FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
UE
Autor Wiadomość
fdv 


Posty: 1073
Skąd: Neverland
Wysłany: 2020-09-20, 17:42   

Hmmm średnio to wychodzi przy kopiowaniu takiej ilości tekstu i niknie ciut edycja redakcyjna ale ok:
Cytat:
GW
Cytat:
Nie bój się, tak długo, jak tylko jeździmy, nic nam nie zrobią. Tylko zdjęć nie rób, bo wtedy i ja nie pomogę.

– A nie mógłbyś gotówką? Mogę nawet spuścić z ceny.

Cristian, brunet w szortach, krzywi się na moją kartę kredytową. Rozliczam pokój w jego pensjonacie. Na stronie internetowej była mowa, że biorę ostatni, ale widzę pustki. Przyzna, że przyjechał tylko po to, by mnie wpuścić. Przerobił 10 lat temu na hostel mieszkanie dziadków w Katanii, sycylijskim porcie, w którym mieszka ponad 300 tys. Włochów i kilka tysięcy imigrantów.

– Jest ciężko, ale dajemy radę bez niczyjej pomocy. Rzym, rząd, politycy zawsze mieli nas w dupie.

Otwiera mi drzwi i naciąga koszulkę na nos. To tyle z bezpieczeństwa sanitarnego.

– Do pracy czy na wakacje? – pyta.

– Do pracy.

Rozczarowany, bo wyjazd służbowy to faktura, czyli podatek. Ale daję mu gotówkę i oszczędzam 5 euro, a on na podatku.
Miasto znikających rowerów
Okładka Dużego Formatu, 21 września 2020 r.
Czytaj także:
O czym przeczytacie w nowym "Dużym Formacie"? Już w poniedziałek jedyny taki magazyn reportażu

Chcę coś zjeść, jest późny wieczór, a lokale w Katanii zamykają się na moich oczach. Czarny mężczyzna chce spuścić rolety w sklepiku spożywczym. Podbiega dwóch miejscowych nastolatków, by kupić piwo, ale właściciel nieugięty, szarpanina, młodzi mnie widzą, odpuszczają. Czarny opiera się o ścianę, dochodzi do siebie, spuszcza rolety, siada na krawężniku i odpala wielkiego jak kciuk skręta marihuany.

Znajduję restaurację, wchodzę do pustej sali, goście tylko na tarasie. Przy stoliku rodzinna kolacja, młoda dziewczyna i jej chłopak żalą się rodzicom, że w tym roku nie mają dokąd jechać na wakacje. Chcieli do Hiszpanii, ale tam COVID, podobnie w Chorwacji i Grecji.

– Do Afryki, tam nie ma niczego, nie ma też pandemii – sugeruje żartem ojciec.

Od drugiego stolika lecą „kurwy” pod adresem Unii Europejskiej, że brak pomocy w sprawie uchodźców.

– Jakbyśmy ich wszystkich włożyli do pociągów i wysłali na północ, toby zobaczyli, co to integracja – konkluduje kobieta w garsonce i bierze łyk wina.

Kelner, imigrant, prowadzi mnie do kasy. Płatność przyjmuje Rosella, córka właścicieli. Klnie jak szewc.

– Jest słabo – mówi, gdy pytam o biznes.

– Ale COVID tylko wywalił na powierzchnię problemy, które mamy od lat. Świat o nas zapomniał.

– Od rządu nie dostałam ani eurocenta, bo to jakaś niewyobrażalna biurokracja.

Współczuje imigrantom.

– Nie mamy im nic do zaoferowania. Sama jestem nauczycielką, w trakcie roku szkolnego jeżdżę za pracą na północ. W wakacje pomagam rodzicom w restauracji. Wielu tak żyje. Nie mamy tu fabryk, przemysłu. Co my tym biednym czarnym mamy dać, jak nic nam nie zostało? A lądują tu non stop, na Lampedusie, na wysepkach na południu, potem są przenoszeni na Sycylię. Mówili mi, że za miejsce na tratwie sprzedali ziemię, wszystko, co mieli. Myślą, że płyną do raju, a czekają ich dragi i prostytucja.

– A państwo?

– Pomaga, jeśli ma ich pod kontrolą. Odesłać nie można, bo nie wiadomo dokąd – po wejściu na łódkę wyrzucają dokumenty. Czasem przenoszą ich do tymczasowych obozów, ale uciekają. Niektórzy mają w Europie rodzinę, próbują się do niej dostać – w Niemczech, Austrii, Szwajcarii. Ale większość trafia na ulicę albo werbuje ich czarna mafia.

– Żyjecie z nimi w zgodzie?
Pusty plac św. Marka w Wenecji, 29 maja 2020
Czytaj także:
Odkąd znowu otworzyliśmy, częściej są kradzieże. Tyle że teraz to młodzi Włosi, z którymi znamy się od lat

– Tu nie ma ich mafii, są niegroźni. Czasem próbują portfel ukraść, ale kieszonkowców wszędzie pełno. Siedzą na ulicach, żebrzą. Dzieciom rzucę. Nikt tylko nie jeździ tu już na rowerze, bo wszystkie nam podpierdolili.

Życzy mi miłego pobytu i przypomina, żeby jednak uważać, bo „czarnuchy są niegroźne, ale nigdy nic nie wiadomo”.
Chodź, nie traćmy czasu

Katania, poza ścisłym centrum, wygląda wieczorami jak RPA w czasach apartheidu. Biali przechodzą z samochodów prosto do domów i restauracji. Czarni żyją na ulicy, głównie prostytutki i ich alfonsi. Na każdym skrzyżowaniu wysiadują na plastikowych krzesłach, palą papierosy i rozmawiają przez smartfony. Prostytutki są mniej widoczne, chowają się w niedoświetlonych zaułkach. Wychodzą, gdy widzą potencjalnego klienta. Są kobiety z Karaibów i Ameryki Łacińskiej, Rumunki, Bułgarki, Nigeryjki.

Zaczepia mnie niska, krępa blondynka, chyba z Europy Wschodniej. Mocny makijaż i smutek. Wydobywa z siebie beznamiętne „andiamo?”, głową wskazuje podwórko. Pół godziny później prostytutek już więcej, stoją obok alfonsów. Jedna wywołuje mnie cichym „szzzz, chodź tu”. Mówi po hiszpańsku, chyba Kubanka. Próbuje mnie prowadzić. Sukienka w kolorze brudnego różu, na głowie warkoczyki z nitkami, bardzo wysoka. Krzyczy do smartfona, że musi przerwać, bo jest w pracy.

– Pójdziesz ze mną? – pyta.

– Dokąd?

– Do mnie, do domu. Będzie spokojnie, miło, czysto. Nie bój się, chodź.

– Za ile?

– Cipka i usta 20 euro. No chodź, nie traćmy czasu.

Uchodźcy, którzy właśnie przybyli na Katanię, na Sycylii i czekają na pomoc służb społecznychUchodźcy, którzy właśnie przybyli na Katanię, na Sycylii i czekają na pomoc służb społecznych Fot. Michael Kappeler/AP

Alfons, podenerwowany, przymierza się do wstania. Odmawiam, a on – mały, chudy – pluje mi wściekle pod nogi i każe spierdalać. Za moimi plecami przechodzi blondynka w żółtej odblaskowej kamizelce z napisem „Służby miejskie Katanii”, ignoruje alfonsa i prostytutkę, wsuwa mandaty za wycieraczki źle zaparkowanych samochodów.

– Olej tamte, u mnie za 15 euro – mówi za chwilę Rumunka.

Ich speluny to często opuszczone przez Włochów domy oklejone napisami „Na sprzedaż”, w których do sypialni wchodzi się prosto z ulicy, a przez otwarte drzwi widać sterty ręczników na krawędzi łóżka.

Po drodze do hotelu zatrzymuję się w jednej z kawiarni obok dawnego targu rybnego. Chociaż trwa festiwal lokalnego rzemiosła, turystów prawie nie ma. Kelnerka wpatruje się w zbliżającą się grupę ludzi. Odchodzą. Zrezygnowana wraca do środka.

Port w Katanii jest jednym z najważniejszych na południu Włoch – komercyjnie i turystycznie. Normalnie pełen ludzi, ale pierwszą osobę spotykam po kwadransie.
Służby i reżim pandemiczny. Lotnisko w Mediolanie, 20 sierpnia 2020
Czytaj także:
Włoscy przedsiębiorcy: Ten kryzys jest szansą na zmniejszenie biurokracji

– Od kiedy wybuchła pandemia, dostałem może 600 euro z kasy zapomogowej. Co ja z tym zrobię? – śmieje się Pietro, właściciel portowego baru. Szacuje, że ruch będzie mniejszy o 60-70 proc., z braku wielkich wycieczkowców i setek turystów, którzy spędzają na nich wakacje. – Ratują nas stali klienci, ale i oni zostawiają mniej kasy. Kiedyś brali cały obiad z piwem, teraz kawę.

Piję i ja kawę, zostawiam drobne na ladzie, kręcę się po pustym porcie, idę w kierunku centrum. Mijam dom handlowy ekskluzywnej sieci Rinascente. Dwóch mężczyzn mierzy klientom temperaturę, w środku jednokierunkowe ciągi komunikacyjne, klatka schodowa zamknięta – to pierwszy reżim sanitarny, jaki tu widzę. Z głośników komunikaty o zachowaniu dystansu. Kiedy wychodzę, dezynfekują po mnie klamki.
Czarny topór

We włoskich pociągach dopuszczona połowa miejsc, ale pasażerowie to ignorują, dzieci oblizują z zapałem oparcia foteli. Z okien widzę plaże pełne wczasowiczów. Zatłoczone kąpieliska mieszają się z dzikimi wysypiskami, wyschniętymi korytami strumieni rzek – kiedyś spływała nimi woda z górskich źródeł, dzisiaj wypełniają je zardzewiałe kawałki blachy i plastikowe butelki.

Mniejsza Mesyna jest jeszcze bardziej wyludniona, na ulicach nie ma nawet imigrantów. Niewiele tu też restauracji, sklepów.

Sebastiano prowadzi małą księgarnię w centrum.

– COVID ich wykończył. Mniej było tu zakażeń niż na północy, ale w świat poszło, że pandemia we Włoszech to apokalipsa. Jesteśmy symbolem klęski.

Przekonam się o tym wieczorem, gdy dopiero siódma restauracja, którą pokaże mi Google, będzie jeszcze istnieć.

Połowę półek u Sebastiano zajmują romanse, jest wielki regał o przestępczości.

– Mafia? Jasne, że jest, chociaż nie widać jej jak kiedyś. Teraz mafiosi noszą białe kołnierzyki, startują w wyborach. Nasz burmistrz doskonale wie, jak żyć z nimi w zgodzie.

Chcę kawę, ale nie ma baristy, musiał go zwolnić przez COVID. Daje mi szklankę wody.

– Mój syn jest w szkole filmowej w Palermo, robił film o dilerach narkotyków. Otóż w Palermo sycylijska mafia totalnie oddała pole Nigeryjczykom. Parę lat temu wpuścili ich do miasta, podpisali pakt o nieagresji. Nigeryjska mafia przyjeżdża do Włoch z workami gotówki i ma do dyspozycji hordy ludzi.

Potwierdza mi to sycylijska policja, znajduję też wyniki badań na temat przestępczości zorganizowanej na południu Włoch.

Według statystyk 90 proc. przychodów z prostytucji w Palermo trafia do Nigeryjczyków. Głównie do grupy znanej jako Czarny Topór.

Pojawiła się na Sycylii prawie dwie dekady temu, z pierwszymi imigrantami z Afryki Subsaharyjskiej. I konkretną propozycją – wejście na tutejszy rynek narkotykowy za pokaźną sumę odstępnego. Czarny Topór przez lata był bowiem pośrednikiem w przerzucaniu do Europy dragów, które szmuglowane były z Ameryki Łacińskiej przez kraje Zatoki Gwinejskiej.

O coraz większej ich obecności we Włoszech ostrzegał Rzym już w 2011 r. nigeryjski ambasador. W liście do ówczesnego premiera Silvia Berlusconiego pisał, że afrykańskie mafie mają w swojej tożsamości silny element mistycyzmu. Często wywodzą się ze studenckich bractw czy szkolnych organizacji, a ich członkowie przysięgają wierność w trakcie szamańskich rytuałów wudu.
Imigranci są eskortowani przez włoską straż graniczną do punktu relokacji, port Augusto na Sycylii, 23 czerwca 2017.
Czytaj także:
Włoska mafia pasie się na imigrantach

Według badaczy przestępczości zorganizowanej z Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców korzenie organizacji sięgają bractwa, które w latach 70. powołano na Uniwersytecie w Benin City. A prawdopodobnie w 2013 r. Cosa Nostra osłabiona aresztowaniami przyjęła nigeryjską gotówkę, ale postawiła warunek: Czarny Topór może handlować każdym narkotykiem, wypuścić na ulice tyle prostytutek, ile chce, ale nie może używać broni palnej. Nigeryjczycy na to przystali i nieporozumienia rozwiązują toporami.

– Włoskiego dilera w Palermo już nie znajdziesz. A dziwki? Zawsze tu były. Zmieniają się tylko ich kraj pochodzenia i klientela. Kiedyś były jedynie tutejsze i obrabiały swoich. Potem doszły Bułgarki i Rumunki i razem obstawiały bazę amerykańskiego wojska.

Chcę zapłacić za wodę, ale Sebastiano odmawia. – Tak niewiele osób teraz tu przychodzi, zapłaciłeś rozmową.
Wszystko w rodzinie

Prom z Mesyny do Reggio di Calabria. Morze spokojne, a prom tak pusty, że zasypiam. Budzi mnie załoga.

Podobnie jak większość dużych miast na południu Reggio di Calabria swoją historię ma wypisane na skórze. Ich mapy przypominają wielki mural ku czci ojców zjednoczenia kraju – Garibaldiego, Cavoura, Mazziniego. Ich imiona noszą tutaj ulice, place i parki. To oni, na przemian z królami Wiktorem Emmanuelem i Humbertem, patrzą na przechodniów gniewnym wzrokiem z pomników.

Stoję w księgarni, proszę o książkę o południu Włoch.

– A co rozumiesz przez „południe Włoch”? – pyta Giovanni, właściciel. Biegnie w kierunku półki z historią. – To jest hit.

Podaje książkę o sycylijskich armatorach i stoczniach. Tłumaczy, że dzięki przemysłowi stoczniowemu tutejsze rodziny bogaciły się jak szalone, a ich firmy były konkurencją „nawet dla Brytyjczyków”. Giovanni patrzy na zegarek, podchodzi do drzwi i zamyka. Wraca i kontynuuje swoją wersję historii Włoch.

– To nieprawda, że południe to balast na plecach północy. Że my tu tylko ziemię uprawiamy, a w Mediolanie robi się pieniądze głową, intelektem. Kiedyś południe było potężniejsze, tylko nie dowiesz się tego, bo historię piszą zwycięzcy. A zjednoczenie Włoch to żaden sukces, dla południa to była tragedia.
Locri w Kalabrii.
Czytaj także:
'Ndrangheta na zasiłku. O tym, jak mafia z Kalabrii wyłudza państwowe zapomogi

Gdy mówi o pandemii, palcami robi cudzysłów. Dlaczego zatem nosi maseczkę?

– No, jest nakaz, przychodzą turyści, jeszcze mnie ktoś zakabluje, będę musiał płacić mandat. Kary są zajebiście wysokie, nie stać mnie.

– Co zmieniła pandemia?

– To po prostu kolejny kryzys, który walnął w biedne społeczności. Rozejrzyj się. Tu nie ma już bogatych rodzin, nie ma fortun.

– A uchodźcy?

– Tutaj ich nie zobaczysz. Bo zagospodarowała ich kalabryjska mafia ’ndrangheta. Wykorzystuje ich jako siłę roboczą. „Albo dla nas pracujesz, albo wypad”. Pracują w sadach – morele, brzoskwinie, oliwki. Wszystko to w rękach ’ndranghety. Mafia daje im jedzenie, miejsce do spania, do życia. Taka plantacja to praktycznie obóz pracy. Tutejsza mafia robi to lepiej niż Cosa Nostra na Sycylii, niż Camorra w Neapolu. Są klany, które żenią się tylko między sobą. I dobrze. Bo jak tylko wpuścisz kogoś spoza rodziny, to rozwali ci strukturę. Zacznie kablować. W Kalabrii rodzina jest najważniejsza, nie ma aliansów z Niemcami, jak w Neapolu. I dzięki temu nie wpuszczą tu żadnych Nigeryjczyków, Senegalczyków, Bóg wie kogo. To dobra rzecz – mówi Giovanni. Po chwili się reflektuje.

– Nie powinienem mówić, że to coś dobrego, no ale jednak, kurde, cieszymy się z tego. Dzięki ’ndranghecie nie mamy z czarnymi problemów.

– Raz spróbowali fikać, zaczęli się włamywać do domów i mieszkań. Chcieli okraść apartament jednej z głów mafijnych rodzin.

Giovanni robi dramatyczną pauzę.

– I przez pięć dni, codziennie wieczorem, były rajdy po mieście. Słyszeliśmy tylko auta, motory, czasem pojedynczy strzał. Włamania ustały, czarni zniknęli. Bez śladu.

Rzeczywiście. Migrantów widzę tu znacznie mniej niż na Sycylii. Ale nie do końca to sprawka mafii. W tym rejonie nie ma po prostu dużych obozów przejściowych jak Caltanissetta na Sycylii, dom dla kilkuset migrantów z niemal wszystkich części świata.

Część próbuje zalegalizować pobyt, osiedlić się, znaleźć pracę. Według spisu powszechnego z 2016 r. w Caltanissetta mieszkali przedstawiciele 77 różnych nacji, a na 65 tys. mieszkańców miasta 3,5 tys. stanowili obcokrajowcy. Wielu ucieka. Pod koniec lipca obóz bez pozwolenia opuściły 184 osoby. 139 zostało złapanych i sprowadzonych z powrotem, reszta przepadła.

Po drugiej stronie cieśniny życie przypomina typowe obrazki z włoskich wakacji. Rodziny na plażach, młode pary na skwerkach, dzieci w kolejkach do lodziarni. Knajpiany pejzaż – albo ktoś ma pełne obłożenie, albo zbankrutował.
Filmowy Don Corleone - mural demonstrujący dumę z lokalnego dziedzictwa w jednym z miast na Sycylii
wywiad
Czytaj także:
Podczas pandemii prostytucja, narkotyki, haracze już nie przynoszą kokosów. Mafia szuka nowych branż

Reggio di Calabria, choć leży nad morzem, nie każdemu to morze zaoferuje. Podobnie jak inne włoskie miasta coraz częściej oddaje dostęp do plaży w prywatne ręce. Tam, gdzie kawałek wybrzeża należy do prywatnego klubu czy restauracji, plaża jest zawsze czysta, zadbana. Publicznych odcinków jest coraz mniej i toną w śmieciach.

Płacę 4 euro za najtańsze piwo, by wejść do wody i nie pokaleczyć się o kapsle i butelki.
Kondukt

Kalabrię opuszczam pustym pociągiem. Srebrna Strzała, jak we Włoszech nazywa się szybkie pociągi, jedzie przyklejona do Morza Tyrreńskiego. Po lewej pełne ludzi wybrzeże, po prawej – mozaika ruin – opuszczone stodoły z co najmniej setką lat na liczniku, ale też niedokończone letniskowe wille sprzed dekady. Szopy na narzędzia i apartamentowce urwane w pół piętra.

Jeden z nielicznych współpasażerów na laptopie przegląda memy z Vincenzem De Lucą. To pandemiczny hit włoskiego internetu. De Luca, lewicowy polityk od pięciu lat rządzący Kampanią (regionem, w którym leży Neapol), stał się symbolem utrzymywania bezpieczeństwa sanitarnego. Publikuje filmiki, na których bez cenzury komentuje nieodpowiedzialne jego zdaniem zachowania neapolitańczyków w czasie pandemii. Wyzywa od idiotów, grozi nalotami policji z miotaczami ognia na kluby i dyskoteki, żałuje, że nie może uprawiać dyktatorskiego stylu rządzenia, „tak jak robią to Chińczycy”. Nie szkodzi mu to – w jesiennych wyborach samorządowych jest faworytem.

W Neapolu nakaz noszenia maseczek egzekwują policjanci i wojsko z długą bronią. Na placu Garibaldiego powiewają na wysokich masztach flagi Włoch i Unii Europejskiej. Pod jednym śpi bezdomny, pod drugim dwóch czarnych chłopaków podaje sobie torebkę z zielonym suszem.

W Neapolu ciasne brukowane uliczki Starego Miasta wytatuowane są wielkimi jak płachta nekrologami ofiar pandemii: „Zabrał ją wirus”, „Przegrał walkę z pandemią”. Rano, opuszczając hotel, natykam się na kondukt żałobny.
Ostatni kościół

Chcę się dostać do Castel Volturno, 40 km na północ. 40 lat temu była to osada rybacka, ale 23 listopada 1980 r. w oddalonej o 150 km na wschód Irpinii zatrzęsła się ziemia. Zginęło prawie 3 tys. osób, wiele przesiedlono do Castel Volturno. Brakowało lokali, problem rozwiązała Camorra. W mgnieniu oka postawiła 13 tys. miejsc noclegowych, wiele bez pozwolenia.

Castel Volturno od zawsze było poza nawiasem państwa. Camorra decydowała, kto może tu zamieszkać, założyć biznes, zbudować garaż przy domu. Prowadziła przemyt narkotyków, prała pieniądze. Dziś działa jak korporacja, z Monachium, z Hamburga.
'Piranie'
Czytaj także:
Robert Saviano o współczesnej mafii, czyli świecie "Gomorry" i "Piranii"

Kiedy wyniosły się stąd włoskie pistolety, weszły nigeryjskie strzelby. Według danych spisu powszechnego mieszka tam 25 tys. osób, z czego 3,5 tys. to obcokrajowcy – ok. 1,2 tys. Nigeryjczyków, 800 obywateli Ghany, kilkuset Liberyjczyków. Ale włoskie MSW przyznaje, że realna populacja Castel Volturno jest dwa razy wyższa, a samych Nigeryjczyków mieszka tu co najmniej 20 tys.

Roberto Saviano pisze o tym miejscu jako o eksterytorialnym fragmencie afrykańskich gangów na terenie Unii Europejskiej. Czarny Topór i inne syndykaty z Afryki pojawiły się tu w tym samym momencie co na Sycylii. I były tak samo ambitne – chciały od razu dilować w samym Neapolu. Siłowanie się trwało kilka lat, Nigeryjczycy musieli ustąpić. Podpisali rozejm, uznali wyższość klanu Casalesi, tutejszej wszechpotężnej dynastii. W „prezencie”, jak pisze Saviano, otrzymali Castel Volturno, swoje lenne księstwo. A Casalesi, by przypieczętować swoją kontrolę nad Neapolem i okolicami, we wrześniu 2008 r. odstawili w Castel Volturno pokazówkę: żołnierze klanu wpadli do miasteczka i zamordowali sześciu przypadkowych czarnych mężczyzn. Ale Nigeryjczycy z Castel Volturno już się nie ruszyli.

Dojazdu tam szukam na własną rękę. Bez szans. Recepcjonistka hotelu na dźwięk nazwy miasteczka robi wielkie oczy i odradza podróż. Jeszcze niedawno był autobus, ale został zawieszony „z powodu dużej liczby incydentów przemocowych”, czyli palenia autobusu, gdy kierowca nie chciał wpuścić do przeciążonego pojazdu kolejnych imigrantów.

Najbliżej celu mogę się dostać pociągiem do Villa Literno, miasteczka za Neapolem. Widzę wagon podzielony między czarnych i białych. Ci drudzy szybko wysiadają, pierwsi i ja jedziemy dalej. Ale pociąg się psuje. Konduktor, sędziwy Włoch, wpada do przedziału i mówi mi, że spokojnie, będzie następny pociąg. Do mnie mówi spokojnie, do czarnych krzyczy.

Barman w Villa Literno twierdzi, że zaczęło się 20 lat temu – co jest zgodne z raportami policji.

– Niektórym dzieci przyszły na świat już tutaj, z pierwszymi z tej drugiej generacji chodziłem do szkoły. Na początku trafiali tu tylko Nigeryjczycy i to było, powiem szczerze, łatwiejsze. Mówią po angielsku, można się było jakoś dogadać. Teraz przyjeżdżają ludzie z Senegalu, Wybrzeża Kości Słoniowej, Kamerunu, Gwinei Równikowej. Ci ostatni mówią po hiszpańsku, reszta po francusku. Trudno mi ich zrozumieć.

Do baru podchodzi czarna kobieta. Barman dopiero za trzecim razem zrozumie, że chce zamówić hot doga.

– Villa jest dla nich tylko przystankiem. Potem rozbiegają się po okolicy.

– Nie mieszkają tutaj?

– Nie czarni.

– A kto?

– Rumuni, ostatnio też Gruzini. Mieszka tu 10 tys. osób, a do tego mamy 1,2 tys. Rumunów i drugie tyle Gruzinów. Jedni ściągają drugich. Przyjeżdżają na plantacje, zbierają owoce, zostają. No i mają swoją społeczność, przede wszystkim religijną. Nawet oddaliśmy im jedyny kościół. Jest nowiutki, poświęcono go dopiero rok temu. Stary zniszczyło małe trzęsienie ziemi, 20 lat czekaliśmy na postawienie nowego.

Ale naszym chyba Jezus się znudził, bo nikt z Włochów tam nie chodzi. A jeszcze okazało się, że proboszcz molestował dzieci.

No to pozwoliliśmy na nabożeństwa prawosławne. Prawosławni są bardziej wierzący od nas.

– A jak się dostać stąd do Castel Volturno?

– Taksówką najtaniej.

– Żadnej nie widziałem.

– To nie taka taksówka – śmieje się.
Policja: odpuść sobie

Po chwili czeka Antonio i jego wysłużony mercedes. Zapłacę tylko 2 euro, bo to taksówka składkowa.

– Za chwilę przyjedzie pociąg, weźmiemy dwóch czarnych i jedziemy. Ale czekaj, gdzie cię wysadzić? – pyta Antonio.

– W Castel Volturno.

– To w chuj duże miasto.

– W centrum?

– Tam nie ma centrum. Czego tam szukasz?

– Pokręcić się.

– Zły adres sobie wybrałeś. Wyrzucę cię w Pinetamare, parę kilometrów wcześniej. Tam są bary, plaże…

Wtrąca się czarny chłopak z łamanym włoskim: – Tante cose, beautiful sea, Pinetamare ha tutto.
Obóz dla uchodźców prowadzony przez Caritas we włoskim mieście Ventimiglia
Czytaj także:
Obcy, uchodźcy, współobywatele - Włosi, choć czasem zgrzytają zębami, akceptują imigrantów

Antonio: – Ty się lepiej zamknij, co ty, kurwa, wiesz, jak ty z Afryki jesteś? Daj mi walizkę, położymy z przodu, żeby ci Murzynki miejsca nie zajęły.

Wjeżdża pociąg, wysypuje się tłum migrantów, dwóch idzie do mercedesa. Jedziemy. Hałas, bo nie ma bocznych szyb.

– Kiedyś mi wybili, to nie wstawiłem. Zobaczysz, w Pinetamare jest pięknie. Tam jeszcze nie trafili, nie zdążyli niczego zniszczyć – mówi Antonio i palcem wskazuje na tych z tyłu.

Ci z tyłu mają przyklejone uśmiechy, na pytania nie odpowiadają. Antonio wysadza mnie na poboczu. Daje mi numer telefonu.

– Będziesz chciał dalej jechać – dasz mi znać. Będziesz miał kłopoty – dasz mi znać.

W Pinetamare po obu stronach ruiny osiedli. Wszędzie imigranci. Jedni w opuszczonych domkach letniskowych, drudzy w porzuconych hotelach albo w obozowiskach pod wiaduktami. Jakby włoskie państwo uciekło. Dalej wille – zadbane, bez śladów zapuszczenia, z samochodami na podjazdach. Na ulicach nie ma śmieci, w knajpach plażowych pojemniki z płynem do dezynfekcji, apele o zachowanie dystansu i noszenie maseczek. Obsługa to ignoruje. Na tarasie kawę popija piątka policjantów w mundurach. Pytam, czy daleko do Castel Volturno.

– Parę kilometrów, ale pieszo nie dojdziesz. Po co tam idziesz? Narkotyków szukasz? – pyta jeden.

– Dużo o tym mieście słyszałem.

– Nie idź tam. My tam nawet nie jeździmy. Odpuść sobie – dopowiada drugi, chyba wyższy rangą.

Idę drogą. Mijam jeszcze zamknięty na cztery spusty internat Akademii Technicznej Marynarki Wojennej i przede mną już tylko ruiny. „Princess”, pewnie dawny hotel, bez szyb, drzwi, gruzy, śmieci, szczury. Mijam kolejne takie budynki, ale na ostatnim wolnym skrawku ziemi stoi budowla z innego świata – ośrodek treningowy SSC Napoli. To tutaj gwiazdy światowego futbolu, w tym Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński – przyjeżdżają na treningi drogimi samochodami ze swoich luksusowych posiadłości. Kompleks jest ogrodzony kilkumetrowym murem, są stróżówka ze szlabanem, kamery.

Dalej nie daję rady, bo ruch na ekspresówce, którą idę, się zwiększył. Dzwonię po Antonia, jest po chwili.

– Chcę dalej – mówię. – Za 30 euro?

– Po co ci to?

– Jestem dziennikarzem.

– Stary, lepiej trafić nie mogłeś. Znam tych czarnuchów jak własną kieszeń. Zabiorę cię tam, gdzie nikt cię nie zabierze, do getta Africa Bam Bam.
Tylko nie rób zdjęć

Po drodze Antonio snuje opowieść.

– Pochodzę stąd, 37 lat wożę ludzi po miasteczkach. Kiedyś był tu raj na ziemi. Czysta woda, piękne domy.

Przejeżdżamy nad rzeką Volturno. Wzdłuż brzegów namioty, szałasy, ognisko.

– Widzisz, tutaj się zaczyna. Koczują, gdy ich wyrzucą z osiedli mafii. Zrobią coś komuś, źle się zachowają, to nie mają prawa wstępu do miast, które kontroluje Czarny Topór. Żyją nad rzeką, pod autostradą.

Nonszalancko odpala papierosa, kierownicę trzymając jedną ręką. I pędzi. Kiedy mijamy tabliczkę z napisem „Castel Volturno”, mówi powoli, by zaakcentować ten moment.

– Tu już nie rób zdjęć, nawet z telefonu. Jesteśmy bezpieczni, bo znają mnie i mój samochód, ale robisz tak, jak mówię. Tu nie ma policji, państwa. To ziemia niczyja.

Wokół budynki jak walące się pustostany. Opustoszałe lokale usługowe, nieczynna stacja benzynowa. Wzdłuż drogi grupki czarnych mężczyzn, śmieci, kable, druty zbrojeniowe, w oknach deski, w drzwiach szmaty, przewrócona lampa drogowa, wraki spalonych aut. I tak przez kilka kilometrów.

– Przyszli tu jakieś 10-15 lat temu. Kozaczyli, chcieli dilować w Neapolu, weszli do centrum królestwa mafii. A na to zgody nie będzie. Castel Volturno to było dobre miejsce, bo dużo wolnych domów i pustych budynków. Mafia nastawiała ich dla ofiar trzęsienia ziemi, ale chodziło o wypranie pieniędzy, a nie pomoc. Nikt się tu nie wprowadził, Nigeryjczycy zrobili sobie dziuple. Mafia się wyniosła, bo Castel Volturno nie było jej już potrzebne. Kokaina idzie przez port w Neapolu, paczki do dilerów są sortowane w mieście, a szefostwo zarządza z Niemiec.

– Ale jak wpisuję w internet populację miasta, to wychodzi mi prawie 20 tys. osób.

– Jasne, z czasem swoje domki zaczęli tu budować zwykli ludzie. Ale tylko lokalni, z Neapolu. Tacy, którzy wiedzą, jak współżyć z mafią.

– A hotele na Pinetamare też mafia stawiała?

– Jasne, tylko nie dla Włochów. Tam akurat mieszkali Amerykanie, gdy marynarka wojenna postawiła obok bazę. A wiesz, jak to działa: jak są amerykańscy żołnierze, to trzeba im infrastrukturę zapewnić.
Nigeryjska prostytutka czeka na klientów na ulicy niedaleko Castel Volturno na południu Włoch, 28 maja 2019 r.
wywiad
Czytaj także:
Niewolnice mafii nie uciekają, bo spadnie na nie klątwa. Nagroda fotograficzna im. Krzysztofa Millera

– Bary? Restauracje?

– Burdele, kurwa. Burdele.

Ale Amerykanie wynieśli się ponad dekadę temu. Mijamy kolejne zabudowania i pojedyncze osoby.

– To stójki. Patrzą, czy nie zbliża się ktoś podejrzany, bo domy za ich plecami to dziuple narkotykowe.

Skręca w osiedle jeszcze bardziej zniszczone. Ta część miasta nazywana jest „Caritas” – od wolontariuszy, którzy przyjeżdżają, próbują uratować kobiety od przymusowej prostytucji albo rozdać środki antykoncepcyjne. Miejscowi mówią: „Bejrut”, bo jak stolica Libanu poharatana, jakby po serii nalotów bombowych. Ku mojemu zdziwieniu jest tu więcej sklepów, straganów niż wcześniej. Nawet drogie samochody.

Antonio: – Wszystkie kradzione albo kupione za dragi.

Wyprzedza nas samochód obklejony napisem „Prywatna agencja ochrony”.

– To Camorra, w ten sposób pokazują, że jest wciąż obecna, że patrzy czarnym na ręce.

– A sklepy?

– Ludzie muszą żyć. Mają sklepy, fryzjera, kosmetyczkę. Wszystko robią czarni dla czarnych. Mafia oddała miejsce, Włosi uciekli, Amerykanie się wynieśli. To Africa Bam Bam.

Zwalnia. Pod każdym sklepem stoi kilku mężczyzn, przynajmniej jeden ma pod ręką karabin albo pistolet. Dalej, przed jedną z ładniejszych willi, dwie białe dziewczyny. Mają może 15, 16 lat.

– Albańskie prostytutki – mówi Antonio, dopala papierosa i wyrzuca przez okno.
Koka

Nagle zwalnia, toczymy się. Dlaczego?

– Zostaliśmy przejęci – mówi z nonszalancją w głosie, a mnie serce staje.

– Jak to?

– Ich stójki zauważyły mój samochód.

– Skąd wiesz? – patrzę w lusterko, nic nie widzę.

Wskazuje na lewą stronę. Równolegle do mercedesa jedzie skuter, na nim dwóch czarnych chłopaków. Pasażer zerka na nas, ma w ręku pistolet.

– Nie bój się, tak długo, jak tylko tędy jeździmy, nic nam nie zrobią. Tylko zdjęć nie rób, bo się wkurwią, a wtedy i ja nie pomogę.

Jadą równo z nami, a ludzi na ulicy coraz mniej. Przed niektórymi domami mężczyźni śpią na plastikowych krzesłach albo betonowej posadzce. Zza rogu zniszczonej willi wyłania się kobieta, w wózku dziecięcym pcha butle z gazem. Kiedy dojeżdżamy do ekspresówki, patrol nas opuszcza.

– Tu obowiązuje ścisły podział obowiązków. Nigeryjczycy dostają tak naprawdę ochłapy, ale i tak dobrze żyją. Dragi trafiają do portu, który kontroluje klan. Potem rozdziela się je w Quartieri Spagnoli, na neapolitańskim Starym Mieście. Najlepszy towar zostawiają dla siebie, resztę oddają Nigeryjczykom. Camorra zaopatruje ekskluzywne rynki na północy Włoch, ale też reszty Europy. Mediolan, Paryż, Monachium. Czarni mogą dilować tylko między sobą, ale ostatnio Camorra pozwoliła im wejść do obozów dla uchodźców.

– A co tu się przemyca?

– Głównie meksykańska kokainę, ale też ecstasy, czasem heroinę. Wszystko.
Sklep w Mediolanie przygotowywany do ponownego otwarcia po ponaddwumiesięcznym zamknięciu.
Czytaj także:
Saviano: "COVID economy", czyli raj brudnych pieniędzy

– Camorra nie ma rywali, skoro kierownictwo wyniosło się do Niemiec?

– Zaraz po wybuchu pandemii była tu mała jazda. Chińczycy sobie wymyślili, że jak jest koronawirus, to Camorra będzie słabsza. W marcu próbowali przejąć port w Neapolu. I co? Casalesi wyszli na ulice, zajebali czterech czy pięciu żółtych i się skończyła zabawa.

Antonio nagle zjeżdża na prawy pas, zwalnia. Po lewej pojawia się czarny samochód z syreną na dachu, za nim drugi.

– Widzisz to czarne bmw za radiowozami? To Catello Maresca, prokurator z Neapolu. Jeden z niewielu, którzy stawiają się mafii. Jest na pierwszej linii wojny z Casalesimi. To na bank on, bo jego ekipa właśnie tu, w okolicy, bierze ludzi na bęben.

Wjeżdżamy na przedmieścia Neapolu. Antonio obwozi mnie po dzielnicach biedy, potem dojeżdżamy do Quartieri Spagnoli. Nad ciasnymi uliczkami, pomiędzy balkonami rozwieszone są prześcieradła i ręczniki, stali klienci przesiadują w gęsto rozsianych barach.

– Patrzysz w złe miejsce – szturcha mnie. – To, czego szukasz, toczy się na drugim piętrze. Sortowanie koksu, dilowanie. Zawsze drugie piętro.

– Dlaczego?

– Bo nie widać tego z ulicy. Te budynki są tak pobudowane, że trudno się do nich włamać albo wbiec znienacka. Masz podwójne dziedzińce, ciasne klatki schodowe, jakieś dodatkowe furtki. Drugie piętro zupełnie wystarcza. Zawsze tak było.

Słuchaj, musisz zrozumieć jedną rzecz. Tutaj państwo nie działa. Nawet go nie ma. Nigdy nie było i nigdy nie będzie, bo nikt tego nie chce.

Mój dziadek mówił, że z Camorrą nikt nie wygra, i tę wiedzę przekazał mojemu ojcu, on mnie, a ja swojemu synowi. Żeby z nimi nie zadzierał. Oni tu mogą wszystko. I tak już zostanie, dopóki człowiek będzie mieszkał na tych ziemiach.

_________________
W życiu - oczekujemy co najwyżej sporej porcji bezrefleksyjnej zabawy i przyczynku do dalszej zabawy.
 
 
Trojan 


Posty: 11269
Skąd: Wroclaw
Wysłany: 2020-09-20, 19:10   

niezłe :)
brzmi jak fikcja
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23107
Wysłany: 2020-09-21, 15:21   

Czytałem, fajny artykuł.
Ale południe Italii zawsze takie było. To jest, biedne i zasyfione. Byłem w Reggio di Calabria ponad dziesięć lat temu. Przygnębiające miasto. Kombinatorskie - te niepokończone domy, ciągnące się dzielnicami. Nie dlatego, że kasy im brakuje, ale dlatego, że nie muszą od skończonego budynku płacić podatku. Więc czasami zaczynają budowę drugiego piętra i nie planują jej w ogóle skończyć. Neapol jest piękny, ale tak złowieszczo piękny. Łatwo tam wyjść z centrum, gdzie tętni życie w spokojną uliczkę i poczuć się nieswojo, co najmniej. Imigranci z Afryki teraz zastępują mafię sycylijską, ale jak w tym tekście: tam gdzie jest bieda. Klan Casalesi i tak decyduje o strefach wpływów. Ale może za dwa, trzy pokolenia... Chociaż wątpię. Polecam książkę Petera Robba "Sycylijski mrok". A także "Gomorrę" Roberto Saviano. Ta pierwsza pokazuje historyczne "wdrukowanie" mafijnego państwa w życie codzienne. Z kolei "Gomorra" jest pełna budzących grozę przykładów: jak scena z aresztowania jednego z bossów camorry. Zbiegło się mnóstwo ludzi i rzucali kamieniami w policjantów, złorzecząc im. Ze strachu, aby ludzie bossa nie pomyśleli, że się cieszą, że go zawinęli. I tak dalej. Afrykańska mafia to kolejny element tego obrazka, który jest szerszy i bardziej skomplikowany niż w tym fajnym, ale skrótowym tekście. Jest tak skomplikowany jak budowa mostu między lądem a Sycylią. Czy budowa metra w Neapolu. :)

Mój włoski znajomy z Rzymu powiedział mi, że na południe od Rzymu zaczyna się już Afryka. :-P I nie z powodu imigrantów. :-P
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Żuławski


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,24 sekundy. Zapytań do SQL: 13