FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Recenzje Gier
Autor Wiadomość
Olisiątko 


Posty: 819
Skąd: Izolatka
Wysłany: 2008-01-15, 20:37   Recenzje Gier

Tematy o płytach, ksiązkach, filmach... czas na temat z recenzjami gier.
Jeśli chcecie napisac recenzję gry to zapraszam.

Proszę o nieztradzanie zbytnich spoilerów z fabuły gier (chyba, że jest ona niesitotna :P ).

Pierwsza recka:

Kane & Lynch : Dead Men



Cover your head, Mr. Kane.
Mógłbym całą reckę streścić jednym zdaniem: o cholera jasna! Dla tych dla których tyle to za mało, zapraszam dalej.
Fabuła jest rodem zfilmó kacji, jak cała gra, Prowadzimy osobnika o imieniu Kane, to były najemnik, cżłonek grupy zabijaków o nazwie The7, siedzi w pierdlu i czeka na karę śmierci. Podczas transportu do innego więzienia konwój zostaje zaatakowny a sam Kane odbity z rąk policji. I tutaj zaczyna się nasza przygoda, zaczynamy ucieczką z obławy policji, SWATu i cholera jasna wie czego jeszcze. Wrogów jak mrówków, cholernie inteligetnych mrówków. Cały czas poamgają nam zamaskowani ludzie któzy zaatakowali konwój. Aczkolwiek da się zauważyć, że Kane niezbyt chętnie z nimi idzie. Cóż, zaraz potem trafia przed oblcize swoich byłych "kolegów" z The7, któzy chcą go zabić za zdradę, ale nie tak prędko, niech się trochę pomęczy... domagają się zwrotu tego co im ukradł, inaczej zabiją jego żonę i córkę. Dają mu trzy tygodnie, spluwę i "psa-strażniczego" w formie osobnika o imieniu Lynch, który pomagał Kaneowi w ucieczce.

Lynching some Kane.
Lynch, skurczysyn w okularach, z łysiną na środku głowy i długimi włosami z tyłu. Jak się szybko okazuje, powalony człowiek z morderczymi zapędami który przystanie by dobić każdego. Przez tego maniaka musimy kilak razy zmieniać plany, gdyż jego agresja często je niszczy (vide napad na bank gdzie rozwala zakładników przez co potem mamy problemy z pościgiem). Niestety drania się nie można pozbyć gdyż ma reportować o stanie zadania do The7. Ten niezrównoważony psychol jest najbarwniejsza postacią gry, jego teksty są mocne, celne i ociekające ironią wymieszaną z bluzgami.
Podczas gry dostaniemy też pod naszą opiekę kilku innych zakapiorów którzy będa za nami łazili i pomagali w zadaniach. MOzna im wydawać rozkazy, pozyczać amunicję, dawać spluwę oraz liczyć na pomoc zastrzyku z adrenaliną jeśli padniemy. Są cholernie inteligetni i sami potrafią o siebie zadbać, chowają się, rzucają granaty, strzelają z ukrycia itd.
To samo z przeciwnikami. Naprawdę, potrafią być wymagający, szczególnie na wyższych poziomach trudności gdzie trzeba się ostro namęczyć by ich wysłać do innego, gorszego, świata. Podstawą taktyki jest chowanie się za osłonami (bohater automatycznie przylega za wszelką możliwą osłonę, a schowac sie można praktycznie za wszystkim), wychyleniu, się, oddaniu kilku strzałów, schowaniu się i modleniu się żeby przeciwnicy nie rozpierdzieli naszej osłony (fenomenalny efekt odłupujących się kamiennych kolumn, po serii z M16 raczej nikt już się za taką nie schowa).

I want the briefcase.
Co jest w tej grze najlepsze? Akcja. Nie, przepraszam. A K C J A ! Gra z idealną precyzją odmierza momenty walki, moemnty spokoju oraz kolejne zakręty fabuły. Nie można się nudzić! Etapy są zaprojektowane w większości genialnie (jedyna słabsza plansza to jedna z końcowych kiedy siedzi się przez kilka minut na pace dżipa i strzela do niemilców). Za idealny przykład niech posłuży etap dziejący sie w klubie w Tokio gdzie musimy się dostać do biura starej znajomej. Najpierw przechodzimy przez pełne sale (pełne naprawdę, co najmniej setka ludzi) z muzyką lecącą z głośników, stroboskopami itd. Dochodzimy an górę, zabijamy po cichu straznika i wychodzimy Lynch niesie na plecach znajomą. Tu się zaczyna piękno etapu, muzyka waląca w uszy, ciemność rożswietlana tylko niebieskimi laserami , tłum biegający w panice, ochroniarze i gracz strzelający na oślep (dosłownie)... tego się nie da opsiać. To trzeba przezyć :P Każdy etap tylko potęguje klimat zaszczucia, brutalności i walki o uratowanie najbliższych.

I fucking hate you!
Nie mogę się doczepić do grafiki, jest bardzo dobra (rewelacyjna to jest w Crysise po którym już nic nie bedzie takie same...), pełna szczegółów, dynamicznych cieni i wszystkich cudów jakie można wyciągnąć z kompów. Muzyka zasługuje na ocenę celującą, świetnie wpasowywuje się w dany moment, wlewa się w grę i dopasowywuje do niej. Mogę się czepić tylko lini dialogowych, nie ma ani żartu :P brutalny, ostry jezyk. Ale największa wadą gry jest jej długość - mozna grę skończyć w kilka godzin, fakt, jest to jednak czas spędozny tak intensywnie, że chce się więcej i więcej! Zwłaszcza, że zakończenia (dwa możliwe) zostawiają miejsce na jedną myśl "to się nie może tak skończyć!". Aczkolwiek wątpię w sequel.

You fucking psycho!
Grę moge polecić szczególnie fanom filmów Tarantino, idealnie wpasowywuje się w klimat filmów typu Kill Bill czy Wściekłe Psy. Każdy fan dobrej i szybkeij akcji, świetnej fabuły i cudnego, ponurego klimatu powinnen w to zagrać. Ja na pewno gry długo nie odinstaluję. W sumie to ide odpalić poziom z wieżowcem w Tokio, piękna rzecz.



Zalety:
Fabuła
Klimat
Akcja

Wady:
Za krótka --_-

Moge ocenić jedynie na 9/10 i kopniak w tyłki żebyści się ruszyli zagrać :P
_________________
All the ways you wish you could be, that's me.
I look like you wanna look.
I fuck like you wanna fuck.
I am smart, capable, and most importantly, I am free in all the ways that you are not.
 
 
Olisiątko 


Posty: 819
Skąd: Izolatka
Wysłany: 2008-02-08, 21:53   

Co to o_O nikt nie gra w gry? no shit, piszecie w temacie o aktualnych grach to tu mozecie napisac coś :P Takie trudne? Gry są lepsze niż ksiażki!
A jak nie, cóż... screw you! :P Oceńcie chcoiaż to gówno zwane Wieżmakiem :P
Napisze coś, zeby nie było :P

CRYSIS

Słynna gra. Z dwóch powodów, wymagań sprzętowych i grafiki. I słynna słusznie. Udało mi się z gry wyciągnąć większość ustawień na maxa (specjalnie polazłem do kumpla który ma Vistę by zobaczyć jak to coś działa na DirectX 10) i obejrzeć wprost piękną grafikę!
Tak, grafika, idealne odwzoroawanie cieni, modeli postaci, tekstur, wszelkiego rodzaju efektów itd. Gdyby nie to, że trzymałem w ręku myszke i używałem klawi to bym mógł uznac ta grę za rzeczywistosc. Prawie. Niestety, prawie.
Ta gra ma fabułę, jasne, ale taką fabułę, ze jest po prostu nieważna, ot kolejna oowiastka o obcych. W tej grze liczy sie tylko grafa... zupełnie jak w prekurszorze Far Cry...

Trzymając się fabuły, ladujemy w ciele komandosa wyposazonego w super-hiper-duper kombinezon bojowy z kilkoma możliwościami, możemy wybrać między odpornością na ostrzał, niewidzialnościa, super siłą i szybkością strusia pędziwiatra. Przez całą grę uzywałem tylko pancerza i niewidzialności, reszta pzydaje się sporadycznie, głównie ze względu na brak poważniejszych zastosowań.
Przez większa cześć gry zajmiemy się eksterminacją niemilców z kraju Koreą zwanego, później dochodza jeszcze stwory pochodzenia pozaziemskiego, standard.
Byłoby super gdyby Koreańce (po ufolach dużej inteligencji nie oczekuję) miały jakieś IQ! A tak, to banda debili,biegają w kółko i zachowują się tak samo. Szukają osłon, fakt, ale jeśli np napotkamy obsadzony karabin maszynowy to wystarczy zdjąć strzelca by zaraz podbiegł drugi którego tez zdejmujemy, podbiega nastepny... itd. Takich wyjśc jest więcej, Koreance to debile nawet na najwyższym poziomie trudności.
Inną sprawą są "umiejętnosci" strzeleckie naszego podwładnego (nazywa się swoją drogą Nomad) które są praktycznie zerowe, nawet z przycelowaniem na pojedyńczym ogniu, celownik lata jak pwoalony, nawet uzywając super siły która powinna to niwelować. Dodatkowo dochodzi fakt, ze przeciwnicy sa odporni na ołów jak Kaczyńscy na słuszną krytykę. Bez strazlu w łeb nie am co liczyć na zdjęcie wroga. Wpakowanie całego magazynka nic nie daje. Zwłaszcza, ze po jakichś 20 minutach konczy się ammo do spluwy jaką mamy na starcie i trzeba się zadowalać spluwami Koreanców. W tym ich pojazdów któcyh jest ciut mało jeśli chodzi o różnorodnosc.
Moge się doczepić do nierówności misji i błędów w grze z których wymienię dwa najgorsze - niekiedy kiedy wczytujemy grę znika nam cały sprzęt... albo podczas misji w której latamy VTOLem - wystarczy wczytać grę i jestesmy nieśmiertelni. Zakończenie również rozczarowywuje, niby jest big boss ale mozna go rozwalić za 1 podejściem bez specjalnego zapału. Rozczarowanie.

Ponarzekałem, posłodziłem na grafikę... w sumie grę można podsumowac krótko " super wygląda, gra się fajnie, ale tylko pierwszy raz". Nic więcej o grze nie można powiedzieć.

Ocena 8/10
Plusy:
Grafa, grafa, grafa!
Fizyka
Grywalność za 1 podejściem

Minusy:
Błędy
AI
_________________
All the ways you wish you could be, that's me.
I look like you wanna look.
I fuck like you wanna fuck.
I am smart, capable, and most importantly, I am free in all the ways that you are not.
 
 
Asuryan 
Król Bogów

Posty: 3386
Skąd: Łódź
Wysłany: 2008-02-16, 13:11   

Czas przerwać ten monolog, choć pisanie recenzji to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej :P

Cradle of Persia

Gra najprawdopodobniej szerzej nieznana, gdyż reprezentuje mało popularny gatunek puzzli. Innowacją w nich jest to, że nie przesuwamy poszczególnych klocków by utworzyć ileś tam jednakowych w rzędzie lub poziomie - ale zaznaczamy już sąsiadujące ze sobą powodując ich zniknięcie z planszy (dzięki temu możliwe jest tworzenie prawdziwych wężów-łamańców składających się nawet z kilkunastu jednakowych puzelków). W grze, podobnie jak w Cradle of Rome, za zarobione podczas układania puzzli pieniążki (później surowce i jedzenie) wykupuje się budynki (dające różne bonusy w następnych planszach), zakładając imperium perskie od jego fundamentów. Gra ta ma kilka przewag nad wspomniany wcześniej Cradle of Rome - więcej epok historycznych (czyli więcej budynków do zbudowania) oraz uwidocznione wymagania, które trzeba spełnić by uzyskać bonus w wykupionym budynku (np tancerkę w haremie, czy wierzchowca w stajni). Dodatkowo specjalne moce, które można użyć na planszy są stopniowane (i tak tarcza 1 stopnia usuwa wskazany 1 rząd w poziomie, 2 stopnia - 2 rzędy, etc). Największą zaletą gry jest jej grywalność - niby to tylko zabawa w przesuwanie kolorowych klocuszków, ale potrafi wessać na bardzo długi czas. Największą wadą jest jej jednorazowość - po zbudowaniu całego imperium nie ma sensu raczej grać od nowa - no chyba tylko po to, by odblokować bonusy, których nie odblokowaliśmy za pierwszym razem, albo zdobyć więcej pkt, czyli poznać dalsze tytuły z nimi związane (Zła jest jedną epokę przede mną a ma już tytuł kalifa, podczas gdy ja dopiero wezyra).

Ocena 9/10

zalety:
- grywalność za pierwszym podejściem
- rozbudowanie gry o tak prostych w sumie zasadach
- grafika

wady:
- za krótka --_-
_________________
"Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
 
 
Olisiątko 


Posty: 819
Skąd: Izolatka
Wysłany: 2008-02-21, 00:35   

Okay, przeszedłem to coś zwane Wiedźmakiem...

WIEDŹMIN

Zacznę od tego, ze podchodziłem do tej gry dwa razy. Przy pierwszym razie, usunąlem gre po 3 godzinach. Odrzuciła mnie. Drugi raz zainstalowałem i postanowiłem zacisnąc zeby i przejść żeby móć napisać recenzję nie na podstawie 3 godzin gry ale na podstawie całości.
Nie jestem fanem Sapkowskiego, nie jestem fanem Wiedźmina. Osobiście uważam, ze gościowi należałoby zabrac pióra i zamknąć w pierdlu. A Wiedźmina spalić na stosie. To był główny powód dla którego nie potrafiłem się w tą grę wczuć, co jest ważne w RPG. Po kolei jednak.

O czym gra jest, pewnie każdy wie. Wcielamy się w Geralta który wstał z martwych (w których mógł zostac jeśli o mnie chodzi...) i trafia do Kaer Morhen, gdzie pojawiają się wrogowie któzy kradną blablablabla. Fabułą to najsłabsza czesc gry (!), wątek główny ma masę luk (no sorry, ale na odsiecz do laboratorium powinnien iśc Vesemir jako doświadczony wiedźmin a nie Geralt z amnezją). Jedyne co się trzyma kupy to większość wątkó pobocznych i spora cześć wątku o Salamandrze. Konflikt w tle jest chaotyczny i dostajemy zdecydowanie za mało informacji. Jasne, polityka, ale nie o to chodzi by gracz się zastanawiał "WTF?".
Gra dostaje za to minusa w zagranicznych recenzjach - bez znajomości fabuły książek gra ma wiele luk fabularnych. Wątek z Alvinem jest chyba z tyłka wyciągnięty na siłę, wpadamy czesto w takie sytuacje, ze niewiadomo skąd się tam zwieliśmy,c zego od nas chcą itd. Za przykład niech posłuży początek 1 aktu... no cóż, fabuła ma wady ale ogólnie się trzyma. Co prawda dziennik czasem wprowadza w błąd gracza (vide quest ze zbroją Kruka) ale da się przeżyć.

Grafika nie powala jakoś specjalnie, Gothic 3 był podobny, aczkolwiek dawał o wiele większe możliwości interakcji, skakanie, wpsinanie się etc. Zresztą ruchy bohatera i ich ograniczenia to przesada. Ok, walki są ładne, efektywne itd ale ograniczenia widać. Nie można wyjśc poza sztuczne czesto brzegi mapy ani nawet dorwac się do łuku i postrzelać. Gra pod tym względem przypomina serie KOTOR, gdzie były podobne ograniczenia ruchowe.
Wkurzające potrafi być sterowanie, walka w szczególności. Rozumiem zamysł autorów, żeby uczynic walkę ejdnocześnie zręcznościową i opartą na umiejętnościach postaci. Ale wyszło średnio. Uniki są na nic, to, ze gośc się na Ciebie zamachnie, odskoczysz w bok żeby zrobić unik nic nie da! Jeśli gra stwierdziła, ze wróg trafił to trafił nawet jak znajdujesz się w drugim kącie pomieszczenia (walka z Javedem, łyknijcie Zamieć i odskoczcie jak zadaje cios... i tak trafi, w powietrze, ale życie zabierze). Gra ma sporo bugów któych nei naprawiają patche do tej pory wypuszczone.
Muzyka jest dobra, naprawde daje rady. Nie mogę tego samego powiedziec o lektorach w polskiej wersji jezykowej. Czesto brzmią sztucznie. Za to np w ang są już lepsi, aczkolwiek są wkurzające błędy w tłumaczeniu (Thaler w 3 akcie np).
Wkurzajacym aspektem sa ruchy ciała podczas filmików. Olewajac już naciągaie rekawic przez Geralta... ale zdarza się, ze postać zmartwiona z nami gada i ciągle podskakuje, zaciera ręce... no sorry.
Wkurzajace bywają również dziwne zamysły twórców gry by wkurzac gracza rzucajac go ciągle na topielców których zabiło się setkę, dostaje sie za nie 1 pkt exp a te dupki ciągle są! Nie lepiej było dac trudniejszych przeciwników zamiast hrody wkurzajacych słabeuszy? Jasne, możan znalexć amulet który sprawia, ze Cię nie atakują ale co z tego? Chcesz wejść do ajskini a obok stoi banda topielców i Cie nie atakują? Nie da się! Musisz wyrżnać ta bandę kretynów bo gra podczas walki nie pozwala wchodzić do domów, rpzeszukiwac zwłok, podnosić rzeczy...

No dobra, czas powiedzieć coś dobrego.. no i w sumie nie wiem, Niezłe questy poboczne? Ciekawy system rozwoju postaci? Niezłe teksty i ogólnie bardzo dorosła tematyka (seks i polityka ;p )? Cóż, musze przyznać, że jeśli przymknie się oczy na wady i na to, zę gra się Geraltem to gra jest naprawdę fajna i wciągająca. Ale jest to gra na jeden raz, chyba, ze jest się fanem Wiedźmina albo ma się 13 lat...

Plusy:
Niezłe questy poboczne
Muzyka
Daje radę
Polska giera
Wiedźmin (dla fanów i 13 latków)
Nawet długa
Można wyrzynać elfy!

Minusy
Wiedźmin (dla normalnych)
Ograniczenia
Błedy
Wkurzające momenty


Ocena:
7+/10
Fani niech sobie dodadzą punkcik do oceny.
_________________
All the ways you wish you could be, that's me.
I look like you wanna look.
I fuck like you wanna fuck.
I am smart, capable, and most importantly, I am free in all the ways that you are not.
 
 
Lady_Aribeth 
Concerned Citizen


Posty: 593
Wysłany: 2008-02-21, 22:10   

<wytacza wszystkie najcięższe działa i przeciwstawia je Oliemu>

WIEDŹMIN czyli bezczelna, subiektywna do obrzydliwości ocena gry i niewielka polemika z postem wyżej.

Zacznę od tego, że także podchodziłam do gry dwa razy. Za pierwszym razem grałam niewiele ponad godzinę i wyłączyłam grę, całkowicie zniechęcona z nieznanych sobie powodów. Postanowiłam dać grze drugą szansę i... wsiąkłam całkowicie.
Pragnę zaznaczyć, że sagi nigdy nie przeczytałam. Sięgnęłam jedynie po opowiadania, które jak wszyscy twierdzą - są tylko namiastką samej sagi. Zresztą to było już tak dawno i nieprawda, że niewiele już z tego pamiętam. Zatem jakakolwiek możliwość maniactwa jest wykluczona już na samym początku.

Fabuła. Cóż, osobiście uważam, że luki w fabule dostrzegają tylko ci, którzy bardzo potrzebują jakiś argumentów do zjechania gry. Jest ona spójna i logiczna. I w dodatku całkiem realistyczna - weźmy za przykład pierwszy akt. Znajdujesz się w nowym mieście, widzisz, że ludzie mają tu kłopoty i nic poza tym. Ale zapewne mój przedmówca sądzi, że w takiej sytuacji trzeba od razu wiedzieć o co chodzi, po co tu się jest, do kogo iść najpierw, u kogo uzyskać pomoc i w ogóle... o_O Dla mnie pierwszy akt bardzo dobrze wprowadza w klimat niewiedzy/nieświadomości/niepewności, o jaki zapewne autorom gry chodziło.
Co do wątku Alvina - myślę, że bez niego, grze by czegoś brakowało. Teoretycznie możemy go uznać za jeden z wielu elementów spajający wszystkie akty w jedną całość.
Gracz otrzymuje niewiele informacji odnośnie całego konfliktu? A ile Ty chciałbyś wiedzieć? o_O Ilość informacji jest wystarczająca, tylko czasem trzeba ruszyć głową, żeby je wszystkie połączyć w całość. Co to byłaby za zabawa, gdybyś miał wszystko wyłożone jak kawa na ławę? Wtedy zapewne miałbyś pretensje o to, że gra traktuje gracza jak małe dziecko.
W kwestii zadań pobocznych zgadzamy się z autorem posta powyżej. Są one naprawdę ciekawe i co ważne - jest ich naprawdę sporo, co zapewnia jeszcze wiele dodatkowych godzin spędzonych przed komputerem na dobrej zabawie. No i naprawdę warto je robić, bo w gruncie rzeczy, wiele zadań pobocznych (często z różnych rozdziałów) jest połączonych ze sobą, bądź z wątkiem głównym.
Ach, zapomniałabym. Oprócz tego, że gra czerpie garściami ze swojego papierowego odpowiednika, znajdziemy tutaj też całe mnóstwo odwołań do naszej rzeczywistości. Do literatury, do życia codziennego, do 'ludowych' powiedzonek, itp. Większość nawiązań ma charakter czysto rozrywkowy. Jest to taki dodatkowy i całkiem udany smaczek.
A dziennik? W kwestii wykonania nie można mu niczego zarzucić. Na początkującym graczom może sprawiać małe problemy, ale niewiele trzeba czasu, by całość ogarnąć. No i częściej naprowadza gracza na właściwy trop, jak wprowadza go w błąd (tak jak wspomniał wyżej Oli - wpisy dotyczące questu Zbroi Kruka mogą być trochę mylące, ale nie aż tak, żeby uniemożliwiały wykonanie zadania). Trochę śmieszne są chwile, gdy dziennik "myśli" trochę szybciej od gracza i trzeba nowy wpis przeczytać ze trzy razy, by zrozumieć co się stało. Nie przeszkadza to jednak w ogólnej rozgrywce.

Grafika - cóż, tu się zgadzam z recenzentem O. - na pewno nie jest ona dopieszczona w każdym calu. Postaci mają bardzo niewiele możliwych ruchów do wykonania, co czasem wzbudza lekkie rozbawienie, kiedy Geralt podczas jakiejś dłuższej rozmowy zdąży trzy razy poprawić rękawicę i co najmniej tyle samo razy rozejrzeć się na boki, albo podrapać po głowie. Innym ciekawym przykładem błędów w grafice są spadające z nieba NPCe, albo samostojące siekiery i miecze, cienie żyjące własnym życiem. Ale we mnie wzbudzało to co najwyżej rozbawienie, bo nie było to coś strasznego i bijącego po oczach, ale raczej coś w stylu kwiatka z całkiem fajnej sesji.
Oczywiście, także ubolewałam nad ograniczeniami jakie narzucili twórcy gry - 'niemożność' skakania (w Kaer Morhen po prostu nie uczyli skakania... 8) ), ograniczenie poruszania się po terenie zwykłymi płotkami sięgającymi do kolan, interakcja z otoczeniem na średnim poziomie. No jest to niewątpliwie minus tej gry, jednak nie można powiedzieć, że twórcy gry skopali to doszczętnie. Grafika ma w sobie też odrobinę realności - chociażby ciała zsuwające się z mostu, gdy upadną gdzieś na krawędzi. Albo rozwalanie pomniejszych przeszkód znakiem Aard. Albo wygląd łąk - teoretycznie ta ograniczona widzialność może doprowadzać do skrajnej nerwicy, ale to przecież realistyczne! : o No i najważniejsze - TYŁEK WIEDŹMINA. Tak jak możliwość uprawiania seksu z wieloma kobietami jest ukłonem w stronę graczy płci męskiej, tak tyłek wiedźmina jest ukłonem w stronę graczy płci żeńskiej. Bez wątpienia O.o.
Walka. Bardzo łatwe sterowanie, do opanowania w pięć minut. Trzy style walki, w zależności od przeciwnika z którym walczysz. Brakuje trochę tej możliwości uników, ale pamiętajmy - w takim układzie wróg też się nie może bronić :freak: A graficzne przedstawienie ataków wiedźmina od trzeciego poziomu w wzwyż to czysta poezja.

Muzyka "daje radę"?! Muzyka jest fantastyczna! Nie męczy, wpada w ucho i świetnie wspomaga klimat gry. Nie wiem jak jest z tą "oficjalną ścieżką dźwiękową" jaką się dostaje w pakiecie z grą, ale muzyka z samej gry jest po prostu genialna.
No i wreszcie jeden z największych atutów gry - DIALOGI. Ciekawe, z dowcipem, aż przyjemnie się je czyta. Przekleństwa, których jest tutaj multum w ogóle nie przeszkadzają, tylko wspomagają sam dialog. Rozmowy z Talarem, Baraniną, czy też Kalksteinem nie raz wywołały u mnie wybuch śmiechu (szczególnie Kalkstein :mrgreen: ). Coś niesamowitego po prostu xD.
Baldur miał potwory pojawiające się podczas spoczynku, Morrowind skrzekacze, a Wiedźmin ma topielce o_O . Na początku fajnie - bo niemalże darmowe PDeki. Potem też fajnie - bo darmowe składniki mikstur, i to te które są najpotrzebniejsze w grze - rebis i vitriol. Owszem, też przez jakiś czas używałam tasiemki odganiającej utopce i topielce, ale z czasem walka z uciekającymi stworami była jeszcze bardziej męcząca jak z tymi nieuciekającymi, toteż wywaliłam tę nieszczęsną wstążeczkę xD. Więc jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło //zaskoczony
Jedyną rzeczą, jaka mnie naprawdę denerwowała w Wiedźminie, to wyłączanie gry podczas autozapisu. Nie zdarzało się to zbyt często, ale potrafiło naprawdę rozjuszyć.

(Uwaga, bo w podsumowaniach zawsze piszę o tym, o czym zapomniałam wspomnieć wyżej xD).
Reasumując - Wiedźmin to kawał porządnej roboty. Zarzut, jakoby bez znajomości sagi fabuła się nie kleiła jest, nie przebierając w słowach, z dupy wzięty i jako osoba nie znająca sagi, tylko to potwierdzam. W grze można spotkać wiele fajnych postaci i każda z nich z czymś nam się kojarzy oraz może czymś zainteresować, co sprawia, że nie są one jednowymiarowe. Bardzo udany system rozwoju postaci i kierowania jej poczynaniami daje graczowi możliwość dostosowania wiedźmina do swoich wymagań i pomysłu na sposób grania. Oczywiście, nie obyło się bez błędów i potknięć, jednak to w ogóle nie zmniejsza grywalności, jaką bez wątpienia ma ta gra.

Podsumowanie w telegraficznym skrócie:
Plusy:
- Grywalność
- Wciągająca fabuła
- Dialogi
- Dobrze rozwiązany sposób rozwoju postaci
- Ciekawi NPCe
- Muzyka
- Wiele fajnych nawiązań do czasów dzisiejszych
- Tyłek wiedźmina

Minusy:
- Wywalanie z gry podczas autozapisywania
- Ograniczenie terenu po którym można się poruszać
- drobne błędy w grafice

Ocena: hmmm 8+/10, bo minusów jest mało, ale są one, hm, poważne xD
_________________
"Nie tak to trudno zostać filozofem, jak waszmość pan rozumiesz: chwal tylko, co drudzy ganią, myśl jak chcesz, byleby osobliwie,
kiedy niekiedy z religii zażartuj, decyduj śmiele a gadaj głośno; przyrzekam, iż ujdziesz wkrótce za wiellkiego filozofa..."
"Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki" Ignacy Krasicki
 
 
Jander 
Nonholik


Posty: 6189
Skąd: Kolabo. miasto Tichy
Wysłany: 2008-02-27, 20:15   

LOST: Via Domus
jUbi Soft przeniósł znany prawie wszystkim serial na ekrany komputerów i telewizorów - jako że konsoli next-gen jeszcze nie posiadam to musiałem zadowolić się wersją na pc, której minimalne wymagania ledwo spełniałem.
I tu się zaczął kłopot - niby gra obsługuje moją kartę graficzną, ale mimo to grafika się kaszaniła - część tekstur była idealnie gładka i kompletnie biała - np. w scenach na plaży wszystko miałem białe, więc było mało przyjemnie, a inną lokację miałem prawie całkowicie z tego powodu ciemną. Ale mimo tego błędu i grania na minimum, muszę przyznać, że grafika jest bardzo ładna, aż chce się eksplorować Wyspę...
No właśnie - eksploracja wyspy. W tej kwestii autorzy poszli na całość - tylko że w drugą stronę. Zero free-roamingu, lokacje liniowe do bólu, dialogi tak samo. Jest kilka lokacji znanych z serialu - plaża, właz, kilka stacji, Czarna Skała. Dwie większe lokacje, w których musimy podążać za drogowskazami, ukrywając się przed czarnym dymem - jeśli źle się trafi do gra wraca nas na nasze miejsce. Innym pomysłem są jaskinie, w których musimy chodzić z zapaloną pochodnią i szukać wyjścia, unikając przepaści i uważając, by nie pozostać na długo bez światła.
Zagadki, a raczej zagadka - praktycznie jedna na całą grę, polegająca na logicznym układaniu napięcia w urządzeniach - jedyne co je różni to poziom trudności.
Fabuła - jesteśmy jednym z pasażerów lotu 815, budzimy się z amnezją i próbujemy poznać swoją przeszłość poprzez flashbacki, które są minigierką - musimy zrobić w trakcie krótkiej sceny zdjęcie, które przypomni nam naszą przeszłość. Pomysł niezły, ale wykonanie fatalne - musimy trafić ostrość i przybliżenie co do milimetra, w pewnych momentach jest to bardzo trudne i po prostu pstrykałem seryjnie zdjęcia. Poznajemy przy okazji Lostowe tajemnice, jednak w gruncie rzeczy nic istotnego się nie wyjaśnia - dowiadujemy się co takiego przyciąga metalowe przedmioty w stacji bohaterów, jednak bez rewelacji. Ciekawsza jest historia bohatera i to. co z tego ewentualnie wynika w wydarzeniach na Wyspie. Możemy poczuć, że ratujemy świat wpisując co 108 minut liczby(nie sprawdzałem co się stanie jeśli się tego zaniecha ;) ).Zakończenie jest bardzo dziwne, trochę mówi nam o możliwościach wydostaniach się z Wyspy - ale z drugiej strony podobno gra nie należy do kanonu, a więc nie należy jej traktować jako uzupełnienie serialu. Więc nie wiem czy mam traktować to poważnie... Ale zwrot akcji co najmniej ciekawy :)
Postaci - spotkamy bohaterów naszego serialu, część z nich ma podłożone głosy właściwych aktorów(Sayid, Claire, Ben, Desmond, chyba Juliet i Kate i może jeszcze ktoś). Nie dowiadujemy się o nich nic, czego nie wiedzielibyśmy z serialu, niestety.
Gra jest bardzo filmowa i tak samo krótka - po jakichś 3-4h oglądamy zakończenia, jest kilka extrasów, ale można je spokojnie zdobyć w trakcie gry, zresztą to tylko artworki.
Podsumowując - zmarnowany potencjał, polecam fanom Losta - te kilka godzin jest całkiem przyjemnych, wciągnęła mnie próba rozwiązania zagadki głównego bohatera i Wyspy. Kto nie chce zagrać może zobaczyć przejście całej gry razem z fabułą na youtube.
Powstrzymuję się od oceny grafiki, gdyż na moim kompie była kaszanka.
Ocena 6/10

zalety:
- klimat Losta
- niezła fabuła
- muzyka

wady:
- czas gry
- liniowość
_________________
www.lovage.soup.io
 
 
Olisiątko 


Posty: 819
Skąd: Izolatka
Wysłany: 2008-03-21, 18:55   

Call Of Duty 4 : Modern Warfare


Spóźniona recenzja ale spora ilośc zajeć uniemożliwiła mi wcześniejsze zagranie w pełnym wymiarze. Coś za coś.

Seria CoD ma długa i chlubną tradycję (poza cześcią trzecią która została wydana, wbrew wszelkiej logice, tylko na konsole), która nagle zrobiła zwrot o 180 stopni i zmieniła teatr działan z 2WŚ na współczesne pole bitwy wraz z całym dobrodziejstwem inwetnarza. Jak wyszło? Zajebiście dobrze!
Ok, odpalamy grę, tworzymy profil, ustawiamy jak chcemy i klikamy by rozpaczac grę. Tutaj fani się zdziwią, zamiast pola wyboru poziomu trudności od razu zostajemy rzuceni w trening. Pomyłka? Nie. To tylko świetnie wpleciony w grę sposób wybrou trudnosci jak i trening zarazem. Ot, przebiec jak najszybciej przez swoisty plan ćwiczeń wzorowany na sporym statku. Od czasu w jakim to zrobimy zależy sugerowany poziom trudności gry. Jeśli ten nam nie odpowiada, możemy go zmienić. Ale nie bądźmy przesadni, gra na janwyższym poziomie daje w kość ostro. Wziąłem sugerowany mi średni poziom trudności a i tak zdarzyło mi się zginąć kilka razy. Wprowadzenie - wielki plus. A podróż samochodem kiedy niewiemy co sie z nami stanie - naprawdę, swietna. Polecam choćby dla tych pierwszych 10 minut gry!

Fabuła w sumie dość oczysista w XXI wieku. Jakz awsze to wyznawcy Mahometa są źli a USA i spółka dobrzy. Nie chce anrzekać,a le chciałym się wcielić w terrosystę i skopać dupy świątojebliwym redneckom zza oceanu. Widać, ze autorzy obejrzeli kilka filmów wojennych (mają pozatym dużo doświadczenia) i wzieli z nich sporo wątków. Jakoś niezbyt mi przypadł do gustu gość wzięty żywcem z Behing Enemy Lines ale pozatym abrdzo dobra robota.

Co jest piękne i najważniejsze w grze to misje. A te sa stworzone wzorowo. Intensywne, duże, zrożnicowane... zakochałem się w misji w któej cofamy się w przeszłośc i jako młody Price mamy za zadanie przedostanie się do strefy Czarnobyla i zabicie pewnego złego gościa. Klasyczna misja skradankowa, zrealizowana w świetny sposób. Póxniejszy strzał ze snajperki jest wart conajmniej dwóch piwa dla autorów. Pozatym każda misja dostarcza emocji i jest mocno intensywna. Aż chce się więcej i więcej...

Ale niestety. Nie jest tak dobrze, gra jest zdecydowanie za krótka! A ciągle chce się wiecej i pomimo dramatycznej i świetnej końcówki ( ! ) chce się więcej! To tak jaky adrenalina była tłoczona cały czas w żył aż człowiek się od niej uzależni.

Co do grafiki to mogę powiedziec jedynie, ze jest bardzo dobra, ragdolle, rozmycia, depth of field i wszelkie luksusy. Mój GF 8800GT aż skwierczał i piszczał z zachwytu. Podobnie z muzyką. Naprawdę wpasowywuje się w klimat i tempo gry. Sam OST plasuje sie narówni z tym z Black Hawk Down. Jest tez mił akcent dla fanów - dźwięk alarmu jest taki sam jak z CoD 1 i 2.

No cóż, łatwiej zjechac grę niż chwalić. Więc krótkie podsumwoanie - dla tych co lubią FPS - pozycja obowiazkowa. Dla tych co nei lubią - zagrac labo idźcie się powiesić ;p


OCENA: 9/10

Plusy:
Misje
Grafika
Muzyka
Miodnosć
Poprawione niekonsekwencje znane z 1 i 2

Minusy:
Za krótka!
_________________
All the ways you wish you could be, that's me.
I look like you wanna look.
I fuck like you wanna fuck.
I am smart, capable, and most importantly, I am free in all the ways that you are not.
 
 
Prev 
Wina Korwina


Posty: 751
Skąd: Z Twojego ekranu
Wysłany: 2008-08-26, 00:50   

"Mass Effect"
No, to teraz kiedy przeszedłem tą grę wzdłuż i wszerz i normalnie nie ma tam już nic co by mnie jeszcze mogło zaskoczyć mogę napisać reckę.
Po pierwsze - praktycznie wszystko przeszedłem na wersji spolszczonej (dubbing), ponieważ uważam że jest zrobiony bardzo dobrze i w sumie niewiele różni się od wersji angielskiej, po za natężeniem przekleństw w naszej wersji, w czym szczególnie króluje jedna z postaci (Kto grał powinien się domyślić już na samym początku xD). Natomiast w moich oczach te przekleństwa nadają grze wyrazistości, jak wszystko wokół się wali to nie ma "Ojej, chyba czas ruszać", tylko "Spie*dalamy stąd do ku*wy nędzy!". Jak dla mnie jest to duży plus, ale bardziej wrażliwych może razić.
Po drugie - wątek fabularny. Dość długi jak na robione współcześnie gry (nostalgia za baaardzo długim Morrowindem i łezka za jego słaby cień - Obliviona) i naprawdę ciekawy. Ale cóż... Co kto lubi, ja po prostu gustuję w klimatach SF i ten wątek mi bardzo podpasował, na uwagę zasługuje również konstrukcja naszych towarzyszy (ogólnie 6, na każdą misję możemy brać 2). Każdy diametralnie się od siebie różni:
Uwaga, mogą być małe spoilery dotyczące charakterystyki postaci
Porucznik Kaidan Alenko - Biotyk (umiejętność odkształcania przestrzeni i czasu) po dość ciężkich przejściach, a mimo to altruista i idealista. Wierzy w to co robi i robi to dobrze albo w ogóle.
Sierżant Ashley Williams - Głęboko wierząca, bardzo rodzinna patriotka. Kobieta, którą bardzo trudno złamać, nieprzestępna, nieufna wobec obcych ras (chodzi o inne rasy w kosmosie). Wierzy w ludzkość i jej świętą misję podboju kosmosu.
Garrus Vakarian - Jeden z obcych, jak dla mnie najciekawsza postać. Oficer dochodzeniowy, który ma dość blokujących go przepisów, chce działać tak jak on uważa za słuszne. Mimo że wydaje się miły i spokojny, tak naprawdę jest bezwzględny, nie ma litości dla zdrajców. Bardzo ceni wolność działań i postępowania.
Urdnot Wrex - Kolejny obcy. Najemnik, w dodatku jeden z najlepszych jakich galaktyka widziała. Mimo ostrego języka i gruboskórności przeżywa tak naprawdę wiele rozterek. Jest weteranem przegranej wojny o przetrwanie swojej rasy, wypalonym żołnierzem, którego zdradził własny ojciec. Ma bolesną przeszłość, skupia się na teraźniejszości i ma gdzieś przyszłość.
Liara T'soni - Pani doktor, specjalistka od badania wymarłego, galaktycznego imerium Protean. Mimo że jest słodziutka i fajniutka, jest najnudniejszą postacią. Całe życie spędziła w ruinach, co spowodowało że nie lubi dużych zbiorowisk, woli być sama. Nie widać u niej zaangażowania w misję, ale widać fascynację starożytną cywilizacją i... Postacią, którą gramy (niezależnie od płci jest to osoba, z którą można rozwinąć wątek romansu :P ).
Tali'Zorah nar Rayya - Mimo że postać jest niezbyt interesująca, to rasa z której się wywodzi wprost przeciwnie. Quarianie - bo tak się nazywają stworzyli Gethy - myślące maszyny, które są naszymi wrogami w grze. Wyparci przez nie ze swych ojczystych planet musieli zamieszkać we flotylli. Tali, odbywa swoją pielgrzymkę, która ma na celu sprawdzić przydatność każdego quarianina. Musi znaleźć coś wartościowego dla wspólnoty, wtedy może wrócić, sam system społeczny quarian jest dziwnie zbliżony do komunizmu (włącznie z nadrzędnością wojska nad rządem).
Koniec
Od nas zależy z kim chcemy wykonać poszczególną misję. Misje poboczne są natomiast słabe, w większości wyglądają tak samo i szybko nudzą, nic do gry nie wnoszą, ale... Zawsze jakieś urozmaicenie. Pojawia się lekki wątek romantyczny, który odpowiednio poprowadzony kończy się wiadomo czym.
Po trzecie - grafika. Bardzo ładna, opcjonalne dodanie rozmycia (na przykład podczas biegu) dodaje ogromnego realizmu, ale efekt ziarna na obrazie (również opcjonalnie) daje wrażenie jakbyśmy oglądali film, a nie grali. Grafa więc stoi na bardzo wysokim poziomie.
Muzyka - jeden z największych atutów tej gry. Przez całą grę przewija się muzyka zarówno instrumentalna, jak i elektroniczna fenomenalnie skomponowana - szczególnie w przerywnikach filmowych. Ewidentnie chcę mieć soundtrack z tej gry i nic mnie nie powstrzyma, a poniżej 3 próbki:
Próbka 1
Próbka 2
Próbka 3 (muzyka końcowa)
Po czwarte - Uzbrojenie i amunicja. Ogromny wybór, większość rzeczy jest robiona przez 10-12 różnych glaktycznych koncernów, różnią się jednak siłą w zależności od generacji danej broni/zbroi. Możemy modyfikować pancerze dodając do nich moduły, możemy modyfikować broń w ten sam sposób, a także zmieniać rodzaje amunicji zarówno sobie, jak i towarzyszom.
Po piąte - nasza postać. Początkowo wybieramy naszą płeć, następnie przeszłość. Po tym klasę i wygląd czyli standard. Następnie w zależności od wybranej klasy rozwijamy umiejętności i z każdym wyborem decydujemy czy chcemy być idealistą czy renegatem. Czyli po prostu RPG.
Ostatnie - gra jest tylko pierwszą częścią z całej trylogii, więc robi nam smaczka na więcej xD

Ocena: 9.5/10
+
Muzyka
Grafika
Nasi towarzysze broni
Fabuła
Ekwipunek
Wciągające :))

-
Misje poboczne --_-
Bugi, trza na patche czekać
Trochę ubogi system rozwoju umiejętności
_________________
Zapraszam na bloga - http://wirtokracja.blogspot.com/
I zawsze tak wypadnie, że ten, kto ci nie jest przyjacielem, żądać będzie od ciebie neutralności, a ten kto ci jest przyjacielem, żądać będzie otwartego wystąpienia z bronią. - N. Machiavelli
 
 
Prev 
Wina Korwina


Posty: 751
Skąd: Z Twojego ekranu
Wysłany: 2008-09-01, 15:25   

"Stalker: Cień Czarnobyla"
No i wsio. Grę przeszedłem 2 razy, żeby nie było. I szczerze mówiąc urzekła mnie, stała się obok Path of Neo i Assassin's Creed jedną z moich ulubionych gier. Może nie chodzi tu nawet o jakąś jej niesamowitą innowacyjność, ale o klimat skażonego, postapokaliptycznego świata. No ale ma ona rzecz, której brakowało mi w Falloutach - grafikę i widok z pierwszej osoby, nareszcie... Zawsze fascynowała mnie legenda Czarnobyla i tajemniczość tego niewidzialnego mordercy - promieniowania :P
Ta gra więc tym bardziej do mnie trafiła. Bardzo podoba mi się złożony świat z różnymi frakcjami Stalkerów, o których to niżej wszystko wyjaśniam.
wiki napisał/a:
Słowo S.T.A.L.K.E.R. to skrót powstały ze słów: Scavenger (Padlinożerca), Trespasser (Intruz), Adventurer (Wędrowiec), Loner (Samotnik), Killer (Zabójca), Explorer (Badacz) oraz Robber (Rabuś).

Cała akcja gry toczy się w roku 2012. Po katastrofie z 1986r. Zona (strefa wokół elektrowni) była zamknięta i kontrolowana przez wojsko. Ale 26 lat po niej w Zonie zarejestrowano kolejny potężny wybuch, niedługo potem jeszcze jeden. Zaczęli się pojawiać ludzie, którzy z Zony przynosili przeróżne artefakty o niespotykanych dotąd właściwościach. I tak oto rozpoczęła się wielka imigracja, pojawili się Stalkerzy, którzy w tym nieprzyjaznym i śmiertelnie niebezpiecznym środowisku chcieli się na artefaktach obłowić. Ale okazało się że w Zonie można spotkać więcej niebezpieczeństw niż się spodziewali. Mutanty, anomalie, bandyci, skażenie, ciągłe wojny. Zona stała się największym i najbardziej krwiożerczym współczesnym El Dorado.
Trzeba jednak uważać, gdyż nie panuje tam totalne bezprawie, właściwie wyróżnić można kilka frakcji:

* Powinność (ros./ukr. Долг) - frakcja, która umożliwia graczowi przyłączenie się w swoje szeregi. Jest to organizacja paramilitarna skupiająca w swoich szeregach zarówno byłych wojskowych (gen. Woronin, płk Pietrienko) jak i stalkerów weteranów. Frakcja ta znana jest z dyscypliny oraz doskonałego wyszkolenia swoich członków. Posługują się kodeksem honorowym, który zabrania im sprzedawania artefaktów komukolwiek spoza Zony. Powinność wszystkie artefakty oddaje naukowcom. Najważniejszym celem dla nich jest odizolowanie Zony od świata zewnętrznego przez co pozostają w ciągłym konflikcie z frakcją Wolność. Według niepotwierdzonych pogłosek Powinność ma cichy układ z armią, od której regularnie otrzymuje dostawy broni, amunicji oraz niezbędnego wyposażenia. Swoją główną kwaterę mają w Barze. W stosunku do gracza nastawieni neutralnie (wrogo, jeżeli gracz należy do grupy Wolność).

* Wolność (ros. Свобода, ukr. Воля) - frakcja, która (jak Powinność) umożliwia graczowi wstąpienie w swoje szeregi. Jest to grupa anarchistów uważających, że dostęp do Strefy powinien mieć cały świat, a nie tylko wojsko i naukowcy. Jakkolwiek doskonale wyposażeni (posiadają broń snajperską i granatniki) to wewnętrzna organizacja oraz wyszkolenie są dużo gorsze niż w Powinności. Są w ciągłym konflikcie z frakcjami Powinność, Monolit oraz wojskiem. Swoją główną kwaterę mają w Magazynach Wojskowych. Do gracza są nastawieni neutralnie (wrogo, jeżeli gracz należy do grupy Powinność).

* Bandyci - kryminaliści którzy przybyli do Zony, by uciec przed prawem, handlować artefaktami lub bronią. Trudno ich określić mianem stalkerów, ponieważ nie poszukują artefaktów samodzielnie lecz aby je zdobyć nie wahają się okradać i zabijać innych stalkerów. Z reguły występują w kilkuosobowych grupach, słabo uzbrojeni i opancerzeni. Jednak nawet pośród nich można spotkać prawdziwych mistrzów - weteranów kryminalnego rzemiosła. W stosunku do gracza są wrogo nastawieni (neutralnie, jeżeli gracz należy do grupy Wolność).

* Najemnicy - najbardziej tajemnicza frakcja w grze, w której istnienie powątpiewa większość osób w strefie. Nie wiadomo, gdzie mają główną siedzibę. Działają na zlecenie (np. zabójstwa lub strzeżenie danej lokalizacji lub miejsca). Za wykonanie zadania biorą artefakty lub pieniądze. Są dobrze uzbrojeni i doskonale wyszkoleni. Bez trudu mogą poradzić sobie z dużo liczniejszym przeciwnikiem. Do gracza są nastawieni wrogo (neutralnie, jeżeli gracz należy do grupy Wolność).

* Wojsko - zawodowi żołnierze. Strzegą granic Zony przed stalkerami i mutantami, patrolują również drogi nieopodal granicy. Niektóre oddziały są wysyłane w głąb Zony jako misje ratunkowe czy w celu wzmocnienia placówek. Z reguły stacjonują i poruszają się w zwartych grupach po kilku lub kilkunastu ludzi. Dobrze uzbrojeni i wyszkoleni (zwłaszcza wyborowe oddziały SPECNAZ-u). Nie należy ich atakować o ile nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. W stosunku do gracza jak i wszystkich innych frakcji w grze nastawieni wrogo.

* Wojskowi stalkerzy - specjalnie wyszkoleni stalkerzy na usługach armii. Ich zadaniem jest zbieranie informacji o Zonie, oraz wykonywanie map. Bardzo dobrze uzbrojeni i opancerzeni. Działają w pojedynkę lub małych grupach do 5 osób. Wojskowi stalkerzy nie pozwalają innym zbliżać się do siebie. Widząc innych stalkerów strzelają bez ostrzeżenia. Do gracza nastawieni wrogo.

* Monolit - frakcja posiadająca wszelkie cechy sekty religijnej. Jej członkowie wierzą w istnienie ewoluującego kryształu pochodzenia pozaziemskiego - Monolitu, który znajduje się w ruinach zniszczonego reaktora. Jest to najpotężniejsza frakcja w całej grze. Przez większość uważani za obłąkanych. Zastanawiający jest fakt, że członkowie Monolitu mogą przebywać w polu emisji psionicznych i są odporni na ich działanie. Swoją główną siedzibę mają w Prypeci. Do gracza jak i do wszystkich innych frakcji w grze nastawieni wrogo.

* Naukowcy - naukowcy oraz pracujący dla nich stalkerzy (tzw. ekostalkerzy), badający naturę Zony, jej zachowanie, anomalie oraz zwierzęta. Swoją bazę mają w bunkrze w Jantarze, gdzie nie ma wstępu żaden stalker. Można u nich sprzedawać artefakty, pomijając przy tym pośredników. Są słabo uzbrojeni i opancerzeni. Wobec gracza są przyjaźnie nastawieni (wrogo, jeżeli gracz należy do grupy Wolność).

* Samotnicy - stalkerzy, nie należący do żadnej grupy. Przeszukują Zonę sami, gdyż uważają, że w grupie marnuje się cenny czas, oraz, że są mniejsze dochody ze znalezionych artefaktów. Niektórzy zaś po prostu lubią samotność. Są uzbrojeni i opancerzeni w różnym stopniu. W stosunku do gracza mają neutralne nastawienie.

* Handlarze - ludzie którzy przybyli do Zony aby zarobić. Handlują wszystkim czym się da: bronią, wyposażeniem, informacjami. Można u nich dostać różne zlecenia, za które można otrzymać pieniądze, wyposażenie lub artefakty. Są pośrednikami między ludźmi przebywającymi w Zonie a światem zewnętrznym. W stosunku do gracza mają neutralne nastawienie.

Nasz bohater zostaje cudem uratowany z trupiarki, ciężarówki przewożącej ciała zabitych Stalkerów. Ma przy sobie palmtopa z jednym głównym zadaniem - Zabić Strieloka. Kim jest ów Strielok dowiadujemy (lub nie, to już zależy od nas) się w czasie gry, mogę tylko powiedzieć że dla mnie było to dość... Szokujące. Mało kto by się tego spodziewał xD
Jako że mamy na ręce znamię martwego, który znów znalazł się wśród żywych dostajemy ksywę Naznaczony i ruszamy w głąb Zony wyjaśnić kilka spraw.

Podoba mi się również ilość broni dostępna w grze i realizm strzelania z nich. Pocisk nie zawsze (dobra, praktycznie nigdy) nie leci w środek krzyżyka, a niektóre bronie mają tendencje do nagminnego zacinania się, na przykład gdy stoimy twarzą w twarz z przeciwnikiem... Irytujące. Oczywiście razem z różnorodnością broni jest różnorodność amunicji, artefaktów (które potrafią nieco zmieniać nasze statystyki) i pancerzy (jedne chronią doskonale przed kulami, inne przed promieniowaniem, a jeszcze inne są zbalansowane). No i pancerze się zużywają, co jest również niezwykle wkur... Irytujące gdy jesteśmy w Prypeci i do najbliższego punktu handlu mamy hohoho do przejścia.

Na temat grafy się nie wypowiem, bo niestety moja karta nie udźwignęła najwyższych wymagań, ale mimo wszystko jest zadowalająca, na tyle że nie przeszkadza w graniu. A to dla mnie jedna z najważniejszych, jeśli nie najważniejsza cecha gry.

Muzyka - nie zauważyłem. Klimat miał być mroczny, ciężki i miał stwarzać poczucie beznadziejności. Muzyka tu nie pasuje. Za to cała gama komend słyszanych przez nas, na przykład podczas strzelaniny urozmaica rozgrywkę:
- Wolność, tu dowódca powinności. Nie macie prawa przebywać w centrum Zony, natychmiast ją opuśćcie.
- Zachciało ci się bawić w dowódcę? Bierzemy ich chłopaki!
I rozpoczyna się morderczy ostrzał. Miodzio xD

Zasadniczo nie mam grze totalnie nic do zarzucenia, po za kilkoma drobnymi błędami, bugami to jest w porządku. A jeśli prequel "Stalker: Czyste niebo", który wychodzi już za 4 dni ma być jeszcze lepszy... To będzie cudeńko, już z resztą zamówione :P

Ocena: 9.0/10 (bo nie miałem najlepszej grafy --_- )

+
Wspaniałe odwzorowanie Zony
Klimat
Realizm użytkowania broni
Mroczna i cholernie tajemnicza fabuła z niebanalnymi zakończeniami wątków
Zaskakująco długa, po grze aż można odetchnąć
Czarnobyl, Prypeć, elektrownia *-*

-
Kilka poprawek trzeba, nawet po zainstalowaniu patcha są niedociągnięcia
Trochę za mały wpływ gracza na otaczający go świat (system A-life), co ma być poprawione w Czystym Niebie
I wsio, nie będę bezcześcił reliktu, jakim stał się dla mnie Stalker :)
_________________
Zapraszam na bloga - http://wirtokracja.blogspot.com/
I zawsze tak wypadnie, że ten, kto ci nie jest przyjacielem, żądać będzie od ciebie neutralności, a ten kto ci jest przyjacielem, żądać będzie otwartego wystąpienia z bronią. - N. Machiavelli
 
 
Olisiątko 


Posty: 819
Skąd: Izolatka
Wysłany: 2008-11-12, 19:27   

FALLOUT 3

Future Imperfect
Parę słów wstępu. Jako fan(atyk) Fallouta bardzo trudno jest mi napisać recenzję gry na którą czekałem 10 lat i co roku nadzieja malała. Aż Bethesda ogłosiła pracę nad trzecią częścią. Wtedy też pojawiły się dwa fronty fanów - Ci którzy uważali to za cud, i Ci co uważali to za herezję. Ponieważ byłem gdzieś po środku, z lekkim nastawieniem na herezję, teraz trudno mi grę ocenić.
Dlatego dam dwie oceny - ocenę gracza i ocenę fana.

War, war never changes...
Wszystko zaczyna się w Vault 101 (Ci którzy uważają, ze należy grac w PL wersję proszeni są o zabicie się do razu oszczędzając mi roboty) na wschodnim wybrzeżu USA w roku 2277. Wtedy to się rodzimy. Dosłownie, obserwujemy swoją przygodę już od chwili narodzin (co stanowi świetny sposób na bardzo naturalny wybór płci, imienia oraz twarzy (co ma odbicie w twarzy naszego ojca, pierwszej osoby z którą mamy kontakt i wokół ktorej kręci się fabuła)).
Następnie przechodzimy przez fazę raczkowania (nauka sterownia oraz wybór statystyk S.P.E.C.I.A.L.), dostajemy naszego własnego PIPBOYA 3000 na 10 urodziny oraz bierzemy test G.O.A.T. który decyduje (w formie pytań) o naszych umiejętnościach (można zmienić na takie jakie nam odpowiadają oczywiście). Pewnego dnia wszystko trafia szlag, cały Vault jest w chaosie a nasz ojciec zniknął. Na tym opiera się fabuła - wydostaniu się z Vault 101, odszukaniu ojca i dokończenia Jego projektu naukowego.

Główny wątek nie może nawet się równać z rozmachem znanym nam z F1 i F2. Jest prosty jak konstrukcja cepa, prostolinijny i brak mu rozmachu. Dodatkowym minusem jest fakt, iż po jego zakończeniu nie można kontynuować dalszej eksploracji świata... kretynizm.

Garden of Eden Creation Kit
Po krotce kwestie techniczne. Gra bazuje na silnie podrasowanym silniku Obliviona i wygląda wprost... świetnie! Spory, opracowany w najmniejszych szczegółach świat z masą miejsc do zwiedzania i tym czymś co sprawia, ze chce się iść dalej, za następne wzgórze żeby sprawdzić co tam jest i jakie jeszcze cuda przygotowali twórcy. Ruiny, bazy wojskowe, miasta, zwykłe domy, jaskinie, Vaulty, kratery po bombach, supermarkety... jest tu dosłownie wszystko! I wszystko odmienne, zaskakujące, z własna historią któą można odkrywać, badać i wykorzystywać.
Efekty graficzne są świetne, wybuch głowicy nuklearnej jest odwzorowany wprost świetnie, wybuchy, strzały, zgony... wszystko bardzo, bardzo sugestywne i cieszące oko.
Do muzyki nie mogę się doczepić, aczkolwiek jakoś nie wpada w ucho, znika w tle. Plusem jest tu możliwość słuchania radia GNR które nadaje newsy i muzykę. Bardzo fajnie zrobione, choć DJ (Three Dog) bywa wkurzający ze swoim wyciem.

Ogromnym problemem są przeróżnego rodzaju bugi, zwisy, restarty itp problemy techniczne. Bethesda ma chyba jakąs politykę wypuszczania gier wadliwych i dopiero naprawiania patchami...

Water Chip
Spluwy i walka. Niestety minus za mały wybór standardowych broni (są jeszcze unikalne i takie które można samemu zrobić). Big guns można policzyć na palcach jednej dłoni ślepego stolarza. Gdzie Bozar, CKMy albo choćby bronie wsparcia?! Trochę lepiej jest ze Small Guns ale też mało. Dwa rodzaje pistoletów, jeden SMG, dwie wariacje karabinu, dwa shotguny i dwie spluwy dalekiego zasięgu... no sorry, nawet nie ma Gaussa ani .223! Zwykłego kałacha chociaż by dali... Podobnie z Energy Weapons.
Przy Energy Weapons musze się doczepić brzydkiego designu broni, wyglądają raczej jak pistolety na wodę niż spluwy które zmieniają wrogów w kupkę popiołu. W F1 i F2 Plasma Rifle wyglądał słusznie i takąż miał moc. Tutaj wygląda jak prezent pod choinkę dla 6latka.

System walki oparty jest na autorskim systemie V.A.T.S. który musiał zostać wprowadzony gdyż ciężko sobie wyobrazić turową walkę w trybie FPP/TPP w jakim toczy się gra. Polega to na tym iż w można włączyć pauzę podczas której wydając Action Points można przycelować w poszczególne części ciała przeciwnika. Niestety ma to sporą wadę - pkt akcji starczą na 204 strzały a na resztę przeciwników trzeba już używać własnego refleksu, osłony i tego wszystkiego co znamy z gier FPS... zero taktyki znanej z F1, F2 i, przede wszystkim, Tacticsa.
Dodatkowo walka bronią do walki wręcz jest praktycznym bezsensem gdyż do wroga najpierw trzeba dobiec (pod pełnym obstrzałem) lub się ew zakraść a dopiero wtedy (nadal pod obstrzałem) można niemilcowi przywalić w nos... Nie badałem dokładnie tego, skończyło się na paru próbach, więc w przyszłości może zdanie zweryfikuję.

Mimo wszystko, walka jest emocjonująca i daje frajdę, zwłaszcza strzelanie ze snajperki (duże przestrzenie, ruiny... marzenie dla snajpera). Jeśli ktoś pogrywa na zmianę w RPG i FPSy, będzie się czuł jak w niebie, tylko czasami przeklinając.

The Wasteland Survival Guide
Questy poboczne są o wiele ciekawsze niż główny watek,a le tez jest ich dośc mało (łącznie 17), na szczęście zwykle są długie i interesujące (zwykle też przeciągają nas po całej mapie co jest plusem). Dodatkowo jest sporo jeszcze bardziej pobocznych questów które nie są zapisywane w PIPBOYu (jedynie jako notatki) i które daje się szybko rozwiązać za jakaś małą nagrodę. Poza tym są misje które się nie kończą np. można dostarczać przedwojenne książki dla Brotherhood Of Steel albo przedwojenną technikę za Stimpaki itd. Bardzo fajne.

Muszę się doczepić do znacznego ograniczenia dwóch rzeczy które tworzyły klimat w poprzednich częściach - mroczny klimat i możliwości gracza. Absolutny brak dealerów stojących na każdym rogu, burdeli (naliczyłem ze 2 prostytutki tylko!) i przygnębiającego klimatu rozkładu znanego choćby z New Reno...
Co do możliwości to są średnie. Nie ma nawet hazardu, nie wspominając o graniu w pornosie czy choćby przerzucaniu gnoju! Twórcy trochę to zrekompensowali dając nam możliwość wysadzenia jednego miasta w powietrze i wystrzelenia rakiety międzykontynentalnej z głowicą nuklearną, ale to są tylko chwilowe rozrywki. Tak samo ograniczenie pojazdów do zera ( ! ) jest krokiem w tył...

War, War never changes... or maybe?
Z powyższego tekstu można by wywnioskować, ze gra jest słaba. A jest wręcz na odwrót. Ta gra wciąga jak chodzenie po bagnach, daje ciągłą zabawę i chęć do dalszej gry. Szczególnie dla kogoś kto nie miał styczności z poprzednimi, doskonałymi, częściami.
Dla fana... no cóż... pozostają nam mody i edytory do F2. Scena Fallouta jest nadal jedną z silniejszych w sieci.


Plusy
FALLOUT !!!
Świat
Wciąga
Questy poboczne
Grafika
Sporo fajnych rozwiązań związanych z mechaniką

Minusy
Dostępna dla każdego debila który nie grał w poprzednie czesci, przejdzie trójkę, powie, ze debilne i wróci grać w CSa albo inne gówno.
Mało nawiązań do poprzednich części
Za mało taktyczna walka
Niedoróbki techniczne
To jednak nie ten Fallout jakiego pamiętamy...

Ocena dla gracza - 9/10
Ocena dla fana - 3 albo 8, zależy od poziomu fanatyzmu

Moja prywatna ocena - 8
_________________
All the ways you wish you could be, that's me.
I look like you wanna look.
I fuck like you wanna fuck.
I am smart, capable, and most importantly, I am free in all the ways that you are not.
 
 
Prev 
Wina Korwina


Posty: 751
Skąd: Z Twojego ekranu
Wysłany: 2008-11-29, 19:30   

Supreme Commander

Kupiłem tą grę z zamiarem grania sobie w nią w wolnych chwilach (nie zamiast robienia czegoś, tylko w przerwach między robieniem czegoś), jako że to strategia pomyślałem że nie będzie zbyt wciągające. Po batalii z moim kompem żeby ją odpalić (tak, zgadliście, jebane Electronic Arts --_- ) okazało się że jest tak jak przewidywałem. Gra mnie nie wciągnęła, a nawet momentami nudziła. Ale... Z każdą kolejną kampanią coraz ciężej było się od niej oderwać, SC nabiera smaczku w miarę jak się gra, więc lepiej jej nie oceniać po pierwszych 3-5 godzinach.

W samej grze mamy do wyboru 3 frakcje, które możemy pokierować do zwycięstwa

UEF (United Earth Federation) - z ruin dawnego imperium Ziemi powstało UEF, niedobitki chcą odzyskać dawną siłę imperium i zrobią wszystko by to osiągnąć. Wybudowanie "Black Sun", potężnej maszyny (ale nie zdradzę jej przeznaczenia :P ) ma doprowadzić do całkowitego zwycięstwa ziemian.

Cybranie - Jeszcze przed upadkiem Imperium Ziemi stworzono symbioty - ludzi, którym wczepiono implanty sztucznej inteligencji. Symbioty chciały coraz więcej praw i wolności na co Imperium się nie zgadzało i zaczęło ich zniewalać. Cybranie uciekli więc do innego układu i postanowili walczyć o swoją wolność, ich jedyny cel to oswobodzić wszystkich swoich braci i siostry.

Aeoni - Ludzie, którzy zaczęli się opierać na technologii i filozofii starożytnej rasy zamieszkującej niegdyś galaktykę. Podążają za czymś, co nazywają "Drogą" i to właśnie każe im oczyścić kosmos z wszelkiego plugastwa, włączając w to UEF i Cybranów.

Pierwsze kampanie wszystkimi frakcjami są śmiertelnie nudne i łatwe, ale im dalej w las tym więcej drzew. Fabuła się rozwija, a akcja nabiera tępa. Okazuje się że każda z sił chce mieć "Black Sun", ale każda chce z nim zrobić co innego.

W grze do dyspozycji mamy jednostki z 1,2 i 3 poziomu technologicznego, w kampaniach powoli się odblokowują. Ostateczną wersją są jednostki eksperymentalne, które buduje się poprzez inżynierów (nie w fabrykach), są to potężne machiny wojenne, które ciężko zatrzymać.

Ogólnie gra się nawet przyjemnie, mi osobiście podoba się klimat SF, ale nie powiem żeby było to coś nadzwyczajnego

Ocena 6,5/10


Stranglehold

Stranglehold to gra typu "Rozpi*rdol wszystko co się rusza! I co się nie rusza też!". I to właśnie jest w niej piękne. Sam projekt powstawał pod okiem Johna Woo, a główną rolę gra Chow Yun Fat. Mówi już to coś komuś? Co ja słyszę? "Dzieci triady"? Owszem, bo Stranglehold jest kontynuacją "Dzieci triady" zrobioną w formie gry. Nie spodziewajmy się więc zbyt skomplikowanej fabuły, ani głębokich portretów psychologicznych bohaterów. Możemy natomiast oczekiwać nieustającej akcji, kilkuset kilo amunicji, ton trupów no i niezapomnianego Inspektora Tequilli. W grze możemy rozwalać praktycznie wszystko co się da rozwalić, mamy slow motion i kilka tricków specjalnych (na przykład obrót Tequilii z bronią i strzelanie do przeciwników wokół w slow motion), a wszystko zrobione w iście filmowej konwencji, nie tylko ze względu na sceny, ale również na lokalizację, gdyż w grze mamy lektora (nie jestem pewien, ale poznaję ów głos z obu Stalkerów, czyżby Mirosław Utta?), który świetnie oddaje klimat. Tak więc mamy filmogrę akcji, ze wspaniałymi efektami wizualnymi. Naprawdę serdecznie polecam, mnie urzekła.

Ocena 8,5/10
_________________
Zapraszam na bloga - http://wirtokracja.blogspot.com/
I zawsze tak wypadnie, że ten, kto ci nie jest przyjacielem, żądać będzie od ciebie neutralności, a ten kto ci jest przyjacielem, żądać będzie otwartego wystąpienia z bronią. - N. Machiavelli
 
 
Prev 
Wina Korwina


Posty: 751
Skąd: Z Twojego ekranu
Wysłany: 2009-02-02, 19:38   

Crysis

No długo już nie grałem w naprawdę dobrego FPSa. I wreszcie (tak, po dwóch latach, ale co tam xD) odkryłem Crysisa. Pewnie obleję przezeń egzamin, ale co tam, najwyżej poprawię --_-
W każdym razie, na początku wydał mi się trochę sztampowy. Złe żółtki, dobre hamburgerowpierdalacze i mega-ultra-super-wypas-hitech-kombinezon. No i tak to właśnie wyglądało do połowy gry. Wyglądało porządnie i tak jak wyglądać powinno. Ale nagle od połowy gry akcja się grubo rozkręca... Patrzę, a ta gra, mimo że jest FPSem, ma nawet całkiem niezłą fabułę O.O
OMG - myślę sobie, impossible! No i do akcji wkracza trzeci aktor - źli obcy. Brzmi sztampowo, wiem, ale jednak... W nich jest coś innego. Nasz bohater, wyposażony w swój nanokombinezon naprawdę może stawić czoło najeźdźcom, i to nawet sam O.O
Ale do czasu oczywiście, później akcja się przenosi w inne miejsce (nie chcę zdradzać), i tam dopiero leci sieczka taka że aż podmuchy eksplozji od monitora odsuwają.
Według mnie Crysis ma świetny klimat, żeby wymienić części składowe owego, to nie do mnie, bo ja wolę oceniać całokształt, nie poszczególne elementy. A całokształt wypada rewelacyjnie. Naprawdę czasem czułem się nie jakbym grał, ale oglądał jakąś mieszankę filmu SF i filmu akcji, typu Rambo, czy Predator (a już w ogóle że nasz bohater za pomocą swojego kombinezonka może korzystać z osłony, czyli stać się niewidzialnym przez jakiś czas). Grafika... No słyszeliście przecież. Więc co ja będę mówił. Cut, mj'utt i mallyna ogólnie. Ścieżka dźwiękowa trzyma poziom, najważniejsze że wpisuje się w akcję gry. Tak więc jestem niesamowicie zadowolony z zakupu (4 dychy w końcu dałem, a za taką grę było warto xD) i zamierzam kupić sobie w baaaardzo bliskiej przyszłości Crysis Warhead, żeby spojrzeć na grę z alternatywnego punktu widzenia :P

Ocena: 10/10
_________________
Zapraszam na bloga - http://wirtokracja.blogspot.com/
I zawsze tak wypadnie, że ten, kto ci nie jest przyjacielem, żądać będzie od ciebie neutralności, a ten kto ci jest przyjacielem, żądać będzie otwartego wystąpienia z bronią. - N. Machiavelli
 
 
Prev 
Wina Korwina


Posty: 751
Skąd: Z Twojego ekranu
Wysłany: 2009-02-20, 22:34   

Wiedźmin (Edycja rozszerzona)

No i wreszcie znalazła się gra, która zdetronizowała w mojej liście "The best ever" Path of Neo. Po zakończeniu gry Geraltem mogę spokojnie stwierdzić że jest to najlepsza gra w jaką w życiu grałem, a trochę tego było... Ale po kolei.

Po pierwsze fabuła - świetnie skrojona, z wieloma zwrotami akcji i jej nieliniowością. Na uwagę zasługuje fakt że wybory, których się podejmujemy mają konsekwencje tak późno że nie opłaca się wczytywać gry i ich zmieniać, co jest ogromnym plusem, gdyż o to właśnie chodzi w RPG. Sapkowskiego czytałem pobieżnie, ale ta gra nakłoniła mnie do sięgnięcia po niego jeszcze raz, będę mógł sprawdzić podobieństwa fabularne gry i prozy. Jednak owa fabuła jest pokręcona, kiedy dodamy do tego wiele wątków pobocznych, często bardzo rozbudowanych to bardzo łatwo przychodzi wczuć się w położenie Geralta. Ma się wrażenie przytłoczenia tym wszystkim. Zawiścią, chciwością, żądzą, głupotą, fanatyzmem, kłamstwem i obłudą. Od nas tylko zależy czy będziemy z tym wszystkim walczyć, czy to olejemy (opłaca się być dobrym - wyższy poziom, co jest mankamentem, powinny być również zadania sprowadzające na "ciemną stronę"). Jak już wspomniałem występują też potężne zwroty akcji, które dodają ogromnego kolorytu całej grze. No i genialne zakończenie (cały V akt i epilog), coś wspaniałego krótko mówiąc.

Dalej, jeśli chodzi o samą rozgrywkę. System walki bardzo mi pasował. Po prostu nacisnąć w odpowiednim momencie, oczywiście kombosy różnych stylów walki, zarówno na miecz stalowy, jak i srebrny możemy rozwijać. Piekielnie ważna jest alchemia, czyli robienie tych wiedźmińskich miksturek. Jest to również rozbudowany system (zbieranie ziół, które zawierają składnik rebis mnie niezwykle wkurwiało x_x) no i słabe, acz niezwykle skuteczne znaki, czyli wiedzmińskie zaklęcia, których moc też podwyższamy (osiągnąłem mistrzostwo znaku Aard :P ). Ogólnie wszystko rozbudowane, a jednak nadzwyczaj proste. I o to właśnie chodzi, żeby dobrze zrobić, a się nie narobić.

Postacie - niesamowite. Jaskra każdy zna i wie jaki to dziw... Ten, poeta. Taki nieco od siedmiu boleści i dość bojaźliwy. Ale zdecydowanie najlepszy był krasnolud Zoltan ze swoimi tekstami, a szczególnie "Spokojnie... Spokojnie jak na wojnie, tu pierdolnie, tam pierdolnie i znowu jest spokojnie". Noż majstersztyk. A także wiele innych postaci, takich jak Zygfryd (co do którego cały czas mam mieszane uczucia, pozostałem neutralny jakby kto pytał), Kalkstein ("Kalkstein, wyszedłbyś czasem z tego laboratorium, gdzie ja ci znajdę dziewicę?" xDDDDDDDD), Shani, Triss... No, trochę ich tam jest. I każda z postaci jest inna, odmienna, ma swój charakter i styl. I od naszych decyzji zależy czy będą one naszymi wrogami, czy przyjaciółmi.

Ogólnie gra - co ja mogę tu więcej powiedzieć? Sam fakt że coś mnie skłoniło żebym tknął Sapka bez gumowych rękawic jest już sukcesem na miarę olimpijskiego. I zdecydowanie ta gra zasługuje na złoty medal. I to nie jeden, bo dałbym go w kilku kategoriach z wyróżnieniem na muzykę, która również jest kapitalna.

Normalnie oceniłbym 10/10, ale takie gry wymagają podjęcia konkretnych działań i zmiany skali, tak więc...
15/15 xD
_________________
Zapraszam na bloga - http://wirtokracja.blogspot.com/
I zawsze tak wypadnie, że ten, kto ci nie jest przyjacielem, żądać będzie od ciebie neutralności, a ten kto ci jest przyjacielem, żądać będzie otwartego wystąpienia z bronią. - N. Machiavelli
 
 
Asuryan 
Król Bogów

Posty: 3386
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-03-31, 20:12   

Empire Total War

- Panie najłaskawszy, Królu Słońce, państwo ma kłopoty - rzekł jeden z doradców francuskiego króla.
- Państwo to ja, więc jakież to mam kłopoty Twoim zdaniem? - zapytał się Ludwik XIV.
- Huroni atakują naszych kolonistów w Nowym Świecie, Anglicy sprzymierzyli się z Irokezami, piraci zatapiają nasze statki przewożące dobra z tego kontynentu, a w dodatku Holendrzy wypowiedzieli wojnę naszemu sojusznikowi, Hiszpanii.
- Rozkazuję zwiększyć zaciąg do armii, generałom ruszyć na Amsterdam, budować nowe okręty a uczonym skupić się nad wymyślaniem wojskowych wynalazków! Niech nasz ambasador w Holandii nie zapomni powiadomić ich władcy iż wspomagam swych sojuszników i wypowiadam mu wojnę.
- Królu Miłościwy, ale nasz skarbiec tego nie wytrzyma.
- Podnieść zatem podatki i nawiązać kontakty handlowe z innymi krajami! Po zdobyciu Amsterdamu niech cała nasza armia wyruszy do Nowego Świata by pokazać czerwonoskórym gdzie ich miejsce.

Francji udało się pokonać Holendrów, a w Nowym Świecie uzyskać taką supremację, że jej protektorat, Luizjana, zdecydował na połączenie się z koroną. Mijały lata, umarł król, a za rządów jego następcy Francuzi radzili sobie ze zmiennym szczęściem. Dzięki wsparciu finansowym udzielonym Trzynastu Koloniom, doprowadzono do zwycięstwa amerykańskiej rewolucji i wyparcia Anglików z Nowego Świata, założono nowe kolonie w Indiach raz popierając Konfederację Maharatów, a raz Imperium Mogołów. W Europie udało się opanować Italię, ale koalicji Wielkiej Brytanii, Prus i Austrii udało się powstrzymać imperialne zapędy narodu walczącego pod flagą z liliami. Po śmierci Ludwika XV coraz to i nowsze wynalazki, rozwój całego społeczeństwa, nauki czołowych filozofów kraju doprowadziły do tego, że lud za czasów następnego władcy, Ludwika XVI, chciał zmian. Przepych królewskiego dworu, coraz widoczniejsza różnica między bogactwem szlachty, a ubóstwem drobnomieszczaństwa i chłopów doprowadziły do tego że władca obudzony przez huk wystrzałów na swe pytanie "czy to nowa rewolta?" usłyszał odpowiedź "nie Panie, to rewolucja"...



Tak może wyglądać scenariusz wielkiej kampanii, w której kierujemy losem jednego z mocarstw poprzez cały (lub pierwszą połowę w krótkiej kampanii) XVIII wiek. Grę w niej rozpoczynamy wiosną 1700 roku, a kończymy zimą roku 1799. Nacji grywalnych jest sporo do wyboru, bo aż 11 (Anglia - a w zasadzie Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Zjednoczone Stany - czyli Holandia, Prusy, Austria, Rzeczpospolita, Rosja, Szwecja, Imperium Ottomańskie, Konfederacja Maharatów). W dodatku każda nacja mówi w swym ojczystym języku (kierując Rosją postacie na mapie plastycznej i oddziały w bitwie będą przemawiać po rosyjsku, Rzeczpospolitą - po polsku, etc - i to obojętnie od tego jaką wersję językową gry sobie zainstalujemy). Dwunastą grywalną nacją są Stany Zjednoczone, ale to tylko w kampanii Droga do Niepodległości (bardzo rozwiniętym samouczku). Jeśli dodać do tego przynajmniej dwa razy tyle nacji niegrywalnych, plus takich które pojawiają się w trakcie rozgrywki, to państw w tej grze jest naprawdę sporo (szkoda tylko, że nie można ponad połową z nich grać). Oprócz bitew lądowych po raz pierwszy w tej serii wprowadzono bitwy morskie. Ponadto w prowincjach oprócz głównych miast wprowadzono dodatkowe lokacje, takie jak powstające wsie, porty czy miasteczka, w których decydujemy co chcemy wybudować (klasztor, czy uczelnię, czy miejsce uciech, czy też produkcyjny zakład). Oczywiście wrogie wsie i miasteczka mogą być plądrowane (niszczone) przez nasze armie. Po raz pierwszy w tej serii wprowadzono także wynalazki różnych technologii, których odkrywanie znacznie wpływa na rozgrywkę oraz możliwość ich kradzieży. Teatr działań obejmuje nie jeden, ale aż trzy kontynenty, plus specjalne plansze międzykontynentalne z których handlowe statki mogą czerpać profity dla swego kraju poprzez stworzenie nowego handlowego szlaku morskiego. Oczywiście te szlaki mogą być łupione przez piratów lub korsarzy. Poprawiono dyplomację (odmówienie pomocy sojusznikowi oznacza automatyczne zerwanie sojuszu), z której można korzystać w każdej chwili (zrezygnowano z dyplomatów). Zbyt duże podatki w połączeniu ze zbyt dużą ilością uczelni w jednej prowincji i wynalazkami z dziedziny oświecenia (jest jeszcze dziedzina militarna i gospodarki) wraz ze zbyt wielkim uprzemysłowieniem rejonu oznacza niechybne bunty (szczególnie przy małym garnizonie w stolicy prowincji). Gdy taki bunt wybuchnie w stolicy staje się rewolucją, która możemy albo próbować zdusić, albo opowiedzieć się po stronie rewolucjonistów. Gdy popierana przez nas rewolucja się powiedzie, zmienia się ustrój naszego państwa, jego flaga, a nawet zdolność do rekrutowania niektórych oddziałów. Do znanych z poprzednich części rodzajów kampanii (krótkiej i długiej) wprowadzono dwa nowe - światowa dominacja i oświecenie (oprócz określonej ilości prowincji by zwyciężyć nasz kraj musi przodować w oświeceniu) - dając łącznie cztery.

Choć gra jest zrobiona z ogromnym rozmachem, to ma bardzo wiele niedopracowań. Jednym z nich jest bardzo długi czas wczytywania się bitew, które zresztą po pewnym czasie są bardzo schematyczne (piechota liniowa, piechota liniowa, piechota liniowa, trochę kawalerii by zlikwidować wroga artylerię i ewentualnie parę własnych armat, piechota liniowa, piechota liniowa i jeszcze raz piechota liniowa) i zwyczajnie nudzą. Drugim mankamentem jest długi czas oczekiwania na własną kolejkę przy kończeniu tury - szczególnie na początku kampanii zanim pozostałe 50 państw zrobi swą turę, to sporo czasu mija. Jeszcze innym mankamentem jest przekleństwo naszych czasów - płatne DLC, których wyszło już z 6 sztuk, a bez których bitwa z innym graczem nie ma większego sensu. Innym minusem jest konieczność posiadania internetu oraz konta steam, by w ogóle tą grę móc zainstalować i się nią cieszyć. Choć nie zaprzeczam, że steam ma tez swoje plusy (automatyczne patche które są zarówno błogosławieństwem dla zwykłego gracza, jak i przekleństwem dla modderów, lista specjalnych osiągnięć w grze wraz z wypisem co trzeba zrobić by je zdobyć i możliwość ich porównania ze swoimi, ranking pojedynków z innymi graczami w bitwach PvP). Niestety przy takim rozmachu zapomniano też o pewnych rzeczach (takich jak na przykład zdecydowanie co zrobić ze zdobytą prowincją - okupować, splądrować, czy dać niepodległość) o których przypomniano sobie dopiero przy okazji produkcji Napoleona Total War. W dodatku jest skandalicznie mało misji (tylko niektóre kraje mające kolonie na innych kontynentach i wasalów, takie jak Anglia czy Francja, dostają takowe na początku gry). Mi do korzystania ze wszystkich zalet ETW brakuje jeszcze dwóch DLC, dlatego też w niego zbyt często nie gram. Inna sprawa, że akurat ta gra z serii total war to w zasadzie jest coś pomiędzy pełną grą a wersją beta... a tłumaczenia producenta, że za mało osób ją kupiło by opłacało się ją poprawiać, też zaważyły na mej ocenie. A do pełni szczęścia brakuje mi tylko by Empire Total War został tak dopracowany jak Napoleon Total War - wtedy bym nawet dokupił te dwie brakujące mi do pełnego kompletu jednostek DLC.

Moja ocena tej gry to 6/10
_________________
"Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
 
 
Asuryan 
Król Bogów

Posty: 3386
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-04-25, 16:45   

Assassin Creed II

Druga część Skrytobójcy przenosi nas ze Średniowiecza do renesansowych Włoch. Fabuła jest bardzo ciekawa, choć aby wiedzieć o co w niej na samym początku początku chodzi, dobrze by było znać fabułę pierwszej części. W każdym razie na skutek pewnych okoliczności nasz bohater przenosi się do innego laboratorium, by za pomocą nowocześniejszego Animusa przemierzać Italię jako Ezio Auditore, syn szlachcica i potężnego bankiera sprawującego pieczę nad bankami Medicich. Dzięki temu poznajemy ród Auditore, oraz takie słynne persony jak piękność Vespucci, Leonardo da Vinci, czy Casanovę. Jak to między szlachcicami bywa, okazuje się że i ten ród ma licznych wrogów, takich chociażby jak ród Pazzi. Zostanie tytułowym Skrytobójcą nie jest tu automatyczne, tak jak w pierwszej części, a wynika z fabuły. Fabuły zresztą dość ciekawej, a przez to i wciągającej. Oprócz zadań fabularnych wykonać możemy mnóstwo pobocznych - choćby takich jak dostarczenie miłosnych listów kochankom Casanovy, pilnowanym przez opiekunów. Dodatkowo do odkrycia są znane z pierwszej części punkty widowiskowe, orle pióra, czy skarby których mapę możemy kupić od miejskiego malarza (a to wszystko już w pierwszej dzielnicy Florencji, pierwszego z włoskich miast, które przyjdzie nam zwiedzić). Gra oferuje naprawdę spory wybór czynności którymi może się zająć nasz bohater. Dodatkowo włoski skrytobójca potrafi pływać i nurkować, w odróżnieniu od arabskiego. Ciekawiej także rozwiązano samą walkę, choć na początku dysponujemy tylko gołymi pięściami. Jedynym minusem tylko są automatyczne sav'y i możliwość założenia tylko trzech profili (stany gry zapisywane są na firmowym serwerze). Grę tą z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim fanom gier takich jak Prince of Persia, Devil May Cry, czy Tomb Raider. To absolutny hit gatunku action.

Moja ocena:
10/10
_________________
"Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:35   Daemonica

Daemonica


Ni pies, ni wydra - coś na kształ świdra. Można to powiedzieć o Daemonice. Panowie z RA Images dali nam grę, którą najłtawiej chyba zaklasyfikować jako action/adventure gdyż bardzo trudno zawrzeć ją w ramach gry przygodowej czy cRPG.

Ale po kolei. Wcielamy się w postać Nicholasa Farepoynta, Łowcę Bestii. Posiada on niesamowitą i rzadką umiejętność przenoszenia się do świata zmarłych i rozmowy z nimi. Nicholas zostaje zaproszony do pewnego małego średniowiecznego miasteczka w północnej Anglii. Burmistrz prosi naszego bohatera o rozwiązanie sprawy zaginięcia dwojga staruszków. Sprawa wydaje się być prosta, jednak na miejscu okazuje się, że w czasie gdy nasz bohater zmierzał do osady, zabita została młoda dziewczyna, narzeczona grabarza, który zawisł na stryczku. Cóż, teraz trzeba będzie powiązać oba zdarzenia...

Daemonica na pierwszy rzut oka jest trójwymiarową przygodówką ze sterowaniem i widokiem postaci i otoczenia a la Neverwinter Nights. Z przygodówek gra zabrała używanie przedmiotów jeden na drugim, szukanie ich i wszelkiej maści "kombinowanie". Mamy też ekwipunek. Z cRPG zaś gra "zabrała" walkę. Jest ona bardzo prosta (LPM - atak; spacja - blok) i większość walk da się wygrać bez problemu, ale jeśli ktoś ma refleks szachisty to w opcjach jest możliwość wyboru tzw. uproszczonej walki, w wyniku czego nie da się nie wygrać walk;) Tak więc nasza postać może zginąć w paru miejscach, czyli jak w cRPG - posiada punkty życia. Owych punktów jednak zwiększyć się nie da (w przypadku ran wyleczyć nas może mikstura albo jeden z NPCów), postać nasza nie posiada także żadnych innych współczynników. Cóż jeszcze jest "erpegowatego" w Daemonice? Kilka razy przyjdzie nam dokonać wyborów, nazwijmy je - natury moralnej. Od tych wyborów będzie zależeć zakończenie.
Nicholas prowadzi dizennik, niczym w rasowych eRPeGach, w którym zapisuje informacje nt. wszelkich napotkanych postaci. Ma tam także notatki m.in. dotyczące sporządzania eliksirów. Tak - nasz bohater musi czasem sporządzać eliksiry. Eliksiry służą do leczenia ran, przydają się w paru questach oraz służą do "podróży" do świata zmarłych. Przyrządzamy je za pomocą ziół które rosną w różnych miejsach miasteczka i okolicach. Gra podzielona jest na 5 aktów, po każdym roślinki odrastają więc nie ma raczej szans żeby ziółek nam zabrakło.
Fajnym udogodnieniem jest także mapa. Nie musimy biegać w te i we wte. Wszystkie ważne lokacje są na mapie zaznaczane w miarę ich odkrywania i wystarczy tylko potem kliknąć na mapie by znaleźć się w danej lokacji. To naprawdę oszczędza czas. Poziom trudności zaś jest odpowiedni, brak tu absurdalnych zagadek.
Skoro cały czas jestem przy plusach warto wspomnieć o fabule. Naprawdę dobrze się rozkręca i trzyma w napięciu. Klimat gra ma naprawdę niesamowity. Mroczny i ciężki. Wszystko potęgowane przez świetną muzykę. Może nie są to utwory, które chcielibyście słuchać w chwili relaks, ale do gry nadają się świetnie.

Także NPCe są dobrze skonstruowani. Każdy ma swój oryginalny charakter, inny cel pozostania w miasteczku, stosunek do misji i naszego bohatera. W porządku są również polskie głosy.
Minusy? Cóż, gra jest krótka, zdecydowanie zbyt krótka! 15 godzin to maksimum. A szkoda. Także obszar po którym się poruszamy nie zachwyca, to ledwo miasteczko i tereny przylegające. No i grafika, niezbyt dobra już w roku wydania.

Co by jednak nie mówić. Daemonica to gra bardzo dobra. Nieliczne wady są niwelowane przez liczbę zalet a w grze odnajdzie się każdy kto lubi cRPG lub przygodówki. To jeden z najbardziej oryginalnych i najlepszych tytułów w jaki grałem ostatnimi czasy. Jak najbardziej polecam.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:39   seria Warlords: Battlecry

Warlords: Battlecry III

Cykl Warlords Battlecry doczekał się już trzech części. Ten RTS fantasy z elementami RPG ma wielu fanów na całym świecie. Bardzo mnie ciekawiło jaka okaże się część trzecia.

Kupcy Selentyńscy wyruszają na nieznane południowe lądy. Tam natrafiają na pokojowo nastawioną wężopodobną rasę Ssrathii. Ląd ów okazał się niezwykle bogaty w srebro i złoto, awanturnicy, kupcy i poszukiwacze przygód rozpoczęli jego kolonizację i rzeź miejscowej ludności. Jeden ze statków kupieckich przepływający w pobliżu Podzielonych Wysp natrafia na olbrzymi sztorm. Na Wyspach znajduje się dziwny portal, którego strzegą wysokie elfy...



Nie jest to majstersztyk fabularny, ale to w końcu bardziej RTS, niż cRPG. Właśnie na Podzielonych Wyspach gracz zaczyna swą przygodę i z tego miejsca może się udać w dowolnym kierunku. Ale zanim to zrobi musi sobie stworzyć bohatera. Bohater może należeć do jednej z 16 ras (!) (w tym dwie ludzkie - tj. Rycerze i Imperium; nie są to podrasy ludzi tylko raczej państwa, a różnią się rzecz jasna jednostkami) oraz do jednej z 28 (!!) klas. Taki duży wybór zadowoli każdego fana cRPG. Co prawda w przypadku tak wielu ras nie dało się stworzyć idealnie równych w sile stron konfliktu, ale żadna nie ma jakiejś znaczącej przewagi nad pozostałymi. Bohater podczas walk zdobywa doświadczenie, a awansując na następne poziomy zwiększa swe atrybuty (Siła, Inteligencja, itd.) oraz umiejętności (Magia Uzdrawiania, Mistrz Broni itp.). Co ciekawe, jednostki także zdobywają doświadczenie w walce, ale ono nie przechodzi z misji na misję. No, z drobnymi wyjątkami. Po każdej zwycięskiej bitwie dostajemy ofertę od rekrutów wywodzących się z różnych ras i klas. Owi rekruci (a tak naprawdę Generałowie) są o wiele silniejsi od zwykłych jednostek, siłą prawie dorównują bohaterowi, awansują na poziomy, większość posiada specjalne umiejętności, no i co najważniejsze - przechodzą z misji na misję. Nie różnią się wyglądem od innych jednostek, ale w przeciwieństwie do nich mają imiona. Niestety, bohater tak jak w rasowych cRPG zdobywa przedmioty (zbroje, bronie, buty, itd.), a Generałowie nie mogą używać przedmiotów.

Sama fabuła jest nieliniowa, gracz płynie gdzie mu się podoba i walczy z kim chce. Jeśli jakaś bitwa okaże się zbyt trudna, może ją opuścić, wykonać prostsze zadania i wrócić, gdy jego bohater będzie silniejszy. Niestety, chociaż fabuła jest nieliniowa, nie różni się ona dla poszczególnych stron konfliktu. Same misje także po pewnym czasie zaczynają nudzić, bo zdecydowana większość z nich nie wykracza poza schemat Zniszcz wszystko co się rusza. SI komputerowego przeciwnika także nie stoi na wysokim poziomie, gracze zaprawieni w bojach powinni ustawić sobie poziom trudności na Trudny, bo Normalny... może okazać się za łatwy. To nie jest Total Annihilation, gdzie linia frontu, kolejka rozkazów, ukształtowanie terenu i odpowiednie zarządzanie surowcami miało kolosalne znaczenie dla rozgrywki. Porównując dalej na TA - w Warlords: Battlecry 3 twoja armia będzie składać się z góra czterech (na siłę pięciu) rodzajów oddziałów (podczas gdy każda strona może powołać ich około 14); to nie TA, gdzie słaby, ale szybki Peewee był tak samo ważny podczas bitwy jak ciężki i powolny pojazd artyleryjski Lurger.

Bitwy o surowce też raczej nie uświadczymy... Wystarczy wysłać kilka oddziałów w miejsce kopalni z rozkazem Patrol i zazwyczaj nie musimy się martwić o dostawę surowców (cztery rodzaje: złoto, kamień, kryształy, żelazo; każda rasa wykorzystuje je w różnym stopniu).

Oprawa graficzna nie uległa zmianie od czasu drugiego Warlords: Battlecry i dla większości graczy będzie ona wręcz archaiczna. Na całe szczęście dźwięk jest niezły, a muzyka jest świetna. Ta gra ma klimat tworzony nie tylko przez muzykę. Grafika choć prymitywna jest wykonana ładnie. Mi ona nie przeszkadza, ba! Dla mnie 2D zawsze było lepsze od 3D w tym gatunku.

Jak więc można podsumować Warlords: Battlecry 3? Z jednej strony to dosyć ciekawy RTS z elementami RPG, którego akcja rozgrywa się w świecie fantasy. Ma znakomity klimat, mnóstwo ras i klas do wyboru, ładną (dla jednych) grafikę, nieliniową fabułę i świetną muzykę. Z drugiej strony grafika jest już mimo wszystko przestarzała, fabuła banalna, SI komputera mizerne, gra na dłuższą metę nuży, a do gatunku nie wprowadza nic oryginalnego. Wybór pozostawiam potencjalnym nabywcom.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:40   Lands of Lore: Throne of Chaos

Lands of Lore: Throne of Chaos


Po sukcesie trylogii Eye of the Beholder panowie z Westwood stworzyli nowe dzieło. Tym razem odeszli od Forgotten Realms, zabierając nas w podróż do własnego (nienazwanego) świata fantasy - do zamku Gladstone i jego okolic. Witajcie w grze Lands of Lore: Throne of Chaos.

Wiedźma Scotia nawet ze swoją armią orków nie była w stanie zdobyć twierdzy Gladstone i pokonać dobrego króla Ryszarda. Jednak teraz, po wielu latach poszukiwań, znalazła pierścień, który umożliwia jej metamorfozę w dowolną istotę. Dzięki temu pierścieniowi stanie się niepokonana. Na szczęście szpiedzy Ryszarda odkryli to w porę i jest czas na reakcję. Teraz jeden z czterech najbardziej zaufanych ludzi Ryszarda musi powstrzymać Scotię.

I właśnie cztery postacie do wyboru ma gracz. Czarodzieja Ak'shela, wojownika o imieniu Michael, Kierana - mistrza broni dystansowych i uników - oraz Conrada, który nie jest w niczym ekspertem, ale to postać wyważona - w każdej ze zdolności spisuje się on średnio, jednak w niczym nie jest beznadziejny. Przy wyborze postaci nie możemy ingerować w jej współczynniki, zmienić jej głosu, portretu czy płci. Takie rozwiązanie może znaleźć zwolenników, choć domyślam się, że większość graczy nie będzie tym zachwycona.

Gra jest typowym tytułem pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. To klasyczny, drużynowy dungeon crawler z widokiem FPP. Drużynowy, jednak nie mamy żadnego wpływu na to, kto będzie w naszej drużynie. Pomocników dostajemy niejako z przymusu, a to, kto nam w odpowiedniej chwili towarzyszy, jest uzależnione od naszych poczynań fabularnych. Jednak kompani to nie tylko portrety na ekranie - każda z postaci ma własną osobowość. Bohaterowie często ze sobą dyskutują, rzucają uwagi w odpowiednich sytuacjach, komentują napotkane postacie i miejsca. Czasem naprowadzą gracza na to, co ten ma zrobić, czy też podpowiedzą ważną wskazówkę, jednak nie ma możliwości uczestniczenia w tych rozmowach (nasza postać robi to sama).

Podróżujemy głównie po lesie, jednak ma on postać labiryntu. Można się poczuć jak w zielonych podziemiach. Mnie bardzo psuło to klimat. Do sterowania za pomocą strzałek na panelu kontrolnym (jak w Beholderach; brak pełnego 3D) trzeba się przyzwyczaić, jednak o ile w klimatycznych, ogromnych jaskiniach i komnatach to nie przeszkadza, o tyle w lesie irytuje. Niemal wszystkie bowiem rejony lasu wyglądają tak samo. To typ obszaru, z którego gracz chce jak najszybciej uciec i dostać się do jaskiń czy innych zamczysk i lochów. Te zaś są bardzo ładnie wykonane, pełne szczegółów (jak na tamte czasy), mają ciekawe, przemyślane układy labiryntów. Muzyka w tych miejscach także jest odpowiednia - mówiąc krótko: to bardzo klimatyczne lokacje. Klimatyczne, ale także bardzo niebezpieczne: pełno w nich pułapek, zapadni, dźwigni, ukrytych przejść i innych niespodzianek. Co ciekawe, część z nich jest zaznaczona na mapie. Można to uznać, nie grając w grę, za ułatwienie, jednak nawet z tą podpowiedzią gracz często nie wie, co z daną pułapką zrobić, jak ją ominąć, usunąć. Bardzo często trzeba kombinować, czy to rozwiązując logiczne łamigłówki, czy też poprzez odpowiednie wykorzystywanie posiadanych przedmiotów. No i jak napisałem - nie wszystko jest na mapie pokazane. Lands of Lore to dosyć trudna gra, jak na współczesnego gracza. Obecnie nie produkuje się tak trudnych tytułów. Gra bowiem nie tylko podnosi wysoko poprzeczkę, stawiając na drodze bohatera i jego towarzyszy ogniste pułapki i zapadające się podłogi. Bardzo ciężko walczy się także z napotkanymi monstrami. Walka odbywa się w czasie rzeczywistym, co doprowadzało mnie często do białej gorączki. Jestem wielkim przeciwnikiem bitew w czasie rzeczywistym w grach cRPG w trybie FPP, a przynajmniej braku możliwości wyboru pomiędzy real time a systemem turowym. Nie jest bowiem rzeczą łatwą ani przyjemną atakowanie szybko po kolei dwoma wojownikami i w międzyczasie rzucanie zaklęć magiem! Trzeba wybrać postać, potem zaklęcie i na końcu poziom mocy! To zajmuje czas, czas, który może kosztować życie naszych podopiecznych. Tak więc jest trudno, bardzo trudno, potwory spotykamy często w dużych grupach (czytaj: przynajmniej trójkami - a to spore wyzwanie), zadają obrażenia celniej, w dodatku mają brzydki zwyczaj atakowania z boku lub od tyłu. Leczyć zaś możemy się za pomocą zaklęć i mikstur. Odzyskamy zdrowie również wówczas, kiedy nasza drużyna pójdzie spać, jednak podobnie jak np. w grach Black Isle, podczas odpoczynku często jesteśmy atakowani.

Dwa słowa o rozwoju postaci. Jest on bardzo zbliżony do tego z cyklu The Elder Scrolls. Nasza postać staje się lepsza w tej umiejętności, której często używa. A te umiejętności to tylko Walka wręcz, Umiejętności złodziejskie oraz Magia.

Gra jest jednak całkowicie liniowa pod względem fabularnym, gdyż o czymś takim jak zadania poboczne można zapomnieć. Bardzo dobrze, że chociaż część z tych obowiązkowych, można wykonać na kilka sposobów. Także w przypadku spotkań z NPCami często mamy wybór działań - np. spotykając zbójców decydujemy, czy ich atakujemy, czy spróbujemy się podkraść, czy na razie się oddalimy. Na wszelkie dialogi gracz nie ma wpływu.

Czas na technikalia. Grafika jak na 1993 rok jest bardzo ładna. Nie powinna przerazić nikogo oprócz dzieci Risena, Wiedźmina i Dragon Age'a. Pod tym względem gra pokonuje sporo tytułów nawet o kilka lat od niej młodszych. Bardzo ładnie wyglądają portrety, nie można także przyczepić się do ekwipunku. Dźwięk? Nie najlepszej jakości, ale i tak nie jest źle, jak na tytuł sprzed niemal 20 lat. Bardzo dobrze sprawuje się za to muzyka. Jest odpowiednio dopasowana do miejsc, w których się pojawia, znacznie poprawiając tzw. klimat gry. Także głosy aktorów są świetnie dobrane.

Jednak po pewnym czasie Lands of Lore zaczyna nużyć. W tamtych czasach był to tytuł uznawany za arcydzieło, dziś już nieco się zestarzał. Jednak ci, którzy grali w Might & Magic czy Wizardry powitają Lands of Lore jak starego dobrego znajomego. Pozostali? Pewnie szybko wyłączą, ale może warto dać szansę. To jeden z najważniejszych tytułów w historii gatunku, wypada choćby nieco z się z nim zaznajomić.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:41   Betrayal at Krondor & Betrayal in Antara & Return to

Teraz tylko recka ostatniej z gier

Return to Krondor

Po wydaniu w 1993 roku Betrayal at Krondor, który okazał się olbrzymim sukcesem, wszyscy oczekiwali na kontynuację. Jednak szefostwo Sierry pokłóciło się z pisarzem Raymondem E. Feistem, odpowiedzialnym za fabułę tytułu i zaniechał on współpracy. Nieoficjalna kontynuacja - Betrayal in Antara z 1997 roku - nie spełniła oczekiwań graczy. Feist, wielki miłośnik gier komputerowych (jak przyznał w jednym z wywiadów), postanowił jednak wrócić do współtworzenia gier i w roku 1999 mogliśmy ujrzeć już oficjalną kontynuację BatKa, zatytułowaną Return to Krondor.

Miasto Krondor przeżywa kryzys. Na ulicach szerzy się bandytyzm, dzieci są wykorzystywane w pracy niewolniczej, w kanałach grasują potwory, a wokół miasta roi się od goblinów. Zadaniem gracza jest uporządkowanie sytuacji i odkrycie, kto za tymi wszystkimi problemami stoi.

Zacznijmy od plusów. Oprawa dźwiękowa to, co ciekawe, najmocniejszy element gry! Muzyka jest wyśmienita i znakomicie podkreśla klimat, zmieniając się w zależności od tego, co akurat dzieje się na ekranie. Nie ma napisów do dialogów (gra jest po angielsku), ale możemy przymknąć na to spokojnie oko. Dźwięk budzi uznanie, a do nagrań zatrudnieni zostali profesjonalni aktorzy. Tak znakomicie dopasowanych i odegranych głosów nie spotkałem w żadnej innej cRPG. Już na samym początku jesteśmy w stanie się o tym przekonać, słysząc głos przerażonej dziewczynki. Kiedy jej słuchałem, byłem pod wielkim wrażeniem. Rozpacz, strach, płacz, błaganie o pomoc, to wszystko zostało odegrane tak dobrze, że trudno mi było uwierzyć, że to tylko gra aktorska. Również wszelkie inne głosy, postaci głównych bohaterów, żołnierzy, karczmarza, zabójcy itd. są wykonane perfekcyjnie.

Kolejny plus gry to walka, która odbywa się w systemie turowym, a kolejność ruchów zależy od wartości inicjatywy każdej z postaci. Niestety, jest trochę ułatwiona, ponieważ jeśli na polu walki pozostanie nam jedna osoba, której uda się pokonać wrogów, wszyscy nasi pozostali podopieczni wracają do życia z jednym punktem zdrowia. Jedni mogą to uznać za plus, bo nie trzeba np. tracić czasu na latanie do świątyni i wskrzeszanie poległych towarzyszy, inni mogą to wziąć za ułatwienie. Walki są jednak widowiskowe: postacie nie zawsze wykonują tak samo wyglądające manewry podczas ataku, a zaklęcia prezentują się dosyć ładnie.

Czas przejść do minusów gry. Z pewnością należy do nich sterowanie. Skopane doszczętnie, trudne do opanowania, na dodatek w instrukcji jest o nim zaledwie kilka nieprzydatnych linijek, a w menu opcji w grze nie ma o nim słowa! Dodatkowo problem sprawia kamera, która bardzo często ustawia się akurat tak, jak gracz najbardziej nie chce, żeby się ustawiła i musi korygować ją ręcznie.

Drugim, dość poważnym minusem gry, jest jej długość. Gra dzieli się na dziesięć rozdziałów o dosyć zróżnicowanym poziomie trudności. Niestety, na każdy z nich potrzeba od kilkunastu minut do paru godzin. Na upartego można grę skończyć w jeden dzień, średnio jednak zajmuje to kilka dni. RtK jest także niesamowicie liniowy - co prawda większość zadań da się wykonać na dwa sposoby (walka lub sposób negocjacyjno-detektywistyczno-szperacki), jednak to nie umniejsza tej wady.

No i grafika. Widać po niej upływ lat. Dwuwymiarowe plansze, po których poruszają się nasi bohaterowie, poziomem wykonania mogły budzić uznanie w 1998 roku, ale nie dziś. Efekty specjalne nie są złe, choć euforii także nie budzą. Oczywiście ci, dla których grafika nie ma większego znaczenia, przełkną ją spokojnie. Także wygląd postaci gracza i BN-ów dzisiaj po prostu nie przeszkadza.
Czepiać się można beznadziejnego wyglądu ekwipunku - tak źle wykonanego trudno doszukiwać się w jakiejkolwiek grze. Na co jeszcze narzekam? Na niezbyt dobrą pracę kamery, która często ustawia się nie tak, jakbyśmy chcieli (co jest irytujące nie tylko podczas podróżowania, ale i podczas walki).

"Return to Krondor" jest tytułem średnim. Przegrywa walkę z tytułami dzisiejszymi i z większością rówieśników, a także ze starszymi braćmi. Dla kogo? Dla fanatyków cyklu Krondor, dla kolekcjonerów i ciekawskich. Nie jest to tytuł zły, jest wiele gorszych, jednak szkoda, że nie udało się stworzyć dzieła na miarę Betrayal at Krondor.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:41   seria Drakensang

Drakensang: River of Time


Druga gra z serii Drakensang została przeze mnie przetestowana jako pierwsza. Dowiedziałem się przed zakupem całego pakietu Dragon Edition, iż wydarzenia przedstawione w RoT dzieją się przed tymi z pierwszej gry z serii - The Dark Eye - i może lepiej byłoby poznać historię w jakimś porządku chronologicznym. No to jedziemy!


River of Time zaskoczył mnie pozytywnie od początku. Już sam proces tworzenia postaci jest tym co lubię najbardziej. Ludzie, elfy, krasnoludy...Żołnierze, Łowcy, Amazonki, Czarodzieje i parę innych klas? Świetnie! Do tego statystyki podstawowe (odwaga, budowa, charyzma itd.), umiejętności bojowe, umiejętności pozostałe (głównie społeczne), umiejętności specjalne, parę szkół magii. Cóż, mechanika to siła tej gry i poczułem się jak ryba w wodzie. Jeśli ktoś lubi bawić się "dwie godziny" w tworzenie bohatera na pewno będzie zachwycony. Ci, którzy nie lubią tego typu zabaw lub nie czują się pewnie w tym systemie i wolą nie ryzykować "zepsucia" postaci mogą wybrać postać od razu gotową, niejako z szablonu. Wtedy postać jest dobrze zrobiona na początku gry, a gracz będzie musiał kontrolować jej rozwój podczas samej rozgrywki.
Warto tu wspomnieć o umiejętnościach specjalnych, jak np. Mocny cios albo Używanie Kuszy, które są albo bierne albo wykorzystywane np. w czasie walki i nie można ich rozwijać standardowo tzw. "punkickami" a poprzez nauczycieli, których musimy już znaleźć.

Przejdźmy do fabuły. Nasz bohater miał pojawić się w mieście Nadoret aby przejść przeszkolenie wojskowe, jako iż wykazuje talent. Jednak w trakcie podróży natrafia na trójkę "kupców": Ardo, Cano i Forgrimm to nasi towarzysze podróży. Muszę przyznać że to ciekawa ekipa. Ardo, szlachcic, największy przyjaciel krasnoluda Forgrimma, towarzyszy nam (ze względu na, hm, wydarzenia) od mniej więcej połowy gry. Sam krasnolud ciągle kłóci się ze złodziejaszkiem Cano, jednym z najlepszych złodzieji królestwa. Panowie ściagają rzecznych piratów, którzy ostatnio stali się bardzo zuchwali i często atakują podróżnych na rzece. Jaki jednak jest dokładnie cel naszych towarzyszy? Tego nie zdradzę, jednak fabuła bardzo mi się podoba. Po raz pierwszy od bardzo dawna Wielkie Zło nie zagraża istnieniu Wieloświata a nasi herosi nie są Wybrańcami, Dziećmi Bogów ani Uczniami Wielkiego Mistrza Yody.
Poza ww. trójką towarzyszy nam albo Fayris - półelfia łowczyni albo Jaakon, czarodziej. Nie będę zdradzał w jaki sposób wybieramy towarzysza. W każdym bądź razie lubię Fayris, lubię trzech kumpli wyżej opisanych, nasza ekipa często ze sobą dyskutuje, raczej nie kłóci, ale potafią sobie dogryzać
Na naszej drodze stanie też wielu NPCów. Piraci, żołnierze, zwykli wieśniacy, kupcy, szlachta i inni. Część z tych postaci zrobiona naprawdę fajnie, widać że twórcy starali się je jakoś ucharakteryzować, żeby nie były to tylko gadające kukły.

Oprócz questa głównego mamy też do zrobienia sporo questów pobocznych. Zapolujemy na wilkołaka, będziemy ścigać groźnych bandytów, utniemy łeb potężnemu wodnemu smokowi, rozwiążemy zagadkę zaginięcia maga, uwolnimy rusałkę, weźmiemy udział w polowaniu na dziką zwierzynę czy poszukamy ukrytego skarbu. Fajnie, że postarano się odejść od sztampy "przynieś mi zardzewiały miecz, który leży w krzakach dwa metry stąd, a w zamian dam ci różdżkę wskrzeszenia i buty lewitacji". A niektóre questy wykonamy na więcej niż jeden sposób.

Mogę sie doczepić tylko jednego. Trochę zbyt ubogich kwestii dialogowych. Tzn. nasza postać niejako musi być dobra. Nie można zagrać kolesiem po prostu złym lub chociaż neutralnym. Cóż, to takie coś do czego mogę się przyczepić, ale w zasadzie zwalam to na karb takiej a nie innej fabuły. Tak, czy siak, wolę to od "kółeczkowych" dialogów w grach Bioware i homoseksualnych romansów z kosmitami. Bo w River of Time nie ma romansów. Nasza drużyna to grupa towarzyszy, przyjaciół, a nie bohater gracza + jego przyboczny harem.

Przjedźmy do technikaliów. Grafika bardzo mi się podoba, zarówno wszelkie elementy świata gry, jak i postacie, czy to nasze, czy NPC są wykonane naprawdę bardzo ładnie. Ekwipunek także jest czytelny. Muzycznie jest...średnio. Muzyka nie jest zła, co to to nie, jest naprawdę klimatyczna, ale do dzieł Jeremy Soule'a czy Inona Zura trochę jednak brakuje. Za to na uwagę zasługują świetnie podłożone głosy postaci, aktorzy zostali dobrze dobrani i wczuwają się w powierzone im role.



Podsumowując: Drakensang - The River of Time to wg mnie najlepszy cRPG ostatnich (przynajmniej) pięciu lat. A możliwość regulacji poziomu trudności w dowolnym momencie sprawia, że gra jest odpowiednia i dla weteranów gatunku jak i amatorów.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:43   Nowy Teenagent

Nowy Teenagent

W 1995 roku polscy gracze otrzymali grę na światowym poziomie. Grę, której na pewno nie musieli się wstydzić. Oto przed wami Teenagent. W wydaniu CD znany jako Nowy Teenagent.

Z banków w niewyjaśnionych okolicznościach znikają pieniądze. Policja jest bezradna. Ostatnią deską ratunku jest więc pomoc sił nadprzyrodzonych. Wróżka jednak przestępcy nie znajdzie, ale ma inny sposób jak rozwiązać problem. Wyszukuje z ksiażki telefonicznej człowieka, który ma sprawę rozwiązać. Na kogo pada wybór? Na nastolatka Marka Hoppera. Nasz przypadkowy bohater chcąc nie chcąc bierze na siebie ciężar rozwikłania sprawy (choć nikt nie wierzy w to że mu się uda:P) a naszym celem jest pomóc mu w tym.

Zacznijmy od zagadek/używania przedmiotów. Cóż, zdarzają się dziwne kombinacje, ale na szczęście jest ich niewiele i większości da się domyśleć na chłopski rozum. Co prawda raz czy dwa zdarzy się utknąć bo przedmiot jest trudno dostrzegalny, ale to nie jest wada. Po prostu trzeba być uważnym:) Wyważony poziom trudności jest duzą zaletą programu. Nie jest tytułem ultra-prostym, ale nie ma też niczego co choćby w minimalnym stopniu przypominałoby wygibasy intelektualne a la Myst. Jest tak jak być powinno.

Do plusów gry osobiście zaliczam też grafikę. Ja wiem, że jako człowiek wychowany na grach lat 90-tych trudno żebym marudził, ale wydaje mi się że młodsi gracze powinni się szybko przyzwyczaić . Szczerze mówiąc nie pamiętam już muzyki - to oznacza że jest ot zwyczajna, bo po tylu latach pamiętam tylko perełki lub gnioty:D Napewno jednak świetnie zostały podłożone głosy (także przez ludzi związanych z branżą komputerową, m.in. redaktorów z Secret Service). I tu mała uwaga. Starajcie się wyszukać wersję polską. Angielska (z GOGa) kompletnie
zabija swojski klimat.


Klimat tworzony też przez poczucie humoru - nas zbohater czasem rzuci jakiś dowcipny tekst, jest parę zabawnych sytuacji (rozbraja chowanie się głównego bohatera w rogu planszy, jakby w monitorze:)), zawsze też zastanawiałem się gdzie on chowa te wszystkie przedmioty - Marek do kieszeni schowa nawet grabie:)

Recka, krótka, ale mam chwilkę czasu; jednak pisanie recenzji przygodówek nigdy zbytnio mi nie wychodziło (choć to mój ulubiony gatunek obok cRPG i wszelkiej maści strategii). mam jednak nadzieję że młodsi fani tego typu gier dadzą temu tytułowi szansę bo to polska klasyka (radze grę odpalać za pomocą DOS BOXA lub D-Fend Reloaded - ten drugi wg mnie znacznie lepszy i prostszy w obsłudze). Miodzio:)
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-01-06, 12:46   Heretic: Shadow of the Serpent Riders

Heretic: Shadow of the Serpent Riders


Spokojny świat zamieszkiwany przez elfy i ludzi zostaje zaatakowany przez czarnoksiężników z innego wymiaru, zwanych Wężowymi Jeźdźcami. Wraz z zastępami potworów i demonów sieją śmierć i zniszczenie. Czarnoksiężnicy ze swoimi armiami zajmują cały świat, jednak wkrótce Korax i Eidolon opuszczają ten wymiar i zlecają D'Sparil'owi, najsłabszemu z nich, rozpoczęcie przygotowań do całkowitej destrukcji podbitego świata. Wytrzebione elfy, których cywilizacja została zniszczona, ukrywają się w niedostępnych miejscach, jednak Corvus, elficki wojownik nie zamierza czekać, aż świat spotka zagłada. Wyrusza w podróż, której celem jest zgładzenie D'Sparila i zemsta za śmierć pobratymców.


Chcę tutaj zaznaczyć, że Heretic nie jest grą cRPG. Powziąłem sobie jednak za cel zaprezentowanie ważnych tytułów fantasy spoza tego gatunku (podobnie jak tytułów cRPG, ale starych i/lub mało znanych). Recenzowana gra jest FPS-em, wyprodukowanym przez Raven Software, „kolegów zza miedzy” id Software, od których pożyczyli silnik graficzny i nieco go ulepszając – stworzyli Heretica. Powstał on w 1994 roku, ale kilkanaście miesięcy później RS wydał poszerzoną wersję gry z dwoma nowymi rozdziałami, zatytułowaną Shadow of the Serpent Riders.


Rozdziałów mamy pięć, w każdym po dziewięć plansz usianych przeciwnikami – jednak tylko w jednym z nich spotkamy się z samym D'Sparilem. W pozostałych głównymi przeciwnikami są jego najsilniejsi generałowie. Odwiedzimy m.in. jeden ze światów, który przed wiekami został przez Wężowych Jeźdźców zniszczony. Sama jednak kolejność ich przechodzenia jest kompletnie bez znaczenia.


Już na pierwszy rzut oka widać, że Heretic to gra z nieco „innej bajki”. Ciemne, wąskie korytarze, jakie dane nam było przemierzać w Doomie zostały zastąpione nieco bardziej rozległymi przestrzeniami z większą paletą barw. Fantastyczne krainy, zamczyska, świątynie itp. miejsca to sceneria Heretica. Oczywiście, w dzisiejszych czasach nie widać między dwoma tytułami znaczącej (pod względem grafiki) różnicy...


Na naszej drodze staną latające gargulce, golemy, nieumarli rycerze, czarnoksiężnicy i inne dziwaczne istoty, których nazwy są ciężko przetłumaczalne, a nawet jeśli, niewiele mówiące o ich naturze. Chociaż ilość rodzajów przeciwników można policzyć na palcach obu rąk, część z nich występuje w dwóch „wersjach”, np. gargulce dzielą się na zwyczajne, które atakują tylko pazurami, oraz gargulce ogniste, które oprócz ataku pazurów miotają ognistymi kulami. My jednak oczywiście też nie jesteśmy bezbronni! Corvus posługuje się różnoraką bronią: magicznymi rękawicami nekromantów, różdżką elfów (działa podobnie jak lekki karabin maszynowy), eteryczną kuszą, głową smoka (!), czy potężną różdżką feniksa strzelającą ognistymi kulami. I chociaż Heretic pod względem rozgrywki nie różni się znacząco od Dooma (idź do przodu i zabij wrogów), dla gier FPS był tytułem przełomowym i oryginalnym. W zasadzie taki pozostał do dziś. Pierwszą cechą, która sprawiła że Heretic wyróżnił się na tle FPSów (a co potem stało się niemal standardem, choć nie we wszystkich tytułach), jest fakt posiadania plecaka. Plecak ów ma nieograniczoną pojemność, dzięki niemu możemy zbierać różne przedmioty o bardzo ciekawych właściwościach. Najważniejsze są Tome of Power, magiczne księgi, dzięki którym przez jakiś czas wszystkie posiadane przez nas bronie zyskują zwiększoną siłę rażenia i zyskują specjalne właściwości (to od Heretica przeszedł do innych FPS-ów alternatywny tryb strzelania). Poza tym nasz heros będzie mógł zdobyć także mikstury leczące, buty umożliwiające latanie, a nawet...magiczne jaja, które rzucone w przeciwnika zamienią go w niegroźnego kurczaka. Oraz wiele innych przedmiotów. Jednak nie tylko ze względu na ekwipunek Heretic to tytuł wyjątkowy. Drugi powód, chyba najważniejszy, jest taki, że dzieło Raven Software to pierwszy i w zasadzie jeden z nielicznych tytułów FPS, którego akcja rozgrywa się w świecie fantasy. I to właśnie świetny klimat przykuwa do Heretica. Przemierzanie mistycznych krain, walki z demonami przy użyciu magicznych broni, a do tego wszystkiego niesamowicie nastrojowa, klimatyczna muzyka. I chociaż została nagrana w formacie MIDI muszę powiedzieć, że to jeden z najlepszych soundtrack'ów w grach, na jaki trafiłem. Pomimo 17 lat od premiery, Heretic wciąż jest grywalny. W zasadzie dla tych, którzy polubili Dark Messiah of Might (i tych, co nie polubili, a chcieliby pograć w FPSa w świecie fantasy) to tytuł wręcz obowiązkowy. Przypominam jednak, aby używać do uruchomienia programu D-Fend Reloaded, który ma w sobie zaimplementowanego DosBoxa, dzięki czemu nie będziecie mieć problemów z odpaleniem gry na współczesnych komputerach.


Adam „Iselor” Wojciechowski

Plusy:
klimat!
muzyka
bronie i przeciwnicy
FPS w świecie fantasy
pięć epizodów, każdy po 9 rozległych poziomów

Minusy:
rozgrywka to młócka zwykła... ale czy to wielka wada?
dla dzisiejszych graczy: grafika

Ocena: 8+/10
 
 
Asuryan 
Król Bogów

Posty: 3386
Skąd: Łódź
Wysłany: 2013-08-16, 21:15   

Na prośbę Tixona z innego tematu
Europa Universalis IV

W sumie to nie tyle recenzja, co moje wrażenia z pierwszych rozgrywek:

Zacząłem dynastią Ming
Dość szybko dostałem casus beli do wojny z Chanatem Mongolii. Wypowiedziałem wojnę, rozpocząłem oblężenie pierwszej prowincji i za kilka chwil otrzymałem komunikat o utracie prowincji... nie zauważyłem że Mongołowie mieli sojusznika, który wysłał armie na moje północno-zachodnie prowincje. Gdy udało się mi z wielkimi stratami przepędzić agresora wojnę wypowiedziała mi druga chińska dynastia. W walce na trzy fronty nie miałem żadnych szans.

Następnie wybrałem Polskę
Start był utrudniony, ponieważ radą regencyjną nie można wypowiadać wojen. Przez to nie mogłem zareagować na obrazę Krzyżaków. Gdy w końcu miałem swojego króla, powód wypowiedzenia wojny zdążył się przedawnić. Szybko zawarłem królewski ślub z Litwą i zająłem się poprawą relacji z jednym z wasalów - Mazowszem. Wszystko by było pięknie, gdyby mój drugi wasal nie został zaatakowany przez Chanat Krymski. Wysłałem swoje siły do Mołdawii, odparłem atak Krymu, ale z ich sojusznikiem, Ottomanami nie miałem żadnych szans. W rezultacie straciłem wasala na rzecz Turków i całą swoją armię. Udało się mi zaanektować dyplomatycznie Mazowsze, przeniosłem stolicę do Warszawy, ale po wybuchu rebelii na Podolu już darowałem sobie dalszą grę.

Stwierdziłem że po samouczku, w którym kieruje się Kastylią lepiej pójdzie mi tym państwem.
Z rekonkwistą musiałem się niestety powstrzymać, gdyż na starcie obowiązuje rozejm z Grenadą. Sfabrykowałem casus beli z Nawarrą, w rezultacie czego zostałem zaatakowany przez Aragonię. Z dużymi stratami udało się mi pokonać wroga i zawrzeć pokój, ale po wypowiedzeniu wojny Nawarze znów zostałem przez nią zaatakowany. Zdobyłem prowincję, ale mój generał padł podczas oblężenia. Szybko wynająłem drugiego, ale niestety był o wiele gorszy od dowódcy aragońskich sił. Przez co moja silniejsza armia została rozbita w puch i nie mogłem zawrzeć pokoju gwarantującego mi posiadanie zdobytej na sojuszniku wroga prowincji.

Po poprzednich klęskach wybrałem Timurydów. Szybko wybrałem władykę na generała swych armii, ale bardzo się zdziwiłem gdy moje wojsko zaczęło tracić żołnierzy podczas pokoju. Cóż, ważny jest limit zaopatrzenia danej prowincji - nie może być mniejszy od armii w niej stacjonującej. Podboje idą wspaniale, zdobyty Kaszmir i jeszcze kilka prowincji w północnych Indiach - do tego kilka okupowanych na północ od Iraku. Boli jednak zastój w technologii (niestety stabilność państwa kosztuje) i pustki w kasie. Nieco upierdliwe są też rebelie - a to nacjonalistyczne, a to religijne. Niestety przez ekspansywną politykę, będę musiał porzucić misję poprawy stosunków z Delhi, ale jak tylko zakończę kolejną wojnę, to chyba wybiorę misję stworzenia Imperium Mogołów. Zostawiłem sobie save'a z Timurydami na później, gdyż pod moim władaniem stali się kolosem... ale niestety na glinianych nogach. Pełnym różnych religii, kultur i niepokojów społecznych przeradzających się w krwawo tłumione rebelie. Z ogromnymi długami i wciąż zaciąganym pożyczkami.

Nauczony doświadczeniem wybrałem znów pierwszy okres historyczny - 1444 rok - Rise of Ottomans. Tym razem zainspirowany nazwą wybrałem Turków (zresztą pierwsze sugerowane przez twórców państwo w tym czasie). Startuje się od razu w stanie wojny z Albanią i jako gwarant niepodległości Aten, ale na szczęście z licznymi długimi rozejmami (z Bośnią, Mołdawią, Serbią, Polską, Litwą, Węgrami, Wenecją i Papiestwem). Pierwszym moim krokiem było rozdzielnie na pół zbyt licznej głównej armii, wynajęcie generała (na szczęście trafił się mi bardzo dobry) i zaatakowanie Albanii. Szybka wygrana, szturm podczas oblężenia i już jedna prowincja więcej. Wynajęcie taniego doradcy - administratora oraz szybkich do osiągnięcia misji - zawarcie królewskiego ślubu z Dulkadirem. Następnie poprawę relacji z Ramazanem, gdzie się nieco pośpieszyłem zawarciem królewskiego ślubu i przymierza by szybciej zakończyć misję. Następnie odzyskanie Karamonu gdzie znów użyłem szturmu podczas oblężenia. Wraz z rosnącymi ofiarami szturmów udawało się mi uzyskać nawet jakiś przychód, który jednak znikał gdy armie odzyskiwały swój stan osobowy podczas pokoju. W międzyczasie wysłałem swego jedynego imama by nawracał prowincję w Bałkanach na wiarę w Proroka. Niestety trwało to bardzo długo i groziło rebelią, a ja za wszelką cenę nie chciałem wydawać punktów administracji na poprawę stabilności państwa. Na szczęście wydanie punktów wojskowych i liczne egzekucje prawosławnych prowodyrów zażegnały niebezpieczeństwo. Przez głupiego imama, który podczas kłótni z naukowcami oskarżał ich o herezję i tak straciłem 50 pkt administracji, a jako Ottoman potrzebowałem iż aż 750 (o 25% więcej niż inne państwa) by ruszyć z następnymi technologiami... Później wybrałem odzyskanie Kastamonu - z rozpędu zdobyłem też sąsiedni Synop w wojnie z Caramonem. Dwa oblężenia okazały się jednak tak kosztowne, że z początkowej 26 tysięcznej armii zostało mi ledwo 10 tysięczne wojska. Cóż, wszystkiemu winne szturmy... przez które mało nie przegrałem wojny. Wspominałem już że to gra dla cierpliwych osób? :mrgreen: Następne misje miałem do wyboru - zdobyć Konstantynopol, odbić Adanę z łap Ramazanu (odbój ziemi to jedno z najlepszych casus belli, ale zerwanie przymierza i zaatakowanie kogoś związanego z nami królewskim ślubem nie jest najlepszym pomysłem) oraz rekrutację potężnej armii (osiągnięcie 75% limitu). Jako że i tak miałem zamiar odbudować swe siły, wybrałem stworzenie armii, której w sumie mogę mieć 30 tysięcy. Szybka rekrutacja pochłonęła pieniądze i zredukowała liczebność rekrutów, ale w końcu udało się mi uzbierać punkty administracji na rozwój tej nauki i nową technologiczną ideę. Przeniosłem kupca z Aleksandrii do bogatszego węzła handlowego, wybrałem religijną ideę, ale za chwilę uzyskałem odpowiednią ilość punktów dyplomacji by rozwinąć posiadaną technologię. W końcu pieniądze płyną szerokim strumieniem, stać mnie było na resztę doradców, mogę budować rynki i doki... tylko brak świeżego rekruta by ukończyć misję :mrgreen: Zgodziłem się na sojusz z Krymem, Ateny padły pod naporem Bizancjum (na szczęście gdy już nie byłem gwarantem ich niepodległości), wszystkie rozejmy uległy przedawnieniu, a ja powoli odzyskuję swe militarne siły. Dobrze, że chociaż gospodarka ma się nieźle, a za pewien czas będzie miała i jedność religijna. A gdy poczekam wystarczająco długo (ach ta cierpliwość) i nie zaatakuje mnie jakaś potęga, to i otrzymam stałe casus beli do wojen z innowiercami :D


Zdziwiłem się nieco zdobywając prowincje, wygrywając wojny, etc - że nie zdobyłem żadnego osiągnięcia steam... Okazało się, że działają tylko w trybie człowieka z żelaza (ironman mode) - czyli brak poziomu łatwego, dostępu do konsoli, zmiany państw podczas rozgrywki i tylko z jednym miejscem na save. Tak to jest jak sprawdza się tylko opcje gry, a nie zauważa się opcji w rozgrywce dla jednego gracza. I tak męczyłem się niepotrzebnie ;) na normalu, zamiast wybrać łatwy poziom gry na start :mrgreen: Gra i bez achievek jest świetna, ale możliwość ich zdobycia podnosi jeszcze dla mnie jej niebywałą grywalność.

Moje ocena:
10/10
_________________
"Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2021-11-15, 10:41   

Faery: Legends of Avalon

Instalując Faery: Legends: of Avalon obawiałem się rozczarowania. I początkowo wszystko na to wskazywało. Zlepek słabej jakości obrazków miał być intrem, zaś tylko i wyłącznie pojawiające się u dołu ekranu napisy uświadomiły mnie, że historię świata gry mam sobie wyczytać i nie ma co liczyć na jakikolwiek dubbing. Po chwili okazuje się że w grze nie ma jakiegokolwiek dubbingu. Wszystkie więc dialogi musicie sobie czytać. Ja wiem, dla ludzi wychowanych na starych tytułach to nie robi dużego wrażenia, ale w dzisiejszych czasach to trochę dziwnie wygląda. Na całe szczęście po kilkunastu minutach człowiek się po prostu przyzwyczaja.
Mamy więc podwójny zgrzyt: brak sensownego intro i brak głosów postaci. To pokazuje, że gra jest niskobudżetówką. Na szczęście jednak po rozpoczęciu gry zostajemy uraczeni naprawdę ładną grafiką. Lokacje są co prawda niezbyt duże, ale dopracowane w każdym szczególe: tak postacie, efekty specjalne i wszelkie pozostałe elementy świata gry prezentują się znakomicie. Grafika to pierwszy plus gry. Następnym jest muzyka, bardzo klimatyczna pasuje do świata gry, zmienia się w trakcie walki, tyle że...Cóż, jak napisałem muzyka to plus gry, sęk w tym, że to ledwie kilka w kółko powtarzających się utworów. Niektórych może to drażnić, innym pewnie nie sprawi to problemu, ja sam uważam to za niewielką wadę bo muzyka jest naprawdę dobra i przyjemnie mi się jej słuchało nawet po raz nasty z rzędu.
Ale, ale, nie napisałem nic o świecie gry ani fabule! Faery przenosi nas do baśniowego świata Avalonu, w którym mieszkają elfy trolle i inne magiczne istoty. Rządzi nimi Oberon, władca magicznych krain. Niestety, czarodziejskie światy miały się dobrze, dopóty, dopóki ludzie wierzyli w magię. Jednak kiedy odwrócili się od pogańskich wierzeń i przestali wierzyć w magię, magiczne światy zaczęły znikać, pojawiła się tajemnicza Mgła, a portale pomiędzy światami powoli przestają funkcjonować. Aby ratować królestwo Oberon budzi ze snu w czarodziejskim krysztale naszego bohatera, który musi dowiedzieć się co sprawia, że magiczne światy chylą się ku upadkowi i jak temu zapobiec. Aby to zrobić przyjdzie nam wykonać parę zadań nie tylko w Avalonie, ale i odwiedzić światy sąsiadujące: skandynawską krainę z drzewem Yggdrasil, podróżujący po morzu statek-widmo Latający Holender z marynarzami-umarlakami i Miasto Miraży, wzorowane na Księdze Tysiąca i Jednej Nocy.
Tworzymy więc bohatera lub bohaterkę, dokładniej: elfa lub elfkę. Takiego rodem z Szekspira, latającego ze skrzydełkami:) Cóż, moje wyobrażenie elfa jest inne, tolkienowskie, ale niech tam, przymknąłem na to oko.
Początkowo nie ustalamy prawie nic – tylko wygląd, płeć i imię bohatera/bohaterki. Dopiero po awansie na pierwszy poziom doświadczenia ustalamy w jakiej szkole magii będzie specjalizować się nasza postać i z każdym kolejnym poziomem dostaniemy kolejny punkt, dzięki któremu zwiększymy moc naszego herosa. Trzeba przyznać że mechanika jest naprawdę dobra. Naszą postać możemy (acz nie musimy) wyszkolić w maksymalnie jedenastu umiejętnościach – bo tyle jest kategorii, a w każdej kilka umiejętności spośród których wybieramy jedną, którą będziemy rozwijać. To pozwala na dosyć szerokie pole manewru w rozwoju postaci, choć pozwala też na bardzo wąską specjalizację. Podczas awansu nasza postać nie tylko zwiększa moc, ale też zmienia wygląd. Naszemu elfowi zmienia się wielkość i kolor skrzydeł, pojawiają się wzorki na skrzydłach, a także tatuaże.
Punkty doświadczenia otrzymujemy na dwa sposoby. Pierwszy to pokonanie wrogów. Walka to na całe szczęście kolejny atut gry. Rozgrywana jest w systemie turowym, każda postać ma w czasie tury dwa lub trzy „punkty czynności” a umiejętności zabierają – w zależności od mocy zaklęcia bądź ataku fizycznego – od jednego do trzech punktów. Możemy więc użyć przedmiotów, zaatakować wręcz czy rzucić zaklęcie. Nie możemy się poruszać, aczkolwiek to nie ma znaczenia bowiem postacie w czasie tury zawsze dosięgną oponenta. Niestety, pomimo tej (dla mnie) wspaniałej zalety jaką jest walka turowa, w zasadzie żaden pojedynek, nawet z tzw. bossami nie sprawia większego problemu. Oczywiście, część z nich jest odporna bądź nawet niewrażliwa na pewne typy ataków, trzeba odpowiednio dobierać więc towarzyszy (o tym za chwilę), ale w zasadzie każdy wróg ma też jakiś słaby punkt więc walki (raczej) nigdy nie skończą się porażką.
Krótko o towarzyszach. W czasie gry dołącza do nas w sumie sześć postaci, zaś towarzyszyć nam w podróży może maksymalnie dwóch. Cóż z tego że to całkiem fajne istoty, skoro nie mamy na nie żadnego wpływu? Ekwipunku im nie zmienimy, co jest bardzo irytujące, bowiem wszelkiej maści żelastwa znajdujemy i dostajemy całe tony. Nie mamy też żadnego wpływu na ich rozwój wraz z awansem na wyższy poziom – to jest robione automatycznie przez komputer. Istnieje też coś takiego jak system lojalnościowy znany np. z Mass Effect. Nie ma to jednak żadnego wpływu na rozgrywkę. Spodziewałem się że pod koniec gry coś się wydarzy, ktos stanie po mojej stronie, ktoś mnie zdradzi. A tu zonk.
Wróćmy do punktów doświadczenia. Drugi sposób to zadania. Po ich wykonaniu też dostajemy punkty doświadczenia, czasem jakieś przedmioty. Dzielą się oczywiście na główne i poboczne. Te pierwsze czasami można wykonać na dwa sposoby: pokojowo, np. znaleźć sposób na pozbycie się szerszeni z gniazda oraz agresywnie czyli po prostu pokonać wroga. Questy poboczne nie odbiegają zbytnio od tego co dostajemy w innych tytułach. Zazwyczaj jest o coś w rodzaju „przynieś, podaj, pozamiataj”;)
O czym jeszcze warto wspomnieć? Na pewno o dialogach. Te są wzorowane na Mass Effect, tzn. mamy dialogi „kółeczkowe”. Odpowiedź „fajna”, „niemiła”, czasem jest „neutralna”. Szkoda że podobnie jak w ww. space operze postać nie zawsze mówi to co napis na kółeczku „miał na myśli”, ale do tego też się trzeba przyzwyczaić. Nie ukrywam że taki typ dialogów kompletnie mi się nie podoba, osobiście wolę klasyczne podejście znane np. z gier Black Isle czy Bioware.
Faery: Legends of Avalon udało mi się skończyć i to z przyjemnością. Nie ukrywam że zajęło mi to niewiele więcej niż kilkanaście godzin. Zakończenie gry sugeruje jakiś „mityczny” ciąg dalszy. Osobiście jednak w to nie wierzę ze względu na niszowość produktu i przejście gry bez echa w branży.
Teraz należy sobie odpowiedzieć na pytanie. Czy warto? Wg mnie tak. Zwłaszcza że grę można mieć za niewielkie pieniądze. Tytuł ma irytujące wady, jednak ładna grafika i muzyka, bardzo dobry setting i rozbudowana mechanika przemawiają za tym by dać temu tytułowi szansę.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2021-11-15, 10:42   

Mega Blast

Dzisiejszy tytuł, który chcę Wam przedstawić nawiązuje do tak klasycznych tytułów (z roku 1990) jak Dyna Blaster czy jeszcze bardziej legendarny Bomberman. Starsi gracze wychowani na starych komputerach i konsolach (choćby na popularnym swego czasu tzw. Pegasusie) na pewno znają te tytuły. Cóż, Mega Blast – polski tytuł z 1995 roku – nawiązywał do klasyki a dziś...Sam stał się klasyką Czy jednak wytrzymał próbę czasu i dziś jest sens w niego grać?

Mega Blast to typowa zręcznościówka z widokiem „z góry”. Plansza, na której się znajdujemy złożona jest z „murków”. W nielicznych wolnych przestrzeniach znajduje się nasz gracz oraz różne „przeszkadzajki”. „Przeszkadzajki” czyli stworki, przed którymi należy uciekać gdyż zetknięcie z nimi oznacza naszą śmierć. Oczywiście, nie jesteśmy wobec nich bezbronni. Nasz hero podkłada bomby, które wybuchają po paru sekundach. Trzeba więc uciekać i to szybko, żeby samemu nie paść ofiarą własnej broni! Bomby można podkładać, ale też można nimi rzucać (przytrzymując dłużej klawisz odpowiedzialny za podłożenie). Niszczą one tak stworki jak i murki. W trybie dla jednego gracza musimy znaleźć diamenty, które znajdują się pod murkami. Oczywiście uważając na „przeszkadzajki” Oprócz diamentów murki kryją też bonusy. Bonusy są różne i nie zawsze dla naszego bohatera korzystne. Mogą zwiększyć szybkość naszej postaci, umożliwić przechodzenie przez ściany lub dać odporność na wybuch bomby, ale mogą też nas strasznie spowolnić, albo sprawić że nasz bomber – przez jakiś czas - będzie ciągle chodził, nawet gdy nie będziemy trzymać klawisza, co może stanowić problem.Na planszy natrafimy także na bonusy zwiększające zasięg wybuchu naszych bomb oraz nowe bomby, dzięki czemu będziemy mogli podłożyć lub rzucić kilka bomb pod rząd.
Taka forma rozgrywki jest dobra na jakiś czas; parędziesiąt minut, góra kilka godzin. Możemy też jednak wybrać grę z innymi bomberami. Sterowanymi przez komputer lub....innych graczy. Gra z komputerem jest fajna, przydaje się do treningu, ale prawdziwa frajda jest, gdy gramy z ludźmi:) Tak więc w sumie może być do czterech graczy przy jednym komputerze. Tylko trzeba się dobrze usadowić, bo cztery osoby korzystające z tej samej klawiatury...To naprawdę nie jest wygodne.
Można jednak skorzystać z joysticka, więc jeśli masz takowy na pewno się przyda! Gdy walczysz z innymi graczami, czy to sterowanymi przez komputer czy przez ludzi nie chodzi już oczywiście o diamenty. Tu trzeba zniszczyć wszystkich rywali, także znajdując bonusy. I uważać na stworki, które też się włóczą po planszy i polują na wszystkich graczy.
Grafika, muzyka? Cóż, grafika jest...Prosta:) Naprawdę, wg mnie równie dobrze mogłaby być to gra na Pegasusa:) Czy to minus? Zależy dla kogo. I tak nie tkną jej ludzie, dla których grafika jest na pierwszym miejscu. Bo do dźwięku i muzyki – szybkiej, rytmicznej, pasującej do gry – doczepić się nie można. Czy jednak Mega Blast dziś się broni? Nie wiem. Ja nie mam nic przeciwko partyjce z kumplami przy jednym kompie;) Po tylu latach. Starsi gracze na widok tego tytułu mogą się uśmiechnąć i powspominać stare dobre czasy, a młodsi....Cóż, jeśli stawiają sobie na pierwszym miejscu grywalność, a nie grafikę i/lub chcą zobaczyć jedną z najpopularniejszych polskich produkcji pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych - niech spróbują.
Tylko mała uwaga na koniec. Bez DOSBoxa lub D-Fend Reloaded raczej nie pogracie.
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2021-11-15, 10:44   

Książę i Tchórz

Mała uwaga na początek. Recenzję pisałem dobre 17 lat temu więc widoczna jest różnica jakościowa między tym tekstem a innymi. Jednak nie chciało mi się pisać nowej recenzji, ale sam tekst nie jest tragiczny, a gra warta opisania.

FABUŁA:

Po uruchomieniu gry widzimy animowany film. A raczej jedną postać, czyli czarodzieja Arivalda siedzącego przy stole i opowiadającego fabułę gry. Teraz ja w skrócie ją opowiem. pewien młodzieniec, niejaki Galador, postanowił zawrzeć układ z demonem: demon przeniesie jego duszę w ciało księcia pewnego królestwa, i na odwrót. W ramach zapłaty ''wziął'' sobie ciało Galadora (wraz z duszą księcia) do Piekła. Na nieszczęście wydarzenie to miało miejsce w dzień walki księcia z Czarnym Rycerzem. Galador, który wiedział tyle o walce co kura o pieprzu po prostu uciekł, a król wykluczył go (a raczej księcia, bo nikt rzecz jasna o umowie z demonem nie wiedział) z rodziny królewskiej. Biedny Galador musi teraz wszystko odwrócić i w tym celu musi udać się do samego Piekła - a podróż tam nie będzie ani łatwa ani krótka. Tutaj postać Księcia/Galadora przejmuje Gracz.

GRAFIKA:

Po zakończeniu opowieści (bardzo długiej zresztą, bo trwa około 15 - 20 minut) od razu zaczyna się gra. Grafika mnie urzekła: wspaniale narysowane postacie, obiekty i tło wyglądają prześlicznie. Jeśli ktoś widział Curse of the Monkey Island 3, to mogę go zapewnić że w KiT (skrót, jak najbardziej nie na miejscu) grafika jest o wiele lepsza. Na największe uznanie (jeśli chodzi o grafikę) zasługują przedmioty, które są wręcz idealne. Również fakt, że postacie wykonują różne czynności podczas gdy z nimi nie rozmawiamy, zasługuje na plus. Kupcy grają w kości, Arivald i krasnolud równą chlają browar, a żebrak...eee....to co robi żebrak pominę:) (dowiecie się jak zagracie, a robi on rzeczy obrzydliwe). Jest coś do czego można się doczepić i widać to już w przedmowie Arivalda. Jednak nie jest to aż taki błąd, żeby zaraz wołać o pomstę do nieba.Czasem gdy postać mówi, jej usta poruszają się jeszcze po skończonej mowie, albo zamykają się zbyt wcześnie.

DŹWIĘK, MUZYKA i GŁOSY:

Dźwięki są znakomite i bardzo często oddają fantastyczny klimat gry (często mroczny). Nie ma ich może za wiele, ale wraz z muzyką to jeden z bardzo wielu plusów gry. Właśnie. Muzyka. GENIALNA! Klimat oddaje lepiej niż grafika i nie ma się czemu dziwić! Tak dobrej muzyki nie słyszałem w żadnej przygodówce (chociaż Skaut Kwatermaster też miał super muzykę), na uwagę zasługuje muza z opuszczonej świątyni - wymiata całkowicie! Wyłączenie muzyki jest olbrzymim błędem. A jak się mają głosy? Są dobrane bardzo dobrze, a aktorzy włożyli wiele serca i wysiłku, aby poprawnie odegrać powierzone im role. Najlepiej brzmią głosy kupców, Arivalda i zapomnianego bóstwa z opuszczonej świątyni (to ostatnie zwłaszcza) - perfekcja.

DIALOGI I ZAGADKI:

Autorami scenariusza, dialogów, zagadek itd. Są Adrian Chmielarz i Jacek Piekara, tak więc należy się spodziewać iż gra przyniesie nam mnóstwo radochy. Dialogów jest dużo, często są zabawne. Ale co ja się tu będę rozpisywał, napiszę tylko że zagadki są ciekawe i należy nieco pomyśleć. Gra nie jest jednak przesadnie trudna - ot w sam raz.

INTERFEJS:

Sterowanie jest bardzo proste. Wszystkie czynności wykonujemy myszką.Aby porozmawiać z kimś albo użyć jakiegoś przedmiotu, klikamy na obiekcie PPM i wyświetla nam się lista czynności jakie możemy wykonać na przedmiocie/osobie (Użyj/Porozmawiaj/Zabierz/Obejrzyj, itd.). Również otworzenie skrytkiw której Galador trzyma przedmioty jest bardzo proste. Wystarczy tylko przejechać myszką na samą górę ekranu i po chwili ujrzymy otwartą skrzynię i znajdujące się w niej przedmioty, z których korzystamy w ten sam sposób co przedmiotów nie będących w naszym posiadaniu.Proste prawda? Pozostała jeszcze sprawa Menu. Tutaj trzeba klikać odpowiednio przycisk F1 i dostajemy możliwość wczytania gry, zapisania, zmiany opcji itd.Nic skomplikowanego...

PODSUMOWANIE:

Najlepsza polska przygodówka i jedna z najlepszych w ogóle. Grać!
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2021-11-15, 10:46   

Nightmares from the Deep: Wyspa Czaszki

Dzieło polskiego studia Artifex Mundi jest pierwszą częścią trylogii, o czym jednak dowiedziałem się dopiero po skończeniu Wyspy Czaszki. Gry są normalnie w sprzedaży w dystrybucji cyfrowej, więc nigdy bym się pewnie o nich nie dowiedział, jednak The Cursed Heart pojawiło się razu pewnego jako pełniak w CDA. Nie wiedząc za bardzo z czym mam do czynienia postanowiłem kilka dni temu dać grze szansę i razem z żoną zasiedliśmy do komputera i...wchłonęliśmy na kilka godzin:)
Nightmares from the deep to przygodówka typu hidden - object. Wcześniej nigdy nie grałem w gry tego typu i sądziłem, że to nie dla mnie, jednak się myliłem. Niewiele mamy tutaj rozmów, cała zabawa polega na znajdywaniu przedmiotów i ich odpowiednim użyciu, jak to w przygodówkach, rozwiązywaniu łamigłówek (całkiem sporo ich w tej produkcji) oraz, co jest specyficzne dla gier tego typu zabawach w "znajdźki". Na czym to polega? Mamy ekran z wieloma przedmiotami, "na dole" mamy listę przedmiotów do znalezienia i trzeba je właśnie wszystkie znaleźć. Kiedy wszystkie znajdziemy w nagrodę dostaniemy przedmiot niezbędny do "popchnięcia" gry naprzód (zazwyczaj jest to jeden z przedmiotów, które mieliśmy na liście). W NFTD łamigłówki stoją na łatwym bądź średnim poziomie trudności i raczej nikt włosów z głowy rwać sobie nie będzie (inna sprawa że w tym względzie moja ocena nie jest właściwa, gdyż całą grę "przechodziłem" wraz z żoną, a co dwie głowy to nie jedna). Na wielki plus zaliczam system pomocy. Gra ma zaimplementowaną solucję (nie trzeba więc szukać w necie), istnieje też specjalny przycisk pomocy, dzięki któremu, jeśli utkniemy, gra wskaże nam co robić dalej, jaki przedmiot przegapiliśmy, w skrajnych sytuacjach rozwiąże za nas łamigłówkę. To dobre rozwiązanie, dzięki temu gracz skończy grę i pozna całą fabułę bez bluzgania i zniechęcenia :)
Właśnie. Fabuła. Nic o tym nie wspomniałem. W grze wcielamy się w postać właścicielki muzeum, która jest w trakcie przygotowań do wystawy o piratach. Sęk w tym, że najważniejszy eksponat, legendarny pirat, nie jest martwy. Jest nieumarły, a co najgorsze porywa córkę naszej bohaterki i chce ją wykorzystać w rytuale voodoo, by wskrzesić swoją bardzo dawno temu zmarłą ukochaną. Ruszamy więc za piratem by pokrzyżować mu jego niecne plany, przy okazji poznając losy naszego oponenta i jego damy serca. Choć sama fabuła garściami czerpie z opowieści o piratach, w tym z popkultury (patrz:seria filmów Piraci z Karaibów) to jest całkiem fajna i z ciekawością się ją odkrywa. Także technikalia gry są w porządku. Grafika bardzo ładna, nie odstaje od współczesnych przygodówek (mamy widok FPP; poruszanie "skokowe", jak np. w Atlantis), bardzo dobrze zostały także podłożone głosy, no a muzyka jest bardzo dobra, znakomicie podkreśla wspaniałą atmosferę gry; szkoda tylko że mamy bodajże trzy utwory na krzyż, gdzie przez większość czasu gry słyszymy jeden utwór i z biegiem czasu się nudzi, ale to na tyle fajna melodia że nie irytuje.

Nawet jeśli nigdy nie grałeś lub nie przepadasz za grami typu HO, daj tej grze szansę bo naprawdę warto. Ja (ani żonaa) nie żałuję spędzonego nad nią czasu. Grać!
 
 
iselor 


Posty: 342
Skąd: Łódź
Wysłany: 2021-11-15, 23:37   

Świrus




Stworzony w 1996 roku Świrus, wyróżnia się na tle polskich gier i przygodówek kilkoma cechami. Po pierwsze, został stworzony w zasadzie przez cztery osoby (programista, który z jeszcze jedną osobą tworzył scenariusz, grafik i muzyk - później Crazy Computer Confederation nie stworzyło już żadnej gry ), nie licząc betatesterów. W tamtym czasie gry tworzyły wielkie teamy, także w Polsce. Po drugie: jest pierwszą polską przygodówką napisaną dla systemu Windows. Po trzecie zaś, korzysta z systemu interfejsu SCUMM (podobnie jak np. gry Lucas Arts), więc gra nie jest typową przygodówką point & click. Gracz musi wybrać czynność (Zbadaj, Użyj, Mów do, Weź, itd.) i dopiero kliknąć na przedmiot lub osobę. Cóż, dla mnie to też jest point and click, ale niech będzie. Przejdźmy do rzeczy istotniejszych.

Fabuła Świrusa jest dosyć...prosta. Oto nasz bohater, Filip, musi, czy mu się to podoba czy nie, uratować ludzkość, przed straszliwym wirusem stworzonym przez szalonego naukowca. W tym celu będzie musiał pogadać z paroma osobami i pokombinować - jak to w przygodówce - z wykorzystaniem przedmiotów, które wpadną mu w ręce. Zazwyczaj owe wykorzystywanie przedmiotów albo jest jak najbardziej logiczne, a jeśli się zdarza że nie do końca, to jest to świadomy zamysł twórców gry i wtedy owe wykorzystanie przedmiotu jest po prostu śmieszne. Co do napotkanych postaci to nie ukrywam, że są ciekawe i zabawne. Na naszej drodze spotkamy m.in. Beavisa i Butt-heada, sołtysa z Wąchocka a nawet Franko, bohatera innej polskiej gry z tytułowym bohaterem w tytule:) Twórcy gry jeszcze kilka razy w ten sposób puszczają oko do graczy i na pewno dodaje to jej pewnego uroku.

Gra jest prosta, zagadek jako takich (np. jakieś układanie puzzli czy coś w tym stylu) brak. Także jej długość pozostawia trochę do życzenia, bo jest do przejścia w kilka godzin intensywnego grania.

Co do grafiki to jest ona...No, powiedzmy że zabawna (czytaj: prosta, rysunkowa); taki typowy standard dla polskich produkcji tamtego okresu. Muzyka jest w porządku, ale w kółko się powtarza więc po pewnym czasie gracz ma dosyć i trzeba wyłączyć. Inna sprawa że zagłusza kwestie wypowiadane przez postacie (całkiem dobrze podłożone głosy przez aktorów Teatru Roma). Szkoda tylko że czasem pojawiają się bugi w wyniku czego w pewnym momencie nie mogłem ukończyć gry (musiałem grać z solucją i dojść do momentu w którym utknąłem, robiąc w zasadzie to samo tyle że w innej niż moja kolejności).

Pomimo pewnych błędów ja osobiście polecam Świrusa fanom przygodówek, ale że gra jest prosta powinni z łatwością skończyć ją fani starych gier, którzy za tym gatunkiem nie przepadają. A zagrać warto, choćby dla pokręconej fabuły i humoru.
 
 
Wolnymysliciel 


Posty: 20
Wysłany: 2022-02-05, 03:31   

Total war: Empire

Grałem w zdecydowaną większość odsłon z serii Total War i większość z nich (za wyjątkiem Three Kingdoms) uważam za godne polecenia. Natomiast Empire Total War jest zdecydowanie moją ulubioną odsłoną. Być może ze względu na niezłę odwzorowanie historyczne, a na pewno ze względu na to że można grać Rzeczpospolitą i mieć Polskę na całym globie. Wspominałem o globie? Otóż w Total War możemy działać na kilku kontynentach, przestrzeń jest ogromna, a kwestie handlu, dyplomacji, szerzenia wpływów religijnych - to wszystko sprawia ogromną przyjemność. Grafika bardzo, ale to bardzo przyjemna, ścieżka dzwiękowa na najwyższym poziomie. Szczerze, nie ma lepszego Total Wara. Kończę pisać, bo pisząc zrobiłem sobie ponownie ochotę - tym razem spróbuję na najtrudniejszym poziomie i ograniczę ilość savewów
 
 
Stary Ork 
Świnia z klasą


Posty: 10141
Skąd: Sin Tychy
Wysłany: 2022-02-05, 07:58   

Wolnymysliciel napisał/a:
Być może ze względu na niezłę odwzorowanie historyczne


Abojawiem, TW dość luźno podchodzi do historii, w Empire też jest mnóstwo anachronizmów czy kompletnych odczapizmów wyłącznie ze względu na gameplay czy rule of cool (masowe użycie granatów, pojawienie się szrapneli w XVIII wieku, jazda w formacji klina czy rombu, husaria). Ale niektóre rzeczy udało im się ogarnąć nieźle (np. potworną wrażliwość jazdy w starciu z piechotą, zwłaszcza w czworoboku), a sama kampania jest zajebongo. Kuźwa, narobiłeś mi smaka :mrgreen:

Wolnymysliciel napisał/a:
Szczerze, nie ma lepszego Total Wara.


Napoleon ma lepsze bitwy, Three Kingdoms jest w ogóle parę poziomów wyżej (choć trzeba łamać bariery kulturowo-językowe i odróżniać Liu Bei od Liu Biao od Lu Bu //spell ). Ale tak naprawdę nie umiem się oderwać od Warhammera.
_________________
* W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

gamedecverse


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,52 sekundy. Zapytań do SQL: 13