FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Talvisota
Autor Wiadomość
Uriel 
Basileios Iakovos


Posty: 53
Skąd: Małopolska
Wysłany: 2008-08-06, 21:16   Talvisota

Na pomysł tego opowiadanka wpadłem przesłuchując najnowszy krążek Sabatonu i równolegle czytając w Wikipedii o wojnie zimowej. Na razie fragment - jeśli kogoś zainteresuje, mogę wrzucić resztę.

* * *


Czołgi przybyły z hukiem, łamiąc stojące po drodze drzewa. Kolumna liczyła sześć maszyn. Osiem, jeśli liczyć pilnujące końców samochody pancerne. Starając się nie robić gwałtownych ruchów, spojrzałem w miejsce w którym zniknął Antero. Korpraali przepadł jak kamień w wodę. Podobnie Tapio - nie sposób było odróżnić jego schronienie od pagórków śniegu. Pozostawało mieć nadzieję, że moja kryjówka nie była wiele gorsza.

Sprawdziłem lunetkę i karabin. Finów bardzo ucieszył fakt posiadania prze mnie własnej broni. "Odciążam kwatermistrza" - jak stwierdził Ahti, oglądając kolbę, na której każda kreska oznaczała jeden odstrzelony cel. Wszystko w porządku. Pozostawało czekać...
Tanki stanęły gdzieś w połowie drogi między mną a prawdopodobną kryjówką Antera. Przez lunetkę obserwowałem włazy wielowieżowego kolosa w środki kolumny. Teoretycznie celów miałem sporo - fizylierzy w swoich oliwkowych mundurach byli doskonale widoczni na tle śniegu - ale nie chciałem marnować kul. Finowie twierdzili, że zaskoczenie najlepiej wykorzystać do zabicia dowódcy. Całkowicie się z nimi zgadzałem.

Sołdaci skupili się przy ciągle pracujących silnikach, chłonąc ich ciepło. Gwizdali, nucili, rozglądali się po istotnie pięknej okolicy. Najwyraźniej faktycznie wierzyli w iluzoryczną potęgę swoich czołgów. Naiwniacy...

Moją uwagę odwrócił narastający szum motorów lotniczych. Spojrzałem w górę, by w przerwie między czubkami drzew dostrzec klucz dwusilnikowych bombowców z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach. Poznałem ten typ - w Hiszpanii mówiliśmy na nie Katiuszki, oficjalnie nosiły oznaczenie SB-2. Piękne, choć zabójcze maszyny.

Na dole bolszewicy machali, pozdrawiając załogi maszyn. Zobaczyłem, że z głównego włazu największego czołgu wychylił się oficer polityczny. On również pomachał w górę, a gdy warkot Katiuszek umilkł, zaczął coś po ichniemu wykrzykiwać. Mile mnie tym wszystkim zaskoczył. Skupiłem się na liniach celownika, których punkt przecięcia wypadał trochę ponad krzaczastymi wąsami politruka...

Nagle zerwał się wiatr. Przywalona śniegiem gałąź była dosyć stabilna, ale i tak musiałem odłożyć małą poprawkę. Oderwałem oko od lunety... I wtedy się zaczęło.
Kolejny podmuch uderzył jak młot. Od upadku uratowała mnie tylko linka mocująca korpus do drzewa. Zaskoczony puściłem Mosina; oparł się na zalegającej warstwie puchu. Zaraz potem chmara lodowych kryształków chlasnęła mnie po odkrytej twarzy. Zamknąłem oczy i próbowałem wsunąć się ku pniu, walcząc ze wściekłą zimą. Sądząc po okrzykach, śnieżyca zaskoczyła i Rosjan.

Zadymka umilkła równie szybko, jak się rozpoczęła. Odgarnąłem śnieżny pył z oczu i popatrzyłem na bolszewików. Gdyby nie wyraźne na tle śniegu wieże czołgów, można by było wziąć ich za szereg nowo usypanych pagórków. Piechurzy kolejno wygrzebywali się spod śniegu, klnąc coś pod nosem. Psiakrew, taka okazja do strzału zmarnowana...
Powoli, centymetr po centymetrze, wracałem na opuszczone stanowisko. Na szczęście karabin był w zasięgu dłoni, nie zleciał zupełnie na dół. I dobrze.
"Jeszcze nie wszystko stracone, zaraz was robaczki dopadnę..." - Pomyślałem, uśmiechając się wrednie.

Wtem bolszewicy dostrzegli coś koło mojego drzewa. Zaczęli w pośpiechu wygrzebywać spod śniegu karabiny, kilku krzyczało, pięściami waląc w pancerz czołgów. W największej maszynie otworzył się główny właz, po raz kolejny wychylił się politruk.
Zanim zdążyłem wziąć go na cel, sparaliżował mnie chłód. Pomimo kombinezonu czułem na sobie żywy lód. Zaraz potem ból. Pieroński, piekący ból. Ręce momentalnie skostniały, chciałem się zwinąć w kłębek i wrzeszczeć. Karabin znowu wypadł mi z rąk, tym razem lądując koło korzeni. Przez zakryte białą mgłą oczy widziałem, jak Ruskie szykują broń. Odgłos strzałów doszedł jakby z oddali.

Paraliżujące zimno skończyło się nagle, ale co z tego, skoro nie mogłem nawet drgnąć, by nie zabolało. Tyle tego dobrego, że nie dosięgła mnie żadna kula. Do którego z nas walili?
Jeden z Ruskich nagle runął na śnieg i zniknął. Wytężyłem wzrok. Nie, jednak nie. Coś go chyba przygniotło. Ale co? Czemu nie zostawiło żadnych śladów?
_________________
 
 
Ł 
dziura w niebycie


Posty: 4472
Skąd: fnord
Wysłany: 2008-08-10, 12:45   

No dajesz dajesz, niemogę się doczekać losów tej wiewiórki co spłoszyła kolumne czołgów.
 
 
Uriel 
Basileios Iakovos


Posty: 53
Skąd: Małopolska
Wysłany: 2008-08-11, 12:02   

Ł Czyżbym wyczuwał ironię? ;)

Talvisota


He thought of the might he possessed
And not of his foe – rage of winter!


15 XII 1939
Nieopodal szosy Raate


Na szkoleniu uczyli, że w Finlandii narty są najlepszymi przyjaciółkami żołnierza. Każda przelatująca nad głową kula coraz bardziej mnie w tym przekonaniu utwierdzała. Ale wątpić przestałem dopiero, gdy za plecami zaterkotał Maxim.
Nasze szczęście - bolszewicy zostawali coraz bardziej z tyłu. Nie miałem bladego pojęcia, w jaki sposób mogli równocześnie nas gonić i strzelać – ale świst pocisków na pewno nie był złudzeniem.
Jeden z sunących przede mną Finów nagle stracił równowagę i runął na ścieżkę. Dostrzegłem czerwoną plamę na jego plecach. Cholera, byle szybko, byle do przodu…
Ahti się nie mylił – wkrótce teren zaczął nieco opadać, co dało nam solidnego kopa. Zaraz za najbliższym zakrętem, gdy ściana lasu ukryła nas przed wzrokiem Ruskich, rozdzieliliśmy się i daliśmy drapaka między drzewa. Każdy w inną stronę.
Odbiłem ostro w prawo, prawie prostopadle do dotychczasowego kierunku. Wbiegłem kilkanaście kroków w las, odpiąłem narty, rzuciłem je za pobliską zaspę i szybko skoczyłem ich śladem. Ściągnąłem sznurki przy kapturze i wtuliłem twarz w śnieg. Z tej odległości powinienem zlać się z otoczeniem… Oby.

Z następnej godziny czy dwóch pamiętam tylko chrzęst śniegu pod butami bolszewików i ich śpiewne komendy. Sądząc po intonacji, nie mieli zbytniej ochoty na wejście do lasu. W sumie… Dopiero co utracili kuchnię polową z prowiantem – ja też bym w takiej sytuacji nie tracił czasu i sił na gonitwy między drzewami. Tuomas miał naprawdę dobry pomysł z tym rajdem. Obiecałem sobie że jak tylko wrócimy do obozowiska, odstąpię mu swój przydział gorzałki.
Kiedy nabrałem pewności, że Ruscy oddalili się, powoli zebrałem się z miejsca. Przypiąłem narty do butów i ruszyłem wzdłuż dróżki. Uszedłem tak może sto metrów, gdy coś podcięło mi nogi. Zwaliłem się prosto w zaspę. Przynajmniej tak myślałem, bo po chwili owa ‘zaspa’ wykręciła mi ręce, a do gardła przystawiła coś ostrego.
- Mannerheim – syknęło mi koło ucha.
- Sor… Sortavala – odpowiedziałem tak spokojnie, na ile się dało z nożem przy szyi. Fin puścił mnie i przewrócił na plecy.
- László, dobrze cię widzieć – Rzucił z iście nordyckim entuzjazmem, który nad Dunajem byłby uznany za przejaw daleko posuniętego zobojętnienia – Widziałeś kogoś z pozostałych?
- Nie. Podczas ucieczki ktoś przede mną dostał kulkę w plecy, ale nie mam pojęcia kto. Chyba nic z niego nie będzie. O ile nie zginął na miejscu, to Ruskie na pewno go dorwali.
- Najważniejsze, że byli wreszcie uprzejmi się zmyć. Znasz drogę do obozu?
- Chybaś zgłupiał… To wy jesteście tutejsi, ja bez mapy może bym do zmroku trafił...
- Wiesz, godzina to wcale niezły czas, nawet jak na Fina – zażartował z tym samym skandynawskim chłodem na twarzy. Szlag, cały czas nie mogłem się przyzwyczaić, że w tym kraju i o tej porze roku dzień trwa w porywach cztery godziny.


Szumnie nazywana przez nas „obozem” polanka leżała w samym sercu lasu, w połowie drogi między Raate a wsią Suomussalmi. Ognisko i trzy ziemianki – tyle potrzebował oddział Finów, by w trakcie najgorszej zimy trzymać w potrzasku dwie radzieckie dywizje. Chociaż przesadziłem. Nie jeden, a dziesięć takich grup siało spustoszenie w szeregach czerwonych. Im więcej, tym lepiej.
W godzinę po zmierzchu wokół ogniska byliśmy wszyscy – poza Tuomasem. Pomysłodawca naszego ostatniego rajdu okazał się owym pechowcem dosięgniętym przez radziecką kulę. Szlag, nie tak to miało wyglądać…

2 XII 1939
Oulu, Finlandia


- Imię i nazwisko?
- Zászlos Lászó – Z rozpędu przedstawiłem się po węgiersku. Dokładnie na odwrót, jak chciał oficer. Rzucił okiem na mój paszport.
- No tak… - Pokiwał głową. Chyba nie bez sympatii – Jak tam Budapeszt? Dużo się zmienił od dwudziestego piątego?
- Dwa lata temu jeszcze stał – Uśmiechnąłem się – Od tamtego czasu jestem w podróży.
- Faktycznie, imponująca kolekcja – Odparł, przeglądając pieczątki z różnych przejść granicznych. W końcu zamknął książeczkę – Więc taki obieżyświat jak pan chce walczyć z bolszewikami?
- Wiem, że to może się wydawać dziwne, ale tak. Za cesarzy Franciszka Józefa i Karola służyłem w Siedmiogrodzie, w górach. Zimy się nie boję, a bolszewików… W Hiszpanii tacy znowu groźni nie byli.
- Hiszpania? Ale tutaj nic… A no przecież… - Tym razem w oczach oficera widać było podziw. Uśmiechnął i z uznaniem pokiwał głową – Zobaczę co się da zrobić. Marszałek potrzebuje wszystkich chętnych. Zwłaszcza tych doświadczonych. Proszę przyjść jutro o tej samej porze – Zakończył, oddając mi paszport.

16 XII 1939
Nieopodal szosy Raate


Na zewnątrz sypał śnieg, wiał zimny wiatr i panował nieludzki mróz, ale pod osłoną grubych ścian ziemianki oraz kilkuwarstwowego skafandra było wręcz przytulnie. Ciepło rozlewało się po całym ciele, powodując senne otępienie. Prawie jak w domu pod pierzyną.
Oczywiście, w takiej chwili coś musiało się spartolić. Do ziemianki wparował Antero, ciągnąc za sobą lodowaty podmuch. Kryształki lodu zatańczyły mi przed nosem.
- Lászó, Tapio, Tapani, zbierajcie się. Ahti dostał wiadomość z dowództwa, szykuje się kolejna akcja.
- Będą czołgi? – Dla nastoletniego Tapio spotkanie ze stalową maszyną było szczytem marzeń. Chyba myślał, że jest kimś w rodzaju rycerza-żółtodzioba, polującym na pierwszego w życiu smoka.
- Nie nasze. Za pięć minut zbiórka – Zakomunikował Antero i zniknął z pola widzenia.
Przeciągnąłem się na pryczy, wytrząsając z umysłu resztki drzemki. Pora ruszać…

* * *


Ten fiński temperament… Ahti powiedział tylko, że przez las pomiędzy nami a szosą sunąć będzie kolumna pancerna bolszewików. Mamy podzielić się na dwójki, obsadzić jedyną przejezdną przesiekę, potem zatrzymać czołgi. I to by było na tyle, jeśli chodzi o odprawę – dwa zdania wypowiedziane absolutnie beznamiętnym głosem, nic więcej.
Pierwsza taka akcja odbyła się na dzień przed moim przybyciem. Dopiero po drodze udało mi się dopaść Ahtiego i spytać go, w jaki sposób mamy pokonać bolszewików.
- Ruskie wiedzą, że droga na Suomussalmi jest zablokowana, więc próbują za wszelką cenę obejść ją bokiem i dosłać posiłki do swoich okrążonych towarzyszy. Przy czym są na tyle naiwni, by wierzyć we wszechmoc swoich czołgów.
- A jak mamy tą łatwowierność wykorzystać?
- Prosto – nie przerywając marszu rozpiął kieszeń na piersi, wyciągnął płaską flaszkę i pociągnął z niej łyka – Chcesz?
- Nie, dzięki.
- Niech będzie – schował piersiówkę i kontynuował – Dzielimy się na dwójki, każda obsadza swój sektor. Masz strzelca, który siedzi na drzewie i grenadiera z koktajlami Mołotowa, ukrytego gdzieś w pobliżu możliwej trasy przemarszu. Gdy cel wchodzi w zasięg, zaczynamy ostrzał, odgłosy walki ściągają pozostałe dwójki… I kończymy sprawę.
- A do której dwójki należę?
- Normalnie byłbyś z Tuomasem, ale skoro nie wrócił z ostatniego wypadu, to musieliśmy zrobić wyjątek. Dołączysz do Antera i Tapio.

* * *


Czołgi przybyły z hukiem, łamiąc stojące po drodze drzewa. Kolumna liczyła sześć maszyn. Osiem, jeśli liczyć pilnujące jej końców samochody pancerne. Starając się nie robić gwałtownych ruchów, spojrzałem w miejsce w którym zniknął Antero. Korpraali* przepadł jak kamień w wodę. Podobnie Tapio – jego stanowisko zlało się z pagórkami śniegu. Pozostawało mieć nadzieję, że moja kryjówka nie była wiele gorsza.
Sprawdziłem lunetkę i karabin. Finów bardzo ucieszył fakt posiadania prze mnie własnej broni. „Odciążam kwatermistrza” – jak stwierdził Ahti, oglądając kolbę, na której każda kreska oznaczała jeden odstrzelony cel. Wszystko w porządku. Pozostawało czekać…
Tanki stanęły gdzieś w połowie drogi między mną a prawdopodobną kryjówką Antera. Przez lunetkę obserwowałem włazy wielowieżowego kolosa w środki kolumny. Teoretycznie celów miałem sporo – fizylierzy w swoich oliwkowych mundurach byli doskonale widoczni na tle śniegu – ale nie chciałem marnować kul. Finowie twierdzili, że zaskoczenie najlepiej wykorzystać do zabicia dowódcy. Całkowicie się z nimi zgadzałem.
Sołdaci skupili się przy czołgach, chłonąc grzejąc się ciepłem ciągle pracujących silników. Gwizdali, nucili, rozglądali się po istotnie pięknej okolicy. Najwyraźniej faktycznie wierzyli w iluzoryczną potęgę swoich czołgów. Naiwniacy…
Moją uwagę na chwilę odwrócił narastający szum motorów lotniczych. Spojrzałem w górę, by w przerwie między czubkami drzew dostrzec klucz dwusilnikowych bombowców z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach. Poznałem ten typ - w Hiszpanii mówiliśmy na nie Katiuszki, oficjalnie nosiły oznaczenie SB-2. Piękne, choć zabójcze maszyny.
Bolszewicy machali, pozdrawiając załogi maszyn. Zobaczyłem, że z głównego włazu największego czołgu wychylił się oficer polityczny. On również pomachał w górę, a gdy warkot Katiuszek umilkł, zaczął coś po ichniemu wykrzykiwać. Mile mnie tym wszystkim zaskoczył. Skupiłem się na liniach celownika, których punkt przecięcia wypadał trochę ponad krzaczastymi wąsami politruka…
Nagle zerwał się wiatr. Przywalona śniegiem gałąź była dosyć stabilna, ale i tak musiałem odłożyć małą poprawkę. Oderwałem oko od lunety... I wtedy się zaczęło.
Kolejny podmuch uderzył jak młot. Upadkowi zapobiegła tylko linka mocująca mój korpus do drzewa. Zaskoczony puściłem Mosina; oparł się na zalegającej warstwie śniegu. Zaraz potem chmara lodowych kryształków chlasnęła mnie po odkrytej twarzy. Zamknąłem oczy i próbowałem przysunąć się do pnia, walcząc ze wściekłą zawieruchą. Sądząc po okrzykach, śnieżyca zaskoczyła i Rosjan.
Wszystko umilkło równie szybko, jak się rozpoczęło. Odgarnąłem śnieżny pył z oczu i popatrzyłem na bolszewików. Gdyby nie wyraźne na tle śniegu wieże czołgów, można by było wziąć ich za szereg nowo usypanych pagórków. Piechurzy kolejno wygrzebywali się spod śniegu, klnąc coś pod nosem. Psiakrew, taka okazja do strzału zmarnowana...
Powoli, centymetr po centymetrze, wracałem na opuszczone stanowisko. Na szczęście karabin był w zasięgu dłoni, nie zleciał zupełnie na dół. I dobrze.
„Jeszcze nie wszystko stracone, zaraz was robaczki dopadnę...” – Pomyślałem, uśmiechając się wrednie.
Wtem bolszewicy dostrzegli coś koło mojego drzewa. Zaczęli w pośpiechu wygrzebywać spod śniegu karabiny, kilku krzyczało, pięściami waląc w pancerz czołgów. W największej maszynie otworzył się główny właz, po raz kolejny wychylił się politruk.
Zanim zdążyłem wziąć go na cel, sparaliżował mnie chłód. Pomimo kombinezonu czułem na sobie żywy lód. Zaraz potem ból. Pieroński, piekący ból. Ręce momentalnie skostniały, chciałem się zwinąć w kłębek i wrzeszczeć. Karabin znowu wypadł mi z rąk, tym razem lądując koło korzeni. Przez zakryte białą mgłą oczy widziałem, jak Ruskie szykują broń. Odgłos strzałów doszedł jakby z oddali.
Paraliżujące zimno skończyło się nagle, ale co z tego, skoro nie mogłem nawet drgnąć, by nie zabolało. Tyle tego dobrego, że nie dosięgła mnie żadna kula. Do którego z nas walili?
Jeden z Ruskich nagle runął na śnieg i zniknął. Wytężyłem wzrok. Nie, jednak nie. Coś go chyba przygniotło. Ale co? Czemu nie zostawiło żadnych śladów?
„Coś” podniosło się z ziemi. Machnięciem ogona odrzuciło stojących najbliżej żołnierzy. Jeden z pechowców uderzył w kant pancernej płyty jednego z czołgów. Nawet ze swojego miejsca dostrzegłem, że wygiął się w tył pod nienaturalnym kątem. Kręgosłup musiał pęknąć jak zapałka.
Bolszewicy z przerażenia przestali strzelać. Tylko politruk cały czas naciskał spust pistoletu. Biały stwór wzdrygał się po każdym trafieniu, ale nie padał. Podniósł łeb, gdy broń politycznego ucichła. Człowiek i potwór chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym ten drugi skoczył, wyrywając ofiarę z włazu. Spadli gdzieś za czołgiem, po gardłowym wrzasku zapadła cisza. Wszystko trwało kilka sekund, parę mrugnięć zziębniętego oka.
Bestia wyskoczyła zza maszyny, odbiła się od śniegu, wspięła na główną wieżę i na chwilę stanęła, wpijając pazury swoich czterech łap w stal. Miała w sobie coś z drapieżnego kota; smukłe cielsko, wsparte na potężnych kończynach, było na swój sposób piękne. Krótkie, śnieżnobiałe futro przypominało szron odkładający się zimnymi porankami na trawie. Uniesiony w górę ogon przywodził na myśl skradającego się irbisa. Harmonię burzył tylko łeb – z krótkim pyskiem, najeżonym ostrymi zębami i święcącymi bladym blaskiem ślepiami… Diabeł wcielony.
Sołdaci rzucili broń i dali drapaka. Bez skutku. Stworzenie uniosło łeb i wydało przeciągły ryk, dosłownie mrożący krew w żyłach. Uciekających ścięło z nóg, mnie po raz kolejny sparaliżowało na parę sekund. Nim wróciłem do siebie, było już po wszystkim; w ciałach Sowietów ziały wielkie dziury, a potwór kroczył z powrotem w stronę czołgów. Jego szlak znaczyły krople zamarzającej krwi, kapiącej z paszczy. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że szczęki wykrzywiają się w groteskowej karykaturze uśmiechu.
Stwór przez chwilę stał przed wielowieżową maszyną, jakby zaciekawiony jej budową. Nagle wyprężył grzbiet, zjeżył futro. Na wysokości barków wystrzeliły w tył dwa lodowe kolce. Zgięły się w pół, potem jeszcze kilka razy... W mgnieniu oka stały się giętkie jak macki. Oplotły najmniejszą wieżyczkę – tę z karabinem maszynowym – po czym bez wysiłku uniosły i odrzuciły ją na bok. Bestia spięła się do skoku, schowała wypustki – i przez powstały otwór w kadłubie wpadła do środka. Minutę i kilkanaście wrzasków później pogromca wyłonił się z pyskiem na nowo ociekającym krwią. Głowę bym sobie dał uciąć, że jego warkot powoli przechodził w basowy śmiech.
Pozostałe maszyny rozwalił błyskawicznie. „Macki” po raz kolejny ruszyły do akcji – tyle że tym razem do spółki z ogonem łamały pancerne blachy, jak młoty rozbijające tafle szkła. Wolałem sobie nie wyobrażać, jak ginęli ci w środku.
I nagle zapadła cisza. Bestia spokojnie spacerowała między wrakami, niczym kot sprawdzający dopiero co zabezpieczone terytorium. Jej lodowe kły nabrały barwy szkarłatu, pokryte krwawym szronem. Zatrzymała się przy niewielkiej stercie śniegu, rozbijając ją uderzeniem łapy. Odkryty Tapio przewrócił się na plecy, szepcząc coś. Ciarki przeszły mi po plecach. Jeśli zacznie szukać mnie i Antera...
Ale nic więcej się nie stało. Potwór zawisł nad Finem, jakby go obwąchując, po czym... Po czym odszedł. Zwyczajnie, odwrócił się i ruszył między drzewa, zabierając ze sobą odrętwiający chłód. Spojrzał tylko w dwa miejsca. Koronę drzewa jakieś sto metrów ode mnie... I prosto w moje oczy.
Przez ułamek sekundy widziałem te ślepia tak, jakby znalazły się tuż przed moimi. Całą mą duszę przeniknął ich upiorny, białawy blask. Ale naprawdę przeraziło mnie co innego. Inteligencja ukryta w ich głębi. Sięgająca ku moim myślom niemal ludzka, a mimo to obca świadomość.
Kilka sekund potem stwór skoczył między drzewa i zniknął mi z oczu.

17 XII 1939
Obóz


- Więc co to było?
- Nie wiem, Ahti. Pojawiło się znikąd i zmasakrowało bolszewików. Czegoś takiego nie widziałem... W życiu. Nawet w Guadalajarze, podczas szturmu... Boże, nie wierzę. To się nie miało prawa stać!
- Lászó, weź się w garść… Przecież to może wrócić! Skoro zaatakowało Ruskich, to weźmie się i za nas! Wczoraj się nażarło, dlatego was zostawiło. Ale jutro albo za tydzień...
- Nie. Nam nic nie grozi – Spokojny głos dobiegł zza naszych pleców.
- Tapio? – Dowódcę wyraźnie zaskoczyło pojawienie się młodzika w ziemiance.
- Absolutnie nic nam nie grozi. On jest z nami.
- Tapio, o czym ty mówisz?! – Spytałem – Leżałeś pod śniegiem, nic nie widziałeś... To nie był zimowy koteczek, to coś wyrżnęło bez cienia wahania Ruskich! Co do jednego!
- Widziałem wystarczająco dużo. Ahti, co ci mówi imię Surma?
- Surma, Surma... – Powtórzył parę razy pod nosem - …nic.
- Widzisz. Mitologia. Mi-to-lo-gia, Ahti. Surma, strażnik pogańskiego piekła. Śmierć we własnej osobie.
- Jaka niby śmierć, skoro ten potwór cię oszczędził? Poprosiłeś go o to? Rozumie coś po fińsku? – Zakpił.
- Jedno słowo na pewno. Swoje imię.
Potrzebowaliśmy z Ahtim chwili, by załapać.
- Czyli to co mówiłeś, to było…
- Tak, Lászó. Surmata. Zabij. Chciałem, by mnie wykończył, nie mogłem nic zrobić, ani o centymetr się ruszyć... Ale on poznał swoich! Dlatego nas oszczędził!
Pokręciłem głową.
- Tapio... Przecież musi być inne wyjaśnienie. Racjonalne.
- Więc co niby proponujesz?
Dobre pytanie.

A slice of a knife through a throat
And their blood turns to ice – Talvisota!

Sabaton „Talvisota”


* - fin. kapral
_________________
 
 
Beata 
deformacja IU


Posty: 5370
Wysłany: 2008-08-12, 20:05   

Przeczytałam. :) Zrozumiałam, że Laszlo siedział na drzewie w zasadzce, tak? To znaczy, tak się domyślam... może korzystnie byłoby jakąś wskazówkę na tę okoliczność dać, co?

Uriel napisał/a:
Wtem bolszewicy dostrzegli coś koło mojego drzewa.

A dlaczego "koło mojego drzewa". Napisz, że patrzyli prosto na Laszlo, przecież on nie mógł wiedzieć, że oni nie na niego patrzą. Niech ten bohater coś poprzeżywa... strach, że go odkryli... niech mu się zrobi gorąco, a potem zimno... niech mu łapy trochę zadrżą... bo taki beznamiętny jest, dopiero potwór go rusza.
_________________
Niewiedza nie jest prostym i biernym brakiem wiedzy, ale jest postawą aktywną; jest odmową przyjęcia wiedzy, niechęcią do wejścia w jej posiadanie, jest jej odrzuceniem.
Karl Popper
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Neil Gaiman- blog w polskiej wersji językowej


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,25 sekundy. Zapytań do SQL: 14