Dla mnie cały pierwszy okres od pierwszej do Red włącznie.
No i warto przy okazji zaliczyć dwie znakomite płyty UK (United Kingdom), bo to ludzie "wychowani i wypuszczeni w świat" przez Frippa.
A jak już robicie Poradnik Skauta dla młodzieży to dorzucę Yes, Genesis (zwłaszcza czasy z Gabrielem, ale i Duke świetna), Emerson Lake & Palmer, Jethro Tull, Wishbone Ash.
Oczywiście lekturą obowiązkową są Jimi Hendrix i Frank Zappa.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Genesis (zwłaszcza czasy z Gabrielem, ale i Duke świetna),
Duke nie lubię, Gabrielowe płyty przepiękne, tylko Owieczki za długie.
Za to Trick of a tail oraz Wind and Wuthering kocham miłością szczerą i nieustającą. Tak w zasadzie to traktuję je jak jeden album w dwóch częściach
Ale Genesis znać trzeba.
Yes nie trawię, raz, że wokal jest badziewny na maksa a dwa, że mimo wszystko to mocno drugoligowa kapel, żaden kawałek nie robi wrażenia, wszystko polukrowane syntezatorowym popikiem. Bleeh
KS napisał/a:
Genesis (zwłaszcza czasy z Gabrielem, ale i Duke świetna)
Tu też mam odwrotnie. Gabriel nie jest zły, ale solo zdecydowanie lepszy. Genesis po odejściu Gabriela, gdy Collins zaczął się mocniej udzielać kompozytorsko, bardzo zyskał. Genesis (Mama) czy Invisible Touch, to ich najlepsze płyty. Mistrzostwo świata. We Can’t Dance odrobinę mniej. Owszem starszych płyt też słucham, ale nie robią wielkiego wrażenia, pojedyncze kawałki raczej niż całe płyty.
KS napisał/a:
Emerson Lake & Palmer
To też trochę ślep ścieżka rozwoju, mieli pojedyncze kawałki, ale nie żeby zaraz słuchać całych płyt.
KS napisał/a:
Jethro Tull
Tu zgoda. Trochę dziś zapomniana, doskonała kapela.
KS napisał/a:
Wishbone Ash
Też fragmenty, czasem nawet obszerne, ale zdecydowanie nie wszystko. Ale fakt, że słabo znam.
KS napisał/a:
Jimi Hendrix
No świetne, ale to wszystkiego trzy płyty na krzyż.
KS napisał/a:
Frank Zappa
Powodzenia w słuchaniu wszystkich płyt Franka. Najmniej kilka lat roboty. I wyjdziesz z tego z jakimś upośledzeniem.
Dzięki. Robię sobie listę. Oczywiście, Led Zeppelin mam przesłuchane wzdłuż i wszerz. Ale napaliłem się na odświeżenie chronologiczne całych dyskografii i wyszło mi słuchania na kilka miesięcy, co najmniej.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
KS napisał/a:
Jethro Tull
Tu zgoda. Trochę dziś zapomniana, doskonała kapela.
Przez kogo zapomniana, przez tego zapomniana. Zespołu, który ocierał się o geniusz nagrywając numery poświęcone koniom pociągowym albo menelom z zatorami oskrzeli nie da się tak po prostu zapomnieć.
Fidel-F2 napisał/a:
KS napisał/a:
Frank Zappa
Powodzenia w słuchaniu wszystkich płyt Franka. Najmniej kilka lat roboty.
Im wcześniej sobie uświadomimy, że życie jest za krótkie żeby przesłuchać choć raz wszystkie albumy warte przesłuchania, tym lepiej dla naszej równowagi psychicznej.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Dodaj jeszcze w takim razie The Doors, The Animals, The Velvet Underground ale koniecznie z solową twórczością Lou Reeda która jest zajebista i o wiele ciekawsza, polegałbym jeszcze The Yardbirds, genialny zespół, pramatka wielkich gitarzystów, David Bowie, Deep Purple, Black Sabbath, i obczaj Vanilla Fudge, nie za dużo ale ciekawie, nie wiem czy polecać Fleetwood Mac, w każdym razie od pewnego momentu jest ostry zjazd w dół i tak do końca, Bob Dylan, moje ulubione Uriah Heep i Grand Funk Railroad, ale chociaż mają mnóstwo świetnych kawałków to ich płyty bywają nierówne, narobili też sporo szajsu i bywa ciężko, no i zdecydowanie UFO, rewelacyjna kapela Michaela Schenkera, dalej Iron Butterfly i może Spooky Tooth, rock chrześcijański , może Status Quo, ale to chyba zmęczy bo oni grają jeden kawałek bardziej niż Rolling Stones i AC/DC razem wzięci, no i AC/DC , John Mayall & The Bluesbreakers, Free, Savoy Brown, Marillion z Fishem, T. Rex, Neil Young & Crazy Horse, możesz też spróbować Cactus, Love Affaire. No i nie zapomnij o Czerwonych Gitarach.
Jak już to skończysz to wróć po listę rezerwową i tych o których zapomniałem.
nie wiem czy polecać Fleetwood Mac, w każdym razie od pewnego momentu jest ostry zjazd w dół i tak do końca
Rumours bezwzględnie trzeba znać, choćby jako odpowiedź na odwiecznie dręczące ludzkość pytanie A co by było, gdybyśmy zamknęli piątkę nienawidzących się ludzi w studio, dali im tonę kokainy i kazali nagrać płytę?
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Może to będzie herezja, ale ja nigdy niczego ciekawego w tej płycie nie znalazłem. Szukałem, ale dla mnie to przeciętny drugoligowy rock bez charakteru. Tak samo miałem np. z OK Computer czy całą twórczością Van Halen.
Jak tak wypisujecie to mnie nachodzi ochota naprawić/kupić sprzęt coby swoje cd odkurzyć to mi z wyrzutem z półki patrzą. A tam poza różnymi wymienianymi wyżej np. kilkanaście płyt Nicka Cave'a.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Do mnie też Cave nie dociera w całości. Kilka utworów miał naprawdę rewelacyjnych, ale tak ogólnie uważałem go za kabotyna.
Sytuacja zmieniła się po wydaniu Ghosteen, ta płyta mną wstrząsnęła.
Piękna, bardzo smutna, prawie bezperkusyjna.
Od 3 lat jest u mnie na tapecie i chyba już zostanie do końca życia.
Potem Cave wydał jescze album sygnowany razem z Warrene Ellisem, też świetny, też polecam.
Cave jest specyficzny, nigdy do mnie do końca nie dotarł.
Dla mnie top. Od pierwszych płyt, nieprzerwanie. Nawet single dawniej kupowałem, szukając i przepłacając.
m_m napisał/a:
Sytuacja zmieniła się po wydaniu Ghosteen, ta płyta mną wstrząsnęła.
Piękna, bardzo smutna, prawie bezperkusyjna.
Tak, majstersztyk.
A jak wspominacie stare płyty to nie zapominajmy o Derek and The Dominos "Layla and other assorted love songs".
Eric Clapton, Bobby Whitlock, Jim Gordon, Carl Radle i Duane Allman. I album perełka.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Z czasów złotej ery mocno zasługują na odkurzenie:
Iron Butterfly – za jeden utwór, ale za to jaki – In-A-Gadda-Da-Vida. Koncepcja, że studyjny utwór rockowy może trwać 17 minut była w 1967 roku rewolucją na miarę silnika parowego. Modliliśmy się do tego kawałka.
Colosseum – liderem był Jon Hiseman, mój ulubiony pałker, a Piotr Kaczkowski szczytował za każdym razem, gdy puszczał w Mini-Maxie Valentine Suite – na prośby słuchaczy musiał robić to co roku. A gdy do składu dobił charyzmatyczny frontman Chris Farlowe nagrali jedną z najlepszych koncertówek ever, tytuł po prostu Live.
Taste (nazwisko Rory Gallagher mogło się obić o uszy) – szukać nagrań koncertowych, świetny występ na festiwalu na wyspie Wight.
Ten Years After – zwłaszcza płyty Ssssh i Cricklewood Green, znani też z efektownego występu na Woodstock.
Humble Pie – rewelacyjna koncertowa Performance: Rockin’ The Fillmore, głos Steve Marriotta wbija w fotel, miałem wrażenie, że to jego naśladowali później Lemmy i paru innych wokalistów wagi ciężkiej.
Steamhammer – studyjna MK II i koncertowa Mountains, charakterystyczny, ciekawy tembr głosu wokalisty Kierana White’a i Martin Pugh, świetny lead guitar.
Rare Bird – płyta As Your Mind Flies By, z robiącą do dziś wrażenie suitą Flight, to ikona muzyki zwanej wtedy rockiem symfonicznym lub art rockiem (dopiero pod koniec lat 70 przyjął się termin prog rock).
To byli Brytyjczycy, ale mało kto wie, że w Niemczech działy się fajne rzeczy długo przed erą krautrocka. Polecam mocno psychodeliczny, awangardowy na owe czasy, Amon Duul oraz Out of Focus, zwłaszcza z płyty Out of Focus.
No i holenderski Focus, popularny u nas za sprawą paru singli, ale ich magnum opus to album Moving Waves, mógłbym o nim napisać to samo, co o Rare Bird.
Teraz coś zza oceanu - The Allman Brothers Band – blues z Południa, koncertowy podwójny album At Fillmore East to maestria duetu gitar, zwłaszcza w kultowym Whipping Post czy You Don’t Love Me, tak tworzącą synergię kooperacją gitarzystów mogli się wtedy pochwalić tylko Wishbone Ash.
Edit: Tomasz, Duane Allman gra solo w Layla Claptona, ale pewnie o tym wiesz
A dla amatorów cenionego wówczas jazzrocka - Mahavishnu Orchestra (około 2 w nocy, gdy w domu będzie absolutna cisza, bo nic nie powinno was rozpraszać, zapodajcie sobie studyjną wersję You Know, You Know), Weather Report i Return To Forever. Każden jeden muzyk tych ansambli to członek jazzowego panteonu, cream of the cream.
Zacząłem przesluchiwać dyskografię Ulver i to nietypowo, bo od najnowszej płyty.
Zaskoczyło mnie to, jakie to jest fajne granie, mocno elektroniczne, ale z ,,żywą'' sekcją rytmiczną. Dotychczas znałem tylko jedną płytę, ale teraz chyba dodam całość do ulubionych.
Mała próbka https://youtu.be/Wq0Kb4bFNzg
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum