"Rzadkie powietrze" za mną. Richard Morgan wrócił do pisania fantastyki w niezłej formie. Bowiem powieść stoi na tym samym poziomie co "Trzynastka", której wcześniej nie doceniłem. Intryga jest skomplikowana, ale do finału na wszystkie pytania padną odpowiedzi. Fabuła jest żwawa, ale wykreowany świat wymaga jednak trochę więcej skupienia, aby w niego "wejść". Zupełnie jak w "Trzynastce". Zresztą, powieść osadzona jest w tej samej rzeczywistości, jednak nie trzeba znać "Trzynastki" przed przeczytaniem "Rzadkiego powietrza". Można je czytać niezależnie, nawet mimo tego, że fabuły obydwu powieści dzieją się w około stuletnich odstępach.
Przestało mi przeszkadzać, że Morgan w zasadzie w kolejnych powieściach tworzy różne wersje tej samej postaci. Nawet napiszę, że to jeden ze znaków rozpoznawczych jego twórczości. Zresztą, co to za zarzut. Taki Dukaj też tworzy cały czas kolejne wersje jednej postaci.
W "Rzadkim powietrzu" intryga rozgrywa się na Marsie. Czytając zacząłem w sposób naturalny zakładać wokół czego się skoncentruje. Ale nie można mówić o przewidywalności. A nawet jeśli, nie ma za dużo czasu na nudę, ponieważ do udzielenia odpowiedzi nie wiodą proste tropy.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Rzadkie powietrze czytałem na raty, bowiem irytacja sprawiała, że odkładałem książkę parę razy. Głównym tego powodem był Hakan Veil, bohater i narrator. Generalnie, frontmani Morgana plasują się w hojnie reprezentowanym w literaturze długim łańcuchu ewolucyjnym, biorącym rodowód z postaci kryminału noir. Philip Marlowe i Sam Spade służą za wzorce z Sevres – dojrzały, sarkastyczny samotnik z własnym kodeksem moralnym i szlachetnym sercem, którego odruchy zawsze wpędzą go w kłopoty. Na tej bazie nadbudowuje się cechy zależne od literackiej mody i targetu czytelniczego. U Morgana tę nadbudowę stanowiły atrybuty zazwyczaj przypisywane niszczycielom klasy Rambo. Ze schematu wyłamują się tylko Siły rynku - może dlatego mi się podobały.
Niezależnie od demonstracji walorów bojowych heros Rzadkiego powietrza sprawia, że kobiety „zmysłowo pocierają udem o udo”, po czym wyznają mu „jestem mokra i lepka”, co prawdopodobnie umieściłoby go w topie idoli gimbazy, gdyby ta zechciała czytać Morgana. Kovacs też epatował kobiety postawą rozkosznego brutala, byłem jednak skłonny mu to darować. Nie wkurzał mnie, jak Veil, co skłoniło mnie do poszukiwania różnicy. I próby odgadnięcia, czy to proza Morgana tak się zmieniła, czy może ja? Czyżby przesunął się mój próg tolerancji?
Gwoli wyjaśnienia - Hakan Veil jest zmodyfikowanym (bardziej niż wiedźmin) byłym kosmicznym windykatorem na usługach armii, a obecnie freelancerem z nieciekawą reputacją. Jako typowy cyngiel jest trzymany w stanie hibernacji i działa w trybie: wybudzenie, wykonanie wyroku/rozpierduchy, powrót do kapsuły. Będąc wykonawcą-zleceniobiorcą uzależnionym od zleceniodawców jest jednak wobec nich irytująco bezczelny. Ludziom postawionym wysoko w hierarchii zarówno władz, jak i półświatka, którzy mogliby zgasić go szybciej niż licealista jointa na widok strażnika miejskiego, pyskuje niewybrednie, wytyka ich brudy, kpi z nich w żywe oczy, co autorowi mogło wydawać się zabawne, niestety nie jest to zabawa na poziomie nawet zbliżonym do Chandlera.
Jak na zakapiora niskiego szczebla (i wspomniany tryb życia) Veil jest zadziwiająco zorientowany we wszystkich (politycznych, gospodarczych, technicznych, obyczajowych) niuansach życia na Marsie i skumplowany ze sporym odsetkiem niemałej przecież populacji. I znów włącza się lampka sygnalizująca urągającą logice sprzeczność. To się nie trzyma kupy. Płatny killer jest kopalnią wiedzy (i wyświechtanych sloganów) niczym… dziennikarz. To słowo-klucz otworzyło mi oczy. Iluminacja – przecież to Shitshow! w wersji future. No i już wiadomo, dlaczego bohater zachowuje się niczym gwiazda dziennikarstwa stylu gonzo.
Morgan nie potrafi, czy nie chce wyjść poza amerykocentryczne postrzeganie świata. Przenosi więc na Marsa Baltimore czy Detroit ze wszystkimi jego cechami i problemami, strukturą społeczną, prawem, ustrojem, administracją, planem ulic, nazewnictwem itd. I oczywiście paletą archetypowych postaci amerykańskiego pejzażu, od skorumpowanych polityków po hiszpańskojęzycznych robotników. Mars to jednak Mars, a Morgan to sprawny rzemieślnik, więc proza, jeśli przymknąć oko na oczywiste absurdy, jest „czytalna”, a odpowiednia porcja sajfajowych gadżetów i bajerów uzasadnia ustawienie książki na półce z fantastyką. Ja tej wizji Czerwonej Planety nie kupuję, niemniej, przy odrobinie dobrej woli, mógłbym przyznać, że stoi za tym jakaś, być może niezamierzona, myśl, choć diabelnie mało optymistyczna. Jesteśmy rasą napiętnowaną skazą, która sprawi, że dać nam tylko czas, a cały ten ziemski syf zabierzemy ze sobą na inne planety.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Fabuła strasznie słaba i wtórna do innych pozycji autora, dodałabym.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum