_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Andrus Kivirahk Listopadowe porzeczki. Jezusieimaryjo, jakie to dobre! Na hasło realizm magiczny dostawałem dreszczy, ale tutaj daleko od realizmu, to dzika wyobraźnia w ludu, z ziemi, z lasu, z biedy i chytrości wypracowanej ciężką walką z losem i Złym i innymi stworami nocy. Jak przechytrzyć chytrą Zarazę, gdy wejdzie do wsi? Da się. Jak na moje oko lektura dla Rashmiki, jak ulał. Reszcie towarzystwa też polecam z czystym sumieniem.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Tytuł lekko mylący bo o Hannibalu jest tu naprawdę niewiele. Rzecz się po prostu dzieje w rejonie jeziora Trazymeńskiego, gdzie Kartagińczycy spuścili łomot Rzymianom. Główne wydarzenia mają miejsce w czasach nam współczesnych, ale wychodząc od owej bitwy, w rozmaitych retrospekcjach, autor zatrzymuje się, a to w renesansie, a to w okolicach II wojny światowej. Przyglądając się rozmaitym historiom, studiuje naturę ludzką i wychodzi mu, że przez wieki człek był taką samą szują jak dzisiaj. Na kartach książki przypatrujemy się wszelkim odmianom małości, perfidii, podłości, cwaniactwa, nikczemności. Człowiek zawsze był zdolny do małych i dużych świństw i matactw, a hipokryzja zawsze miała się dobrze.
Książeczka niewielka, warsztatowo bez zarzutu zarówno na poziomie języka jak i wszelkich aspektów konstrukcyjnych.
Wartością dodaną jest wypływający z kart zachwyt krajobrazem, przyrodą Umbrri.
Sumując, niby nic wielkiego ani szczególnie odkrywczego, ale czytałem z dużą przyjemnością.
8/10
Ja już przeczytana i jeszcze jedną też mam za sobą (Człowiek który znał mowę węży) ;> i się zgadzam z Tobą, dobrze robi, chociaż tak samo dostaję syfilisu na hasło "realizm magiczny", więc mamy pełną zgodność jeśli idzie o tego gościa.
Cóż, generalnie zarzucanie sieci z napisem "realizm magiczny" zbyt szeroko nie ma sensu, ale akurat Marquez jest - w większości, bo późne rzeczy niezbyt mu wyszły - zajebisty.
Nie jestem poważna, po prostu nie cierpię Marqueza i popłuczyn po jego nudach.
Ale ja nie o tem, ja o tem, że Poważni Ludzie™ nie przyznają przed światem i całą resztą, że zniżą się do czytania fantasy, więc przybijają tabliczkę "realizm magiczny" np. na Małe, duże Crowleya. To taka wymówka na poziomie Palę, ale się nie zaciągam albo It's not gay if you're underway
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Mnie siadły tylko jego Smutne Dziwki, resztą womituję.
Stary Ork napisał/a:
ja o tem
To raczej wydawcy walą tym na blurbach, żeby podnieść wartość "dzieła". Tylko nie wiem po co, książka to książka, jak jest dobra to żadna szuflandia nie jest potrzebna. Noaalejawogole nie czaję instytucji blurba, samo istnienie blurba to sygnał "Pozor! Gówno w pozłotce!!!!!!"
np Allende, którą bym powiesiła na latarni...
Mnie siadły tylko jego Smutne Dziwki, resztą womituję.
Są gusta i guściki, nie? Takie historie jak niewinna Erendira i jej niegodziwa babka też ci nie podeszły? Ja akurat "Smutne dziwki" (ach, jak się Marrodan Casas wkurzał, że nie puścili mu "smutnych kurew" w tytule ) uważam za słabe, weszły, wyszły, nie zauważyłem. Miło było przeczytać coś nowego po latach, ale się zawiodłem.
Książka niepozorna rozmiarami, i słusznie. By przedstawić myśli nie trzeba sążnistych trylogii. Warstwa fabularna pełni tu rolę wyłącznie służebną. Niesie bohatera przez świat obrazując precyzyjnie autorskie przesłanie.
Poszerzenie pola walki to diagnoza cywilizacji z perspektywy zwyczajnego człowieka, cywilizacji dławiącej się poprzez mierność jednostek. Jednostek nijakich, niekompetentnych pozerów, pustaków, prymitywów o inteligencji ameby, nie potrafiących nadać sensu swemu istnieniu. Ludzie jako poszczególne jednostki nie potrafią się odnaleźć we współczesnej rzeczywistości, nawet jak walczą to są żałośni i śmieszni w tym swoim chocholim tańcu. Samotni, nie potrafiący spełnić swych pragnień, nie widzący szans na osiągnięcie celu, popadają w apatię, niezadowolenie, frustrację, psychiczną i emocjonalną degrengoladę.
Jest w powieści jakiś duch kafkowski. Postacie miotają się, wykonują coraz bardziej chaotyczne ruchy, przegrywają w walce z zimno obojętnym światem. Również narracja prosta, niewymyślna, mieści się w tych ramach.
8/10
"Pamięć zwana Imperium" za mną. Bardzo dobra powieść. W zasadzie pod każdym względem. Od języka począwszy na fabule kończąc. Intryga nie wydaje się skomplikowana, kiedy już zostanie ujawniony powód, intencje, cele. Ale jest sprytnie ukryta w zawiłościach imperialnego dworu, a przede wszystkim w odkrywaniu świata, który nie jest podany na tacy. Kosmiczne imperium Teixcalaanu jest fascynujące - drapieżne, wojownicze, ale i pełne poezji i wyrafinowania. Nie ma się wątpliwości, że to ono rządzi kosmosem. Z kolei główna bohaterka jest nową ambasadorką daleko wysuniętej stacji kosmicznej - jakiejś republiki, która chce zostać niezależne od imperium, ale i tak ulega jego wpływom. W samym imperium nie tak łatwo zostać jego obywatelem i cieszyć się przywilejami z tego płynącymi. To kultura, która okazuje swoją wyższość i jest jej świadoma. Co więcej, ci, którzy do niej aspirują z innych kultur, też są świadomi swojej niższości. Autorka zna się na języku - studiowała wschodnioormiański i korzysta z tej wiedzy. Aczkolwiek Teixcalaan nie przypomina żadnej znanej kultury. Imiona imperialnych bohaterów są dziwne i dźwięczne/wdzięczne. Cesarz Sześć Kierunek, Trzy Trawa Morska, Dziewięć Ostronóżka (tu zmyślam, ale oddaję sens). Są wady, może raz czy dwa pojawia się łatwe rozwiązanie, które objawia się w bardzo dogodnym momencie. A ogólnie, autorka wrzuciła do tej powieści (chyba coś około 540 stron) dużo elementów, wątków, które wymagałyby może jeszcze ze dwustu stron więcej, aby dobrze wybrzmieć. Mamy tu intrygę polityczną, kryminalną, społeczną. Potężny zasięg upchnięty na niewystarczającej liczbie stron. Ale przecież powstała już druga część.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Reguła zakonu - Piotr Górski
Chodziła za mną ta książka od jakiegoś, dość długiego, czasu. Czemuś ubrdało mi się, że to musi być świetna rzecz i z czasem coraz bardziej sam siebie nakręcałem. No i w końcu przyszedł moment weryfikacji, zacząłem czytać. I zachwyt przeszedł jak ręka odjął.
Od samego początku jest lipa, znaczy jak kto się uprze to pewnie da się czytać, ale ja nie wiem po co.
Jest to generyczne fantasy, w zasadzie bez jakiejkolwiek inwencji (bo niby, że co? grobliny (sic!)?, serio?). Językowo jest to takie se, egzaltacja, napuszenie, sztuczne dialogi, schematyczne postacie, banalna fabuła (no dobra, tu się mogę mylić bo porzuciłem jakoś tak w 1/5). Do tego rzecz w klasie superhigh fantasy, czyli nic się kupy nie trzyma, bo niemal każdy pierd czy inny wypierdek są magiczne i cokolwiek można uzasadnić czymkolwiek.
Może to nie jest zła książka, a po prostu nie dla mnie. Tak czy siak, w pewnym momencie, zmuszenie się do dalszej lektury było ponad moje siły.
Na dodatek imiona bohaterów. Ja wiem, że czepianie się imion jest słabe, ale dawno już nie miałem takiego uczucia, że w tym aspekcie wszystko zgrzyta, trzeszczy i skrzypi. Mnie te imiona bolały fizycznie.
Zachwyty Cetnarowskiego w przedmowie kuriozalne.
3/10
Szalbierz. Powieść Awanturnicza z XIII wieku - Tomasz Łysiak
Sięgnąłem z pełną świadomością, że to ma być lekka awanturnicza przygodówka i że nie trzeba oczekiwać cudów. A jednak porzuciłem mniej więcej w 1/10 tekstu.
Po pierwsze, styl raczej bardziej średniej urody, ciężkawy raczej.
Po drugie, co i raz skrzypi logika oraz na wierzch wyłazi dwudziestowieczna mentalność.
Po trzecie, z każą kolejną stroną, autor coraz bardziej zrażał mnie mierną znajomości realiów opisywanego świata.
I po czwarte, zakończyłem w momencie w którym, bohater wydobywa się z opresji "nadludzkim wysiłkiem". W tym momencie zeszło ze mnie całe powietrze, spadło ciśnienie w oponach, opadły mi cycki i ogon smętnie zwisnął. Siłą inercji przeczytałem jeszcze dwa zdania, informacje dotarły do mózgu i wpadłem w chwilowy stupor. Stałem po osie w błocie, i nijak nie mogłem ruszyć tego wozu. Po chwili zrozumiałem, że nie będę w stanie dotrzymać kroku stwórcy tego uniwersum. Porzuciłem, w sumie całkiem nową, brykę i z ulgą zamknąłem okładki. Tym sposobem, definitywnie zakończyliśmy z panem Łysiakiem współpracę. Czego i wam życzę.
2/10
"Ogień nad otchłanią" Vernor Vinge
Mam za sobą jakieś 200 stron.
- Na pewno sięgnę po kolejne tomy, jak wyjdą, chyba, że autor zrobi coś bardzo absurdalnego, ale na razie nie jest źle
SajFaj dalekiego zasięgu. Chyba należy go potraktować jak space-operę.
Mamy jakieś "zło" które powstało i najwyraźniej zagraża galaktyce(?).
Mamy dwa równoległe wątki:
- jedna planeta - na której rozbił się statek, który możliwe, że ma coś co może pomóc zło pokonać + rozbitkowie i cywilizacja "psowatych" i trochę "Porwany za młodu"
- cała (chyba) galaktyka, widziana z jednego punktu, chyba umieszczonego poza galaktyką, gdzie widać to zagrożenie
Po 200 stronach dalej nie jestem pewien czy dobrze rozumiem to drugie miejsce zwane Przekaźnikiem, dolne Poza, wolne Poza itp. ale pasowałoby mi umieszczenie właśnie poza galaktyką, a "wolne Poza" to wejście w galaktykę. ;-)
200 stron to cały czas wprowadzenie, dokładnie w tym momencie książki "zło" wykonało pierwszy ruch, więc mam wrażenie, że to się w jednej książce nie skończy, tym bardziej, że wiem, że jest jeszcze druga książka w tej serii.
Plusy dodatnie:
- rasa psowatych - podoba mi się to jak funkcjonują, niby oczywiste skojarzenie z psami, a jednak funkcjonują dość ciekawie
- Przekaźnik (to miejsce nad? galaktyką) - też wygląda na w miarę sensowny pomysł, chociaż tu autor odjeżdża trochę pojęciami. Mam niejasne wrażenie, że trochę przypomina to, lub wzorowane jest na Fundacji Asimova, tylko wersja 2.0.
- "zło" i to co z tym i innymi "złami" jest związane i tłumaczone - to też ten kawałek przedstawiany w scenach na Przekaźniku, więc z jednej strony mamy trochę odlot z pojęciami, ale wyłania się z tego w miarę sensowna wizja
- rasa "drzewek" - o nich na razie jest najmniej, ale też widać, że to nie obcy "startrekowi", tylko faktycznie coś "innego"
Plusy ujemne:
- używanie formy "ludzie" - nawet już zauważyłem, że na końcu książki tłumacz wyjaśnia, że autor w oryginale używa słów "people" i "human" do obcych, więc tłumacz używa "Ludzie" do ludzi (homo sapiens) i "ludzie" do obcych. Ale mi dalej to zgrzyta, jak psy mówią o sobie "ludzie". Może gdzieś dalej będzie uzasadnienie, ale jeśli nie będzie, to nie rozumiem, czemu nie można użyć zwrotów typu "istota". Ale to jest mniejszy problem.
- definiowanie czasu - w Przekaźniku czas jest podawany w latach. No fajnie, ale ile to jest rok w tamtym miejscu? Skoro w tym Przekaźniku ludzie są bardzo rzadko spotykani (na początku jest jeden przedstawiciel, potem drugi, a Przekaźnik obsługuje wiele różnych ras/cywilizacji), w dodatku tylko z jakichś legend znają Ziemię, to ile to jest "10 lat"? Czy 1 rok, to np. czas pełnego obrotu galaktyki względem swojego centrum? Wtedy 1 rok trwałby chyba bardzo długo. Czy jest to jakaś inna definicja? Jest to jednak istotne, żeby rozumieć co oznacza, że "zazwyczaj takie zło samo upada w ciągu 10 lat", zwłaszcza mówione do człowieka, bo nie wiadomo czy dla tego człowieka te 10 lat, to będzie kawałek jego życia, czy może 20 pokoleń. To jest IMHO większy problem, bo trudno zrozumieć czy ten człowiek ma się spieszyć, czy nie musi.
Generalnie, jak na razie książkę oceniam pozytywnie, wciąga, szybko się czyta. Wprawdzie historia wygląda na nic nowego, ale niektóre pomysły już wyglądają lepiej.
No więc - skończyłem i podtrzymuję polecanie.
Podtrzymuję również plusy ujemne, ale jest o kilka więcej plusów dodatnich. ;-)
- cała ta "sieć miliona kłamstw", z wiadomościami, które co jakiś czas są wtrącane do tekstu - bardzo fajnie całość opisują, a przy okazji dokładają trochę o całym świecie
- nie ma łopatologii i dopiero po dłuższej chwili mi wyszło, ze autor jednak rozwiązał główny problem ... chociaż to rozwiązanie w stylu "wylania dziecka z kąpielą" ... przy czym to dziecko potem zostało rozczłonkowane, utopione, powieszone a woda została użycia do podlania potencjalnie kolejnego problemu ;-)
- rasa skrodników dostała więcej czasu i aż szkoda, że nie było tego jeszcze więcej, zwłaszcza w połączeniu z główną osią fabuły
- rasa psowatych i tak ją przebija, a są nawet momenty w których pojawiło się filozofowanie - czy taki sposób funkcjonowania jak oni mają, jest lepszy czy gorszy w porównaniu do funkcjonowania ludzi. Do tego całkiem sporo o celowym hodowaniu konkretnych osobników, krzyżowaniu ich itp.
- można się zastanawiać czy na końcu nie dostaliśmy Deus ex machina, ale IMHO nie - bo to rozwiązanie mieliśmy przed oczami przez całą książkę, na tym się cały ten świat opiera.
Zdecydowanie bardzo chętnie przeczytam coś więcej, nawet jeśli to jest jak u Banksa - całkiem inna opowieść w tym świecie. "Ogień nad otchłanią" IMHO ma kilka rzędów wielkości przewagi nad "Wspomnij Phlebasa". (a da się te książki trochę porównywać IMHO)
Na minus dodałbym tylko:
- są momenty w których autor trochę grzęźnie i fabuła zwalnia, ale to były raczej krótkie momenty
- wydaje mi się, że trochę za mało jest rozwinięcia postaci, zwłaszcza Ranvy, ale to może być efekt w ogóle dużej liczby głównych postaci w tej książce
IMHO spokojnie 8/10
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
"Wazowie. Historia burzliwa i brutalna" Hermana Lindqvuista. Bardzo dobra książka. Sięgnąłem po nią trochę z ciekawości, bo lubię historie dynastii panujących w Europie. A ta jest bliska również nam, z oczywistych względów. Podtytuł jak najbardziej zasadny, ponieważ dużo się w tym rodzie działo. Począwszy od protoplasty dynastii, Gustawa, po jego synów i wnuki (Zygmunt III, który panował w Polsce to w sumie sympatyczny był gość, również a może i w szczególności na tle pozostałej swojej szwedzkiej rodziny). Krótki był żywot tego rodu na tronie, ale udało się zbudowac silne państwo, szczególnie protoplaście i jego imiennikowi, wnukowi Gustawowi Adolfowi. Autor pisze o tych królach z pasją, humorem, bardzo przystępnie. Świetnie się tą książkę czyta, pewnie dziś skończę.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Zew Nocnego Ptaka" Roberta McCammona. Zacząłem czytać plik do recenzji. I poległem. Przez trzy wieczory udało mi się zmęczyć z dziesięć procent powieści. Nie dla mnie. Nie interesuje mnie setting, nie interesuje mnie intryga (jeśli coś można o niej napisać po takim fragmencie), ani bohaterowie. Ale może kiedyś wrócę, choć na pewno nie kupię w papierze.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Zew Nocnego Ptaka" Roberta McCammona. Zacząłem czytać plik do recenzji. I poległem. Przez trzy wieczory udało mi się zmęczyć z dziesięć procent powieści. Nie dla mnie. Nie interesuje mnie setting, nie interesuje mnie intryga (jeśli coś można o niej napisać po takim fragmencie), ani bohaterowie. Ale może kiedyś wrócę, choć na pewno nie kupię w papierze.
Wypieprzylem na to 6 dych w papierze, troche zmartwiłeś. Ale chociaż ladnie wyglada.
Jak widać Fidel z góry zakłada, że to do niczego, co pozwala mieć nadzieję, że jest wręcz przeciwnie.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum