Obejrzałem i dziwie się temu dziwowaniu na brak śmierci Rusta.
Przecież Rust przestał istnieć w Carcosie, stając się maską Kapłana którą ten ostatecznie odrzucił. Czarne gwiazdy wzeszły i przemówiły głosami jego córki, ojca etc. Tego człowieka nie zabito, zrobiono mu coś gorszego - przepisano na własne przeciwieństwo. Coś go przenicowało. Jak myślicie co zrobi Rust gdy zechce jeszcze raz doświadczyć kosmicznej miłości? Jak obudzi czarne gwiazdy? Pierwszy odcinek sugeruje że trzeba użyć przynęty.
Zresztą społeczny kontekst tej sprawy też jest smutny - oto wykolejony gliniarz odrzucony przez świat i swych mocodawców odniósł "zwycięstwo" nad wykolejonym mordercą, którego mocodawcy też wyraźnie odstawili na boczny tor.
A cóż z tego, że dobro nie zwyciężyło tym razem totalnie? W moim odczuciu zwyciężyło bez dwóch zdań.
Doprawdy? A czy aby plan Childressa również się nie wypełnił? I to plan snuty od 1995, kiedy to przedstawił detektywom pierwszą "Pannę Młodą" i nakazał pójście jej śladem*?
dworkin napisał/a:
Childress muss sterben! I w istocie tak się stało.
Zwróciłeś uwagę że określił on śmierć swoich akolitów jako błogosławieństwo dane im przez detektywów i zapraszał Rusta-kapłana do umarcia wraz z nim? Uprzednio mówiąc o swoim "wyniesieniu".
dworkin napisał/a:
śmierć Rusta najbardziej pasuje jako zwieńczenie jego postaci - finalne ukojenie, na które pracował od samego początku.
Dodaj do tego jego komentarz do słów murzynki że śmierć to nie koniec - "mam nadzieje że starsza Pani się myli". To chyba najbardziej podkreśla tragedię *zmartwychwstania* Rusta i charakter wyniesienia Childressa.
dworkin napisał/a:
Natomiast najsurowiej oceniam niewykorzystany potencjał zawartej w serialu mitologii na linii Carcosa - Yellow King. To hasła, mity czy ich rzeczywiste emanacje, które padały z ust co najmniej kilku napotkanych postaci, a zatem w jakiś sposób funkcjonowały w luizjańskim półświatku. Brakowało mi nakreślenia - jaki.
Ale to zostało dość jasno wyłożone. Carcosa była lokalnym miejscem pogańskich rytuałów ku czi Żółtego. I masz dwa wyjścia - albo przyjąc że to lokalny synkretyczny kult powstały z połączenia europejskiej tradycji karnawałowej + santeria/voodoo będący oprawą degeneracji pewnej rodziny, albo przyjąć że ww. tradycje to właśnie kawałki rozbitego lustra jakim był pierwotny kult Żółtego. Antropolog kultury celował by w to pierwsze, Lovecraft w to drugie.
Swoją drogą karnawał wywodzi się z Saturnalii. A Saturn, bóg który pożerał własne dzieci to również bóg czasu.
A jego atrybutem jest kosa, taka do koszenia.
Miłego mindblowna.
* - zresztą mam luźną teorie że to Childress zsyła halucynacje wbrew strzałce czasu na Rusta i Redgiego. Robi to w czasie swojego monologu w Carcosie, gdy streszcza cały serial w swojej wypowiedzi *Panna Młoda-Akolici-Kochankowie*. To dlatego Redgie na chwilę przed swoją kulą w łeb mówi "jesteś w 'Carcosie', ze mną, a on Cię widzi".
Od tamtego posta moje pojmowanie i percepcja głębszych pokładów interpretacyjnych "Detektywa" uległa istotnej ewolucji, co widać w ostatnich postach, ale...
Ł napisał/a:
dworkin napisał/a:
A cóż z tego, że dobro nie zwyciężyło tym razem totalnie? W moim odczuciu zwyciężyło bez dwóch zdań.
Doprawdy? A czy aby plan Childressa również się nie wypełnił? I to plan snuty od 1995, kiedy to przedstawił detektywom pierwszą "Pannę Młodą" i nakazał pójście jej śladem*?
W tym miejscu wciąż pozostaję szarym zjadaczem chleba, który pojmuje sprawiedliwość w prosty zero-jedynkowy sposób. Unicestwienie Childressa było jedyną opcją, jaka zaspokoiłaby jej potrzebę.
Ł napisał/a:
dworkin napisał/a:
śmierć Rusta najbardziej pasuje jako zwieńczenie jego postaci - finalne ukojenie, na które pracował od samego początku.
Dodaj do tego jego komentarz do słów murzynki że śmierć to nie koniec - "mam nadzieje że starsza Pani się myli". To chyba najbardziej podkreśla tragedię *zmartwychwstania* Rusta i charakter wyniesienia Childressa.
Nie rozpatrywałem tego jako post-narkotyczno-traumatycznego prania mózgu. Tak, w tym kontekście może być ciekawe, nawet bardzo, lecz fabularnie (jako zwrot w konstrukcji postaci) naciągane. I z tego ostatniego względu trudno mi przyjąć taką interpretację. Chyba że, jak sam mówisz, kolejna seria przyzna Ci rację, umieszczając Rusta w wiadomej roli.
Ł napisał/a:
dworkin napisał/a:
Natomiast najsurowiej oceniam niewykorzystany potencjał zawartej w serialu mitologii na linii Carcosa - Yellow King. To hasła, mity czy ich rzeczywiste emanacje, które padały z ust co najmniej kilku napotkanych postaci, a zatem w jakiś sposób funkcjonowały w luizjańskim półświatku. Brakowało mi nakreślenia - jaki.
Ale to zostało dość jasno wyłożone. Carcosa była lokalnym miejscem pogańskich rytuałów ku czi Żółtego. I masz dwa wyjścia - albo przyjąc że to lokalny synkretyczny kult powstały z połączenia europejskiej tradycji karnawałowej + santeria/voodoo będący oprawą degeneracji pewnej rodziny, albo przyjąć że ww. tradycje to właśnie kawałki rozbitego lustra jakim był pierwotny kult Żółtego. Antropolog kultury celował by w to pierwsze, Lovecraft w to drugie.
Ja Carcose widzę raczej jako (ideowo, więc dla zaangażowanych może to być scena każdego rytuału) miejsce wyniesienia/ascendencji oraz granicy/przejścia do innego świata. Czegoś na kształt innego świata z opowiadania "An Inhabitant of Carcosa", co istniało w głowie Childressa i próbował odtworzyć w realu (a nasuwa się dopiero po ostatnim odcinku). Jednak nadal chciałbym lepiej poznać praktykę funkcjonowania tej mitologii (ezoteryki?) w luizjańskim półświatku, bo swoją interpretację na szczeblu psychologicznym zawarłem w poprzednim poście.
Od tamtego posta moje pojmowanie i percepcja głębszych pokładów interpretacyjnych "Detektywa" uległa istotnej ewolucji, co widać w ostatnich postach, ale...
No wiem wiem, ale musiałem się do kogoś przyczepić, bo to daje gwarancje na odpowiedź, a ja chce sobie o Detektywie pogadać... więć podążaj tropem Panny Młodej.
dworkin napisał/a:
Chyba że, jak sam mówisz, kolejna seria przyzna Ci rację, umieszczając Rusta w wiadomej roli.
Sezon pierwszy to zamknięta całość i mam nadzieje że drugi nie będzie próbą rozwinięcia a kolejną samocałością, z ewentualnymi mrugnięciami okiem i eastereggami. Element okultystyczno-fantastyczny mam nadzieje że będzie takim łącznikiem jakim jest między opowieściami Lovecrafta czyli daje poczucie jakieś większej całości, ale jest to właśnie poczucie a nie kawa na ławę. To coś jak przeczucia Rusta "te miasto jest balknącym wspomnieniem, dźungla tu wróci".
Tak naprawdę ciężko mi powiedzieć czy Rust został opętany, czy w jakiś sposób metafizycznie spacyfikowany. Ja właśnie w gwałtowności przemiany widzę ten element nadnaturalny. Zwłaszcza że Rust w czasie serialu wyśmiewa takie cudowne oświecenia: https://www.youtube.com/watch?v=hTnNsIgQArM . Warto zauważyć że zmienia się też jego podejście do czasu - Nowy Rust wierzy w jakąś wielką narracje, liniowy czas w którym na początku był wielki mrok, ale światło mimo wszystko wygrywa. Ma to się nijak do jego z przeszłości gdy wykłada M-teorię na przesłuchaniu i twierdzi że śmierć ( czyli istoty n-wymiarowe, czyli wielcy przedwieczni) stworzyła czas. Dawny Rust mieszający fizykę z okultyzmem wydaje się bliżej prawdy w ujęciu lovecraftowskim. Może dlatego został spacyfikowany jako zagrożenie (pułapki na demony były nijako przeznaczone na Rusta), bądź namaszczony na nowego kapłana? Może Childress potraktował Rusta jako rodzaj kapłana-spowiednika któremu chce wyznać swoją historie ("niczego się nie wstydze") zanim odejdzie z tego świata? W końcu ta rola Rusta jako tego który wysłuchuje win i grzechów innych jest wielokrotnie akcentowana w serialu.
Z tymi koncepcjami czasu to też fajna perspektywa serialu widzącego samego siebie. Albo uwierzymy że True Detective to linearna historia z małym zwycięstwem dobra na końcu, i damy sobie spokój albo będziemy wracać wciąż i wciąż do tych samych scen karząc ludzikom w serialu wygłaszać te same kwestie w poszukiwaniu prawdy której nie ma. Jak Rust mówi śledcznym - który już raz z wami rozmawiam? Może my widzowie, jesteśmy dla postaci w serialu takimi n-wymiarowymi przedwiecznymi, a czas to krążek blue-ray albo dvd który kręci się w odtwarzaczu. Może to różnica między dawnymi historii przekazyowanymi w jaskini przy oginisku, a współczesnymi cyfrowymi.
Kurczę ten serial to majstersztyk. Bardzo mi się podoba ogólne założenie niemożliwości poznania pełnej prawdy której widz zajmuje szczególną rolę - emancypuje się - najpierw widzimy tylko ekran LCD aparatu który nagrywa przesłuchanych, później kadry z śledczymi, później różnice między relacją detektywów a ich prawdziwymi czynami, a później w 8 odcinku wychodzimy poza perspektywę detektywów, zahaczając o motywy Childressa. Ale mimo tego postępu na mniejszych przykładach wyraźnie jest powiedziane że prawda w całej historii wytraca się - ktoś zatrzymuje sekret dla siebie, ktoś woli nie dostrzegać, ktoś słucha bezrefleksyjnie przełożonych, ktoś nie słucha dzieci.
dworkin napisał/a:
Jednak nadal chciałbym lepiej poznać praktykę funkcjonowania tej mitologii (ezoteryki?) w luizjańskim półświatku, bo swoją interpretację na szczeblu psychologicznym zawarłem w poprzednim poście.
Sposób przedstawienia pewnych haseł i symboli, przypomina to co robił Chambers i Lovecraft, czasem rzucając je tylko, dając do zrozumienia że poza tekstem podstawionym jest wiele wiele więcej.
Chyba że, jak sam mówisz, kolejna seria przyzna Ci rację, umieszczając Rusta w wiadomej roli.
Sezon pierwszy to zamknięta całość i mam nadzieje że drugi nie będzie próbą rozwinięcia a kolejną samocałością, z ewentualnymi mrugnięciami okiem i eastereggami. Element okultystyczno-fantastyczny mam nadzieje że będzie takim łącznikiem jakim jest między opowieściami Lovecrafta czyli daje poczucie jakieś większej całości, ale jest to właśnie poczucie a nie kawa na ławę. To coś jak przeczucia Rusta "te miasto jest balknącym wspomnieniem, dźungla tu wróci".
Mam dokładnie to samo zdanie co do wspólnego motywu dla wszystkich serii. A raczej - kreacji świata, w którym będą się one odbywać. Okultystycznego półświatka Luizjany.
Ja jednak należę do tych, co lubią wiedzieć, chwytają wycinki filmowej rzeczywistości, by zbudować jej jak najpełniejszy obraz. Po każdym epizodzie surfuję przez blogi fanbojów, co wypatrują najmniejszych szczegółów, by potem opisać z nich większą całość.
A co do przemiany Rusta - po głębszym zastanowieniu - jest tak grubymi nićmi szyta, że trudno uwierzyć, by scenarzysta wcześniej wierny odmiennej wizji na nią pozwolił. Początkowo potraktowałem to właśnie jak kolejny hollywoodzki bubel, teraz jednak zaczynam sądzić, że jest zbyt tendencyjne, by było przypadkowe. Być może faktycznie stanowi element grubszego planu.
Ja jednak należę do tych, co lubią wiedzieć, chwytają wycinki filmowej rzeczywistości, by zbudować jej jak najpełniejszy obraz. Po każdym epizodzie surfuję przez blogi fanbojów, co wypatrują najmniejszych szczegółów, by potem opisać z nich większą całość.
Ja odwrotnie, programowo bojkotuje hype i czekam na moment aż będę mógł sobie przyswoić całość w jeden wieczór. Fiksacja na szczegółach zazwyczaj prowadzi do rozdrabniania sensu produkcji na drobne, teraz czytam niektóre fanowskie teorie tylko dla beki.Np. kwestia córki Martego wokół której wyrastały niestworzone domysły, ma taki sam ciężar dla fabuły, jak znaleziona pułapka na demony w szopie, o której też wiemy że została zrobiona podczas zajec szkolnych.
Dopiero z perspektywy całości, widać że ten film telewizyjny ma bardzo konkretną kompozycję, fabuła zatacza dwa okrażenia w czasie których powtarza sie dosłownie wszystko (rytualne zabójstwo na początku , kochanka Martego, Rust działający pod przykrywką, śmierć potwora na końcu). Coś takiego jak w Death Proof, z tym że Tarantino nie dorabia do tego innego wyjaśniania jak estetyka - sama geometria kompozycji przełamana w końcówce jest czymś fajnym. A Detektyw właśnie jeszcze coś dorzuca, warstwe którą dla jednych będzie mamieniem a dla innych rozwiązaniem.
http://kulturaliberalna.pl/2014/03/18/mesjasz-piekle-luizjany-serialu-true-detective/
Fajny tekst. Choc jako drobnomieszczanin z cenzusem napiszę, że profesor się za bardzo podniecił i pojechał zbyt intelektualną frazą. Ale co ja tam wiem
Fajny tekst ale w kategorii "rajd po krainie ciekawostek dokonywany przez prof. Dygresję". W ogóle nie dotyka sedna rzeczy. Tutaj lepsza rzecz: http://film.org.pl/a/anal...-smierci-55819/
Obejrzałem właśnie. I na pewno obejrzę ponownie (może po sesji?), bo część elementów intrygi, motywacji bohaterów mi umknęła. Dobra produkcja, znaczy się.
Ciekawi mnie, jakim człowiekiem był Rust przed śmiercią córki, bo mam wrażenie, że jego skurwysyńska filozofia z '95 jest efektem traumy i późniejszych przeżyć. Być może wcześniej był po prostu zwykłym człowiekiem, tyle że piekielnie inteligentnym. Ale to tylko moje małe gdybanie, bo nie jest to istotne dla serialu jako całości.
Zakończenie było fajne, bo nie dawało żadnych odpowiedzi, ani definitywnego zakończenia sprawy. Zbyt dużo osób maczało w tym palce, by śmierć jednego psychola załatwiała sprawę. Ale to pasuje do postrzegania czasu jako spirali. Może serial skończył się w takim właśnie momencie, ponieważ po przemiana jaka zaszła w bohaterach nie byliby już w stanie drążyć dalej sprawy.
Ciekawi mnie, jakim człowiekiem był Rust przed śmiercią córki, bo mam wrażenie, że jego skurwysyńska filozofia z '95 jest efektem traumy i późniejszych przeżyć. Być może wcześniej był po prostu zwykłym człowiekiem, tyle że piekielnie inteligentnym. Ale to tylko moje małe gdybanie, bo nie jest to istotne dla serialu jako całości.
Wydaje mi się że właściwością Rusta nie jest nadzwyczajna piekielna inteligencja (taka w stylu Sherlocka) tylko plastyczność własnej tożsamości. Z tego wynikają jego dwie główne umiejętności - działanie pod przykrywką i umiejętność przesłuchiwania. On niejako staje się osobą którą udaje/przesłuchuje, a okupuje to tym że jego własna tożsamość jest zredukowana do roli true detektywa (czego obrazem jest jego mieszkanie). Dlatego w przeciwieństwie do Martego (mającego rodzinę, kochanki, czy nawet głupie hobby jakim jest łowienie ryb) może poświęcić kilkanaście godzin na wertowanie akt. Rola detektywa (i dragi) jest też ostatnią barierą która dzieli go od jego samoświadomości. Dlatego kiedy Childress karze zrzucić mu maskę, on być może naprawdę ją zrzuca i konfrontuje się z samym sobą. Może Rust zawsze był takim człowiekiem jak na końcu serialu, jedynie zamaskowanym i wypierającym się (co tłumaczy uwagi Martego o tym że Rust brzmi spanikowanie gdy mówi o religijnych ludziach).
Do pierwszego sezonu zabierałem się jak pies do jeża, ale jak już usiadłem, to w jeden weekend skończyłem. Serial niepozbawiony małych dłużyzn, ale można to z łatwością wybaczyć, bo serial jest wciągający, nastrojowy, znakomicie zagrany, potrafiący podniecić (panna Daddario), zaintrygować (społeczność internetowa drążąca wątki symboli i tekstów przewijających się w serialu).
Znacznie bardziej podoba mi się taka formuła na serial - nieco przeszarżowana, ale z charakterem i wyrazistym pomysłem, niż osiemnaście sezonów o tym samym.
Po tej zajawce jestem trochę w strachu, że utracili największą siłę, czyli hipnotyczny, psychodeliczny klimat oraz rytm, który brał się z pięknych ujęć plenerowych i wyrazistych fizjonomii dwójki bohaterów.
Tak to na razie wygląda na jakieś kind of "The Killing", "The Fall", czyli standardowy serial o psychopatach i detektywach, lekko podlany modnym sosem dziwności.
Sądząc po wypowiedziach Nica Pizzolatto nie nastawiam się na powtórkę z pierwszego sezonu. Pewne elementy wrócą - co sugerują fragmenty najważniejszych wątków. Ale nie tak jak w pierwszym sezonie.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie wiem czemu, ale mimo wielu pretensjonalnych chwytów, pseudofilozofii, na koniec w ogóle stylistyki z kina B, ten serial traktuję jakoś odrębnie, na innej zasadzie niż resztę. Coś tam było w sposobie realizacji, że uwodziło. Jak to teraz utrzymają, to będzie frajda.
Czołówka pyszna: https://www.youtube.com/watch?v=GJJfe1k9CeE
Myslałem, żeby sobie nagrać premierę i obejrzeć dziś do obiadu. Ale szkoda byłoby poniedziałkowego seansiku po zmroku i czekam do 22.00
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Bohaterowie z policyjnym rodowodem wyglądają na próbę wykreowania jeszcze bardziej kompulsyjno-impulsywno-destruktywnej pary gliniarzy, ale w obawie przed kolapsem wszechświata na skutek zbyt dużego jump-da-sharka dokonano rozdziału cech na 3 osoby a czwartą dodano dla kontrastu.
Ogólnie obsada jest znakomita. Nawet Colin, który w tym serialu, jak mi się wydaje, gra a nie się pręży Po pierwszym odcinku jestem bardzo zadowolony. A do tego Rachel McAdams w tym odcinku ładnie zagrała twarzą i znowu się zakochałem.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
O, a spodziewałem się raczej narzekania, bo mnie zapowiedziana obsada raczej rozczarowała w porównaniu z pierwszym sezonem. McAdams bardzo ładna, więc powiedzmy, że to był jeden plus. ;-]
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Wydaje mi się że właściwością Rusta nie jest nadzwyczajna piekielna inteligencja (taka w stylu Sherlocka) tylko plastyczność własnej tożsamości. Z tego wynikają jego dwie główne umiejętności - działanie pod przykrywką i umiejętność przesłuchiwania. On niejako staje się osobą którą udaje/przesłuchuje, a okupuje to tym że jego własna tożsamość jest zredukowana do roli true detektywa (czego obrazem jest jego mieszkanie). Dlatego w przeciwieństwie do Martego (mającego rodzinę, kochanki, czy nawet głupie hobby jakim jest łowienie ryb) może poświęcić kilkanaście godzin na wertowanie akt. Rola detektywa (i dragi) jest też ostatnią barierą która dzieli go od jego samoświadomości. Dlatego kiedy Childress karze zrzucić mu maskę, on być może naprawdę ją zrzuca i konfrontuje się z samym sobą. Może Rust zawsze był takim człowiekiem jak na końcu serialu, jedynie zamaskowanym i wypierającym się (co tłumaczy uwagi Martego o tym że Rust brzmi spanikowanie gdy mówi o religijnych ludziach).
Będąc pod wpływem Ligottiego idę tym tropem - bo to wg mnie właściwy trop.
Obejrzałem ponownie pierwszy sezon, skupiając się na świeżo ułożonym w głowie "Teatro Grottesco". Rust Cohle wedle tej strony:
http://lovecraftzine.com/...tti-and-others/
to wręcz chodzący lektor "Spisku przeciwko ludzkiej rasie" Ligottiego. W internecie krążą przeciwstawne sobie opinie na temat tego czy jest to faktycznie plagiat czy nie. "Spisek..." wychodzi jeszcze w tym roku w Polsce - sam się przekonam.
Sam Pizzolatto podaje Schopenhauera, Nietzschego i Ciorana jako główne inspiracje filozoficzne. A mi wydaje się, że serial ten nie tyle opiera się na filozofii powyższych (i Ligottiego również) co z nią mocno polemizuje.
Cały ten nihilizm, negacja samoświadomości i fatalizm Rusta jest wynikiem jego traumy. Poglądy, które wykłada nie są jego, nie zawsze te poglądy podzielał, dopiero śmierć córki, odejście żony spowodowało, że założył maskę, którą ostatecznie zrzuca w Carcosie.
Rust według mnie w finale nie umiera, nie zostaje zredefiniowany, nie zostaje skrzywdzony. Wręcz przeciwnie, to doświadczenie go wyzwala, przywraca go do stanu sprzed wypadku córki. Starsza ciemnoskóra kobieta z przedostatniego odcinka, mówiąc, "Widział pan Carcosę? Niech się Pan raduje! Śmierć to nie koniec" potwierdza według mnie raczej pozytywne niż negatywne skutki objawienia w Carcosie. Rust jednak, w tym siódmym odcinku jeszcze z założoną maską, cały czas na spirali zapętlonego czasu nie przyjmuje tego do wiadomości. To nie jest prawdziwy on, od momentu wkroczenia na spiralę po śmierci córki, posuwa się po niej bez możliwości zejścia. Stąd nihilizm, brak wiary w samostanowienie, gadka o ludziach-marionetkach, powracanie do tych samych miejsc fabularnych w których już był (a może bardziej spoglądanie w dół z wyższego poziomu spirali, jak na schodach na klatce schodowej). Na końcu spirali czeka Carcosa - wyzwolenie, catharsis, prawdziwy wgląd w naturę wszechświata, spojrzenie na spiralę czasu z zewnątrz, z wyższego wymiaru jak w M-teorii.
Ostatnie opowiadanie "Teatro Grottesco" jest o pewnym artyście, który doznaje gnostycznego objawienia prawdziwej natury świata. Podczas ataku choroby w galerii traci przytomność, po jej odzyskaniu nie jest już sobą. Jego jaźń, osobowość umiera on sam jest już tylko ciałem animowanym przez wszechobecną, odwieczną siłę budującą wszechświat. Nie ma "po drugiej stronie" nic poza ciemnością, brakiem nadziei.
Pizzolato wg mnie nawiązuje do tego opowiadania w ostatnim odcinku serialu i trawestuje je. Rust opowiadając Marty'emu swoje doświadczenie z Carcosy, mówi o tym, że jego świadomość zaczęła się rozpadać, jego definicje blaknąć. Rust rozpłynął się w ciemności, dokładnie jak bohater opowiadania Ligottiego ale w odróżnieniu od świata z "Teatro Grottesco" gdzieś tam pod powierzchnią ciemności jest coś co demaskuje ten cały nihilizm jako sztuczną pozę. Miłość, światło wygrywające z ciemnością, nadzieja, jedna ciągła narracja świata (wyższy poziom egzystencji) zamiast powtarzającego się w kółko i w kółko świata z którego nie ma ucieczki (niższy poziom egzystencji). Można by powiedzieć, że banał. Ale mi się to podoba.
Pizzolato wg mnie nawiązuje do tego opowiadania w ostatnim odcinku serialu i trawestuje je. Rust opowiadając Marty'emu swoje doświadczenie z Carcosy, mówi o tym, że jego świadomość zaczęła się rozpadać, jego definicje blaknąć. Rust rozpłynął się w ciemności, dokładnie jak bohater opowiadania Ligottiego ale w odróżnieniu od świata z "Teatro Grottesco" gdzieś tam pod powierzchnią ciemności jest coś co demaskuje ten cały nihilizm jako sztuczną pozę. Miłość, światło wygrywające z ciemnością, nadzieja, jedna ciągła narracja świata (wyższy poziom egzystencji) zamiast powtarzającego się w kółko i w kółko świata z którego nie ma ucieczki (niższy poziom egzystencji). Można by powiedzieć, że banał. Ale mi się to podoba.
W sumie to identycznie kończy się "Wieczny Grunwald", tyle że tam zamiast córki jest matka a zamiast ciemności są czarne bogi. Nie żebym sugerował że HBO rżnie z Twardocha, ale raczej jako myśl że niekiedy do poobnych rozwiązań da się dojść niezależnie.
Mam trochę podobne wrażenia, ale ogląda się świetnie - zdjęcia w punkt trafione; ktoś oprócz mnie ma ochotę na powtórkę z Zagubionej autostrady? Bo w kilku momentach drugi sezon wprost jedzie Lynchem, od strony wizualnej i muzycznej.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum