FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Malarski cyrograf
Autor Wiadomość
Raziel 


Posty: 54
Skąd: Starachowice
Wysłany: 2007-11-16, 22:00   Malarski cyrograf

Zapraszam do lektury

Rosja, Moskwa 11 grudnia 2002

Michaił Korowicz patrzył zadumie na namalowany przed chwilą obraz po chwili skrzywił się.
- Nie, to nie to, zupełnie nie to… potrzebuje muzy! Kobiety która da mi natchnienie! Ehhh… - Mówił sam do siebie, taki miał nawyk, był to dziwny nawyk ale miał go od dzieciństwa. Wyjrzał przez okno, popatrzył na plac – Ehh towarzysze widzicie jakie to ciężkie jest życie malarza…
Michaił założył buty, płaszcz i beret i wyszedł, zamknął drzwi na klucz i zaczął schodzić po schodach, klatka chodowa w jego bloku była wyjątkowo obleśna, namazane to tu, to tam graffiti, wulgarne napisy, walające się wszędzie śmieci, leżące flaszki po nocnej imprezie, niedopałki rzucone na schody, śpiący bezdomni i pijaczkowie, zarzygane ściany, Michaił bardzo chciał się wyprowadzić ale nie miał na to pieniędzy, jego obrazów nikt nie chciał kupić znajomi co prawda zachęcali go do podjęcia jakiejś pewniejszej pracy ale on odmawiał mówiąc że jest malarzem! Artystą! Człowiekiem który ma natchnienie! Może natchnienie miał ale jednak nic z niego nie przychodziło, Michaił żony ani dziewczyny nie miał gdyż był zwyczajnie brzydki, miał wielki krzywy nos, małe, kaprawe, wodniste, niebieskie ślepka, twarz z resztkami po trądziku młodzieńczym i krzywe wargi jednak kto powiedział że malarze mają być piękni? Nikt. Tak więc Michaił był brzydkim malarzem z natchnieniem które nie dało się pożytecznie wykorzystać ale za to był też czystej krwi Rosjaninem, postkomunistą, popierał stu procentowo martwego od dawna Lenina, nie ufał nowym prezydentom, posłom i innym politykom, złodziej za złodziejem, złodziejem popędza mawiał… i miał rację, ciągle rosnące ceny, podatki i inne diabelstwa potrafiły doprowadzić człowieka do szewskiej pasji.
- No to teraz do „Towarzysza Młota i Sierpa” na kieliszek „Radzieckiej” – Powiedział do siebie i skierował się pustymi ulicami ku knajpie którą prowadził jego znajomy, na ulicach nie było prawie nikogo, była mroźna zima, mroźniejsza niż ostatnia… i przed ostatnia… i przedprzed ostatnia, krótko mówiąc była to najmroźniejsza zima od wielu lat, Korowicz trząsł się od mrozu i postanowił że wypije coś mocniejszego niż byle „Radziecka”. Wreszcie doszedł do pubu. Otrzepał się ze śniegu, powiesił płaszcz na wieszaku i podszedł do lady.
- Witaj Michaił! Jak miło znowu cię widzieć! – Powitał go przyjaciel
- Tak, tak witaj Andrieju, co dziennie mówisz że miło mnie widzieć jakbym miał następnego dnia miał umrzeć i już nigdy nie przyjść.
- Nigdy nie wiadomo kiedy osunie ci się grunt pod nogami.
- Już dawno to zrobił, wierz mi, daj mi „Czerwonych Wyzwolicieli Zniewolonej Europy”
- Ostro zaczynasz! – powiedział z podziwem Andriej Łoskowicz po czym sięgnął po szklankę i nalał najmocniejszej, 84 procentowej, legalnej wódki jaką dysponowała Rosja. Po czym postawił ją przed Michaiłem.
Michaił wypił duszkiem zawartość szklanki, dziadek nauczył go tej sztuki, potem zamówił następną, potem następną… i tak się zasiedział, około 23,30 Andriej wygonił go mówiąc że musi już zamykać tak więc mocno zawiany już Michaił założył płaszcz i wyszedł na zewnątrz a tam szalała śnieżyca, rozejrzał się pijackim wzrokiem po okolicy po czym ruszył w lewą odnogę ulicy, czyli w stronę całkiem przeciwną do jego domu ale teraz, w tym stanie, nie zdawał sobie z tego zupełnie sprawy, szedł radośnie nucąc jakąś komunistyczno-socjalistyczno-radziecką piosenkę i co jakiś czas czkał, skręcił w jakąś ciasną uliczkę i po chwili doszedł do jej końca, przez chwilę stał i patrzył w murek który miał przed twarzą, z zadumy wyrwał go okrzyk.
- Hej? Zgubiliśmy się, co? – usłyszał drwiący głos ale się tym nie przejął
- Taaa zbłą… zabłą… zbłądzonym wędrow… czykiem…cem jesssstem.
- Hehehe popiliśmy sobie, co? – zapytał potężnie zbudowany typ w grubym płaszczu z łomem w ręku, za nim stało dwóch podobnych.
- A tak! Piłłłem sssobie! O!
Wszyscy trzej zaczęli się zbliżać do Michaiła z dziwnymi uśmiechami na twarzy gdy naglę buchnął znikąd kłąb dymu, zaśmierdział siarką i pojawił się facet w garniturze, stał plecami do Michaiła więc malarz nie widział jego twarzy, obcy wyjął szpadę z pochwy którą miał przy pasie i ruszył na opryszków, pierwszy z łomem zamachnął się bez zastanowienia na obcego ale jego twarz szybko została poznaczone cięciem, obcy odskoczył i następnego ciął po brzuchu w tym czasie trzeci napastnik zachodził go od tyłu z kijem basebole’owym, już zamachnął się na przybysza z kłębu dymu i siarki kiedy ten odwrócił się i ciął pozbawiając przeciwnika ręki. Po paru sekundach wszyscy trzej leżeli na śniegu wykrwawiając się powoli, obcy podszedł do tego ciętego przez twarz, tamten jeszcze żył ale obcy dobił go bezlitośnie, potem wytarł krew z szpady o jego ubranie, schował broń z powrotem do pochwy i podszedł powoli do Michaiła z uśmiechem na twarzy, miał kozią bródkę, czarne, przerzedzone włosy i zielone oczy, co dziwniejsze na garniturze nie było ani kropli krwi choć cały według logicznego myślenia powinien być nią zabryzgany.
- Witam pana, panie Michaile Korowicz, jestem Asmodeusz i mam dla pana propozycję nie do odrzucenia, co pan na to?
- Eee flaszkę masz jeszcze? – Wystękał pijackim głosem Michaił
- Cóż, widzę że pan nie nadaje się teraz do rozmowy, proszę skosztować tego – Boruta wyjął małą buteleczkę z kieszeni garnituru, z drugiej wyjął kieliszek i nalał wodnistego płynu do niego, potem zaś podał ów kieliszek Michaiłowi.
- Hy, wódka – ucieszył się malarz, ale to nie była wódka, była całkowitym przeciwieństwem wódki, Korowicz momentalnie wytrzeźwiał – Co? Gdzie ja jestem? Kim pan jest?
- Cóż po kolei. Jestem Boruta, właśnie uchroniłem pana przed niechybną śmiercią i mam dla pana nie do odrzucenia zaś jesteśmy w ciemnym zaułku na ulicy Rogowskiej. To chyba wszystko co miałem do powiedzenia.
- Co?! Boruta?! Ten diabeł?! To ja już umarłem i do piekła idę?! – przestraszył się Korowicz
- Ehh przecież powiedziałem panu przed chwilą że uchroniłem pana przed śmiercią niechybną więc myśląc logicznie pan ciągle żyje, pierwsze potwierdzam jestem diabłem zaś co do ostatniego to mówię oczywiście nie. Nigdzie pan nie idzie, co najwyżej do domu, do łóżka ale jak mówiłem już dwa razy mam dla pana propozycję nie do odrzucenia.
- Ale czemu ja? – Malarz był dalej przerażony
- Taki talent jak pan nie może się marnować!
- No w sumie to raczej masz racje, mam wielki talent… - mruknął nieśmiało Korowicz zapominając z kim rozmawia.
- Wielki! Wielki to mało powiedziane! Masz talent godny boga towarzyszu! Tylko ktoś musi ci pomóc go rozwinąć a ja jestem takim kimś.
- A niby jak mi pomożesz?
Diabeł wyjął z kieszeni garnituru ładnie złożoną kartkę i zaczął ją rozkładać, szybko przeleciał po niej wzrokiem po czym podał Michaiłowi, wskazał na dole kartki kropkowaną linie i powiedział:
- Wystarczy tu podpisać. – I zanim malarz powiedział że nie ma długopisu Boruta wyjął pióro wieczne kieszeni spodni od garnituru i podał mu z uśmiechem na twarzy – To jak? Podpisujemy kontrakt?
- Tak, w sumie to czemu by nie, nic mi się przecież nie stanie – Powiedział Michaił, Boruta w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. Korowicz zaś podpisał cyrograf. Diabeł szybko go zwinął i wsadził do kieszeni.
- No tylko jest jeden kruczek – powiedział Boruta – obrazy musisz malować do końca życia bez znaczenia czy jesteś już miliarderem czy nie.
Po czym buchnął kłąb czerwonego dymu, zaśmierdziało siarką i diabła już nie było. Michaił podrapał się po głowie, spojrzał na ciała po czym szybko wybiegł z ślepej uliczki, biegł tak aż dobiegł do domu, rozebrał się i położył spać. Rano obudził się z myślą że jego kontrakt z diabłem to tylko pijacki majak i nic się nie wydarzyło, zabrał się do malowania.

Rosja, Moskwa 15 grudnia 2002

Korowicz odłożył pędzel i zaczął przyglądać się swojemu działu. Po raz pierwszy nie napawało go obrzydzeniem. Westchnął, i tak pewnie nic za to nie dostanie, ale pomimo to zapakował obraz i udał się na Plac Czerwony, tam sobie usiadł pod jakąś kamieniczką i czekał aż nadejdzie jakiś potencjalny kupiec. Około osiemnastej stracił już nadzieje ale postanowił czekać do dwudziestej. Jednak koło osiemnastej pięćdziesiąt podszedł do niego jakiś facet w garniturze, o krótko przystrzyżonych, czarnych włosach. Michaił od razu zrozumiał że jest to ktoś bogaty i wpływowy albo jakiś mafiozo jednak obstawiał to pierwsze, sam nie wiedział czemu.
- Ładny ten twój obraz – Powiedział obcy
- Dziękuje.
- Jestem Grigorij Niczow – Wyciągnął rękę, malarz zaś ją uścisnął
- Michaił Korowicz.
- Sprzedasz mi go? – Niczow wskazał obraz.
- Oczywiście! – Ucieszył się Korowicz.
- Ile za niego chcesz?
- Hmm niech pan poda cenę.
- 50000 rubli. - Michaił wciągnął gwałtownie powietrze ze zdumienia – Tak wiem, to mało jak za taki obraz ale po prostu nie mam więcej przy sobie a bardzo zależy mi na tym obrazie. To jak? Dogadamy się?
- Oczywiście! Obraz jest pański- Michaił podał malunek Grigorijemu, ten zaś wyjął portfel a z niego gruby pakunek który był obiecanymi pieniędzmi, podał banknoty Korowiczowi, wziął obraz i odszedł. Michaił wstał, otrzepał się i ruszył radośnie do domu. Następnego dnia, rozpoczął pracę nad następnym obrazem, i tak było przez wiele następnych dni, Grigorij Niczow został w końcu stałym klientem Michaiła a on sam stał się bardzo bogaty.

Rosja, Moskwa 23 lipca 2005

Michaił siedział w swojej willi na wielkim fotelu i palił kubańskie cygaro. Odkąd rozpoczął współpracę z Grigorijem Niczowem żyło mu się bardzo dobrze, miał wszystkiego pod dostatkiem. Po roku miał tyle pieniędzy że mógł sobie wybudować własną posiadłość, kupił sobie szybki, sportowy samochód i motor wyścigowy. Co prawda Grigorijemu nie bardzo się podobało to co robi ale Korowicz się upierał przy swoim i nie miał zamiaru odsprzedać motoru i samochodu. Niczow nawet znalazł dla malarza dziewczynę a teraz żonę – Annikę Igalowicz a teraz Annikę Korowicz. Michaił miał tyle pieniędzy że starczyło mu do końca życia ale nie chciał przestawać malować bo kochał malować. Wstał, wyrzucił resztki cygara do popielniczki i poszedł do swojego pokoju tam wziął pędzel, położył nowe płótno na sztalugach i zaczął malować, malował Annikę po chwili jednak przerwał. Nie mógł malować coś się w nim złamało.
- Nah później skończę, za dwa, trzy dni, no chyba że nie będzie mi się chciało, to za tydzień – Nawyk mówienia do siebie pozostał, choć przez te lata Michaił bywał u różnych lekarzy to ich zabiegi nic nie dawał i Korowicz dalej często mówił sam do siebie.
- Taak, za miesiąc, a może za dwa… co Korowicz? – Rozległ się głos za plecami Michaiła. Malarz odwrócił się ale za nim nikogo nie było.
– Ehhh widocznie jestem przemęczony. Już słyszę jakieś głosy… lepiej się położę – Oczywiście przemęczony być nie mógł bo poza namalowaniem czegoś od czasu do czasu nie robił kompletnie nic. Michaił poszedł do swojego pokoju i położył się spać.
***
Annika wracała od przyjaciółki, miała spory kawałek drogi od niej do domu. Było już po 22 w nocy ale nie czuła się zmęczona ani głodna, jednak chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, nie wiedziała skąd takie uczucie ale czuła że jeśli jeszcze dłużej będzie jechać coś jej się stanie.
- Dzień dobry Anniko – rozległ się głos od siedzenia pasażera. Annika wcisnęła pedał hamulca i jadący za nią samochód prawie wjechał w jej auto. Spojrzała w miejsce tam skąd rozległ się głos. Na miejscu pasażera siedział mężczyzna w garniturze. Miał spiczastą bródkę, krzaczaste brwi a na głowie melonik, w rękach ściskał teczkę ze skóry od razu na pierwszy rzut oka było widać że była warta fortunę. – Myślę że pani mąż Michaił pani o mnie nie wspominał…
- Kim pan jest?! – Przerwała mu Annika
- Właśnie to chciałem powiedzieć ale pierw radziłbym pani ruszyć gdyż zaraz kierowca samochodu za panią może wysiąść, przyjść tu i będzie awantura a po co pani ma sobie jeszcze nerwy strzępić? – Człowiek w garniturze roześmiał się. Annika ruszyła powoli.
- Gdzie mam jechać? – Zapytała spłoszona.
- Cóż ja myślę że niech pani jedzie do domu. Swojego domu. Michaił będzie się niepokoił.
- Tak… Michaił… - Skręciła w ulice powstańców. Była w połowie drogi do domu.
- No więc dokończę mej prezentacji jeśli łaskawa pani pozwoli. – Obcy zamilkł i czekał. Annika po chwili zrozumiała o co mu chodzi.
- A, tak pozwalam.
- No więc, jakieś trzy lata temu spotkałem się z pani mężem, zawarliśmy pewną umowę. Nie ważne o co chodziło w owej umowie. Po prostu doniesiono mi że Michaił nie wywiązuje się z tej umowy, było by mi bardzo miło gdyby pani przemówiła mu do rozsądku. To jak, zrobi to pani?
- Tak, postaram się…
- No więc żegnam – Obcy otworzył drzwi i wyskoczył z pędzącego samochodu. Annika krzyknęła i odwróciła się ale mężczyzny w garniturze już nie było widać. Po piętnastu minutach dojechała do domu, zaparkowała samochód w garażu i weszła do posiadłości. Wszędzie światło było pogaszone więc domyśliła się że Michaił już śpi a uznała że z tak błahego powodu jak jego nie dotrzymywany zakład nie będzie go budzić. Przebrała się i poszła spać. Rano obudziła się z przeczuciem że rozmowa z mężczyzną w garniturze jej się tylko przyśniła.

Rosja, Moskwa 24 lipca 2005

Michaił obudził się po trzynastej, Anniki naturalnie już nie było. Wstał, ubrał się a potem ruszył do łazienki. Pierw umył twarz i ręce potem zabrał się za golenie, wziął golarkę elektryczną i zaczął pozbywać się swojego zarostu. Zamknął na chwile oczy, gdy je otworzył zobaczył coś co go przeraziło. Wrzasnął, rzucił golarkę i cofnął się parę kroków. Po chwili opamiętał się i podszedł powoli do lustra przed którym się golił. Lustrzany obraz nic się nie zmienił od czasu kiedy zobaczył to co go przeraziło. TO było tam nadal. W lustrze było odbite jego ciało z… głową kogoś kogo zapomniał, nie chciał wierzyć że spotkał tego KOGOŚ a może to COŚ? Jego ciało w lustrze miało głowę Boruty.
- No i jak tam Michaił? – Zagadnął diabeł z lustra – Nie malujemy obrazów? A wiesz jak to się może dla ciebie skończyć? – Roześmiał się
- J-jak może się skończyć? – Zapytał malarz jąkając się
- Ohh bardzo przykro nie będę się wdawał w szczegóły ale to ci się to nie spodoba.
- Nie?
- Nie.
- A… a ile mam czasu?
- Ile? Nie wiem, jeśli nie zaczniesz malować to może godzinę albo dwie?
- A jeśli będę malował?
- To rok czy dwa…
- Biorę się za malowanie.
- Mam nadzieje – Nagle błysnęło i w lustrze było już normalne odbicie Michaiła. Malarz ogolił się do końca a potem rzucił się do płótna jednak gdy dobiegł do swojego pokoju malarskiego to stanął jak wryty. Obraz który malował przez tyle dni leżał zniszczony a wszystkie jego farby były wylane. Na środku pokoju siedział mały Fiodor Niczow. Widać Grigorij zostawił go pod opiekę a Annika zapomniała mu o tym powiedzieć. Westchnął. Będzie musiał kupić nowe płótno i farby. Podniósł Fiodora i zaniósł do pokoju w którym nic nie mogło się stać ani jemu ani pokojowi – do sypialni. Położył dziecko na łóżku, wyszedł i dla pewności zamknął drzwi na klucz. Założył kurtkę i buty i wyszedł z domu. Wsiadł do samochodu i pojechał do serca Moskwy. Dojechał na rynek, szybko pobiegł do sklepu z wszelakimi dobrami malarskimi. Wszedł do środka i kupił pędzle, farby i płótna najlepszej jakości. Zapakował wszystko do torby wręczonej mu przez sprzedawcę i wrócił do samochodu. Kupione rzeczy włożył do bagażnika po czym wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku domu, po drodze jednak skręcił i ruszył do knajpy „Towarzysza Młota i Sierpa”. Postanowił wstąpić do swojego przyjaciela Andrieja lecz gdy wszedł do baru za ladą nie zastał Andrieja a jakąś najwyżej dwudziestoletnią dziewczynę. Podszedł powoli do lady i zapytał.
- Gdzie jest Andriej?
- Oh, pan pewnie jest Michaił jego przyjaciel tak? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczyna.
- Tak. Czy coś mu się stało?
- Pan Andriej miał niedawno wypadek samochodowy leży w szpitalu na ulicy Wyzwolicieli.
- Dziękuje za tę informacje – powiedział lekko przestraszony Korowicz. A przestraszyło go to że jego kumpel miał wypadek a on o tym nic nie wiedział aż do teraz. Wsiadł do samochodu i ruszył na Wyzwolicieli wszedł do szpitala i podbiegł do recepcjonistki.
- W której sali leży Andriej Łoskowicz?
- A pan był umówiony? – Zapytała zaspanym głosem
- Toż ja nie do lekarza ale do rannego!
- Aaa to było tak od razu… imię i nazwisko pacjenta?
- Mówiłem już: Andriej Łoskowicz.
- Chwile… o jest na sali chirurgicznej w pokoju 43B.
- Dziękuje. – Powiedział i rzucił się biegiem do windy, po drodze spojrzał na tablice z spisem co mieści się na poszczególnym piętrze. Sala chirurgiczna była na trzecim. Wskoczył do windy i nacisnął trójkę. Nikt poza nim nie wchodził do windy, gdy wjechał na trzecie piętro minął się z facetem w garniturze z kozią bródką ale nie zwrócił na to uwagi i biegł do sali chirurgicznej do pokoju 43B. Do owego pokoju wpadł jak w szale. Otworzył drzwi na roścież i obejrzał uważnie cały pokój. Andriej leżał w łóżku, spokojnie odłożył książkę którą czytał i spojrzał na niego.
- No jak tam towarzyszu? – Zagadnął
- Andriej… czemu mi nie powiedziałeś że miałeś wypadek?
- A może mi wyjaśnisz jak miałem ci to powiedzieć?
- No w sumie to racja…
- Chłopie nie musiałeś tu przychodzić dobrze sobie radze i niedługo wrócę do zdrowia.
- Skoro tak…
- Idź dobrze mi tu, odpoczywam i jem to wszystko co robie, czego chcieć więcej, idź już.
Malarz wyszedł i ruszył spokojnie do samochodu.
***
Gdy drzwi się zamknęły Andriej odwrócił się żeby sięgnąć po książkę, jednak zamarł z odwróconą głową i wyciągniętą ręką. Przed nim stał mężczyzna w garniturze który odwiedził go przed Michaiłem, jednak Andriej nie słyszał żeby ktoś wchodził.
- Eee… - Wyjąkał.
- Ach cicho bądź Andrieju mój przyjacielu – powiedział spokojnie przybysz – cicho bo jeszcze coś ci się stanie – uśmiechnął się szyderczo – przecież prosiłem cię żebyś namówił Michaiła do malowania obrazów… - Westchnął.
- Powiem mu to, jutro, jak przyjdzie! – Zapewnił barman
- Jutro? – Wyszeptał człowiek w garniturze – Miałeś to zrobić dzisiaj, teraz. - Łoskowicz milczał. – Cóż… zawiodłeś mnie… - mężczyzna wyjął z kieszeni róże i położył ją barmanowi na klatce piersiowej – Do zobaczenia… bo jeszcze się zobaczymy – Powiedział cicho a potem wybuchł opętańczym śmiechem i wyszedł z sali.
Andriej odetchnął z ulgą, czemu temu dziwnemu człowiekowi tak zależy na tym żeby Michaił malował obrazy? Barman uznał że to myśl w sam raz na jutro, teraz był strasznie zmęczony i chciał się przespać, już zamykał oczy kiedy coś zwróciło jego uwagę. Róża. Przedtem była czerwona, teraz zaś była czarna.
- Czyżbym miał zwidy? – Mruknął sam do siebie i mrugnął oczami. Róża znowu była czerwona – Taa jestem zmęczony… - Andriej pogrążył się we śnie a róża stała się czarna…
***
Robak narodził się w róży. Był tłusty, biały i z ogonem zakończonym skorpionim żądłem pełzł po prześcieradle, pełzł do twarzy swej ofiary. Robak był pchany swym instynktem który nakazywał mu zabić śpiącego, pełzł po woli i zaczął pozwalać truciźnie przepłynąć z gruczołów do żądła. Kropla trucizny pojawiła się na żądle i po chwili kapnęła na kołdrę wypalając w niej dziurę, robak był już na krawędzi kołdry, zaczynał pełznąć po twarzy swej ofiary, ominął usta, nos i zbliżył się do oka śpiącego człowieka, robak uniósł swój ogon, żądło błysnęło w świetle żarówki, opuścił swą śmiercionośną broń…
Andriej się obudził z wrzaskiem.
- Co za koszmar! Przenajświętszy Boże uchroń nas przed takimi okropieństwami! – Barman nie czuł oślizgłego robaka który spadł mu z twarzy i wpadł za koszule, nie czuł go dopóki nie poczuł ukłucia. Wrzasnął i zdarł koszule z siebie, miał małą rankę która pomimo swych rozmiarów piekła jak same piekielne ognie, jednak nigdzie nie było nic co by mogło ową ranę zadać. Wyskoczył z łóżka i zrzucił kołdrę, prześcieradło, poduszki. Nic. Nic co mogło by mu sprawić ból który teraz rozchodził się po całym ciele. Andriej schylił się żeby podnieść prześcieradło kiedy zobaczył na swej ręce nabrzmiałe ropą bąble. Otworzył usta ze zdumienia, jednak nie krzyknął bo usta już wypełniała mu krwawa piana. Wtem przestał widzieć na jedno oko, ale drugie było wciąż sprawne i zobaczyło pierwsze oko ubrudzone w ropie i krwi, turlające się po ziemi. Pod Andriejem ugięły się kolana i upadł na twarz, czuł potworny palący ból, ból jakiego nie czuł nikt inny przed nim. Przestał widzieć na drugie oko… albo je stracił. Barman zaczął się dławić, coś miał w gardle, udało mu się to wykrztusić ale nie mógł zobaczyć co to jest… może to i dobrze. To coś wpełzło na niego, było obślizgłe. Poczuł drugie ukłucie po czym umarł. Ciało Andrieja zaczęło się topić, po paru minutach pozostał sam szkielet leżący w obrzydliwie kleistej kałuży.




Rosja, Moskwa 25 lipca 2005

Michaił wstał o 10.37 rano. Anniki już nie było, jak zawsze zresztą. Zszedł na dół, do kuchni. Zadzwonił telefon. Zastanawiał się czy odbierać, w sumie to co się stanie jak nie odbierze? Przecież to nie policja chcąca go powiadomić że Annika miała wypadek? Nie… niby czemu miała by mieć wypadek? Zawsze jeździła ostrożnie, ale… ON… nie… ON nie istniał, nie mógł istnieć! Michaił odebrał i po chwili tego żałował.
- Halo? Czy tu pan Michaił Korowicz? Tu Pieter Iwanowski komendant posterunku 4 z Moskwy.
O nie… nie… nie… nie…
- Tak – przełknął ślinę – to ja, czy coś się stało?
- Cóż…
O nie… nie… nie… nie…
- Cóż… - kontynuował komendant – mamy pewien problem…
- Czy to Annika? – Nie mógł wytrzymać. Musiał zapytać.
- Kto? Nie wiem o kim pan mówi, mam na myśli pana Andrieja Łoskowicza…
- Co z nim?
- No cóż… nie jesteśmy pewni… w zasadzie to nawet nie jesteśmy pewni czy to on… - Michaił przeczuwał już najgorsze.
- Mam zidentyfikować zwłoki?
- No… w zasadzie to… nie… nie wiem… niech pan przyjedzie do szpitala na Wyzwolicieli.
- Dobrze, przyjadę niezwłocznie.
Michaił był lekko przerażony, czego oni od niego chcieli? Skoro nie ma identyfikować zwłok ale chodzi o Andrieja to czego oni od niego chcą? Narzucił kurtkę na grzbiet, założył buty i wyszedł na dwór, było zimno jak na lipiec… ba! Było przeraźliwie zimno! Szare chmury zawisły na niebie które wyglądało jakby za chwile miało runąć mu na głowę do tego dął przeraźliwy wiatr.
- Jasna cholera… - Zaklął Korowicz zamykając drzwi na klucz, potem pobiegł do samochodu, w biegu wyłączył alarm, otworzył drzwiczki i wskoczył do środka. Potem ruszył ku ulicy Wyzwolicieli. Gdy dotarł na miejsce zobaczył trzy policyjne radiowozy i to napędziło mu jeszcze większego stracha, wysiadł z auta i zatrzasnął drzwi, nacisnął guzik uruchamiający a zarazem zdejmujący alarm. Michaił miał nieodparte wrażenie że zrobiło się jeszcze zimniej, pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemie, znów zaczął biec, gdy tylko wbiegł do szpitala zobaczył policjantów. Jeden z nich podszedł do niego, policjant był młody a na jego twarzy malował się wyraz obrzydzenia, jednak nie był on skierowany do Michaiła.
- Pan Michaił Korowicz? – Spytał policjant.
- Tak, to ja.
- Proszę za mną na trzecie piętro… - i ruszył ku schodom, Michaił zaś pospieszył za nim w końcu doszli na trzecie piętro i zaczęli wędrować opustoszałym szpitalnym korytarzem wyłożonym zielonymi i białymi kafelkami, Korowicz zastanawiał się czemu na korytarzu nie ma nikogo, co się stało z pielęgniarkami? Z lekarzami? A chorzy? Przecież nie wszyscy leżą umierając, młodzieniec pchnął drzwi gdzie stało trzech innych funkcjonariuszy.
- Wchodzi pan sam – powiedział szybko i odszedł jeszcze szybciej, wręcz wybiegł z tego miejsca.
- Co… - zaczął Michaił ale przerwał mu gruby policjant
- Zaraz pan zobaczy – odwrócił się do niego, na jego twarzy też był wyraz skrajnego obrzydzenia – tylko niech pan nie krzyczy i nie wpada w panikę. Dobrze?
- Tak… dobrze, pokażcie mi zwłoki…
- Już panu mówiłem że zwłok nie ma, obieca mi pan że będzie pan spokojny?
- Oczywiście… - Michaiła zaczął już denerwować ten grubas, czy nie wystarczy mu raz powiedzieć?
- Proszę tutaj – Policjant wskazał miejsce koło siebie, Michaił podszedł i zobaczył odznakę po której poznał że to komendant Pieter – proszę popatrzyć – ściągnął narzutę z… z czegoś, to coś wyglądało jak kleista maź, kleista maź w której ktoś z chirurgiczną precyzją odtworzył twarz Andrieja.
- Co to ma być?! To jakiś żart?! – Zaczął krzyczeć Korowicz.
- Prosiłem pana żeby był pan spokojny, proszę się uspokoić… obiecał pan.
- Ale… - odetchnął głęboko – dobrze już, dobrze… co to jest?
- Nie wiemy.
- Kto wyrysował na tym twarz Andrieja?
- Nie wiemy.
- A gdzie jest Andriej?
- Cóż… mamy podejrzenia że to jest on – komendant wskazał na maź.
- Co?
- Nie mamy pewności ale podejrzewamy że to coś to Andriej Łoskowicz.
- A niby jak miałby się stać jakąś mazią?
- Nie wiemy…
Michaił złapał się za głowę i wybiegł ze szpitala, chciał żeby dano już mu spokój, chciał żeby już nic się nie działo… ale kogo by obchodziły zachcianki byle malarza?
***
Grigorij Niczow siedział w swym domu, nogi miał oparte na dębowym stole i kopcił kubańskie cygaro. Ten młody malarz Korowicz naprawdę nieźle malował a przy swoich „transakcjach” mógł sobie pozwolić na wyłączność na jego obrazy. Aktualnie czekał na Siergieja Natuczenkowicza Iwanowa, handlarza narkotykami z Ukrainy. Mieli zawrzeć nowy kontrakt który na przemycie Rosja-Ukraina dałby obu wielkie sumy pieniędzmi. Czasami Grigorij zastanawiał się po jaką cholerę on jeszcze tym się zajmuje skoro ma już tyle pieniędzy że nie wyda ich do końca swojego życia, ani nie zrobią tego jego dzieci ani ich dzieci. Dziwne. Człowiek jest naprawdę pazerną bestią, dać palec to odgryzie całą rękę. Jak nic jest gatunkiem który z całą stanowczością powinno się poddać w całości eksterminacji. Bez względów na to czy to kobieta czy mężczyzna, starzec czy dziecko. Niech to cholera… ale byli tacy co próbowali i co? I gówno im z tego wyszło bo choćby i mieli te 4 miliony żołnierzy to naprzeciw im stały im jeszcze większe hordy. Choć… cywili było około sześciu miliardów tak? Ale to są głupie i niezdolne do samodzielnego działania istoty, trafi się sześciu idiotów z karabinami, huknie raz w sufit i już około pięćdziesięciu obywateli jest im posłusznych niczym najwierniejszy z niewolników… nic to. Wziąć i zabić. Rozmyślanie przerwał mu kopniak który wywalił drzwi domu wpadła spora drużyna facetów w kamizelkach kuloodpornych, hełmach i z karabinkami MP-5 w rękach. Dwóch natychmiast podskoczyło do Grigorija a pozostali rozleźli się po domu.
- Grigorij Niczow? – Zapytał jeden z nich. Grigorij nie widział jego twarzy bo zasłaniała je maska przeciwgazowa. Po jaką cholerę mu ona? Pewno takie wymogi mają.
- Tak…
- A więc jest pan zatrzymany pod zarzutem posiadania i rozprowadzania narkotyków a także za przem…
I wtedy rozpętało się piekło. Wszędzie rozległy się strzały, widać ci policjanci czy kim tam byli natrafili na jego ochroniarzy. Coś uderzyło go w głowę. Mocno. Bardzo mocno. Zrobiło się ciemno. Bardzo ciemno.
***
Pieter Iwanowski miał dziś urwanie głowy, pierw to coś w szpitalu na Wyzwolicieli a teraz to. Ta masakra w domu tego biznesmena, tfu! Handlarza narkotykami Grigorija Niczowa. Przechadzał się pomiędzy zwłokami. Wszystko było jasne. Miał być dokonany jakiś duży przerzut narkotyków. Jedni czekali i chcieli sprzedać to paskudztwo a drudzy mieli kupić, tylko jak widać tak naprawdę nie mieli najmniejszej ochoty tego kupować. Postanowili wziąć. Tylko skąd do cholery wzięli stroje antyterrorystów? Przejąć ładunku im się nie udało i powyrzynali się nawzajem. I jeszcze ten Niczow leżący w dużej kałuży krwi bez połowy głowy… był mecenasem tego Korowicza. Znowu trzeba go wezwać. Szkoda człowieka ale cóż robić. Komendant westchnął, sięgnął do pasa po telefon i wykręcił numer. Był jeszcze pokój dziecięcy, w drzwiach leżały zwłoki jednego z ochroniarzy Niczowa. W brzuchu ziała mu duża dziura. Dostał z tak zwanego shotguna. Spas-12. Amerykańska robota. Pewnie też przemycone. Cholera. Do pokoju dzieciaka nie miał ochoty wchodzić. A i Korowicza tam nie wpuści.
***
Michaił odebrał telefon, miał parszywy dzień i był prawie pewien że i ten telefon nie przyniesie mu nic dobrego. Nie mylił się.
- Pan Korowicz? – Rozpoznał od razu głos tego spasionego komendanta.
- Tak to ja. Czego chcecie?
- Cóż… o ile się nie mylę pan Grigorij Niczow był pana mecenasem?
- Tak, JEST moim mecenasem.
- Był. Bo już nie żyje. Nie musi pan przyjeżdżać żeby zidentyfikować zwłoki. Wiemy że to on. Chciałem pana tylko powiadomić.
Michaiła zatkało. Właśnie stracił mecenasa. Czyli sposób zarabiania pieniędzy. Ale czy nie narzekał niedawno na to że ma tyle pieniędzy że ich nigdy nie zdąży wydać? Narzekał. Ale czuł się jakoś dziwnie. Czekały go dwa pogrzeby. Nie podobała mu się ta myśl. Nienawidził pogrzebów.
***
Padał deszcz. Było ohydnie, wiał wiatr jak nigdy dotąd. A przecież było lato. Michaił stał z Anniką pod parasolem. Stali świeżo usypanym grobem Grigorija Niczowa i jego rodziny. Annika płakała. Właściwie to nie wiadomo czemu bo przecież niezbyt znała i niezbyt lubiła Niczowów. Pogrzeb już się zakończył ale Annika nalegała żeby jeszcze trochę zostali „przecież Grigorij był twoim przyjacielem!” wykrzyczała kiedy chciał odejść. Gówno. Nie był nim. Był tylko źródłem zarobku. No może trochę lubił tego bogacza, w końcu Grigorij wyciągnął go z nędzy… ale czy to na pewno on zapewnił mu bogactwo? Czy to nie… Nie. To na pewno nie mógł być ON. ON nie istnieje. Zaciągnął wreszcie żonę do samochodu. Czas jechać do domu i odpocząć. Może wreszcie to się skończy? To wszystko? Już miał dosyć. Ruszyli. Annika prowadziła bo Michaił uznał że nie jest na siłach prowadzić samochód. Popełnił kardynalny błąd bo jego żona była w jeszcze gorszym stanie i jej było jeszcze trudniej prowadzić i skupić się na czymkolwiek. Rozszalała się burza. Akurat wjechali w las. Grigorij kazał się pochować na małym cmentarzyku we wsi Gołbowicze gdzie się urodził, obok swych rodziców. Tak więc go tam pochowano i teraz trzeba było jechać do Moskwy. Nagle piorun uderzył w drzewo które upadło na ziemię, gdyby to Michaił prowadził zdążył by zatrzymać samochód ale Annika nie, szarpnęła tylko kierownicą w bok. Poczuła mocne uderzenie, wrzask, dźwięk wybitego okna a potem inny dźwięk. Okropny. Cała drżała i była przerażona ale odwróciła się. Wtedy zaczęła krzyczeć. Głowę Michaiła przebiła wielka, gruba gałąź. Na pewno już nie żył. Chciała wybiec z samochodu. Szarpnęła za klamkę lecz nie zdążyła otworzyć drzwi. Zobaczyła pędząca na nią światła. Dwa wielkie światła. Potem była już tylko ciemność.
***
Michaił obudził się i spazmatycznie zaczerpnął powietrza.
- Mój Boże! Ja żyje! A tak niewiele brakowało! Tak niewiele… - rozejrzał się dookoła. Wszędzie widział biel. Poza jednym punktem. Była tam złota brama przez którą przechodzili ludzie. Zaczął iść w tamtym kierunku. Jednak wcale się nie przybliżał. Rozpaczliwie zaczął biec, biegł aż się zmęczył i padł z wycieńczenia ale nie zbliżył się do bramy ani o centymetr. Leżąc szlochał i żałował wszystkiego. Zwłaszcza tego że podpisał ten cyrograf. Teraz wiedział że to nie był tylko pijacki majak. Wiedział że to prawda.
Wtem coś szarpnęło go do góry i ujrzał twarz JEGO, człowieka w garniturze który niegdyś przedstawił mu się jako Boruta.
- Nie dojdziesz tam mój miły. Jesteś mój. Sam to podpisałeś. Oddałeś mi swoją duszę dobrowolnie.
- Nie, nie, nie…
- Tak, tak, tak! – Wykrzyczał radośnie diabeł i z niezwykłą wręcz siłą uniósł Korowicza i przerzucił sobie go przez ramię jak worek ziemniaków i ruszył radośnie podśpiewując w kierunku innych wrót, tych których tu wcześniej nie było i które zamkną się zaraz po ich przejściu. To były wrota piekieł i wydzierał się stamtąd ogień i smród palonej siarki. Słyszał wrzaski torturowanych grzeszników i swoim krzykiem prawie im dorównywał. Właściwie to jego krzyk był tak głośny jak i grzeszników tyle że słychać było w nim żałość za straconym życiem i Rajem a nie ból. Ale na ból czas jeszcze nadejdzie. O tak, nadejdzie…
- Heja ho! Do piekiełka by się szło!
Grzeszników do kociołka i na katowskiego stołka
Raz, dwa ich ze skóry obedrzemy ale się przy tym uradujemy!
Heja ho! Już ja dopilnuje żeby cię bolało!
Dałeś swą dusze ja cię oddam pod katusze
Raz, dwa paznokcie wyrwiemy, palce połamiemy!
Heja ho! Nie wyjdziesz już stąd!
Zostaniesz z nami po wsze czasy
I zostaniesz tu jak my asy

Śpiewał radośnie Boruta.
_________________
Per mortis ad gloria! - Warhammerowy blog, codzienne aktualizacje od dwóch lat :)
 
 
Tanit 
Czarnoskrzydła


Posty: 1459
Wysłany: 2007-11-17, 10:12   

Hmm.. od czego by tu zacząć... //mysli

Ciekawa historia, ciekawie przedstawiona. Wylookałam ze trzy błędy ale to mało istotne - błąd przy pisaniu zawsze się zdazy :P
Co mi się podobało: Sama historia, pokazanie tego jak szybko można o czymś waznym zapomnieć, forma, 'coś' co miało być Andriejem ^^' Ciekawe zakończenie i Diabeł :mrgreen:
Co się nie podobało: tu muszę się zastanowić... ^^' Ale wywaliłabym początkowe określenie diabła - Asmodeusza i wszędzie pozostawiła Borutę - nadmiar szkodzi. Czasami wydźwięk zdania mi nie odpowiadała ale to tylko techniczne sprawy ;)

Ciekawa była stylistyka końcowego nieba/piekło - typowo średniowieczna wizja - choć z początku wydała mi się nieco sztuczna to chyba ma swój urok ^^'

Ocena w skali 1-10: 8

Au revoir!
_________________
***Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone***
Kiedy człowiek umiera, dusza jego przez trzy dni siedzi u wezgłowia śmiertelnego łoża i stara się zwracać plecami do ognia.
Po trzech dniach pojawiają się aniołowie i prowadzą duszę nad most Czinwat...

TanBlog
 
 
Raziel 


Posty: 54
Skąd: Starachowice
Wysłany: 2007-11-17, 10:16   

Ou to określenie Boruty Asmodeuszem to zwykły błąd przy początkowym nazywaniu postaci a którego nie zauważyłem i nie poprawiłem, oczywiście i tam powinno być Boruta :P

Dzięki za komentarz!
_________________
Per mortis ad gloria! - Warhammerowy blog, codzienne aktualizacje od dwóch lat :)
 
 
Tanit 
Czarnoskrzydła


Posty: 1459
Wysłany: 2007-11-17, 10:24   

No tak myślałam, że to kwestia techniczna :mrgreen:
Ah, i jakbyś poprawiał błędy to drugi akapit - koniec linijki - 'klatka schodowa' a nie 'chodowa'

To tak w kwestii technicznej ;)

Au revoir!
_________________
***Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone***
Kiedy człowiek umiera, dusza jego przez trzy dni siedzi u wezgłowia śmiertelnego łoża i stara się zwracać plecami do ognia.
Po trzech dniach pojawiają się aniołowie i prowadzą duszę nad most Czinwat...

TanBlog
 
 
Asuryan 
Król Bogów

Posty: 3386
Skąd: Łódź
Wysłany: 2007-11-19, 05:01   

W kwestii uzbrojenia diabła - jeśli Boruta, to szabla, a nie szpada. Poza tym ciężko ciąć czymś takim - więc o odcięciu ręki mowy być nie może (co innego w przypadku użycia szabli).
_________________
"Sometimes known as the Phoenix King, Asuryan was the king and the most powerful deity of the pantheon of Eldar gods. He was believed to be the psychic might of the whole universe."
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Katedra


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,29 sekundy. Zapytań do SQL: 13