Ale taki Gary Oldman zaczynał z dużo wyższego poziomu niż wyrobnik Cruise.
Łagodnie powiedziane. Sid and Nancy był jak wybuch supernowej, a Rosenkrantz i Guilderstein nie żyją to najlepsza rzecz pod słońcem jaką można współcześnie zrobić z Szekspirem.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Edż of tumoroł jest zaebistym filmem akcji - tyle. Książka japońca, na podstawie której nakręcono bardzo podobna, ale. Natomiast film lepszy.
Tom gra siebie - i nieźle mu to wychodzi. Zagrał w kilku naprawdę "oglądających" się filmach z fantastyki i zawsze dawał radę (Mumia to był stracony projekt... choć miał potencjał)
statnim filmem w którym nie grał siebie był chyba Wywiad z wampirem, od tego czasu aktorsko się zwija.
Polecam też zobaczyć Magnolię, tam gra rewelacyjnie, w roli jest chujem a nie zbawcą świata. Jego występ w Oczach szeroko zamkniętych też bym doceniła. W sumie nie przepadam za tym facetem jako aktorem (ale nie tak strasznie jak za tą wiecznie wzdychającą i rozbełtaną truflą Meryl Streep. Ta kobieta spierdoli mi każdy seans).
Na skraju jutra oglądało mi się w porządku, traktowałam to jak mózgotrzepa do niedzielnego obiadu i wole takie rzeczy w tej kategorii niż matrixy czy hirołsów.
Rosenkrantz i Guilderstein nie żyją to najlepsza rzecz pod słońcem jaką można współcześnie zrobić z Szekspirem
Nawet biorąc poprawkę na Stopparda - widziałeś Tytusa Andronika albo Koriolana? Bo RiGnż to jednak zupełnie inna kategoria niż każda ekranizacja Szekspira, bo po prostu nie jest ekranizacją Szekspira.
Rashmika napisał/a:
Na skraju jutra oglądało mi się w porządku, traktowałam to jak mózgotrzepa do niedzielnego obiadu i wole takie rzeczy w tej kategorii niż matrixy czy hirołsów.
John Wick i ja mamy w tej sprawie odmienne zdanie.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Nawet biorąc poprawkę na Stopparda - widziałeś Tytusa Andronika albo Koriolana? Bo RiGnż to jednak zupełnie inna kategoria niż każda ekranizacja Szekspira, bo po prostu nie jest ekranizacją Szekspira.
Noalewłaśnie o to chodzi, żeby to nie była ekranizacja, przecież jego sztuki są jak Statua Wolności, na co mi kolejna fotka. Stoppard zaproponował intelektualną grę z tekstem, kontekstem, podtekstem i czym tam jeszcze, no i znalazł do tego wybitnych wykonawców. Zabawa była pyszna. Bawiłbyś się tak na Hamlecie?
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Być - albo nie być, oto jest pytanie które powtarzam od trzystu lat w kółko. Lecz cyt! Poloniusz schodzi na śniadanie... Nie, to Gżegżółka! Jak się masz, Gżegżółko?
Ucieszę Cię zabawnym porównaniem - jestem fanem coverów, nawet jeśli nie wywracają aranżacji na nice
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Kate, nowość na Netflixie. Mary E. Winstead (aktorka w typie młodej Sigurney Weaver znana m.in. z Coverfield Lane 10) gra zabójczynię szukającą zemsty w wieczorno-nocnych okolicznościach Tokio. W motywy w oczywisty sposób ograne twórcy chcieli tchnąć "nowe życie", ale od banału trudno uciec. Do zapomnienia.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Malignant, czyli nowy film Jamesa Wana. Tego od Conjuring i Naznaczonego. Ale fanom tych filmów radziłbym się od Malignant trzymać z daleka, bo mogą się poczuć skonfundowani seansem. Polecam za to miłośnikom włoskiej tandety (jest nawet morderca w czarnych rękawiczkach!) i body horroru spod znaku Franka Henenlottera. Znalazło się nawet nawiązanie do Koszamru z Ulicy Wiązów. Ogólnie to bardzo fajny list miłosny do vhs-owych horrorów. Chyba tylko dla fanów gatunku. Reszta uzna za głupie, kuriozalne, kiczowate.
"Najmro" - idźcie, dobrzy ludzie, na ten film do kina. Bo warto. Kawał świetnego, rozrywkowego kina. Bardzo polskiego, ale zrobionego według amerykańskich wzorów. Idealne połączenie, moim zdaniem. Pamiętam, że pod koniec PRL-u Najmrodzkim straszyły dziady z peerelowskiej telewizji. Nie ma znaczenia, czy film jest wierny faktom. Wydaje mi się zresztą, że twórcy wzięli te fakty i zrobili z nimi co chcieli. I bardzo dobrze, tak się robi dobre kino. A tu jest wszystko co najlepsze w polskim kinie (obsada) i wszystko co najlepsze w zachodnim (sposób opowiadania). Dorzućmy do tego nostalgię za latami osiemdziesiątymi. I jest cudownie relaksująco. https://www.youtube.com/watch?v=m7v1AkRu_BQ
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
"Lew w zimie" - wróciłem do tego filmu po latach, aby się przekonać, czy nadal jest taki dobry. I bez wątpienia oglądałem z ogromną przyjemnością. Patrick Stewart jako Henryk II i Glenn Close jako Eleonora Akwitańska stworzyli znakomity duet. Fabuła to adaptacja sztuki (druga) o spotkaniu Henryka i Eleonory oraz ich synów, po buncie z 1173 r., kiedy synowie z Eleonorą zbuntowali się przeciwko Henrykowi. On ich pokonał, a Eleonorę uwięził. Po kilku latach dochodzi między nimi do spotkania z okazji świąt, podczas którego wybuchają namiętności, rodzą się spiski i trwają gry o następstwo tronu. Do tego Jonathan Rhys-Meyers Jako Filip II, król Francji i gość tej imprezy (syn pierwszego męża Eleonory), który w tym gnieździe żmij gra własną grę. Mocno polecam. Całość jest bardzo teatralna, bo to adaptacja sztuki teatralnej. Wszystko opiera się na grze aktorów i ci wypadają znakomicie.
"No Time To Die" - uprasza się o nie spoilerowanie. Tak przez miesiąc, co najmniej. Właśnie wróciłem z kina. Jak zwykle nie rozumiem krytyków twierdzących, że za mało Bonda w Bondzie. Jest w sam raz. Bond wcale nie gra tu drugich skrzypiec. Ani przez moment nie było wątpliwości do kogo należy scena. Nawet w trakcie znakomitego epizodu Any De Armas, która weszła na scenę, z ogromnym luzem, lekkim dowcipem, jakby dziewczyna z innej bajki, pozornie przypominająca głuptaski z filmów z Connerym. Ale kiedy zeszła ze sceny to się na niej przez chwilę smutno i ciemno zrobiło. Filmem przewodnim z bondowskiej kolekcji był "W Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości", czyli jedyny Bond z Lazenbym w roli głównej. Już od pierwszych scen z Bondem, kiedy pada cytat "We have all the time in the world" - z piosenki przewodniej z tamtego filmu. I potem ten cytat jeszcze powróci. A poza tym były gadżety, spektakularne pogonie, wybuchy. Nie było tylko niuń padających w omdleniu i z jękiem "Och, Dżejms". Ale w zasadzie od "Casino Royale" takie się nie pojawiały (zgodzę się, że trochę naciągam), więc trudno było oczekiwać, że nagle się to zmieni. Nawet Złol grany przez Ramiego Maleka był bardzo oldskulowy, w starym stylu. Co mogło w oczy kłuć, jednak aktor moim zdaniem udźwignął rolę. Przydałoby mu się kilka dialogów więcej, aby nieco uporządkować motywację, jednak było ok. Nie wszystko musi być wyłożone kawa na ławę, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z taką postacią. Łatwo wówczas o śmiech, który wywołują dziś filmy z Connerym.
Ten film zamyka historię, która rozpoczęła się w "Casino Royale". I to w sposób satysfakcjonujący - choć na pewno nie dla bondowskich ortodoksów. Ja byłem bardzo usatysfakcjonowany. Ale zrozumiem narzekania na pewne rozwiązania. Jednak nie na wszystkie.
Generalnie, wszyscy się tu postarali i dawali z siebie wszystko. Do tego stopnia, że wbrew ortodoksom uznam tego Bonda za najlepszego w historii. Jednak ten film bardziej niż poprzednie powoduje, że ciśnie się na usta palące pytanie: co dalej? I nie chodzi tylko o to, kto zastąpi Craiga - najlepszego Bonda w historii tej serii.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie wszystko musi być wyłożone kawa na ławę, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z taką postacią. Łatwo wówczas o śmiech, który wywołują dziś filmy z Connerym.
Romek, ty spałeś na tym filmie? Jeśli tam nie było wykładania kawy na ławę, to nie wiem, co więcej ma się w filmie pojawić, żebyś uznał to za zbyt łopatologiczne przedstawianie motywacji. I przy okazji, Malek grał tę samą postać, co w Mr Robot, tylko mu twarz ucharakteryzowali.
Cytat:
Do tego stopnia, że wbrew ortodoksom uznam tego Bonda za najlepszego w historii
Ja po prostu nie kupuję tej gadżeciarskiej otoczki i scen pościgów mniej realistycznych niż w grach z serii GTA.
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Nie wszystko musi być wyłożone kawa na ławę, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z taką postacią. Łatwo wówczas o śmiech, który wywołują dziś filmy z Connerym.
Romek, ty spałeś na tym filmie? Jeśli tam nie było wykładania kawy na ławę, to nie wiem, co więcej ma się w filmie pojawić, żebyś uznał to za zbyt łopatologiczne przedstawianie motywacji. I przy okazji, Malek grał tę samą postać, co w Mr Robot, tylko mu twarz ucharakteryzowali.
Cytat:
Do tego stopnia, że wbrew ortodoksom uznam tego Bonda za najlepszego w historii
Ja po prostu nie kupuję tej gadżeciarskiej otoczki i scen pościgów mniej realistycznych niż w grach z serii GTA.
Ja nie miałem problemu ze zrozumieniem motywacji Bondowskiego Złola - jest standardowa dla tej serii. To jest jeden z minusów - zbyt szablonowy Zły (nawet miał standardowe skazy fizyczne), choć na początku coś tam dobrze wróżyło tej postaci. Choć widać było, że scenarzyści nie chcieli za bardzo eksponować jego motywacji. Zostać w kanonie, ale jakoś się do niego na sto procent nie odnosić. Dlatego "zasłaniali" motywację Lyutsifera. Całej tej postaci przydałoby się trochę uporządkowania. Począwszy od jego relacji z Madeleine, po cele życiowe. Ale też niektórzy krytycy, zachodni i polscy, pląkali, że coś tu nie gra.
Czasu nie mam, a chętnie poszedłbym na ten film ponownie. Może się uda, ale już czekam na wydanie blu ray. Od bardzo dawna nie kupiłem płyty z filmem, a nie z serialem. Ale i seriale kupuję rzadko ostatnimi laty. "Gra o tron" i w tym roku kompletne wydanie "Mad Men", niestety nie w polskiej wersji, ale to szczegół.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Empire Falls. Dwuczęściowy film wg książki Richarda Russo (Pulitzer!). Nie pierwszy raz widziany, ale gościłem kogoś, kto jeszcze nie oglądał, więc była okazja, by sobie odświeżyć. Nadal zachwyca. Smakowity scenariusz, ale przede wszystkim wspaniale zagrana historia. Aktorstwo na mistrzowskim poziomie, oddające wszystkie barwy, odcienie, niuanse wspaniale rozpisanych postaci. Nie wiadomo, kogo bardziej podziwiać.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Obeźrzałem Dżejmsa Bąda.
Craig jest (był, bo to przecież ostatni Bond z jego udziałem) najlepszym 007, ale "No Time to Die" zdecydowanie nie jest jego najlepszym filmem. Nie umywa się nie tylko do "Skyfall", ale chyba nawet do "Casino Royale". Nakręcony fajnie, nowocześnie, z umiarkowanym użyciem blueboksu/greenscreenu, dobrze się to ogląda, ale scenariusz blady, twiścik przewidywalny, motywacja złola nieprzekonująca. Mało egzotycznych plenerów, dużo w Europie - to na plus; to też (konsekwentne) odejście od tradycji dawnych Bondów, które musiały się dziać w kosmicznych sceneriach (i nie mam tu na myśli Moonrakera); Craig przez lata brykał sobie w Makau, Meksyku, Boliwii, Szanghaju(?), ale jednak z umiarem. Aktorstwo nierówne: Craig jak zwykle OK, de Armas świetna, ale to tylko epizod, Seydoux - dla mnie od początku była bezpłciowa i taka pozostała, Malek niewykorzystany (daleko mu do najlepszego złola w nowych Bondach, Bardema), Waltz - bardzo na plus, nie pajacuje, Lynch jako agentka zero-zero drętwa i bez charyzmy, Harris, Whishaw, Fiennes - grają to, co znamy, i grają przyzwoicie, ale bez błysku, okrutnie seriozno. Polubiłem Bondy z Craigiem praktycznie od razu, ale ten mógł być lepszy.
Skyfall to najgorszy film Craiga ever. I z pewnością najgorszy Bond w historii.
Tak, tak. Oczywiście.
A co nie prawda ? bo Skyfall to był ten Bond który był ostatnim w moim życiu kolejnych nie obejrzałem, ani nie mam zamiaru oglądać (co po quantum of solace było wyczynem samym w sobie).
_________________ W życiu - oczekujemy co najwyżej sporej porcji bezrefleksyjnej zabawy i przyczynku do dalszej zabawy.
Ostatnio słyszałem całkiem racjonalną opinię na temat "Quantum Of Solace" dotyczącą Złola - że to najbardziej realistyczna postać w serii z najbardziej realistyczną, aktualizującą się motywacją (prywatyzacja wody). Aczkolwiek też nie przepadam za tym filmem.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Bibi King, czyli mamy dwóch koneserów chujni. Skyfall to krańcowy debilizm scenariuszowy, nawet jak na Bonda, który jest debilny z założenia. Ale, bez obaw, nie będę tłumaczył. To tak jakby tłumaczyć czemu disco-polo to chujnia.
(co po quantum of solace było wyczynem samym w sobie).
QoS to było dno craigowej serii. Na szczęście potem nastąpiło odbicie. W tym filmie nie ma NIC: ani ciekawego scenariusza, ani wyrazistego złola (chociaż Amalric nie jest przecież złym aktorem), ani fajnej bondynki, ani pomysłów na poboczne wątki, ani zbyt wielu ukłonów w stronę bondomaniaków, ani chyba nawet reżysera, który umiałby tę aktorską zbieraninę ogarnąć i poprowadzić. No kurwa nic. Nawet piosenkę zjebali, chociaż wydawało się to niemożliwe, skoro wzięli Jacka White'a. Jedyny inny Bond, w którym tak bardzo nie ma nic, to "Licence to Kill", czyli drugi Dalton.
(co po quantum of solace było wyczynem samym w sobie).
QoS to było dno craigowej serii. Na szczęście potem nastąpiło odbicie. W tym filmie nie ma NIC: ani ciekawego scenariusza, ani wyrazistego złola (chociaż Amalric nie jest przecież złym aktorem), ani fajnej bondynki, ani pomysłów na poboczne wątki, ani zbyt wielu ukłonów w stronę bondomaniaków, ani chyba nawet reżysera, który umiałby tę aktorską zbieraninę ogarnąć i poprowadzić. No kurwa nic. Nawet piosenkę zjebali, chociaż wydawało się to niemożliwe, skoro wzięli Jacka White'a. Jedyny inny Bond, w którym tak bardzo nie ma nic, to "Licence to Kill", czyli drugi Dalton.
Wczoraj oglądałem na HBO GO ok. czterdziestominutowy dokument "Becoming James Bond". Wypowiadają się w nim w tle producentka, reżyserzy i sam Craig. I właśnie o "QoS" mówili, że też nie byli z tego filmu zadowoleni. Głównie z powodu braku scenariusza - dosłownego. Mieli tylko historię. Zbliżał się strajk scenarzystów, trzeba było kręcić, a scenariusza nie było. Dopiero tuż przed strajkiem, w trakcie zdjęć go dostali. A scenarzysta dosłownie wziął czek i poszedł strajkować. Zatem pracowali z tym co mieli. I wyszło jak zawsze: jednym się podoba, innym nie.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum