Masakra, bez dobrego rozeznania możliwości mechaniki wpierdol jest błyskawiczny
No i o to chodzi, bo co to za radocha z wygranej jak kooperacyjna jest za łatwa. A tu się trzeba zdrowo namęczyć.
MrSpellu napisał/a:
Jest z Pegazem. Graliśmy w to kilkanaście razy i jakoś się nie nudziło.
Muszę kumpla namówić żeby kupił.
Gdzieś tam mi uciekło, że ktoś wyżej pisał o kupnie "Zimnej wojny".
To gra dla dwóch osób, to jej jedyna wada. Poza tym jest genialna. Klimat zimnowojenny łapie się w minutę, rozgrywka nie nudzi, za każdym razem można próbować inaczej budować swoją pozycję. Świetnie pomyślana.
Z najnowszych zdobyczy, kumpel kupił "Le Havre" i sprawdza się. Bardzo dobre, taka ekonomiczna. Jak ktoś lubi "Puerto Rico" to powinien być zachwycony.
E:
Jander napisał/a:
Shadow - a jak Gra o Tron? Bo kojarzę, że coś grałeś.
Gra jest świetna, jak Spellu pisze blef ważny. Tyle że Greyjoyowie za silni. Jak od razu ktoś nie wesprze Lannisterów to robią im wpier.ol w chwilę.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
sanatok napisał/a:
[o Arkham Horror]wystarczy opanować kilka patentów i magia znika
Niby można, ale nie na tym to polega. Ja zresztą najczęściej bywam najmniej przydatną postacią i jak czasem dochodzi do bitwy z Przedwiecznym to nie mam żadnej kości.
To. Albo nastawianie się, że oto pozamykam bramy, bo mam fajne statystyki, zbieram wszystkie możliwe pieczęcie - i lądowanie poza czasem i przestrzenią, w pudle, w psychuszce. A potem wychodzisz i Przedwieczny już ostrzy pazury.
Proponuję, jeśli zapodajecie jakieś procenty do planszówek, na koniec, jak już każdy ma w czubie zabrać się za "Jungle Speeda". To jest ubaw wtedy.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
GOT bardzo dobry. Nie wiem jak nowa edycja, ale z tego co widzałem ,to jest połączeniem podstawki i dodatku nr 1. Najlepiej na 5/6 graczy, mniej się robi równowaga. Tomasz ma rację, że Krakeny trochę za silne, chociaż są na nie sposoby, szczególnie po dodatkach. Niemniej bycie Lannisterem jest przechlapane, jeśli jeszcze przed rozpoczęciem gry nie zmontuje się sojuszu.
A blef kluczowy
Labirynt Śmierci, Bitwa na Polach Pelennoru, Gwiezdny Kupiec, MiM, Wojna o Pierścień, Troja, podobna do niej bitwa bogów skandynawskich, Odkrywcy nowych światów, Kreta, Ardeny, Bzura, Piotrków, Grunwald, Wojny Napoleońskie, oczywiście Monopoly i jego klony od Tranzytu przez Bankruta aż do Fortuny. Z nowszych tylko Karkasą.
Na MiMa z dodatkami (bez Otchłani, która pasuje jak Laser do Walki o ogień) nadal spotykam się z krewnymi-i-znajomymi. Planuję odświeżyć też Gwiezdnego Kupca, który był grą bezkonkurencyjną (od czasu, kiedy zrezygnowaliśmy z ładowania do Lewiatanów modułów broni lekkiej pod korek). Ech, jakby przeliczyć poświęcony im czas na dni urlopu dziś to mógłbym zapomnieć o robocie na najbliższe miesiące.
Graliśmy w to mnóstwo razy, nie będę się upierał ale chyba nam się udało. Mam do tej pory.
Asuryan napisał/a:
Manewry Morskie.
Stary Ork napisał/a:
Nawiasem mówiąc, pamięta kto prastarą planszówkę z czymś w rodzaju bitwy morskiej w tytule? Grało się plastikowymi pionkami reprezentującymi dwie floty, na środku planszy była wyspa z neutralnymi wodami, każdy z graczy miał port strzeżony przez baterie nadbrzeżne. Te baterie mogły zniszczyć tylko okręty rakietowe; pancerniki niszczyły wszystko, ale tonęły zaatakowane przez okręty podwodne; okręty podwodne niszczone były przez niszczyciele i eskortowce i tak dalej, a wygrywalo się, jeśli zdołałeś wprowadzić własny okręt desantowy do portu wroga. Zna to kto?
Ostatnio wyciągnąłem z otchłani i pograłem kilka razy z synem. Jeszcze chwilę musimy poczekać.
BTW. Miałem też inną grę morską, nie pamiętam tytułu. Były cztery klasy jednostek. Lotniskowiec+samoloty, pancernik, krążownik i okręt podwodny. Grało się bez kostek, samym manewrem. Szybko nam się to znudziło i zaczęliśmy przeróbki. Skończyło się na grze pięcioma kostkami - 2k10 i 3k20, dołożyliśmy kilka klas, w każdej klasie były podklasy, przerobiliśmy planszę i toczyliśmy wojnę na Pacyfiku i oczywiście każdy okręt na planszy miał swego odpowiednika we flotach USA i Japonii. Celem była nie sama bitwa ale założenie baz na archipelagach. Wyszła nam w efekcie zajefajna gra, robiliśmy ją pod siebie i w sumie to chyba najfajniejsza gra planszowa w jaką kiedykolwiek grałem.
Grałem w chińczyka, potem w szachy a potem w karciankę o nazwie Brydż chociaż jeżeli sięgnę pamięcią to i ja przeżyłem całkowite niezrozumienie Gwiezdnego Kupca a w zakamarkach pamięci chowa mi się Loki, Freya, Thor i inni nordyccy bogowie (ale tytułu gry nie pamiętam)
W łikend graliśmy z przyjaciółmi w Carcassonne i wspomnienia/sentyment do planszówek wróciły...
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Kupiliśmy kiedyś z kumplami planszówkę World of Warcraft. Nie wiem co nas podkusiło,. Gra okazała się nudna i powtarzalna. Zagraliśmy w nią kilkanaście razy, a teraz pewnie leży u kogoś na dnie szafy. Nie polecam.
w zakamarkach pamięci chowa mi się Loki, Freya, Thor i inni nordyccy bogowie (ale tytułu gry nie pamiętam)
To była gra "Bogowie Wikingów" z Encore (też na heksagonalnej planszy). Najbardziej mi w niej podobało się to, że instrukcja zawierała mitologię germańską w pigułce - a dla małego chłopaka w 1989 roku z małej wsi, który zaczynał się wtedy interesować książkami to był wypas.
Ja pamiętam jeszcze jedną planszówkę (której strzępy znalazłem na strychu u swoich rodziców w tym roku) o nazwie po prostu "Wyścigi konne". 10 tur (wyścigów), każda tura przebiegała wg schematu: opłaty za utrzymanie koni, licytacje, obstawianie zakładów, wyścig, odbiór nagród pieniężnych, odbiór wygranych w zakładach, rozliczenia finansowe. Wygrywał najbogatszy uczestnik po 10 turach. Wyścigi odbywały się na planszy w kształcie toru, za pomocą figurek koni (nie inaczej). Najbardziej zajebista była sama technologia przesuwania koni (ale już nie będę opisywał).
To i oczywiście Magia i Miecz z wszystkimi dodatkami naraz (i jak ktoś słusznie zauważył ze spalonym Jasnowidzem) były przeze mnie najczęściej grane.
były trzy rodzaje surowców i można z tego było stworzyć trzy różne towary które sprzedawało się na giełdzie, jeśli mnóstwo towarów było w sprzedaży cena malała i przestawała się opłacać produkcja, podobnie było z surowcami, popyt windował cenę, trzeba było się w tym znaleźć
Jeszcze jedna mi się przypomniała:
http://planszowy.blogspot...usa-wampir.html
Powstała na fali "Draculi" Coppoli wg mnie.
Świetna gra, graliśmy w nią bardzo dużo swego czasu. Oczywiście największa frajda to gra Wampirem.
Jedna ze słabiej przemyślanych gier tego okresu to wg mnie "Władca Pierścieni" - już tutaj wspomniana. O ile gra w wersji uproszczonej (bez wojsk - sam tylko pościg Nazguli za Drużyną) była jeszcze w miarę grywalna to wersja rozszerzona już był do niczego.
Wpadaliśmy w taki deadlock, że nikt nie wyściubiał nosa swoją armią zza murów miasta i w ten sposób gra zamieniała się w wersję uproszczoną. Przewaga wojsk obleganych nad oblegającymi była wg zasad tak duża, że nikomu się ni opłacało próbować ataków.
To była gra "Bogowie Wikingów" z Encore (też na heksagonalnej planszy). Najbardziej mi w niej podobało się to, że instrukcja zawierała mitologię germańską w pigułce - a dla małego chłopaka w 1989 roku z małej wsi, który zaczynał się wtedy interesować książkami to był wypas.
Yup, sama gra cieniutka i bidna, ale jej okładka otwierała oczy niedowiarkom . Nawet nie pamiętam, co na niej było, ale pamiętam to wrażenie, jakie na mnie zrobiła.
Fidel-F2 napisał/a:
Stary Ork napisał/a:
ręka w górę, kto pojął zasady "Gwiezdnego kupca"
Graliśmy w to mnóstwo razy, nie będę się upierał ale chyba nam się udało. Mam do tej pory.
No cholera, nijak nie byliśmy w stanie ustalić, jak rynek reaguje na kupno/sprzedaż towaru i jak właściwie się nabywa żetony Okazji. Ale mieliśmy wtedy o wiele mniejsze doświadczenie w byciu młodymi niż mamy teraz . A potem zgubiłem żetony. Hańba mi.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Hmm... od roku to przy każdej okazji gramy w planszówki, jedyny wyjątek, błąd życiowy stanowił Munchnik + dodatki, jedną partię graliśmy 7 godzin aż sąsiad przyszedł i nam przerwał o 3 w nocy, że jesteśmy niby za głośno, a dyskutowaliśmy o kobiecie, która była mężczyzną. Jak dobrze, że pozbyliśmy się tej złej gry już jakiś czas temu.
Osadnicy z Catanu to gra prostacka... mówię to po tym jak dostaliśmy dodatek - Miasta i rycerze. Podstawka wydaj się teraz sielanką. Największą zaletą dodatku jest to, że teraz można sobie o wiele łatwiej szkodzić, ale też trudniej wygrać. A pić można cały czas, w końcu udana transakcje handlowe trzeba opijać
Gra o tron za to jest grą dość ciężką na posiadówkę. Za wiele zmienny i trzeba uważać aby ci ktoś noża w plecy nie wbił. Trzeźwość umysłu wskazana i tutaj tylko piwo co najwyżej. Gra jest epicka jeśli poczuje się tą chęć niezdrowej rywalizacji o żelazny tron. Oj, związki mogą się przy tej grze rozpadać, oj tak
Świat dysku jest za to grą najbardziej luzacką w jaka grałem. Świetna na posiadówkę przy mocniejszych alkoholach, ale najlepiej i tak być Vimesem. Rok temu przez tą grę przegapiliśmy sylwestra, znaczy godzinę 0:00. No ale rozgrywka była także zacięta, ach ci lordowie....
Ktoś wspomniał że Carcassone jest za proste. Z dodatkami ta gra przeradza się w dość skomplikowana strategię ekonomiczną. Fakt, losowość też jest dość spora, ale decyzja zawsze należy do gracza co zrobi z wyciągniętym... klockiem
_________________ "Życie... nienawidź je lub ignoruj, polubić się go nie da."
Marvin
A ile Carcassone potrafi sprawić radości, jak po porządnej dawce wiadomo czego, gdzieś w środku nocy jeden z graczy rodzaju męskiego woła zirytowany: Chłopa mi potrzeba!.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Caracssone i Osadnicy jakoś mnie nie wkręcili (oba z dodatkami), chociaż czasem można sobie pograć. Ale to takie gry w sumie, które można rozłozyć, jak wynik rozgrywki nie jest kluczowy, a ma ona jedynie stanowić dodatkowe urozmaicenie spotkania ze znajomymi.
u nas Carcassone to przerywnik obowiązkowy, za każdym razem chociaż raz w to gramy
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Jakiś czas temu grałem w bardzo fajną grę "Mare Nostrum". Starożytność, basen morza Śródziemnego, armie, floty, fortyfikacje i surowce. W losowaniu trafił się mi Rzym - jako, że była to pierwsza moja gra zagrałem bardzo agresywnie va bank rzucając wszystkie swoje legiony na Grecję Metzli... ale druga szwagierka zrobiła mi kęsim Kartaginą Jedyny minus tej gry to instrukcja w języku niemieckim.
u nas Carcassone to przerywnik obowiązkowy, za każdym razem chociaż raz w to gramy
Przerywnik? Przecież to się ciągnie w nieskończoność (przynajmniej przy full packu).
To wy chyba na zwolnionych obrotach gracie. Z dwoma dodatkami śmigamy raz dwa. Do tego nie trzeba rozstawiać planszy itd, przypominać sobie instrukcji, segregować czegoś, układać, ot pół minuty i można grać. Niemal zawsze tak zaczynamy i tak kończymy, a w środku jedna czy dwie poważniejsze rzeczy zjadające całe długie godziny rozgrywki.
_________________ "Różnorodność warto celebrować, z niej bowiem rodzi się mądrość." Duiker, historyk imperialny (Steven Erikson "Malazańska Księga Poległych")
Dziś miałem pierwszą sesję (bo trwało to od 13 do 18, więc partyjką nazwać tego nie można) Gry o Tron. Przy pięciu graczach wygrałem jako Greyjoy w bodaj 7 turze (mogłem parę tur wcześniej, ale straciłem zamek przez nieuwagę). Zero aliansów, ugód - czysty podbój. W ogóle cała rozgrywka odbyła się bardzo książkowo - zdobyłem Winterfell (Starkowie mają chyba najgorszy początek), a Tyrellowie i Lannisterowie próbowali bić Baratheona. I tak się na nim skoncentrowały, że udało mi się odbić Riverrun, co po podbiciu Starków było moim ostatnim, siódmym zamkiem. Baratheonowie dwa razy byli bardzo blisko zwycięstwa, na szczęście udało mi się zmotywować resztę graczy do zmasowanego ataku na nich. Szkoda, że brakło szóstego gracza.
Po jednej partii oceniam, że na początku najłatwiej mają Baratheonowie i agresywni Greyjoye.
W sumie całość wygląda mi na wieloosobowe szachy.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum