Jestem jakoś po 400 stronach, dzisiaj pewnie doczytam do końca i tak mnie bierze na przemyślenia, czy każda dystopijna książka musi być, pardon my french, o ruchaniu? Do tego problemy rodzinne (jeśli można to tak nazwać), trudne dzieciństwo i odrobina religii w tle. Czy to rok 1984 czy XXIV wiek, motywy uderzają w te same tony.
Trochę też nie kupuję wizji tego świata. Na świecie żyje bilion ludzi, w samej Europie 120 miliardów. Największy problem mają z miejscem więc najbiedniejsi żyją w pokoikach 2m na 2m. Chciałbym, żeby autor w miarę wiarygodnie wyjaśnił skąd biorą żarcie i wodę dla takiej ilości ludzi. Spoko, żrą jakieś pasikoniki (Unia Europejska lubi to), ale woda to żaden problem, jeszcze mają publiczne aquaparki gdzie można przyjść się popluskać i poruchać z nieznajomym(i)
Dużo pochlebnych opinii i ocen na lubimyczytać, książka roku 2015 a jakoś tak... szatampowe i przegadane.
Rok 1984 czytałem dawno temu, pamiętam, że główny bohater miał sny o (nagiej) kobiecie (jakaś paniusia z ministerstwa prawdy?), sny o matce i siostrze. Może to jakaś inna książka była hmm
Motyw typu, że on poznaję ją, jakieś fantazje, tabletki na szczęście, kastracja, zmniejszenie popędu i wtedy omujborze ten system jest zły!
U Bacigalupiego w jednym z opowiadań jest taki motyw, gdzie koleś szuka rozwiązania jak naprawić maszynę do oczyszczania ścieków, trafia na Uniwersytet a tam studenci robią barabara normalnie na terenie kampusu.
Cylinder van Troffa, bohater podróżuje w przyszłość żeby odkryć, że jego wybrankę sklonowali i używają do wiadomo czego.
Mam podobny problem z Diuną, Matronami, seksualnym imprintem i budzeniem wspomnień u młodego Milesa Tega.
Czuję jakis dziwny dyskomfort psychiczny, spowodowany światem autora, gdzie w bliższej/dalekiej przyszłości wszystko kręci sie koło dupy.
Koniec końcem człowiek jest zwierzęciem, deal with it! Ech.
Coś jak z motywem w fantasy kiedy parobek okazuje się prawowitym królem, tylko musi iśc odnaleźć magiczny miecz i uratować księżniczkę.
główny bohater miał sny o (nagiej) kobiecie (...)
U Bacigalupiego (...)
Cylinder van Troffa (...)
Mam podobny problem z Diuną (...)
Szeroko zarzuciłeś tę sieć, nie powiem... W sumie w każdej dorosłej beletrystyce, jaką ostatnio czytam, gdzieś tam w którymś momencie przewija się - na pierwszym planie albo w tle - motyw seksu. Przeszłość, przyszłość, alternatywna rzeczywistość - wszystko jedno. Brrr...
Cytat:
światem autora, gdzie w bliższej/dalekiej przyszłości wszystko kręci sie koło dupy.
A wokół czego, twoim zdaniem, kręci się NASZ świat?
Sex, pieniądze i władza. Kolejność przypadkowa. Tzn ja rozumiem dlaczego to robi, bierze cos uniwersalnego i wrzuca to do swojego "obcego" świata, przynajmniej czytelnik może się chwycić czegoś znanego.
Jakoś triggerują mnie te wszystko około romansowe motywy w książkach/filmach/serialach, widziałem to 200 razy i mam wrażenie, że autor marnuje mój czas. Tak po prostu.
A moim zdaniem seks jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Pieniądze i władza są tylko środkami do celu. To się zmienia, ale dopiero w okolicy meno-/andropauzy. Więc sam rozumiesz...
Skończyłem Wallace'a. Genialna rzecz, gdzieś w połowie zaskoczyło, ale lektura zdecydowanie nie należy do łatwych i na pewno nie szybkich (dwa tygodnie czytania w każdej wolnej chwili). Całościowo się bardzo spina i nawet pozornie bełkotliwe, naspidowane strumieniem świadomości dłużyzny ukrywają w sobie różne konteksty i odnośniki (jestem ciekaw, czy Romulus i inni sadomasochistyczni czytelnicy tej książki zwrócą uwagę, kiedy i w jakich okolicznościach Gately i Hal robili coś wspólnie). Zdecydowanie autor panował nad całością. Przekozackie (nomen omen) tłumaczenie Jolanty Kozak, która w posłowiu sugeruje, że powieść trzeba by przeczytać ze dwa, trzy razy, żeby wyłapać jak najwięcej z wewnętrznej intertekstualności całości. Zgadzam się, ale raz mi wystarczy, może wrócę do tego na emeryturze.
Forma bardzo przeszkadza w odbiorze całości, 1100 stron zbitego, gęstego tekstu malutką i maciupeńką (przypisy, które trzeba czytać) czcionką, i do tego rzecz jest bardzo treściwa.
Poszczególne freski (jak kilkustronicowy opis oczekiwania ćpuna na dostawę towaru i wiele innych) wgniatają w fotel i dostarczają czytelniczego orgazmu, rzadko ma się do czynienia z czymś równie genialnym literacko.
Zamachowcy na Wózkach Inwalidzkich, Związek Odrażająco i Nieprawdopodobnie Oszpeconych, czy Lyle - guru fitnessu żywiący się potem bywalców siłowni, rozwalają system.
Właśnie tego się boję: że rwany sposób czytania "Niewyczerpanego żartu" sprawi, że coś mi umknie. Może się zepnę tak jak ty i pójdę w tango po całości z tą powieścią.
Tymczasem Simon Sebag Montefiore "Jerozolima". Polubiłem "biografie" miast kiedy kilka lat temu przeczytałem biografię "Londynu" Ackroyda. Montefiore pisze bardzo wciągająco, czym już mnie kupił przy biografii dynastii Romanowów.
Do recenzji i dla frajdy "Sydonia" Elżbiety Cherezińskiej. Jeszcze nie zacząłem czytać, ale wiele sobie obiecuję. Zwłaszcza że historia książąt pomorskich to dla mnie czysta karta, wiem o nich tak mało, że równie dobrze mogłaby to być powieść fantasy.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Ja Sydonię już zaczęłam, ale ledwo, ledwo. Lubię czytać Cherezińską.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Pierwszy raz czytane jakieś dwadzieścia lat temu, nie zostawiło wiele w pamięci. W czasie lektury, początkowo okruszkami, z czasem przypominało się to i owo.
Sama koncepcja świetna, ale niestety to wszystko co pozostało z tej powieści. Reszta składników, zupełnie chyba przyzwoita w latach pięćdziesiątych, dziś silnie trąci myszką. Naturalnie nie można mieć o to pretensji do autora, co nie zmienia faktu.
Przede wszystkim warstwa relacji społecznych o niemal wiktoriańskim kształcie, infantylizm psychologiczny i emocjonalny, uproszczona konstrukcja bohaterów, pensjonarska narracja i nieładne, sztuczne dialogi.
Warstwa akcji/przygody jakoś tam w miarę, również ówczesna, dziś zrobiono by z tego całkiem coś innego.
Sumując, ramotka owinięta wokół pomysłowego rdzenia.
6/10
A w ejtisach masa fanów, w tym ja, się tym rajcowała jak diabli. Pamiętam, że jest tam taka scena, w której bohater przeżywa efekt synestezji i wydawca próbował to nawet oddać zmieniając geometrię druku - jakie to się wtedy wydawało zajebiste. Czas bywa okrutny.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Świat ma potencjał, liczyłem na przygodę typu Mumia czyli Egipt + nadnaturalne zjawiska. Powiedzmy, że to dostałem ale zagadka kryminalna raczej z tych średnich. Autor ma jakaś dziwną ciągotkę do powtarzania pewnych informacji, co kilkadziesiąt stron musi przypomnieć kim był al-Dżahiz i że anioły to nie są prawdziwe anioły, bo prawdziwe anioły siedzą z bogiem w niebie. OK. Zrozumiałem to za pierwszym razem.
Główna bohaterka Fatma lubi ubierać się w angielskie garnitury... a co lubią kobiety ubierające się w garnitury? No wiadomo, że lubią inne kobiety autor to już chyba nie mógł bardziej stereotypowo
Czarne słońce
Na lubimyczytac naczytałem się opinii, że to przecudowna książka... Nie. Książkę można podzielić na dwie części: część gdzie akcja dzieje się pośród kapłaństwa i część gdzie śledzimy przygody Serapia + Xalii. Pierwsza część to są po prostu flaki z olejem, cała intrygę można streścić w jednym zdaniu: "kapłani z dobrych domów nie akceptują najwyższej kapłanki, która pochodzi ze slumsów i robią wszystko żeby się jej pozbyć". Ziew. Co mnie denerwowało niezmiernie to głównie w tej części widzimy postać Itkanu, który jest kapłanu (tak, kapłanu) i identyfikuje się (?) jako trzecia płeć. Autorka oczywiście nie tłumaczy czym w tym świecie jest trzecia płeć. Może maju trzy jajka albo piczkę w poprzek? Kompletnie nic to nie wnosi do historii, jest nudno i bez sensu. Serapia i Xalie można przynajmniej polubić, w rozdziałach z ich udziałem się coś dzieje ciekawego, jakaś tajemnica, przygoda, jest OK. Ogólnie to czegoś mi brakowało w tej książce.
Czarny język
Książka mnie po prostu urzekła od pierwszych stron, przede wszystkim ten prosty humor. Jakoś nie wiem, postacie wydają się bardziej "niepapierowe" gdy od czasu do czasu ktoś rzuci kurwą, nazwie kogoś mokrym pierdem czy pożartują sobie na temat ruchania w dupę. Nie chodzi tutaj o samo przeklinanie dla przeklinania, tylko postacie wydają się bardziej wiarygodne. Sympatyczna książka na dwa wieczory, mam nadzieję, że wyjdzie kolejna część.
Słabe, tzw. opozycja dymałaby także, tylko subtelniej, z ogładą.
W temacie - ostatnio staram się wyjść ze swojego kokona czytelniczych przyzwyczajeń i realizuję dawną serię Muzy Biblioteka Bestselerów, tym razem Plugawy ptak nocy, osobliwe doświadczenie czytelnicze, w zasadzie nieczytalne w standardowym rozumieniu fabuły, akcji, świata przedstawionego, bohaterów. Zarazem nie można powiedzieć, że jest to pisane bez ładu i składu, jak w takich Kronikach Amberu, autor ewidentnie realizuje tu swój deliryczny koncept. Na szczęście nikt nie wpadł na to, żeby to była lektura szkolna w Polsce. W każdym razie po Niewyczerpanym żarcie żadne plugastwa mi nie straszne.
Gejowskie fantasy z Afryki. Po przeczytaniu trylogii Pękniętej Ziemi zainteresowałem się książkami pisanymi przez czarnoskórych pisarzy i tak trafiłem na Marlona Jamesa. Swoją książkę oparł o mitologię afrykańską dzięki czemu wyróżnia się na tle przeciętnego fantasy (choć, po prawdzie, sama struktura fabuły jest dość klasyczna). A jest to fantasy gejowskie, ponieważ gł9wny bohater jest gejem, a i wedle autora w Afryce czasów przedchrześcijańskich/przedmuzułmańskich stosunek do homoseksualizmu był analogiczny do starożytnej Grecji. Powieść jest bardzo brutalna i krwawa i na dodatek napisana dość specyficznym stylem - odpowiedni rytm złapałem dopiero ok. 200 strony (na 750), ale wtedy poszło już z górki. Jest to pierwsza część trylogii i przeczytałem ją po polsku, ale spodobała mi się na tyle, że postanowiłem nie czekać na tłumaczenie kolejnej, tylko przeczytam w lengłydżu.
Drugi tom będzie po polsku we wrześniu. Już nie mogę się doczekać! Dla mnie to zbyt szalona narracja, żeby się szarpać z oryginałem. Mam nadzieję, że trzeci tom powstanie szybciej niż drugi.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Wiesz, też się obawiałem czytania w oryginale, ale nie jest tak źle, chyba nawet lżej niż po polsku. Dialogi w polskiej wersji określiłbym jako "biblijne", gdzie już po angielsku wydają się prymitywne (w tym znaczeniu, że jest w nich pełno kwiatków gramatycznych w stylu "you is" albo ciągłe pomijanie "be" w present continuous).
Marlonem Jamesem zainteresowałem się po przeczytaniu notki o Krótkiej historii siedmiu zabójstw i w sumie chciałem nabyć właśnie tę pozycję, ale na skutek chwilowej pomroczności jasnej kupiłem Czarnego lamparta, czerwonego wilka. I tak jak piszesz, zajmuje sporo czasu, by "wejść" w tę prozę. Autor lekceważy wszelkie reguły, to literacka wolna amerykanka, gdzie wszystkie chwyty dozwolone, a ponieważ to pierwsze z nim zetknięcie, to trudno było zgadnąć, czy to taki mistrz fristajlowy czy tylko ichni Nikifor. Lektura tyleż fascynuje, co frustruje.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Autor lekceważy wszelkie reguły, to literacka wolna amerykanka, gdzie wszystkie chwyty dozwolone, a ponieważ to pierwsze z nim zetknięcie, to trudno było zgadnąć, czy to taki mistrz fristajlowy czy tylko ichni Nikifor. Lektura tyleż fascynuje, co frustruje.
Coś próbowałem ugryźć autora, ale nie za bardzo pamiętam, chyba Krótką historię siedmiu zabójstw. Szybko dałem spokój. To było mdłe i słabe, zupełnie nie interesowało mnie co autor ma do powiedzenia i chyba sporo bełkotał.
Dla mnie Czarny lampart… był nie do przejścia, poległem po kilkunastu stronach. Ale grafomania to coś innego niż się powszechnie uważa. Bo ta książka, jeśli dalej jest tak samo, to po prostu artystowski bełkot.
Edit: ciekawe, Fidel w tej samej chwili wspomniał o bełkocie
Mam wrażenie, że te pierwsze 200 stron "Czarnego lamparta" to takie sito jak w przypadku "Imienia róży" - początek ma odsiać niegodnych . Nie umiem powiedzieć, czy książka dalej robi się prostsza, czy po prostu przywykłem do maniery autora, ale czyta się po prostu znacznie lżej.
W "Imieniu róży" jest jakieś sito?
A odnośnie Lamparta, to z czasem narracja robi się bardziej linearna i zaczynają wskakiwać elementy na swoje miejsca, więc podczas czytania mniej jest gimnastyki.
W "Imieniu róży" jest jakieś sito?
A odnośnie Lamparta, to z czasem narracja robi się bardziej linearna i zaczynają wskakiwać elementy na swoje miejsca, więc podczas czytania mniej jest gimnastyki.
Mam wystarczająco dużo innych książek do przeczytania, więc bez sensu tracić czas na przemęczenie się z jakąś inną, po to, zeby może ostatnie 100 stron było lepsze.
P.S. Chociaż z "Imieniem Róży" nie męczyłem się w ogóle i w sumie chętnie bym powtórzył.
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum