's Glove od Łaka - Wspaniałe. Mimo monotonii (a może z jej powodu). Bas wypas, świetne gitara, instrumenty perkusyjne i klawisze. Nie będę się silił na klasyfikowanie i opisywanie szufladki, w której to leży. Cudowna kompozycja "plumkająco - kląskających" dźwięków połączonych z efektami eletronicznymi i chórkiem w drugiej częsci kawałka. Koniecznie muszę się zapoznać z twórczością tego wykonawcy. Iealne tak do zasypiania jak i do przebudzanek.
8.5 / 10. Cymes.
Przesłuchałem całe 20 minut ogarnuiając pookój... przez pierwsze 20 sekund, nawet fajny dynamiczny początek ale konkret zaczyna się na nastepne półminuty jedna gitara dziwuje sobie z harmonią a druga komentuje to. Niestety wokal zawiódł bynajmiej nie przez zawodzenie ale prezez swoją grzeczność, która nie pasuje mi za bardzo do tego co robią chociażby gitary. Ucieczki w kosmos i późniejsze przyspieszenia/hałasy/łomoty robią dobre wrażenie ale chyba same zapadają się pod swoją masą - tak się rozciągneły że już później niekoniecznie jarają. I znów pianie i spowolnienie - ziew... Pod samego koniec gitara zaczyna zgrzytać zajebiście to jest właśnie to co lubię w tym instrumencie. A nie to koniec, znowu łomocik poodobny temu z środka. O nie ale jak znowu wszedł wokal to wyłączyłem dość. Takie sobie.
Boris - Pink
Nic szczególnie wielkiego. Mocny i prosty underground, przyjemny jako interludium między potężniejszymi (w sensie miodności) kawałami mięsa. Gitara uparcie i żmudnie dzierga swą linię, zaś perkusja idealnie sprawia się jako tło rytmiczne. Wokal, mimo że przeciętny, świetnie oddaje garażowego ducha utworu. Aż czuć smar stojący w rogu.
Początek jakby wyjęty z ballad Guns'n'roses co niekoniecznie należy uznać za epitet. Problem polega na tym, że wstęp jest trochę zbyt długi - motyw muzyczny powtarza się raz za razem i słuchacz aż ma ochotę krzycznąć "ile jeszcze, do cholery?!". Bo choć motyw ładny, melodyjny i przyjemny dla ucha - to ile można?
Dalsza część opuszcza jednak loty; rozwinięcie pierwszej części moim zdaniem nie daje rady. Nadal jest wolno, ale tym razem po prostu nudno. Im dalej tym niestety słucha się gorzej. Nieodparte wrażenie męczenia buły towarzyszyło mi do końca słuchania kawałka i nawet udawane przyśpieszenie tego nie zmieniło. Przeciętniak - wyraźnie zabrakło oryginalnego i ciekawego konceptu na rozwinięcie niezłego początku.
Sprawdź w słowniku co znaczy słowo "epitet" i dlaczego niekoniecznie nalezy go używać w znaczeniu w jakim go użyłeś.
Chodziło mi oczywiście o inwektywę; pomyłkę zrzucę na późną porę pisania posta.
_________________ We care a lot about the army navy air force and marines
We care a lot about the SF, NY and LAPD
We care a lot about you people, about your guns
about the wars you're fighting gee that looks like fun
We care a lot about the Garbage Pail Kids, they never lie
We care a lot about Transformers cause there's more than meets the eye
We care a lot about the little things, the bigger things we top
We care a lot about you people yeah you bet we care a lot.
Ten kawałek wyrywa z butów, dosłownie. Prosty lejtmotyw rytmiczny i wokalna nnaracja Jessego zabawna w formie, wpada odrazu w uchu, tym bardziej że ciśnienie rośnie w trakcie i każdy z instrumentów gra intensywniej robiąc dziwną harmonię (jeszcze jakiś dęciak - trąbka? - dochodzi pod sam koniec. Fajna rycząca solówka gitarowa. No i sam klip który jest genialnie wyreżyserowany - no i Jack Black jako barman. Konkret.
Gand napisał/a:
Początek jakby wyjęty z ballad Guns'n'roses co niekoniecznie należy uznać za epitet.
Sprawdź w słowniku co znaczy słowo "epitet" i dlaczego niekoniecznie nalezy go używać w znaczeniu w jakim go użyłeś.
KONG - Tenfold Right
Kawałek przypomina raczej ścieżkę dźwiękową do jakiegoś filmu lub animacji. Na początku z niecierpliwością oczekiwałem rozwinięcia, lecz atak nie nastąpił. Motyw przewodni pozostaje praktycznie niezmienny. Od czasu do czasu (do trzeciej minuty) serwuje nam silniejsze gitarowe brzmienie, jakby zapowiadając nadchodzący przełom, by ostatecznie jednak powrócić do punktu wyjścia. Wraz z nastaniem trzeciej minuty muzyka staje się nieco bardziej agresywna, mimo że znikają basowe wstawki.
Nie porwało mnie to, ale się podobało. Utwór, przynajmniej ja to odczułem, jest bardzo sensualny. Cięższy rock z domieszką swingu daje wrażenie wyobcowania, bycia gdzieś na zewnątrz siebie.
Joe Bonamassa - Sloe Gin
Miód. Połączenie bluesa i rocka aż prosi się, aby chwycić jakiegoś drinka w dłoń i zaszyć się w głębi baru i z jakąś melancholiją w sercu i oczach spoglądać przed siebie. Kiedyś ktoś opowiadał przy piwie o tym artyście, ale dopiero teraz dane mi było go usłyszeć. Podoba mi się, że nie jest to utwór będący tylko popisem wirtuozerii jak to się mi zawsze rzucało w uszy u Satrianiego. Choć gitara od początku nadaje ton i tworzy klimat utworu, to jednak wokal nie jest tylko dodatkiem, tworzy z nią harmonijną całość, a gdzieś koło 4.50 pojawia się jeszcze "przerywnik dopowiadający".
10/10 - dla moich uszu to ekstaza
To z jakiejś reklamy chyba było. Niemniej, całkiem fajny wakacyjny kawałek. Taki do posłuchania... gdzieś w tle. Nie wiem... w samochodzie, w kuchni, w sklepie, w radio. Obowiązkowo latem, bo tak ze słońcem się kojarzy. Naprawdę nie wiem co tu więcej jeszcze o tym napisać - krótkie, wesołe, nieskomplikowane - ba, wręcz proste jak konstrukcja cepa. Melodia nie powala, wokal chyba wygenerowany jakimś syntezatorem. Takie sobie "cuś". Odsłuchać i zapomnieć... do następnej reklamy
NEU! - Super16. Świetna rzecz. Kawałek z 1973, a brzienie jest na skroś nowatorskie. Dziś możemy powiedzieć, że na takich kawałkach wzorowały się kapele takie jak Sun O))) lub nawet Sleep. Sam utwór to eksperyment na bass i perkusję. Brakuje mi tylko trochę zmiany tempa, całość jest tak urozmaicone jak marsz regimentu zombie. Wg mnie odświerzające doznanie. 7,5/10.
Chociaż Archive podpada pod rock progresywny (czy chyba raczej neo? Szczerze mówiąc mam tutaj problemy z klasyfikacją), to jest to nurt dla mnie osobiście zwyczajnie nudny. Lubię rocka progresywnego w różnych wydaniach - od PF, poprzed Dream Theater, Neurosis jak mam okazję również bardzo chętnie posłucham, ale niestety, Archive totalnie do mnie nie trafia. Kawałek brzmi dla mnie jak 5 minut zmuły - zmulone intro, zmulony riff, znów zmulona zwrotka. Chyba jestem trochę za mało opeon mindowy, tudzież po prostu to nie mój sort muzyki. Jestem na nie.
_________________ We care a lot about the army navy air force and marines
We care a lot about the SF, NY and LAPD
We care a lot about you people, about your guns
about the wars you're fighting gee that looks like fun
We care a lot about the Garbage Pail Kids, they never lie
We care a lot about Transformers cause there's more than meets the eye
We care a lot about the little things, the bigger things we top
We care a lot about you people yeah you bet we care a lot.
ten wstęp jest nieszczególny, bo jego moc oparta jest na dęciakach, ale zaraz później zaczyna się dilingerowa matematyka, która jest po mojemu bardzo welcome. nonszalancko chromatyczne pianinko w 1.28 też śmiechowe. Chociaz rozumiem że użycie tych instrumentów jest wytłumaczalne, lokalową koncepcją kawałka, co oddaje teledysk. Wokal troszkę razi w tym swoim Mike Patton wannabe, zbyt naśladowczy i to zarówno w czystych partiach jak i krzykaniu. Ogólnie wrażenia pozytywne, choć Dilingerów w takiej formie traktuje bardziej jak ciakowstke, choć i tak bardziej przyswajalną w porówanniu do reszty ich dorobku.
Iggy Pop od Łaka. Po piersze świetny bas w tle, reszta trochę jak w standardzie od Iggiego, perkusja zrywająca się tylko chwilami do galopu, gitary takie trochę ospałe., ale można to powiedzieć o większości jego utworów. No i wokal. Nie jest to apogeum możliwości, ale już taka leniwa maniera śpiewania (a może tylko melorecytacji). Na wieczór wybór świetny, ale na poranek bym go nie wybrał.
No i bardzo lubię go słuchać.
7,5 / 10
Skorzystałem z innego źródła, bo ten wrzutowy coś odpalić mi nie chciał. Któryś dzień z rzędu. Co do samego utworu, jakoś mi nie podchodzi. Ani ten remix nie jest jakiś rewelacyjny (po prawdzie to trochę kiczowaty i to w negatywnym sensie znaczenia tego słowa), ani oderwany z oryginalnego kontekstu wokal też nie powala. W sumie nie znam, nie kojarzę także oryginału, ale po tym remixie nawet nie chce mi się po niego sięgnąć. Powiem więcej. Te "klapki" w tle są wkurwiające. Jestem na duże nie. Very bad shit
Toś pan odkurzył starocia . Zasugerowałem się nazwą i spodziewałem się czegoś bardziej kopulatywnego, a tu niespodzianka i psychodelia pełną gębą (już widzę kaprawymi oczyma duszy mojej stado zaprutych w trzy dupy grajków leniwie gibiących się w studio i pitolących to i owo z kretyńsko rozmaślonymi uśmieszkami na dziobach). Ale wkręca. Człowiek siedzi, słucha i tonie, łapy robią się coraz cięższe, powieki same opadają, pierwszoklaśny snuj. Nie na każdą okazję, ale np. na okazję pacyfikowania Zgrozy jak najbardziej. Dam 6/10, bo jednak idzie wiosna i trzeba czegoś z większym kopem.
Bardzo dobry pomysł z tym oceń dwa utwory, zdaje się że nawet mój był w oryginale. ;] Przede wszystkim daje 2 opinie na temat jednego kawałka (czasami skrajnie się różniące), ogranicza prawo dżungli które wyznają niektórzy "Ty zjechałeś mi kawałek to ja zjadę Tobie" itp. Wada jest to że nieco spowalnia zabawę, no ale komu się śpieszy?
Funkadelic - Maggot Brain
Prosta główna melodia, bardzo prosta perkusja z nałożonym daleyem i solo a'la Hendrix w melancholii- dobry wkręt na pierwsze 5 minut kawałka. Później w zasadzie to samo tylko w większym kombinowaniem w tle i z tym samym skutkiem - zajebistym. Wyczucie solisty jest w stanie zaaobsobować słuychającego tak by nie patrzył ile czasu do końca zostało, a całość elementów tworzy atmosferę z snu. Zdecydowanie akurat ten kawałek Funkadelic bierze mnie w 100%.
Motörhead - You Better Run
Nienapierdalający a niesamowicie rozbujany kawałek w swojej prostocie, o zdecydowanie bluesowym charakterze mimo obkurnego motorowego brzmienia całości - napewno nie bez wpływu na całości jest subtelnie wmiksowane w trzeci plan pianinko. Gitara gra a Lemmy, o którego rozpoznawalnym zawsze głosie nie trzeba pisać, robi sobie proste akordowe pochody na przesterowanym basie. Jako wieloletni fan Motorheada, kupuje to bez reszty, bo LEmmy w każdej konwencji pokazuje że wie o co chodzi.
Motörhead - You Better Run. Dobre, dobre. Podoba mi się zwłaszcza ten zryty i jednocześnie chropowaty wokal oraz wpadająca szybko w ucho linia melodyczna. Wszystko jest na swoim miejscu, a prostota wykonania w tym wypadku jest niepodważalnym atutem. Z niekłamaną przyjemnością zapuszczam drugi raz i pewnie będę wracał. Fajne, fajne. Wyjebane w kosmos.
Don Ross - Afraid to Dance. Nie powiem, robi całkiem niezłe wrażenie. Wiele powiedzieć to ja nie mogę, bo ja nie oblatany w terminologii gitarowej i boję się, że palnę jakąś głupotę sromotną, i trzeba będzie się wstydzić, ale myślę, że facet wystarcza za cały zespół Niby proste w brzmieniu, a cieszy Tyż fajne. Podoba mi się.
Don Ross rzeczywiście robi wrażenie. Mocna rzecz. Sama gitara a czad pierwsza klasa. Lubię gitarowe granie, tego gościa dotąd nie znałem, a teraz już podsłuchuję co tam jeszcze można znaleźć.
The Who z Won't Get Fooled Again to klasyk, choć teraz będzie się kojarzył większości osób wiadomo z czym. Ach te lata siedemdziesiąte, co za muzyka. Rytm jest świetny, takie riffy to się chce słuchać. Zawsze tylko mi się wydawało, że wokalista mógłby tu ostrzej podziałać, trochę się powydzierać, bo to rzecz z pazurem.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
The Who - Won't Get Fooled Again
Co tu dużo mówić - klasyk. Jeden ze sztandarowych utworów The Who, gdzie zawiera się wszystko co w tej bandzie najlepsze. Hardcorowe, dzisiaj już kanoniczne granie z domieszką psychodelii. A wspaniały, wciąż naprawdę oryginalny (nie pasujący do tak młodej osoby) głos Daltreya dopełnia całości.
Szczerze CSI nie znoszę za zrycie tego kawałka. Z Graala nie pija się codziennie.
Chuck Mangione - Children of Sanchez
Też klasyk, choć nieco innego rodzaju. Przywołuje na myśl wielką rolę Anthony'ego Quinna.
Kwintesencja utworu (od wejścia perkusji) jest często wykorzystywana jako ścieżka dźwiękowa, jednak w przeciwieństwie do Won't Get Fooled Again nie została jeszcze zajechana. To właśnie środek stanowi największy atut całej kompozycji, ten emocjonalny ładunek improwizacji wywołuje istne katharsis. Rzadko spotykam tak kreatywnie dopasowaną strukturę jazzowych instrumentów (trąbki, gitary i perkusji), a robi ona tym większe wrażenie, iż została skomponowana, nagrana oraz zmontowana w ciągu chyba niecałego miesiąca. Ktoś może powiedzieć, że wstęp i zakończenie przynudzają, ale ja się nie zgodzę - oczekiwanie tylko uprzyjemnia chwilę wybuchu. Zresztą warto wysłuchać całości, ponieważ dopiero ona realizuje się lirycznie.
Poza tym na płycie można znaleźć okrojoną wersję tego kawałka (samo mięso).
Jako, że pomysł się nie przyjął i temat zdechł wracamy do pierwotnej idei - oceniamy jeden utwór.
_________________ We care a lot about the army navy air force and marines
We care a lot about the SF, NY and LAPD
We care a lot about you people, about your guns
about the wars you're fighting gee that looks like fun
We care a lot about the Garbage Pail Kids, they never lie
We care a lot about Transformers cause there's more than meets the eye
We care a lot about the little things, the bigger things we top
We care a lot about you people yeah you bet we care a lot.
Gand jest niecierpliwy, a że zrezygnował z funkcji modka... myślę, że można kontynuować formę dwóch utworów
I by wsi nie robić... czekajcie, aż przesłucham powyższe. Potrwa to z pół godziny
Chuck Mangione. Pierwsze co mi się nasunęło zaraz po odpaleniu kawałka:
"Young man and young woman
Wszyscy ci co słuchają Chucka Mangione
Which way which hole which go
Everyone must spierdalać stąd"
Pierwsze cztery minuty starałem się powstrzymać by nie wyłączyć w pizdu, bo przed chwilą wstałem z łóżka i mnie znowu spanie brało. Kolejna partia to całkiem fajne przejście i trwający chwilę monotonny motyw. I tak potem przeplatane z różnymi instrumentami. Ledwo dotarłem do końca ocenianej... pierwszej części kawałka....i... w sumie mogłem sobie darować, bo do końca muli tak samo. Nie na dzisiejszy ranek, nie dla mnie. Jestem na nie.
Temple of the Dog. Kumpela na studiach nagrała mi raz płytkę, jak prosiłem ją o Sayag Jazz Machine. Dodała tam kilka innych fajnych rzeczy. Było tam też Temple of the Dog, z grzeczności przesłuchałem. Z grzeczności, bo każdy na tym forum chyba już wie, że nie przepadam za grungem. Za Cornellem i Vedderem też nie Nie czuję, taki średniak w moim uczuciu. Coś tam facet wyje, w tle zaś leci muzyka podobna do innych utworów tego "nurtu". Nie wiem, mam alergię na grunge.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum