Kiedy widzę Nicholasa Cage'a w filmie - od razu wyłączam. Nie trawię tego przereklamowanego gogusia ze spojrzeniem spaniela.
Twój problem. Cage to specyficzny aktor, ale przez to też wyjątkowy. Miał swoją genialną rolę życia w "Zostawić Las Vegas". Teraz znalazł swoją niszę w filmach klasy b lub filmach indie. Kto nie oglądał "Mandy" ten trąba.
Amsterdam to film który mógł być wybitny, a jest tylko bardzo dobry.
Wprowadzenie, rozwój akcji, reminiscencje to mistrzostwo. Niestety w końcówce nastrój nieco siadł, trochę akcja zwolniła, ale finał niezły.
No i aktorstwo. Cóż mogę napisać innego niż rewelacyjne? RE-WE-LA-CY-JNE.
Jestem zachwycony, Christian Bale przerósł samego siebie, a Margot Robbie ma rolę życia. Inni aktorzy wcale nie są słabsi, a jest tam sporo znanych nazwisk. No aktorskie cudo, polecam każdemu.
Amsterdam to film który mógł być wybitny, a jest tylko bardzo dobry.
Wprowadzenie, rozwój akcji, reminiscencje to mistrzostwo. Niestety w końcówce nastrój nieco siadł, trochę akcja zwolniła, ale finał niezły.
No i aktorstwo. Cóż mogę napisać innego niż rewelacyjne? RE-WE-LA-CY-JNE.
Jestem zachwycony, Christian Bale przerósł samego siebie, a Margot Robbie ma rolę życia. Inni aktorzy wcale nie są słabsi, a jest tam sporo znanych nazwisk. No aktorskie cudo, polecam każdemu.
Aktorstwo rzeczywiście pierwsza liga. Ale fabularnie to mnie dosyć szybko znużyło. Podobno film przepadł w USA, ale i potencjał komercyjny to ja w nim widziałem niewielki.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Zaczynając od pozytywów - świetna obsada i świetne aktorstwo, poza może duetem Malek - Taylor-Joy, ale ja po prostu nie przepadam za Malekiem, chociaż i tu nie było tragedii, po prostu przygasali w porównaniu do pozostałych. Mnie nieodmiennie zachwyca ekspresja Chrisa Rocka. Druga miła rzecz to rekwizytornia, sepiowa tonacja i teatralnie (w dobrym sensie znaczenia) przerysowana narracja. Daje to przyjemny, tradycyjny w obrazowaniu, lekko komiksowy nastrój jednak z momentami współczesnościowej, zdystansowanej, niemal meta-narracji. Ze współczesności jeszcze mamy, raczej ze smakiem, wrzucone lewicowe poglądy. No i humor, często wysublimowany, grający na różnych poziomach, bardzo urokliwy.
Co do słabych stron, to przede wszystkim zarzuty do fabuły. Kompletnie absurdalna, w wielu miejscach zszywana okrętową liną. Dodatkowo, brak logiki powoduje znużenie, bo miotanie się bohaterów bez większego sensu nie sprzyja zaangażowaniu. Chwalona wcześniej teatralność z jednej strony działa w warstwie estetycznej, jednak powoduje, że film sprawia wrażenie ogólnego niezdecydowania, gdzieś w pół kroku, pomiędzy parodią a filmem serio.
Sumując, poza gwiazdorską obsadą, to taka klasa ekranizacji lektury szkolnej. Można zobaczyć, ale żadne cudo.
6/10
Film z Emmą Watson w głównej roli i Tomem Hanksem na doczepkę. SF bardzo bliskiego zasięgu. Korpo - The Circle - w ramach "dbania o bezpieczeństwo ludzi" dąży do totalnej inwigilacji całej ludzkości. Film rozważa nienowy dylemat prywatność czy bezpieczeństwo i ostrzega przed niebezpieczeństwem całkowitej utraty prywatności. Niestety rzecz jest słabo przemyślana, momentami sprzeczna wewnętrznie, podaje wnioski w sposób koszmarnie łopatologiczny.
Rzecz gra w kategorii Czarnego lustra, które samo w sobie było wszak skupione na pomyśle, nie na sztuce. The Circle jest odrobinę bardziej prymitywne w warstwie ideowej i zdecydowanie bardziej prymitywne w artystycznej. W każdym aspekcie to trzeciorzędne kino.
Typowa durna komedia naszych czasów. Niemniej z mojego punktu widzenia, warta zobaczenia jeśli kto potrzebuje filmu tej klasy. Humor różniasty, ale co nieczęsto się zdarza, jest sporo scen i gagów przy których parskałem śmiechem a nawet śmiałem się w głos. Ostrzeżenie dla fobów rozmaitej maści - bazą jest rodzina patchworkowa, internacjonalna, wielokolorowa, nie wyłączając barw tęczowych, z tym że jak mi się wydaje, związki homo są wyśmiewane mocniej niż inne aspekty, choć wyśmiewa się tu wszystko. Fabuła nie jest specjalnie istotna, aktorstwo jest przyzwoite ale mamuśka jako postać i grająca ją Allison Janney aktorsko, wymiatają do spółki w każdej scenie. Jeśli dla czegokolwiek to dla scen z mamuśką warto zobaczyć ten film.
Znów durna komedia, bardzie w kierunku romantyczna. Tym razem lipa i nawet Diane Keaton i Jeremy Irons w pobocznym wątku tego nie ratują. Są bardzo nieliczne momenciki gdzie coś błyśnie (ruska mafia i teleturniej), ale jako całość rzecz jest mało śmieszna i mocno nudna. Autorzy próbują kręcić bekę z różnych tematów i bardziej wiemy o co im chodzi niż nas to śmieszy. Od biedy można zobaczyć, ale w sumie to takie lekkie meeeeh.
5/10
Po początkowym zachwycie, po kilku dniach, po przemyśleniu czemu ten film tak mi się podobał, doszedłem do wniosku że zahipnotyzowało mnie aktorstwo, nie widziałem słabych stron, bo tak wgapiałem się w grę.
Nadal wierzę, że Amsterdam mógł być wybitny, ale teraz daję mu tylko ocenę dobrą, nie bardzo dobrą.
Duchy Inisherin. Przed chwilą wróciłam z kina. Film kapitalny, rewelacyjny i co tam jeszcze na plus. Ani jedna scena nie jest niepotrzebna, a widz widzi to, co reżyser chce, żeby zobaczył. Bardzo irlandzki (przepiękne plenery i kulturowy background) i bardzo kameralny (mała społeczność, odcięta od świata na własne życzenie). Ale film ma wymiar uniwersalny. Colin Farrell i Bendan Gleeson grają rewelacyjnie, kamera patrzy im w oczy, są wściekle prawdziwi.
Mogę się czepić jedynie tłumaczenia tytułu (oryg. The Banshees of Inisherin), bo IMHO uciekło gdzieś, że tragedia jest nieuchronna; ale może niesłusznie, bo pszesz co oznacza słowo "duchy" wiedzą wszyscy, a banshee?
W ogóle się nie zdziwię, jeśli film zgarnie Oskara: za scenariusz (też Martina McDonagha) lub reżyserię. A może nawet za najlepszy film.
Wczoraj byłem drugi raz w kinie. Jestem jakimś wyznawcą tego filmu. Mój absolutny faworyt oskarowy, bo ma rewelacyjny scenariusz, taki że o uniwersalności a jednocześnie o wielowarstwowej symbolice, przegadaliśmy z żoną już parę dni. Wyreżyserowany perfekcyjnie, z przepięknymi zdjęciami, o tak zbudowanych i zagranych postaciach, że w zasadzie powinny być same nagrody za aktorstwo. Colin Farrell po prostu wymiata, Gleeson świetny, Kerry Condon wspaniała, ale to co wyprawia Barry Keoghan to mistrzostwo. Dawno nie było tak kompletnego popisu aktorskiego. Najlepszy film jaki widziałem od dłuższego czasu. A wybieram wiele filmów, którymi się zachwycam.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Dwie pary jada na majówkę na Bornholm (i się tam kąpią w Bałtyku, co jest chyba największym kuriozum tego filmu). Początkowo jest zgrzebnie ale dość miło, aż do pewnego wydarzenia w nocy. No a potem trupy wysypują się z szaf tuzinami.
Film nie powala niczym, ale też nie jest to jakaś katastrofa. Trochę truizmów, trochę komentarzy do dzisiejszej rzeczywistości, głownie o związkach, ich dynamice. Postacie lekko szablonowe ale dość koherentne. Ni to dramat, ni to farsa.
W zasadzie to teatr na cztery ręce, nagrany za pięć złotych na jakiejś plaży w Mielnie.
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
W wodzie jest wtedy cieplej niż temperatura powietrza, wiem, bo morsowałem dekadę temu na początku maja w Łazach. W sensie wiatr piździł z północy, było niby 12 stopni, a odczucie z 5, woda była cieplutka w tym warunie, nawet przy dużej fali. Nie chciało się wychodzić.
"Na Zachodzie bez zmian" (2022) - niby wszystko już było, co w niczym nie zmienia faktu, że niemiecki film jest nader udaną, godną polecenia produkcją, mimo iż pozostawia lekkie uczucie niedosytu. Z prozy znakomitego E.M. Remarque'a można było bowiem wyciągnąć więcej.
Warstwa wizualna raduje ślepia, gdybyż tylko bohaterów dało się bardziej polubić.
Obejrzałem "Fucking Bornholm" i całkiem przyjemny film, który niczego nie urywa. Ale oglądałem bez bólu. W sumie Fidel napisał wszystko.
Ale Amazon zaczął rozpieszczać widzów polskim kinem współczesnym. Wziąłem na tapet dwa tytuły: "Gdzie diabeł nie może tam baby pośle" i "Gdzie diabeł nie może tam baby pośle 2".
Był kiedyś taki film z Janem Englertem pt. "Wielka wsypa", czy jakoś. Tam bohater, PRL-owski cwaniak wchodzi w układ z esbekami, trafia do więzienia jako polityczny i po 1989 r. zaczyna robić karierę biznesmana, z tymże esbekiem, który coś tam. Jeśli coś pomyliłem to przepraszam, ale z jakąś nieudaną kopią tego filmu skojarzyły mi się obydwa filmy. Tylko tu mamy kilku cwaniaków, którzy - wedle intencji autorów - stają się symbolami przemian gospodarczych na przełomie lat 80-tych i 90-tych i później. Do tego twórcy wrzucają do scenariusza mnóstw odniesień do rzeczywistych afer, aferzystów i "uczciwych biznesmenów". Czasami robią to tak topornie, że aż oczy bolą - czy Michał Koterski musi pojawiać się w każdej scenie z rakietą tenisową w dłoni, aby widz nie zapomniał, że to odniesienie do życiorysu Wojciecha Fibaka?
I jeden i drugi film są infantylne, wręcz prostackie. Tytuł nie ma wielkiego związku z treścią obydwu dzieł. Są jakieś kobiety, jakoś zaradne, coś tam im się udaje. Ale szkoda czasu na rozkminianie, skoro w centrum wydarzeń są faceci.
Jak na komedię za mało śmieszne, jako mruganie okiem do widza głupie, jako komentarz do historii żenujące.
Generalnie, to mocni kandydaci do najgorszych filmów 2022 r., gdybym oglądał więcej polskich filmów.
Mają jednak jedną zaletę - ogląda się je z perwersyjną przyjemnością, która towarzyszy obcowaniu ze złym kinem. Widziałem jakie to złe i to było samo w sobie fascynujące na tyle, aby obejrzeć obydwa w całości.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Na Zachodzie bez zmian" (2022) - niby wszystko już było, co w niczym nie zmienia faktu, że niemiecki film jest nader udaną, godną polecenia produkcją, mimo iż pozostawia lekkie uczucie niedosytu. Z prozy znakomitego E.M. Remarque'a można było bowiem wyciągnąć więcej.
Warstwa wizualna raduje ślepia, gdybyż tylko bohaterów dało się bardziej polubić.
Mam strasznie mieszane uczucia co do tego filmu, bo z jednej strony z powieści zostało tam bardzo niewiele, a z drugiej to jest naprawdę znakomite, chwytające za gardło kino wojenne; cały manewr z rozbiciem narracji na wątek okopowy i salonowy niepotrzebnie zabrał czas temu pierwszemu i tu bym widział największą słabość. Ale bezwzględnie warto obejrzeć.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
"W trójkącie" to nędza straszna. Gówniany (dosłownie) humor i chyba ze 2-3 śmieszne sceny. Rudy Harrelson jako kapitan-alkoholik wypada momentami zabawnie, ale generalnie szkoda czasu na ten film.
"Wieloryb" - powalone relacje rodzinne/okołorodzinne, w końcu krok po kroku wyjawianie, co było przyczyną (katalizatorem?) zwielorybienia głównego bohatera. Do tego w tle jest jakaś sekta (nawet jak są zarejestrowani jako jakiś kościół, dla mnie to sekta), trudne relacje (nie)rodzinne i częściowo wynikające z tego problemy wychowawcze, brak akceptacji dla odmienności w Zadupcewie Dolnym (tylko gdzieś w USA). Tutaj warto, choć arcydziełem bym tego filmu nie nazwał.
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum