Z tematu o Tolkienie - bardziej pasuję tutaj, więc przenoszę dyskusję.
Kennedy napisał/a:
w księgarni WP był akurat tylko w tłumaczeniu Łozińskiego. Nie odrzuciło mnie, wręcz przeciwnie, ale wskutek tego to ten własnie przekład jest dla mnie "bazowy", a cała reszta jest "dziwna". Np. czytając Silmarilion długo nie mogłem się przyzwyczaić do słowa "krasnolud". Kompletnie się też gubię w nazwach i nazwiskach hobbickich, tych na szczęście poza WP pojawia się niewiele, więc styczność z nimi mam głównie pośrednią, gdy na przykład ktoś coś o nich pisze na jakimś forum.
Ja z kolei przyzwyczaiłem się do słowa "krasnolud" i do innych nazw własnych, i takie słowa jak "krzat" raziły mnie (i rażą nadal, gdy o tym pomyślę). W ogóle główna wada Łozina, która go dyskwalifikuje jako tłumacza, to wymyślanie dziwacznych, rażących nazw własnych. U Frąców jest takich mniej, ale u nich z kolei styl mi się mniej podoba.
Jak czytałem "Hobbita" w przekładzie Pauliny Braiter, to na początku też raziły mnie "gobliny" zamiast "orków", bo wcześniej zdążyłem się przyzwyczaić do słowa "ork", ale że znałem już wcześniej skądinąd słowo "goblin", to szybko do tego przywykłem. Za to do nazewnictwa Łozina jakoś nie mogłem przywyknąć.
Na forum elendili.pl przeczytałem o paru większych pomyłkach Skibniewskiej przy tłumaczeniu "Hobbita" i zwątpiłem w nią, więc jako tłumaczka "Hobbita" najlepiej będzie mi się kojarzyć Braiter.
A odchodząc od tłumaczy Tolkiena, to ogólnie jako tłumaczy cenię też Piotra W. Cholewę, Agnieszkę Sylwanowicz i Aleksandrę Jagiełowicz - za przekład książek z serii SW. O Jarosławie Kotarskim wspominałem chyba już wcześniej.
_________________ Załaduj Wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj.
Przy lekturze opowiadania Mievilla Jack w tłumaczeniu Konrada Walewskiego (tak, tak dopiero niedawno kupiłam pierwszy numer F&SF ;P) trochę irytowało mnie to spolszczanie nazw. Z Nowego Crobuzon na Nowe Krobuzon i vodyanoi na wodjan. Nie można było zostawić to w wersji znanej z poprzednich przekładów tekstów ze świata Bas-Lag?
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Jak czytałem "Hobbita" w przekładzie Pauliny Braiter, to na początku też raziły mnie "gobliny" zamiast "orków", bo wcześniej zdążyłem się przyzwyczaić do słowa "ork", ale że znałem już wcześniej skądinąd słowo "goblin", to szybko do tego przywykłem. Za to do nazewnictwa Łozina jakoś nie mogłem przywyknąć.
U Skibiniewskiej też są "gobliny". Wina leży po stronie... Tolkiena, który słowa "ork" użył dopiero w WP, aczkolwiek "Siekacz" zwał się Orkristem, dlatego stąd później były "orki". (Goblin istniał w ludowych "mitologiach", ork był neologizmem, zresztą tak jak hobbit. Orc -> Orcus z rzymskiej mitologii).
BG napisał/a:
W ogóle główna wada Łozina, która go dyskwalifikuje jako tłumacza, to wymyślanie dziwacznych, rażących nazw własnych.
A to ci nowina... niby dlaczego go dyskwalifikuje? Bo miał własny "koncept" tłumaczenia?
A to ci nowina... niby dlaczego go dyskwalifikuje? Bo miał własny "koncept" tłumaczenia?
Może dlatego, że tłumacz ma tłumaczyć, a nie prezentować własne koncepty? Jeśli wioska hobbitów ma angielskie klimaty, to zamiana tego na polskie jest dosyć dyskusyjna, nie?
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?
MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.
Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew?
Może dlatego, że tłumacz ma tłumaczyć, a nie prezentować własne koncepty?
Czyli Barańczak tłumacząc Szekspira spartolił robotę?
Tixon napisał/a:
Jeśli wioska hobbitów ma angielskie klimaty, to zamiana tego na polskie jest dosyć dyskusyjna, nie?
Nie. Ponieważ lokalizacja może, a czasem musi nabrać artystycznego kolorytu. Łoziński zwyczajnie uchwycił ducha baśniowości prozy Tolkiena i ją wyeksponował. Może jednak trochę za bardzo.
Dobry tłumacz to nie tylko rzemieślnik, ale także po trosze artysta. Co jak co, ale powinieneś o tym wiedzieć.
Nie twierdzę, że nie jest uzasadnione, tylko że mi trochę przeszkadzało. Pewnie kwestia przyzwyczajenie z trzech książek Mievilla ze świata Bas-Lag, w tłumaczeniu Macieja Szymańskiego i Tomasza Bieronia. Z drugiej strony zostawienie angielskich nazw, tak jak zrobili ci panowie, nie jest dużym błędem, jeśli w ogóle można to w ten sposób traktować.
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Wysłany: 2011-01-09, 16:29 miejcie litość i uczcie się języków :))))
Zauważyłem tutaj pełno krytycznych opinii odnośnie niektórych tłumaczeń i chociaż z większością się zgadzam, chciałbym wyjaśnić, dlaczego polskie przekłady są tak marne:
1) tłumacze mniej znanych dzieł najczęściej pracują przez agencje - to znaczy, że sami zarabiają za stronę przysłowiowe grosze, a cały zysk zgarnia agencja, albo wydawnictwo. Z tego powodu, tłumacz nie zastanawia się nad jakością przekładu, tylko idzie "na ilość".
2) nazwisko tłumacza na okładce nie znaczy wcale, że sam tłumaczył książkę: wielu tłumaczy nie uważa za nieuczciwe podejmowanie współpracy z innymi tłumaczami (zlecanie poszczególnych rozdziałów innym osobom) i chociaż często w umowie z wydawnictwem mają zakaz tego typu praktyk, bardzo często płacą innym tłumaczom za tak zwane "rybki" i później redagują tekst po swojemu.
Tłumaczenia zleca się najczęściej "nieprzysięgłym" tłumaczom, biegłym w danej tematyce. To nie jest tak, że tłumacz bierze pierwszą osobę z brzegu, tylko ma wokół siebie kilku (najczęściej młodych lub początkujących) tłumaczy, z którymi współpracuje - często nieformalnie, bez jakiejkolwiek umowy.
3) Wydawnictwa kantują na potęgę - naprawdę, z własnego doświadczenia wiem, że wydawnictwa to NAJGORSZY PRACODAWCA NA ŚWIECIE. Żądają nierealnych terminów (stąd spadek jakości), spóźniają się z płaceniem, próbują wycofywać z umów, kiedy książka zostanie odrzucona i nie trafi do druku. Sądzą się o przysłowiowe dwa złote, szargają opinię, a nawet robią błędy w już dokonanym tłumaczeniu (literówki, błędy w nazwisku tłumacza, itp.)
4) niektóre agencje lub wydawnictwa (najczęściej redaktorzy naczelni) wywierają wpływ na tłumaczy, żądając stosowania określonej nomenklatury, stylu, itp. Sami próbują być tłumaczami i krytykują naszą pracę, chociaż nie mają o niej pojęcia.
5) wydawnictwa lub agencje przysyłają fragmenty tekstu - zdarza się, że tłumacz tłumaczy "od końca", kilka rozdziałów, nie mając okazji zapoznania się z całością tekstu. Zdarza się, że brakujące rozdziały nadsyłane są na kilka dni przed oddaniem tekstu. Stąd rozbieżności znaczeniowe i błędy.
6) "różnice pokoleniowe" - znane wydawnictwa preferują przekłady dokonywane przez starszych, zaufanych tłumaczy o świetnej reputacji. Niestety, zdarza się, że np. 59 letnia pani profesor niewiele wie o współczesnych idiomach, nie ma pojęcia o facebooku, telefonach komórkowych, popularnych gatunkach piwa w danym regionie, slangu (slang, którym operuje już dawno wyszedł z użycia i jest zwyczajnie archaiczny). Stąd biorą się we współczesnych książkach o punkach kwiatki w stylu "chodź, pójdziemy na prywatkę", albo "jest w dechę"....
Jednak najczęściej przyczyną skandalicznej jakości przekładu jest to, że tłumacz nie jest właściwie wynagradzany i motywowany do pracy.
Zresztą, krajowy rynek wydawniczy to mniej, niż śmiech na sali....
Za tłumaczenie instrukcji obsługi odciągaczy pokarmu dostanę 28 zł za stronę, wydawnictwa za jedną stronę opowiadania płacą ok. 8.50.....
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Zaczynałem od tłumaczenia literatury, pracowałem przy kilku książkach (nowelki pokroju Connana), nie chcę podawać nazwy wydawnictwa, ale było to jedno z tych popularnych (kioskowych).
Za każdym razem bardzo "represyjna" umowa o dzieło, telefony o 9tej wieczorem, głodowe stawki za stronę, wieczne pretensje i wtrącanie się w przekład.
Zrezygnowałem, kiedy namawiali mnie na "support" innego tłumacza, oczywiście bez umowy.
Wiem, że są w Polsce uczciwe wydawnictwa i wspaniali tłumacze, jednak bardzo łatwo się "sparzyć" na podobnych firmach, zwłaszcza w początkach swojej kariery.
Teraz rzadko trafiają mi się takie teksty (chociaż ciągle mam je w profilu), tłumaczę z polskiego na angielski (wyższe stawki). Wydawnictwa wolą kiedy polskie książki tłumaczy na angielski ktoś, kto nie jest Polakiem.
Ale - hej, ciągle mamy dobrych tłumaczy i mimo wszystko możemy czytać w swoim ojczystym języku. Co przy takim rynku wydawniczym zakrawa na cud!
Z dobrymi tłumaczami różnie bywa. Mój tata miał nauczyciela - takiego śmiesznego osobnika który wiele lat drukował swoje kiczowate wiersze w lokalnych pisemkach a potem nagle przetłumaczył genialnie Horacego. Tata mówił że zaskoczenie było zupełne, nikt się tego nie spodziewał.
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
A mnie zaciekawia kto wymyśla tytuły filmów w polskich wydaniach. Jakby nie można było po prostu przetłumaczyć, trzeba robić z tego cyrk...
Po prostu, to nieraz bardziej pasuje "wymyślaczom" wydumać tytuł, który ich zdaniem bardziej przyciągnie widza. Pal licho tytuły filmów, prawdziwym dramatem jest cenzura obyczajowa w kwestiach dialogowych.
Funkcja "Szukaj" nie wykazała (albo nie do końca opanowałem trudną sztukę jej obsługi). Na Liście Tłumoków (http://www.tlumok.republika.pl/) też nie znalazłem. Z jednej strony, bo pozycja leciwa i swego czasu chyba dość popularna. A z drugiej strony cieszy - czyżbym był pierwszy?
Właśnie skończyłem "Planetę śmierci" H. Harrisona, wydanie z 1982 r., w tłumaczeniu Wacława Niepokólczyckiego. Ogólnie nie mam za dużo do powiedzenia, ani o tłumaczeniu, ani o samej powieści. Ale od razu, na stronie 84 wyłapałem sformułowanie "promieni NADFIOŁKOWYCH".
O ja cie pitole
_________________ Na szukanie lepszego świata nie jest jeszcze za późno
Ja tam nie wiem. Ale jeśli tak, to w jakich latach funkcjonował? Bo ja w trakcie mojej edukacji z takim terminem się nie spotkałem
Zresztą na nazwach roślin tłumacze potykają się dość regularnie. A przynajmniej takie mam ostatnio wrażenie. Ja wiem, że postronnego czytelnika nie obchodzi, jak wyglądają kampanule. Ale ja wiem, że to dzwonki - i już mam inny obraz prerii, niż taki postronny czytelnik. Niby bzdura, ale przecież to też nie byłby ze strony tłumacza żaden kolosalny wysiłek pójść do biblioteki przejrzeć jakiś atlas flory krajowej ze skorowidzem nazw łacińskich.
_________________ Na szukanie lepszego świata nie jest jeszcze za późno
Tak, kiedyś używano tego określenia powszechnie, mam na półce parę książek popularnonaukowych, gdzie od tego gęsto
W sieci wciąż można to znaleźć: http://portalwiedzy.onet....o.html?drukuj=1
A jam już myślał, że to taka kalka językowa. Orku, Fidelu, Romku - dziękuję
Widać, że można się czegoś nauczyć także od Harrisina i jego tłumaczy. No i wyszło moje nieobeznanie z klasyką sf Lema słabo znam i mam w planach nadrabiać w tempie... umiarkowanym, raczej w tych nowszych wydaniach. Stąd moje kolejne pytanie: orientujecie się, czy w ostatnich wydaniach też jest stosowane to wyrażenie, czy może zostało poprawione na obecnie częściej (o wiele) stosowane promieniowanie ultrafioletowe?
_________________ Na szukanie lepszego świata nie jest jeszcze za późno
Pretekstem do napisania wiadomości jest nowa powieść Marcusa Sakeya, którego możecie znać jako autora "Dwukrotnej śmierci Daniela Hayesa". Z tego co wiem, to dotąd pan Sakey pisywał thrillery, teraz zebrało mu się na serię z elementami paranormalnymi. Jego nowe dzieło, "Brilliance" (wydane zostanie przez Rebis - planowo w kwietniu), zawiera nowy gatunek ludzi - skrzyżowanie geniuszy z X-menami. Posiadają oni przeróżne moce, od przewidywania schematów ruchu ludzi (co pomaga w tropieniu) po jakieś lewitacyjne, kamuflażowe cholera-wie-co.
Nazwiska tłumacza nie zdradzę. W każdym razie obmyślił sobie, że tych geniuszy (w oryginale nazwanych "brilliants") nazwie blaskowcami, zaś tytułowe "brilliance" przerobi na "blask". Moim skromnym zdaniem tłumaczenie to jest drętwe i skłaniałbym się bardziej nawet ku "geniuszom", choć zdaniem decydentów "blaskowcy są bardziej sajfaj". Co sądzicie?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum