Wysłany: 2009-09-10, 16:57 Obrzydlistwa zjemy z lenistwa
Nawet do kącika kulinarnego mogę dodac coś od siebie. W temacie gadamy o obrzydliwym żarciu jakie znamy i jakie zdarzało się nam jeść. Chodzi zarówno o obrzydliwy smak, jak i obrzydliwą genezę, jak i przereażający wygląd. Zdjęcia mile widziane (tylko nie rzygów please, o nich zrobie oddzielny temat).
Najobrzydliwsza wizualnie rzecz jaką jadłem to, chyba, potrawa jaką moja ciotka zrobiła na ostatnią Wielkanoc - zając uduszony w śmietanie. Niestety się z deka rozgotował. Wyglądał, jakby został dokładnie przeżuty i wyrzygany, na początku myślałem, że to faktycznie ktoś puścił bełta na talerz. A tu psikus - to się je . Smakowo tragedii nie było, chociaż nie powiem, żeby przypadł mi do gustu.
Pod względem smaku to nie przypominam sobie niczego szczególnie obrzydliwego... Chociaż nie, kiedyś kupiłem sobie jakiegoś sera pleśniowego z wyższej półki, takiego co to w nim więcej zielonej pleśni niż sera. Ohyda, nie dość że jest niedobry (smak nie do opisania, trzeba spróbować, bo nie mam punktu odniesienia szczerze mówiąc), to jeszcze pierońsko intensywny, co dodatkowo wzmaga i tak nieprzyjemne wrażenie.
Ciasto w kształcie kuwety całkiem ciekawe, chętnie bym spróbował. Tak samo ciastek - mózgów, a i sprawieniem sobie foremek do lodu robiących kostki w kształcie zębów bym nie pogardził.
_________________ Znalazłem swoją religię, nic ponad książkę nie wydawało mi się ważniejsze. Bibliotekę poczytywałem za świątynię.
J-P.S.
Najobrzydliwszą rzeczą jaką w życiu piłem było ciepłe piwo (nie grzane!). Picie/podawanie ciepłego piwa powinno być karane dwudziestoma latami robót w kamieniołomach . Drugą taką rzeczą był szwabski dopelkorn. Ta wóda nawet zmrożona smakowała obrzydliwie. Zbełciłem się po jednym kielonku, a nie piłem wcześniej i nie byłem chory. Kolega wytrzymał trzy strzały. Miał lepszy dzień Mówię wam, politura do drewna przy tym to musi być rarytas.
Ciepła wódka, ciepłe piwo (nie mówię o grzanym), grzyby, salceson, ananasy (w każdej potrawie i w każdej postaci). Wszystko to doprowadza mnie do mdłości albo na skraj pawia.
Największe obrzydlistwo, które jadłem: we Włoszech było to danie złożone z miecznika (pyszny) i z wielkich, patrzących na mnie krewetek, które śmierdziały tak, że mnie zatykało. Do tego podane jakieś wodorosty. Ohyda i kara za prężenie się. Zjadłem miecznika a resztę odstawiłem i "podlałem się" na sen włoskim piwem (Włosi nie znają się na piwie - na pytanie o "good italian beer" zawsze dostawałem Heinekena). to był jeden z najgorszych posiłków w moim życiu nie licząc zjedzenia kiedyś zupy grzybowej pod karą aresztu domowego. Ale kiedy puściłem po niej pawia do ogródka, to już miałem z górki.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie toleruję ryb słodkowodnych i większości , no bagno i tyle.
Nie za bardzo potrafię się dogadać z przecieraną zupą dyniową na mleku i ciężko choruję po potrawach mocno pachnących anyżkiem (wermuciki np), koprem włoskim, pietruszką, selerem.
Co do ciekawostek uznanych przez innych za obrzydlistwa to przepadam za norweskim brązowym serem kozim. W smaku mieszanka soli i ni to cukru, ni karmelu na bazie lwkko mdławego serka. Cud miód, żona po degystacji sprawiała wrażenie mocno zniesmaczonej, rzucając się gwałtownie w stronę zlewu (byliśmy w kuchni).
A co do efektu ze zdjęcia załąączonego przez Ł, to można osiągnąć również podając sypki kus-kus z drobnymi kiełbaskami w plastikowych pojemniczkach. Chyba to zrobię.
Dla mnie obrzydlistwem jest gotowany szpinak i smażona wątróbka. Sam zapach tych paskudztw powoduje u mnie odruch wymiotny, a smak sprawia iż nad tym odruchem nie jestem w stanie zapanować. Innym paskudztwem, które zdarzyło się mi spróbować, jest salami - ale nie powoduje u mnie aż takiej reakcji jak szpinak i wątróbka.
_________________ "Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
Dla mnie obrzydlistwem jest gotowany szpinak i smażona wątróbka. Sam zapach tych paskudztw powoduje u mnie odruch wymiotny, a smak sprawia iż nad tym odruchem nie jestem w stanie zapanować. Innym paskudztwem, które zdarzyło się mi spróbować, jest salami - ale nie powoduje u mnie aż takiej reakcji jak szpinak i wątróbka.
Chłopie. Nie wiesz co dobre. Szpinak jest zajebisty. Wątróbka jako składnik sosu do spaghetti jest wyśmienita, a dobre salami to miód na moje serce. Inne wędliny mogą dla mnie nie istnieć
Chociaż nie, kiedyś kupiłem sobie jakiegoś sera pleśniowego z wyższej półki, takiego co to w nim więcej zielonej pleśni niż sera. Ohyda, nie dość że jest niedobry (smak nie do opisania, trzeba spróbować, bo nie mam punktu odniesienia szczerze mówiąc), to jeszcze pierońsko intensywny, co dodatkowo wzmaga i tak nieprzyjemne wrażenie.
na samą myśl o serze z niebieską pleśnią ślina cieknie mi strumieniami, uwielbiam go grubo na chlebku z majonezem i słodkimi borówkami. Z odrobiną tymianku.
Kiedyś we Francji jadałem ser który pachniał starym przeżartym końskim potem pomieszanym z przegniłym końskim gnojem, w smaku był cudowny
a z rzeczy ohydnych to kus-kus, zupa owocowa zabielana śmietaną i wszystko co ma związek z anyżkiem, kminkiem i koprem włoskim, szczególnie ten ostatni, powoduje u mnie odruch wymiotny. Okrutny też jest smak połączonych razem pomidorów i ogórków. Odrzuca mnie. A z mniej traumatucznych rzeczy, nie cierpię zastępowania np śmietany jogurtem w potrawach. Tudzież masła margaryną. Teściowa podała kiedyś kalafiora polanego bułką podsmażoną na margarynie. Tragedia. Odmówiłem spożycia.
wędrowałem kiedyś ze znajomymi po słowacji zygzakiem, co dzień namiot rozbijaliśmy gdzie indziej, jednego dnia okrutnie przemoczył nas deszcz, lało od rana do wieczora,dodatkowo dzień tak sie ułozył, ze fizycznie byliśmy wykończeni, olaliśmy namioty i w jakieś dziurze zabitej dechami wynajeliśmy pokój w hotelu robotniczym po 5 dolców od osoby. Mieliśmy pół literka rumu. Wzięliśmy prysznic i zrobiliśmy bardzo mocną, gorzką (wtedy jeszcze słodziłem ale cukru nie mieliśmy) herbatę z dużaą ilością tego rumu. Piliśmy ją możliwie najbardziej gąracą. To był tak obrzydliwie ohydny smak, że aż pyszny. Ów smak był wypadkową włąściwości płynu i naszego stanu psychofizycznego. Doświadczenie bardzo niecodzienne, niemal transcendentalne.
na samą myśl o serze z niebieską pleśnią ślina cieknie mi strumieniami, uwielbiam go grubo na chlebku z majonezem i słodkimi borówkami. Z odrobiną tymianku.
Fidel-F2 napisał/a:
Kiedyś we Francji jadałem ser który pachniał starym przeżartym końskim potem pomieszanym z przegniłym końskim gnojem, w smaku był cudowny
Ogólnie zasada jest prosta. Im ser bardziej śmierdzi, tym lepszy jest w smaku. To fakt
Fidel-F2 napisał/a:
herbatę z dużaą ilością tego rumu. Piliśmy ją możliwie najbardziej gąracą. To był tak obrzydliwie ohydny smak, że aż pyszny. Ów smak był wypadkową włąściwości płynu i naszego stanu psychofizycznego. Doświadczenie bardzo niecodzienne, niemal transcendentalne.
Do rumu mam wstręta ale o tym pisałem w alkoholach
EDIT: Obaliłem swój mit! Obaliłem swój mit! Wczoraj piłem rum do herbaty, a raczej herbatę do rumu i nic mi nie było!
A co powiecie na takie frykasy? Na fotce prezentowane są smażone pająki. Gdzieś czytałem, że Indianie południowoamerykańscy zażerają się pieczonymi odwłokami tarantul. Gdzie indziej, bodajże w Zambii przysmakami są larwy, gąsienice i inne tego typu delicje. Co sądzicie o wpieprzaniu insektów? Skusilibyście się?
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Jak byłem w II klasie postawówki założyłem się z ziomasami że zjem mrówkę. Zjadłem. Była kwaśna.
toto napisał/a:
Też coś takiego przeżyłem I też zjadłem. Czerwoną.
Ja nie miałem takich ekscesów. Co najwyżej podżerałem psu suszki frolic
toto napisał/a:
A robaczki to może dla miałka zjadają?
Może. Pytam się tylko czy byś się skusił gdybyś miał możliwość wpierdaszenia pieczonej tarantuli
Z trochę innej beczki, nie zdążyłem dodać innego wątku, bo skanowałem akurat dwie stronice z Cejrowskiego. Wrażliwi niech nie zaglądają! Na jednej stronie mamy dwie małpki, jedna idzie na pieczyste, a druga na zupę. Ponoć zupa jest hardkorowa bo wrzucają tam pokrojoną małpę i łapki pływające w wywarze wyglądają jak rączki małego dziecka. Miałby ktoś apetyt na taki rosołek?
Może. Pytam się tylko czy byś się skusił gdybyś miał możliwość wpierdaszenia pieczonej tarantuli
Nie wiem. Może. Ale to dość hipotetyczne pytanie. Do Ameryki Południowej się nie wybieram, więc raczej nie będę miał okazji.
Spellsinger napisał/a:
Wrażliwi niech nie zaglądają! Na jednej stronie mamy dwie małpki, jedna idzie na pieczyste, a druga na zupę. Ponoć zupa jest hardkorowa bo wrzucają tam pokrojoną małpę i łapki pływające w wywarze wyglądają jak rączki małego dziecka. Miałby ktoś apetyt na taki rosołek?
To podobno normalny posiłek w Amazonii. Kto nie jest gotowy na takie jedzenie, nie ma co się wybierać w taką podróż, bo pobawi się tylko tyle na ile mu żarcia w plecaku starczy.
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Co sądzicie o wpieprzaniu insektów? Skusilibyście się?
Ślimaki jadłem (smażone, czy tam pieczone, żeby nie było ) i były dobre, to na jakieś robactwo może bym się też skusił. Chociaż... no sam nie wiem, musiałbym przed soba na talerzu zobaczyć, żeby ocenić, czy mógłbym takie danie zjeść.
_________________ Znalazłem swoją religię, nic ponad książkę nie wydawało mi się ważniejsze. Bibliotekę poczytywałem za świątynię.
J-P.S.
Jeśli będziecie kiedyś w Malmö możecie odwiedzić muzeum obrzydliwej żywności. Mają tam "jedzeniowe" eksponaty z różnych części świata uważane za obrzydliwe. Obok zgniłego rekina z Islandii i kiszonych śledzi szwedzkich czy soku z kiszonej kapusty z Polski znajdziecie tam o wiele lepsze rzeczy. Np fishky czyli niemiecką whisky przechowywaną w beczkach po śledziach, fishky smakuje rybami, wymiocinami i troche whisky. Jest też islandzkie piwo z jąder wieloryba i Ttongsul koreańskie wino z dziecięcych gówien, chińska nalewka na szczurzych embrionach to przy ttongsul mały pikuś. Oprócz napitków jest też jedzonko np ser z Sardynii casu marzu serek zawiera żywe larwy much w których wydalinach znajduje się enzym sprawiający, że ser staje się miękki i jedwabisty. Niektórych specjałów można skosztować a biletem do muzeum jest torebka na rzygi którą kupuje się w kasie.
Słyszałem że tego sera nie można wywieźć więc skąd wziął się w muzeum?
Akcja spec-służb?
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
W rzeczy samej.
Sztokfisz mi nie obcy, ale nie zaprzyjaźnię się. Niemniej rozumiem, że woda po kiszonych ogórkach może nie leżeć na żołądku. Wot, globalizacja.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Romku, chyba nie do końca przejrzałem Twe intencje. Sok z kapusty i woda z kiszeniaków są balsamem na zbolałą świadomość bytu. Szczególnie w odpowiedniej proporcji z woda gazowaną.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Miało to wynikać z ochrony regionów czy coś w ten deseń, że niby zjeść go można tylko w jednym kraju czy nawet regionie co ma przyciągać turystów, pewnie to była legenda internetów
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Nie bardzo wiem jak by to od strony prawnej mogło wyglądać. O ile wiem to podlega standardowej ochronie produktów regionalnych w Unii. Jak oscypek czy kiełbasa lisiecka.
A nie konwencji o nierozprzestrzenianiu broni masowego rażenia? Jedna puszeczka surstromming może skazić do 20 hektarów, opad po otwarciu znajdowano do 8 kilometrów z wiatrem.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
z Polska nie kapusta
a flaki winni posadzić
albo coś z czerniną...
nawet świeża parująca kaszanka
Abojawiem. Krwawe kiszki i ich pochodne są dość popularne na świecie (sprawdzić czy nie Bliski Wschód), flaki i w ogóle podroby też - inna sprawa, że przemysłowa spożywka, fast foody czy w ogóle nadmiar żywności mocno ograniczyły ich popularność; ale mocne kiszonki w stylu porządnej kapusty to jednak nasza specyfika.
Z resztą w ogóle cała fura potraw wypadła nam z jadłospisu, z jednej strony dlatego że nie przejmujemy się głodem i nie musimy wsuwać całej kury od dzioba po pazury, z drugiej że mamy sposoby konserwowania żywności bardziej atrakcyjne niż kiszenie.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum