Tomasz, Das Boot się różni. Leon zawodowiec się różni.
Tomasz napisał/a:
MrSpellu napisał/a:
Das Boot się różni
Mam.
MrSpellu napisał/a:
Leon zawodowiec się różni.
O tu mnie zaciekawiłeś, nie wiedziałem.
Tomasz napisał/a:
ASX76 napisał/a:
W wielu przypadkach znacząco różnią się od wersji kinowych.
hmm, dawaj przykłady
(..)
A więc... :
- Alien 3 Special Edition - po obejrzeniu tej wersji doszedłem do wniosku, że to najlepsza część tej serii. Dla porównania: trwa 145 min., podczas gdy zwykła - tylko 114 min., a więc aż 31 minut!! Co szczególnie istotne, Special Edition wprowadza duże zmiany, które niemal w komplecie prezentują się lepiej, niż "normal". Dzięki temu film zyskuje na jakości. Zakrawa na cud, że Fincherowi udało się stworzyć "Alien 3", biorąc pod uwagę częste zmiany w scenariuszu, konflikty na planie, problemy z wytwórnią skąpiącą $ na dokręcenie scen...
- "Terminator 2" - w wersji kinowej kilka kwestii mi zgrzytało np. jak to się stało, że Terminator zaczyna być nieco ludzki w reakcjach. Dir Cut przynosi odp. na to pytanie, jak również wprowadza kilka fajnych scen:
- Sarah nie chce "wturlać dropsów" otępiających, więc jeden pielęgniarz brutalnie traktuje ją pałką w brzuszek, a drugi "dopieszcza" paralizatorem w celu rozmiękczenia (mocna scena) - pierwotnie, scenariusz przewidywał także elektrowstrząsy, jednak z tego pomysłu ostatecznie zrezygnowano (chyba dlatego, żeby nie było zanadto hardkorowo)
- sen z udziałem Rees'a
- T-1000 zabijający psa
- wyjęcie z głowy Terminatora procesora (nie zdradzę w jakim celu) i starcie (słowne) między Johnem a Sarah
- John uczy T. uśmiechać się - padłem ze śmiechu, gdy zobaczyłem pierwszy "banan" na twarzy Arniego - epicka scena!
- lepiej poznajemy szczęśliwą rodzinkę Dysonów (co pozwala nam na nawiązanie silniejszej nici sympatii)
- T-1000 nie jest taki niezniszczalny, jak mogłoby się wydawać (scena z poręczą i z podłogą)
- "Blade Runner" - co prawda R. Scott dokonał zaledwie kilku niewielkich zmian, ale które diametralnie zmieniają sens opowiedzianej historii... (Mr Spell wymienił "co i jak"). A to robi wielką różnicę.
- "Efekt motyla" - wersja kinowa trwa 113 min. i kończy się happy endem. Reżyserska - trwa około 7 min. dłużej, a zakończenie jest takie, jakie być powinno.
- "Watchmen" - najbardziej debeściarska ekranizacja komiksu, jaką miałem przyjemność zobaczyć i zarazem jeden z moich najbardziej ulubionych filmów fantastycznych. Ale nie o tym chciałem... Co ciekawe, są bodaj 2 wersje rozszerzone: reżyserska i ostateczna. Pierwsza trwa 186 min., druga - 215 min. (<-- m. in. zawiera animowaną Opowieść o Czarnym Frachtowcu). Dla porównania, kinowa trwa 162 min. Wybór więc jest jasny.
- "Drużyna pierścienia" - kinówka - 178 min., rozszerzona - 208 min.
- "Dwie Wieże" - kinówka - 179 min., rozszerzona - 223 min.
- "Lśnienie" - kinowa - 119 min., reżyserska - 146 min.
- "Alien 2: Decydujące starcie" - kinowa - 137 min., reż. - 154 min.
Co do "Leona Zawodowca" - wersja reżyserska trwa około 20 min. dłużej, jednak w sumie jest gorsza od kinowej, ponieważ "dziecinny romans" psuje wrażenie. Zbędna rzecz. Ale popatrzeć można, choćby po to, aby przekonać się, jak bardzo.
MrSpellu napisał/a:
ASX76 napisał/a:
Alien 3 Special Edition - po obejrzeniu tej wersji doszedłem do wniosku, że to najlepsza część tej serii. Dla porównania: trwa 145 min., podczas gdy zwykła - tylko 114 min., a więc aż 31 minut!! Co szczególnie istotne, Special Edition wprowadza duże zmiany, które niemal w komplecie prezentują się lepiej, niż "normal". Dzięki temu film zyskuje na jakości. Zakrawa na cud, że Fincherowi udało się stworzyć "Alien 3", biorąc pod uwagę częste zmiany w scenariuszu, konflikty na planie, problemy z wytwórnią skąpiącą $ na dokręcenie scen...
To mnie mocno zaciekawiłeś, bo podstawka jest bardzo do dupy IMO.
ASX76 napisał/a:
"Blade Runner" - co prawda R. Scott dokonał zaledwie kilku niewielkich zmian, ale które diametralnie zmieniają sens opowiedzianej historii... (Mr Spell wymienił "co i jak"). A to robi wielką różnicę.
Tylko właśnie tu tkwi replikant pogrzebany:
1) US 1982 różni się od Światowej 1982
2) Reżyserska 1992 różni się od pozostałych
3) Reżyserska 2007 różni się od pozostałych (nie tylko upgrade audiowizualny)
4) Wersja robocza bardzo różni się od pozostałych.
ASX76 napisał/a:
"Efekt motyla" - wersja kinowa trwa 113 min. i kończy się happy endem. Reżyserska - trwa około 7 min. dłużej, a zakończenie jest takie, jakie być powinno
Akurat A2r widziałem i w sumie dodano chyba tylko kilka efekciarskich scen.
ASX76 napisał/a:
Co do "Leona Zawodowca" - wersja reżyserska trwa około 20 min. dłużej, jednak w sumie jest gorsza od kinowej, ponieważ "dziecinny romans" psuje wrażenie. Zbędna rzecz.
Nie zgodzę się, w tej wersji motywacja Leona jest bardziej... zrozumiała.
Drogi Mr Spell
"Efekt motyla" - w wersji reżyserskiej dodano kilka ważnych scen, a co za tym idzie, spowodowało to zmiany w historii bohatera i nie tylko. No i, niejako na deser, zupełnie inne zakończenie, które stanowi bardzo logiczne zamknięcie. W "kinówce" mieliśmy do czynienia w pewnej mierze z happy endem o jednak gorzkawym posmaku, tak tutaj jest i poważniej i dramatyczniej. Pier.olnięcie jest mocne i konkretne. Z oczywistych względów do kina tego dać nie mogli. Ma to tę zaletę, iż można sobie później obejrzeć film w drugiej wersji.
"Alien 2: Decydujące starcie" - w Dir Cut dodano istotne, a nie efekciarskie sceny:
- rozmowa bohaterki z panem B. o jej zmarłej córce (co uwiarygadnia wręcz matczyny stosunek Ripley do dziewczynki Newt) - i tu ciekawostka, na zdjęciu zaprezentowanym przez B. widnieje prawdziwa matka S. Weaver
- pokazanie kolonii jako szczęśliwego miejsca (jeszcze przed atakiem hordy Alienów)
- rodzinka Newt podczas "wycieczki" natyka się na statek - ojciec zyskuje "pasażera na gapę" przytwierdzonego do twarzy (facehuggera, czy jak mu tam)
- sceny z "automatycznymi wartownikami"
"Donnie Brasco" - rewelacyjny film z J. Deepem i Al Pacino. Wersja "extended cut" wzbogaca go o krwawe sceny i kilka innych fajności. Mus obejrzeć.
"Abyss" - Dir Cut to po części inny film w porównaniu z wersją kinową. Trwa dłużej o prawie pół godziny. Jest na co popatrzeć. Niestety, zakończenie jest bardzo zjebane. Patosu tu tyle, że można zajoba dostać.
"Kingdom of Heaven" - powiedzmy sobie szczerze: w wersji kinowej jest to dno i kilka metrów mułu (swego czasu popełniłem coś w rodzaju recenzji w wątku filmowym, ale wtedy nie wiedziałem, o ostrej i bezwzględnej kastracji filmu). W sumie trudno się dziwić, skoro został on skrócony prawie o godzinę, ponieważ uznano, że trzygodzinny obraz jest za długi jak na wymogi kinowe. Wersja reżyserska podobno niweluje to niekorzystne wrażenie. Niedługo mam zamiar się o tym przekonać.
"Troja" - Dir Cut też jeszcze nie oglądałem.
MrSpellu napisał/a:
ASX76 napisał/a:
- sceny z "automatycznymi wartownikami"
Tylko to zapamiętałem Oglądałem to jeszcze w liceum.
ASX76 napisał/a:
"Kingdom of Heaven" - powiedzmy sobie szczerze: w wersji kinowej jest to dno i kilka metrów mułu (swego czasu popełniłem coś w rodzaju recenzji w wątku filmowym, ale wtedy nie wiedziałem, o ostrej i bezwzględnej kastracji filmu). W sumie trudno się dziwić, skoro został on skrócony prawie o godzinę, ponieważ uznano, że trzygodzinny obraz jest za długi jak na wymogi kinowe. Wersja reżyserska podobno niweluje to niekorzystne wrażenie. Niedługo mam zamiar się o tym przekonać.
"Gladiator" i "Robin Hood". Obie wersje reżyserskie zyskują na tych paru dodatkowych scenach. Ten drugi film jest trochę logiczniejszy, choć dalej dość źle go oceniam.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Z przykrością zawiadamiam, iż w starciu z "Królestwem Niebieskim" poległem męczeńską śmiercią na polu chwały. Możesz szykować mi miejsce w pobliżu Zimnego Lecha, gdyż obaj jednako, czyli nijako przysłużyliśmy się Ojczyźnie.
Raz - drewniany aktorsko Orlando Bloom. Patrzenie na jego popisy to męka.
Dwa - porażające drętwotą dialogi. Pieprzenie głodnych kawałków.
Trzy - głównego bohatera ciągle ktoś poucza. Brat, ojciec, król, Sybilla..., a ten łyka teksty pełne frazesów, niczym młody pelikan rybki.
Cztery - okręt pełen ludzi, sztorm, katastrofa... Ocalał Bloom (wraz z mieczem) i koń, żeby sobie mógł na nim pojechać przez pustynię.
Pięć - Orlando przybywa do odziedziczonych dóbr po baćku. Patrzy i widzi, że ludziom brakuje wody. Żaden problem. Popatrzył, postukał glebę girą tu i ówdzie, zapodał rozkaz: kopać! I niedługo potem woda już jest. Prawda, jakie to proste?
Ponadto, mając w perspektywie powtórne wysłuchanie pełnej patosu odezwy Orlando do mieszkańców Jerozolimy w "chwili ostatecznej próby", nie zmogłem.
Fakt, kicz straszny. A jaka szkoda. Historycznie postać grana przez Blooma zasłynęła tym, że jak po poddaniu Jerozolimy Saladyn pozwolił odejść tym, którzy zapłacą odpowiednio, to ten koleś zapłacił za szaraczków, których nie było na to stać.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Pięć - Orlando przybywa do odziedziczonych dóbr po baćku. Patrzy i widzi, że ludziom brakuje wody. Żaden problem. Popatrzył, postukał glebę girą tu i ówdzie, zapodał rozkaz: kopać! I niedługo potem woda już jest. Prawda, jakie to proste?
Ponadto, mając w perspektywie powtórne wysłuchanie pełnej patosu odezwy Orlando do mieszkańców Jerozolimy w "chwili ostatecznej próby", nie zmogłem.
Biorąc pod uwagę, że jest to triumf białego chrześcijanina nad muzułmanską ciemnotą, to aż dziwne, że scen tych nie wycięto jako rasistowskich i utrwalających stereotyp, wbrew powszechnie panującej PRAWDZIE OBJAWIONEJ, że biali gwałcili się nawzajem krucyfiksami, kiedy Światli Muzułmanie próbowali zaprowadzić Oświecenie w (którym?) XII wieku?
A co do "Robin Hooda" - zgadzam się, że wersja reżyserka, wzbogacona o kilka scen, znacznie poprawiła odbiór dzieła. Choć wady zasadnicze pozostały nadal, ale nie oceniałem ich tak surowo, jak Tomasz.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Ostatnio, obejrzałem "Troję" w Dir Cut. Trzy miesiące pracy W. Petersena (reżyser filmu) nie poszły na marne. Prawie pół godziny dodatkowych scen, głównie przemocy i very soft erotic, uatrakcyjnia epickie widowisko. W niektórych scenach dialogi zostały bardziej rozwinięte.
Abstrahując od DC... Jak na hollywoodzką produkcję, scenariusz jest całkiem do rzeczy. D. Benioff (m. in. "25 godzina", ostatnio "Gra o tron") stanął na wysokości zadania, mając na uwadze miejsce pracy. Znaczącym mankamentem tego filmu pod względem fabularnym jest przedstawienie romansu między Achillesem a Bryzejdą, a zwłaszcza jego zakończenie. Trąci sztucznością i przesadnym udramatyzowaniem.
Parysa "zagrał" Orlando Bloom i to jest straszne, bo aktor z niego taki, jak z kociej dupy cymbałki.
Do roli pięknej Heleny, dla której wszak zaryzykowano los Troi (!), nie pasuje mi Diane Kruger. Z racji urody, ma się rozumieć, bo Saffron Burrows (Andromacha) i Rose Byrne (Bryzejda) wyglądają atrakcyjniej i każda z nich bardziej by się nadała.
Brad Pitt w roli Achillesa zaprezentował się bardzo dobrze, choć nie ukrywam, że tutaj mi nie pasował i wolałbym na jego miejscu ujrzeć kogoś innego.
Eric Bana jako Hektor przypasował idealnie.
Wśród postaci drugoplanowych: Brian Cox (Agamemnon), Brendan Gleeson (Menelaos), Sean Bean (Odyseusz) - tyż pikno.
Wracając do kwestii różnic, między wersją kinową, a reżyserską (odpowiednio: lewa vs prawa) w aspekcie najbardziej nas interesującym:
W Dir Cut przynajmniej gdzieniegdzie coś tam widać i choć krótko i tylko "po bożemu", to nie wszystko "w domyśle".
Za to sceny walki są zdecydowanie brutalniejsze i krwawych efektów nie brakuje. Dosadne ukazanie przemocy (bicie, mordowanie) nie stanowi problemu, natomiast kobiecego ciała (choćby i bez sexu), a i owszem.
Tchórzliwy Orlando Bloom sprany przez Brendana Gleesona:
Idzie może ktoś na Emefową nocke filmową Władcy Pierścieni? Cała trylogia w wersjach rezyserskich, a tego dodatkowego materiału są chyba 2h: http://multikino.pl/pl/wy...dcy-pierscieni/
Wysłany: 2012-08-20, 14:08 Re: Wersje reżyserskie, rozszerzone i ostateczne
ASX76 napisał/a:
- Alien 3 Special Edition - po obejrzeniu tej wersji doszedłem do wniosku, że to najlepsza część tej serii. Dla porównania: trwa 145 min., podczas gdy zwykła - tylko 114 min., a więc aż 31 minut!! Co szczególnie istotne, Special Edition wprowadza duże zmiany, które niemal w komplecie prezentują się lepiej, niż "normal". Dzięki temu film zyskuje na jakości. Zakrawa na cud, że Fincherowi udało się stworzyć "Alien 3", biorąc pod uwagę częste zmiany w scenariuszu, konflikty na planie, problemy z wytwórnią skąpiącą $ na dokręcenie scen...
Wszystko (prawie) prawda - film mocno zyskał. Już wersja producencka była świetna, inna, bardziej artystyczna niż pozostałe. Choć nie sądzę, aby zmiana narodzin obcego oraz jego nosiciela poszła akurat ku dobremu. Piesek jednak był lepszy. No i kwestia końcówki. W wersji producenckiej była niejednoznaczność sceny z Bishopem II oraz jednoznaczność ostatniej sceny z udziałem Ripley. Special edition odwrotnie - jednoznaczny Bishop i niejednoznaczna Ripley. W gruncie rzeczy wolałem rozwiązane zastosowane w producenckiej. Reszta scen potwierdza to, że Fincher doskonale wiedział, jaki film chce zrobić, a wytwórnia nie ufała mu tylko dlatego, że debiutant. Anyway - przez ostatnią scenę z Ripley nie zakupię tetralogii Obcych. Zakończenie mnie rozczarowało.
_________________ Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun
Sympathy for the pipe
Pipe of the storm
Born to be pipe
Obejrzałem sobie, dla porównania dwie wersje Brazil - reżyserską [Gilliama] oraz stworzoną przez Universal, bez zgody reżysera, tzw. wersję "Love Conquers All". Ta druga to istna rzeźnia z klasyka i powinna wejść do podręczników, jako przykład tego, jak można spaprać świetny materiał. Znów Amerykańcy i ich podejście do filmu... eh. Nie dość, że skrócili dobrze o godzinę, to jeszcze m.in. wycięli wszystkie sekwencje snów (oprócz pierwszej) i związane z nimi sceny, oraz całkowicie zmienili końcówkę [z tytułu wersji można się domyśleć]. Jedyną wartością, jaką sobą przedstawia ta wersja (oprócz edukacyjnej przestrogi), jest wgląd w kilka alternatywnie nakręconych scen, niektórych nieco płynniejszych i mniej pociętych, niż w wersji Gilliama. Ale i tak to przykre było...
[Ogólnie wszystkich wersji filmu było chyba ze cztery, ale nie chciało mi się tak szczegółowo sprawie przyglądać].
Przeczytałem niedawno artykuł o wersji reżyserskiej "Królestwa niebieskiego" - że lepsza od kinowej, spójniejsza i pełniejsza https://naekranie.pl/artykuly/krolestwo-niebieskie-wersja-rezyserska-zmienila-wszystko-po-15-latach-to-jeden-z-najlepszych-filmow Narobiło mi to apetytu, ale ta wersja jest nie do dostania (już) w Polsce. Ale okazało się, że kolega ma i zaprosił na seansik na swoim wy.ebanym w kosmos ekranie. Tak się ucieszyłem, że teraz się boję, iż mi seans nie podejdzie. Oczekiwania wzrosły, bo to jeden z tych filmów Scotta, który miał potencjał, ale został on zmarnowany w montażu.
Niedawno przypomniałem sobie "Dawno temu w Ameryce" Sergio Leone. Też widziałem wersję reżyserską, ale nie jestem obiektywny, ponieważ film ten i bez tej wersji znajduje się wysoko w moim rankingu. "Królestwo niebieskie" zapewne samo siebie w tej wersji nie przeskoczy, ale mam słabość do tego filmu więc może zamówię sobie blu raja na Amazonie, jeśli mi się spodoba w takim wydaniu.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Kinowa wersja Królestwa była skrajnie chujowa, reżyserska jest tylko chujowa, ale przynajmniej parę rzeczy zostaje umocowane fabularne zamiast wpaść w film because reasons. Z obu wersji dobrze wspominam tylko Davida Thewlisa w roli joannity.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Na początku roku obejrzałem cała trylogię "Władca Pierścieni" w wersjach reżyserskich. I jaka szkoda, że nie trafiły w takim kształcie do kin. Szczególnie druga i trzecia część. W kinach była długa, w wersji reżyserskiej jest jeszcze ekstra godzinę dłuższa, więc się nie dziwię, że ją przycięli. Ale czyni tę opowieść bogatszą i niektóre wątki (Faramira, Aragorna, Gandalfa, a nawet Sarumana) pełniejszymi.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
z Królestwa N. gdyby wyciąć parę scena, przemontować i może dokręcić z 5-10 minet (a może one są ale w magazynie) to byłby dobry film...
Nie byłby . Wersja reżyserska sama w sobie ssie i mlaszcze na tylu poziomach, że mózg się marszczy, a wersja kinowa wycina do tego tyle materiału, że parę rzeczy objawia się nam jako całkowicie wyciągnięte z rzyci. Zawsze porównuję Królestwo z Gladiatorem jako w zasadzie dwa filmy robione wedle jednej formuły - i Gladiator trzyma się nieźle na samej charyzmie Russela Crowe'a i Joaquina Phoenixa, a Królestwo ma naprzeciw tego Orlando Blooma (który swoją najlepszą rolę miał w Black Hawk Down ), groteskowych i karykaturalnych złoli bez ułamka wdzięku Kommodusa, Liama Neesona który w kolejnym filmie znów uczy kogoś walczyć ocierając się o autoparodię, i w sumie dwie postaci które mogą budzić jakieś zainteresowanie/sympatię i są jako-tako zagrane (Thewlis i Irons). Mam alergię na tego gniota.
Romulus napisał/a:
Na początku roku obejrzałem cała trylogię "Władca Pierścieni" w wersjach reżyserskich. I jaka szkoda, że nie trafiły w takim kształcie do kin.
Śledź nocne maratony
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Obejrzałem wersję reżyserską "Królestwa Niebieskiego". I rzeczywiście, to nadal nie jest film, który można nazywać udanym. Niemniej, bez wątpienia wersja reżyserska jest lepsza od kinowej, która przy niej jawi się już jako całkowite badziewie.
Jeśli chodzi o głównego bohatera, Baliana, to była to postać nie do uratowania w tym filmie. Jest zła od początku do końca. Z powodu swojej szlachetności i głupiej niezłomności. W wersji reżyserskiej polepszono ją o tyle, że dodano mu background. Balian był nie tylko kowalem, ale wcześniej jakimś żołnierzem i inżynierem (cokolwiek to wtedy znaczyło). Zatem, kiedy trafia do Ziemi Świętej, poza tym że uczy się machać mieczem, można zaakceptować jego inne zdolności "inżynierskie" (nawadnianie, czy organizacja oblężenia). Mimo to, koniec końców to typowo irytujący szlachetny dupek, któremu chce dać się w ryj, aby otrzeźwiał i skontaktował się z rzeczywistością. I drewniana gra Orlando Blooma do tego się również przyczynia. Choć nie jest on winien temu, że musiał taką drewnianą postać zagrać.
Początek filmu jest dłuższy o wątek powracającego ojca, granego przez Liama Neesona. Kiedyś tam zgrzeszył i spłodził bękarta, po którego teraz powrócił. A do tego jest bratem tutejszego barona, więc konflikt rodzinny wisi w powietrzu, co ma potem swoje rozwinięcie. I znowu, wygląda to lepiej niż w wersji kinowej. To jest, widać w tym wątku więcej sensu.
Jeśli chodzi o postać brata Baliana, graną przez Martina Sheena, to nie dodaje więcej do fabuły, niż wynikało to z wersji kinowej. Zatem wersja reżyserska pod tym względem za dużo nie wnosi.
Kolejnym atutem było wprowadzenie wcześniej postaci Gwidona de Lusignan. Jego późniejsza antypatia do Baliana była bardziej zrozumiała. Aczkolwiek, ja akurat tę postać lubiłem w tym filmie najbardziej. Bo była fajnie zagrana. Zmanierowany, groźny i głupi. Tak samo jak Reginald de Chatillon. Zresztą, prowadzenie wątku Gwidona potem było już niepotrzebne. Potem, to jest od czasu porażki jego armii. Te kilka scen więcej, szczególnie ostatnia, zupełnie niepotrzebnych. Zwłaszcza że ten film lekko traktuje historię, więc równie dobrze Gwidon mógł zginąć.
Co innego wątek Sybilli - w zasadzie ta postać zyskuje najbardziej. W filmie jej wybory są niezrozumiałe a reakcja na śmierć brata histeryczna. W wersji reżyserskiej było to uzasadnione tym, że miała syna. To o tron dla niego zabiegała. A kiedy ślachetny i tępy jak dzida Balian odmówił jej pomocy, była skazana na Gwidona i to on stał się "protektorem" małego króla. A cały tragizm tej postaci sprowadzał się do tego, że okazało się, że dzieciak jest tak samo chory na trąd jak jego wuj. I to, co dalej robiła Sybilla prowadziło ją prostą drogą do stanu w jakim została pokazana w wersji kinowej. Sens i konsekwencja.
Reasmując, wersja kinowa to fajny nieudany film, który ogląda się lepiej niż wersję kinową, pociętą i chaotyczną.
A najlepszym dialogiem pozostaje nadal ta krótka wymiana zdań:
"Ile jest dla ciebie warta Jerozolima?"
"Nic. Wszystko."
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
powiem szczerze, widziałem ten film ze 2-3 razy (oczywiście pierwszy raz w kinie) i na prawdę niewiele z niego pamiętam...
takie odgrzewanie kotletów - to już znacznie ciekawsze było canalplusowe Królowa M.
W sensie Królowa Margot? Przecież ten film to mistrzostwo świata. Henryk Walezy z rohatyną w prawicy tratujący hugenotów to była czysta poezja
Widziałam ze 3 filmy w reżyserii Chereau i wszystkie były poezją. Margot - rewelacja, jeden z moich ulubionych historycznych. Szkoda że gościu kipnął kilka lat temu i tak mało nakręcił.
Inna sprawa że najlepszy film historyczny nakręcił Francuzom Polak, ale i tak mają rękę do filmów kostiumowych, nawet takie efekciarskie bzdurki jak Braterstwo wilków (mogę oglądać w kółko) mają klasę, a jak wchodzi się na wyższą półkę to już klękajcie, narody
Chereau znam tylko z Królowej, warto, powiadasz?
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Mówisz o Dantonie? Chereau tam wystąpił jako aktor. W Ostatnim Mohikaninie też. Taka ciekawostka:)
Co do filmów, widziałam trzy, może cztery w jego reżyserii - Intymność, Jego brat i jakiś tam tytuł z miłością. Pewnie, że warto, aczkolwiek takiego szpasu jak w Margot już nie ma, bo to nie były historyczne. Margot jest specyficzna w jego twórczości, on raczej robił kameralne kino. Ale nagradzane w czasach, gdy nagrody miały rzeczywiście wartość.
O Dantonie. Muszę zrobić powtórkę, kiedyś ten film ubóstwiałem, choćby za Pszoniaka. A z takich kameralnych francuskich historyzmów - Wszystkie poranki świata to jest rzecz arcypotężna, dla samej muzyki po stokroć warto; jeden z najlepszych filmów o muzyce jakie widziałem.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum