Okej. To jeszcze tylko słówko na usprawiedliwienie i znikam.
Diuna po polsku - rok 1985. Jako nastolatek cokolwiek wyposzczony czytelniczo-fantastyczno (takie czasy) zachłysnąłem się powieścią. Po latach (czytałem ją 3-4 razy, ostatnio w 2011-12, jakoś tak) nie jest już tak zjawiskowa, ale wtedy to było jedno wielkie WOW. No i (stosunkowo) niewiele potem, bo na jakimś Polconie jeszcze w latach 80. (Warszawa? Chorzów?) albo innym konwencie obejrzałem Diunę. No i kurwa było to największe rozczarowanie mojego nastoletniego życia. Taaaka książka, taaaki materiał - i taka monstrualna kicha. A że przy okazji był to także pierwszy film Lyncha, jaki widziałem, nawet przed Twin Peaksem przecież, to zbitka "Lynch = zjebana Diuna" się utrwaliła. A późniejsze próby obejrzenia nie pomogły.
Dla mnie pozytywnym przykładem nietrywialnie odjechanej ekranizacji znanej książki jest Dracula F.F.Coppoli. Tam pewna teatralność i umowność wyszła rewelacyjnie. A w Diunie nie.
EDIT: Też się czasem zastanawiam, czy ktoś poza samym Jodorovskym udźwignąłby oglądanie jego wersji.
No i gitara, rozumiem dobrze takie podejście, bo miałam tak z Wiedźminem a potem zobaczyłam Wieska na netflixie. Diunę widziałam za gówniaka, nie znając książki i nie rozumiejąc o co Lynchowi biega w tym filmie, ale pamiętam, że mi się bardziej podobało od starwarsów. Dlatego po obejrzeniu wczoraj filmu byłam zaskoczona, ze lepiej pod pewnymi wzgledami wspominam wersję Lyncha, pomimo tego kiczu i ramotowatości.
Jodorowsky chciał w latach 70-tych kręcić Diunę ze scenariusza na 12 godzin bodajże .
Tyle, że napisałem o "Diunie" Lyncha odnośnie mitu. A co Jodo chciał, to insza bajka. Jego projekt okazał się stanowczo za drogi w realizacji. Niemniej kreacja świata w ujęciu: Gigera (tego!) i Moebiusa, mogłaby urwać jaja razem z dupą
Już sam pomysł kilkunastogodzinnego filmu wyświetlanego w kinach bez podziału na części był nierealny, a co dopiero horrendalne koszty przedsięwzięcia.
projekty graficzne do filmu Jodorowskiego były w deseczkę
no ale poprzestańmy na tym - to się nie mogło udać
nie ma tyle treści w książce chyba że od razu z Mesjaszem i przynajmniej początkiem dzieci....
Lynchem kiedyś się zachwycałem całkowicie bezmyślnie. "Bo to Lynch". Na zasadzie "Słowacki wielkim poetą był". Dziś kompletnie nie trawię jego twórczości. Nawet moja ulubiona "Zagubiona autostrada" ledwie wytrzymuje próbę czasu. Muszę ponownie obejrzeć "Mullholland Drive", ale już dwa podejścia robiłem i zapadałem w drzemkę - serio, to nie popisywanie się. Może się uda, nie tracę nadziei. Jeśli już mam go kompletnie przekreślić, to rzetelnie się przyłożę, żadnych półśrodków.
Tymczasem "Werdykt" Sidneya Lumeta. Film sprzed kilku dekad, z Paulem Newmanem w roli zapijaczonego i złamanego prawnika, który spadł z Olimpu, a dostaje szansę na odbicie się z powodu narajonej mu sprawy o błąd medyczny. Fajny film, doskonale budowane napięcie a Sidney Lumet to klasyk. Niemniej pod koniec wszystko siada jak ciasto z zakalcem i robi się nudnawo, przewidywalnie i z finałem, który jest pochwałą amerykańskiego systemu sprawiedliwości, mocno naciąganym i cukierkowym. Choć broni się trochę, bo w końcu werdykt ogłasza ława przysięgłych. Zatem jest to jakieś zwycięstwo tego systemu, bo gdyby werdykt ogłaszał zawodowy sędzia byłby on zdecydowanie inny.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Ja wróciłem z Diuny i film naprawdę podobał mi się. IMO broni się jako dzieło filmowe, broni się też jako adaptacja. Oddaje ducha książki. Przy tym wizualnie jest to naprawdę ładna rzecz. Szukam czegoś, do czego mógłbym się teraz przypierdolić, ale niespecjalnie mi idzie. Niespecjalnie też rozumiem zarzut, że film jest nijaki. No ale nie muszę. Absolutnie nie jest to zaproszenie do dyskusji
Jeśli Diuna to film nijaki to musimy żyć w wybitnych czasach dla kina wysokobudzetowego.
Dla mnie to monumentalne kino, bardzo staroswieckie zwłaszcza na tle innych filmów za grube dolce. Kojarzy się z dużymi widowiskami z lat 50 i 60, kinem Davida Leana, sprzed czasów Nowej Przygody.
Diuna. Poszedłem na film do kina (co ostatnio zdarza mi się sporadycznie), żeby się nim nacieszyć (filmem, nie kinem) i się nie zawiodłem. Dostałem to, na co czekałem. Starannie, a nawet z pietyzmem zrobioną, wierną oryginałowi adaptację. Powtarzam adaptację, a nie film „na podstawie” czy „na motywach”, w tych ostatnich przypadkach daleko idące zmiany byłyby uzasadnione. Po klęsce Diuny z 1984 (bo dla mnie była to klęska – Lynch zachował się jak dzieciak w sklepie z zabawkami) oczekiwałem adaptacji, która uniesie ciężar „legendy gatunku”. Chciałem zobaczyć tę historię porządnie zrobioną i porównać, skonfrontować z własnymi wizualizacjami lub tylko wyobrażeniami o nich. Tę konkretną historię, a nie podobną, pochodną, pokrewną czy jakąś inną - bo wtedy takie porównanie i wynikająca z tego zabawa nie miałyby większego sensu.
Pod tym względem film się broni – mamy epicką opowieść, w której scenariusz zawarł możliwie dużo z treści książki, jednocześnie unikając przynudzania. Oczywiście poprawiono dialogi, dostosowując je do dzisiejszego odbiorcy, ale klimat opowieści na tym nie ucierpiał. Z drugiej strony wiadomo, że przy obszernej zawartości tekstu tak bogatego w detale, nie da się widzowi wszystkiego opowiedzieć ani wyjaśnić. Stąd pewnie sporo zarzutów, że nie wiadomo czemu to, a nie tamto, albo dlaczego tak a nie inaczej. Gdyby film miał wyjaśniać wszystko, musiałby trwać kilka godzin dłużej i byłby niestrawny. I tylko dziwi, że ludzie, którzy bez problemu łykają faceta w niebieskiej pelerynce szybującego w stratosferze, czy innego pajaca w rajtuzach z laserami w oczach, tu nagle dziwią się czemu czegoś im ktoś nie wytłumaczył. Trzeba było uważać, jak mawiał niejaki Kwinto.
Akcja rozwija się leniwie (może to przeszkadzać fanom kina akcji, ale jak ktoś lubi sobie zwalić paroma ruchami ręki to jego problem), co jest bardzo na miejscu, bo przecież tak to właśnie jest w tej historii. Jak zauważył Uther Doul, to kino monumentalne. Noblesse oblige. Herbert to gawędziarz, jego opowieść rozwija się wolno, buduje się piętrowo, etapami jak piękna symfonia. Pośpiech jest wskazany wyłącznie przy łapaniu pcheł, powiedział kiedyś George Bernard Shaw. Święte słowa. Villeneuve opowiada to adekwatnym do powieści tempem, misterne opisy i zawiłe wywody zastępując mową obrazu. I precyzyjnym poprowadzeniem aktorów, którzy bardzo opowieści pomagają. Nie ma teatralnego miotania się po ekranie, pompatycznej sztuczności, lynchowego epatowania brzydotą, sceny walk nie próbują konkurować z matriksami i „przyczajonymi tygrysami”, za to jest dużo świetnego, ale oszczędnego aktorstwa. Dlatego warto najpierw obejrzeć film w kinie. Dla tych drobnych detali, nieznacznych poruszeń ciała, minimalnych zmian mimiki, drgnień powieki. To jak łyk 18-letniej whisky z Islay. Trzeba potrzymać w ustach i smakować, cieszyć się każdą sekundą. Oczywiście wizja oddana przez scenografów i grafików też jest tego warta, ale gra aktorów to dla mnie walor największy. Nie tylko główne role, Chalamet i Ferguson unoszą ciężar liderowania. Ale to Stellan Skarsgaard, Javier Bardem, Charlotte Rampling i Josh Brolin rzucają nam time to time małe perełki.
Podejście Villeneuvea przypomina mi Petera Jacksona i Władcę pierścieni. Reżyser świetnie rozumiał, że są takie sytuacje, gdy lepiej ugryźć się w język niż pieprznąć nieodwracalną głupotę i nie próbował być mądrzejszym od autora książki, czy licytować się z nim „czyja wizja jest lepsza”. I ja to szanuję. Takiej Diuny mi brakowało. Teraz, za 10 czy 15 lat ktoś może nakręcić inną, alternatywną wizję i też z ciekawością obejrzę. Bo dlaczego nie.
Oczywiście, to film dla czytelników książki i to było od początku raczej pewne. Kto nie czytał, wielu cech i aspektów tego świata nie zrozumie, a jak pisałem, na tłumaczenia zasad pisowni pięć minut przed maturą nie ma tu czasu. Dużo dziwniejsze rzeczy kinowa widownia przyjmuje „na wiarę”, więc twórcy słusznie założyli, że albo ktoś „kupuje” tę historię, albo nie. Parę szczegółów nic tu nie zmieni.
Czy po filmie sięgną po powieść? Na sali Multikina w Słupsku oprócz żony i mnie były jeszcze 3 osoby, tak że tego…
Spellu, pani Liet-Kynes jest spoko, daje radę.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Jeśli ta uwaga o ignorowaniu idiotyzmów w filmach o gościach w pelerynie była skierowana do mnie, to pudło. Nie piszę dużo o lekturach, bo mi się nie chce, jeszcze mniej piszę o filmach, bo jeszcze mniej mi się chce, a poza tym oglądam mniej niż czytam. Ale kilka rantów na idiotyczne filmy superbohaterskie miałem, choć możliwe, że tylko w shoutboksie. Moje podejścia do kilku wychwalanych, także tu, kończyły się bardzo szybkim zgrzytaniem zębami i wyłączeniem (na szczęście oglądałem w domu). Były po prostu przeraźliwie głupie, do tego beznadziejnie zagrane. No i efekty specjalne, pomimo ładowania w nie milionów dolarów, wciąż wyglądają za słabo, żeby mnie oczarować, bo większość przepalają chyba na idiotyczne sceny z baletem udającym walkę.
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Abstrahując już od Diuny. Gdy byłem w kinie widziałem zajawkę Domu Gucci, Ridleya Scotta. Jareda Leto zrobili tam tak, że wygląda jak Ron Jeremy, a Lady Gaga wygląda i brzmi tam zjawiskowo. Ten film może być dobry
Abstrahując już od Diuny. Gdy byłem w kinie widziałem zajawkę Domu Gucci, Ridleya Scotta. Jareda Leto zrobili tam tak, że wygląda jak Ron Jeremy, a Lady Gaga wygląda i brzmi tam zjawiskowo. Ten film może być dobry
Ja się jaram. Choć "Ostaniego pojedynku" nie obejrzalem w kinie, bo wyświetlano go w godzinach zniechęcających do oglądania (około 20), to na pewno obejrzę przy nadarzającej się okazji. Podejrzewam, że to nie jest film tak zły, aby zasłużyć na porażkę kasową. Ale jeśli "Dom Gucci" będą puszczać o nieludzkich godzinach, to będę wściekły.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Już jakiś czas temu trafiłem na informację o tym filmie, ale nie wiedziałem, kiedy premiera. Szczerze, to bardziej mnie grzeje niż Diuna:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=nPmnT90075o[/youtube]
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Gdy byłem w kinie widziałem zajawkę Domu Gucci, Ridleya Scotta.
Ja z kolei większą uwagę zwróciłem na zajawkę filmu King Richard. Po paru scenach z Willem Smithem pomyślałem: wow, facet, właśnie załatwiłeś sobie Oscara.
Kiedyś w takich rolach najlepiej sprawdzał się Samuel Jackson. Will ma szansę przejąć po nim pałeczkę i wyskoczyć z klatki ulubionego "czarnucha" białej widowni.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Ja z kolei większą uwagę zwróciłem na zajawkę filmu King Richard. Po paru scenach z Willem Smithem pomyślałem: wow, facet, właśnie załatwiłeś sobie Oscara.
Ta historia go poniesie do sukcesu, a political corectness dopełni reszty. W Stanach sukces murowany, w Europie może mniej, bo to typowo amerykańska story.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Wróciłem z Diuny i jedyne do czego mógłbym się z czystym sumieniem przyczepić to fakt że po part one nie leci do razu part two. Absolutnie mi się nie dłużyło oglądanie mimo że to była w zasadzie ekspozycja. Na tyle na ile pamiętam książkę to nie ma do czego się przyczepić, może tylko Momoa nie bardzo mi pasował na Duncana, ale to taki tyci szczególik. Ludzi w kinie faktycznie nie specjalnie dużo co dla mojego komfortu działało na plus bo nikt nie generował niepotrzebnego hałasu, ale dla przyszłości kolejnej części niezbyt to dobrze wróży.
_________________ W życiu - oczekujemy co najwyżej sporej porcji bezrefleksyjnej zabawy i przyczynku do dalszej zabawy.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum