Z wydawnictwa Czarnego polecam Andruchowycza, jego "Perwersja", jeśli tytułu nie przekręciłem bo mi jeden drań co mu ja pożyczyłem, nie oddał , to ścisła czołówka powieści ostatnich lat dla mnie.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
A AM pokazuje jak to wygląda od strony wydawcy, który może własną pasją coś ruszył, ale jednak chce zarobić. I to rozumiem, nie każdy musi np. wydawać UW godząc się z góry ze stratami.
Te straty musi akceptować właściciel firmy, bez jego wsparcia i przyzwolenia nic by z tego nie wyszło.
Po dwóch latach postanowiłem odświeżyć sobie "Czarne" i zrobić to porządnie, tak żeby wszystko do mnie dotarło. No kurczaczek, nie wyszło, ale i tak rozszyfrowałem większość zagadek. Po przeczytaniu zajrzałem jeszcze do bryku "Łaka", tak dla pewności. No, wszystko się zgadza.
Ponieważ, ochów i achów na temat "Czarnego" było już mnóstwo, w tym i w formie nagrody, więc będę się streszczał. Stanisław Lem spotyka Hertę Müller, o, tak widzę tę powieść, trafniej nie potrafię się wyrazić.
Chyba nie sezon się zrobił na cokolwiek z Rosji. Ale książka jest pozasezonowa. Poza czytadłami w stylu Metro i Patrole w sferze fantastyki mało odkryć. Trochę lepiej w głównym nurcie, ale też nie za bogato. Są dwie nacje, których poczucie humoru współdrga z moim. To Anglicy i Rosjanie. Można zacząć od Czechowa opowiadań, by zaliczyć Zoszczenkę i Ilfa z Pietrowem i dojść do Bułyczowa. Można i inaczej. Vonnegut jeśli czytał, to pewnie zazdrościł Wienieczce niezwykłego połączenia śmiechu z łzami. Może jedynym lekarstwem na ten zły kraj jest śmiech. Natomiast nigdy nie pokochałem Mistrza i Małgorzaty. Fajne, fajne i na tyle łatwe, że masy mogą się posnobizować na czytelnictwo Dzieła. Niech się posnobizują na Biesy. Ale nie, bo mokra plama po nich zostanie. A Tołstoja czytałem jedynie Annę Kareninę. W oryginale z ręką na sercu. Nie skończyłem, bo mi ktoś zaiwanił. Zaś z Wojny i Pokoju to pamiętam tylko dowcipy o poruczniku Rżewskim. Niektóre tak dobre, jak literatura.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Kubo and the two strings
Mam problem z tym filmem. Zdaje się, że twórcy mieli tyle pomysłów, tyle idei nawciskali do filmu, że po prostu zabrakło czasu, by wszystkie zdążyły wybrzmieć. Akcja gna na łeb na szyję, nawet w momentach, w których powinna się na chwilę zatrzymać, przez co cierpi dramaturgia. Poza tym twórcy nawciskali pełno deus ex machina (że nawet mnie to razi) i co najmniej dziwnych rozwiązań fabularnych. Pomimo tego oglądało się przyjemnie, a wizualnie film robi dokładnie takie wrażenie jak na trailerach.
Inna sprawa, że jego książki czyta się nawet całkiem dobrze, pod warunkiem, że robi się to na tyle szybko, by nie zauważać, jakie to głupie.
Ma to tyle sensu co czytanie go z zamkniętymi oczami...
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Tak zrób. To opowiadanie jest kiepskie w porównaniu do innych Chianga. Nic ciekawego, więc nic nie stracisz.
Plejbek napisał/a:
A zbiór oczywiście genialny, zwłaszcza trzy twarde naukowe kawałki - Historia twojego życia, Zrozum, Dzielenie przez zero. Gdzieś za nimi czają się te, które w sumie też są hard sf, tylko, że oparte na innej niż nasza rzeczywistości i budowie świata- Siedemdziesiąt dwie litery i Wydech.
A cała reszta? Praktycznie bez zarzutu, nie odstają za dużo od reszty.
Teraz będziesz miał kłopot znaleźć coś na podobnym poziomie. Przechodziłem przez to. Nie jest lekko
No ale to była adaptacja z założenia teatralna w środkach wyrazu, więc nie bardzo ogarniam ten zarzut.
Abojawiem? Jak sobie to porównasz z Sunset Limited, Pojedynkiem czy Rosencrantzem i Guildensternem - to tam ta teartalność jest dużo bardziej widoczna, tutaj jednak mamy typowo filmowe, kinowe operowanie kamerą, muzyką czy w ogóle dźwiękiem. Poza tym jednak jest spora różnica między filmową adaptacją a teatrem telewizji; tutaj mieliśmy realizację która jednak zrywała z teatralną umownością.
Poza tym sam materiał jest nierówny, obok postaci krwistych i żyjących mamy taką Karen i jej faceta którzy mocno szeleszczą papierem i są w zasadzie jednowymiarowi; obok świetnie zarysowanych i ciekawych konfliktów mamy wątek młodej która jest do bólu stereotypową zbuntowaną nastolatką. I to mnie nawej bardziej boli niż koturnowe dialogi, bo sam scenariusz jest w zasadzie mocno niegłupi i widać że udaje się ciekawie i bez ckliwości mówić o ważnych sprawach - więc te klisze i podobne zniżki formy mocno mnie zawodzą.
Fidel-F2 napisał/a:
Zgon na pogrzebie jest niezły, zabawny, ale to niemal klasa Benny Hilla. W zasadzie każda scena jest przerysowana a aktorzy niemal mrugają okiem do widza.
I dlatego w swojej klasie jest mistrzowską, bezpretensjonalną farsą która nie obiecuje więcej niż daje, tylko o to mi chodziło.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum