http://kulturaliberalna.p...true-detective/
Fajny tekst. Choc jako drobnomieszczanin z cenzusem napiszę, że profesor się za bardzo podniecił i pojechał zbyt intelektualną frazą. Ale co ja tam wiem
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Z całym szacunkiem, ale nawet jeśli finał kogoś zawiódł, to przecież w niczym nie ujmuje to wartości siedmiu znakomitych odcinków, a także całkiem dobrego ostatniego.
Po kim jak kim, ale po Tobie spodziewałem się bardziej wyważonej opinii, a nie barbarzyństwa na zasadzie: "finał do dupy", to i "cały serial nadaje się do spuszczenia w kiblu".
Ty głosisz herezje, a co więcej, jesteś w tym odosobniona. Tak więc jeśli już ktoś ma iść... na stos, to przez wrodzoną grzeczność paluchem nie wskażę. ;P
Deadwood skończyłem chyba na drugim sezonie... nie wiem czemu przestałem. TRUE DETECTIVE dla mnie serial jest przed, ale np. mojej żonie wcale się tak nie podoba, uważa że jest to serial od obejrzenia zapomnienia...
_________________ "Życie... nienawidź je lub ignoruj, polubić się go nie da."
Marvin
Z całym szacunkiem, ale nawet jeśli finał kogoś zawiódł, to przecież w niczym nie ujmuje to wartości siedmiu znakomitych odcinków, a także całkiem dobrego ostatniego.
Po kim jak kim, ale po Tobie spodziewałem się bardziej wyważonej opinii, a nie barbarzyństwa na zasadzie: "finał do dupy", to i "cały serial nadaje się do spuszczenia w kiblu".
Ty głosisz herezje, a co więcej, jesteś w tym odosobniona. Tak więc jeśli już ktoś ma iść... na stos, to przez wrodzoną grzeczność paluchem nie wskażę. ;P
Mnie ten serial zawodził niemal od samego początku, a na pewno od czwartego odcinka wzwyż. Nuda, szablonowe postaci, nic ponad genialną muzykę/aktorstwo/zdjęcia. Co niestety nie wystarcza na zakwalifikowanie serialu nie tylko do pierwszej ligi. W kryminale najważniejsza jest intryga, w noirze psychologia bohaterów. Tu jedno i drugie słabuje przeokrutnie, mętna filozofia na poziomie gimnazjum, dziury logiczne w fabule, bezsensowne zachowania postaci, mnożenie wątków zawisających ostatecznie w niebycie. Częściowo moje odczucia oddaje następujący cytat z jednej z recenzji: In the end, True Detective was only surface deep, but a mighty shiny surface it was.
Ale o wiele pełniej cytat z Vilgefortza: Kto nazywa True Detective znakomitym serialem, myli niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu (parafraza moja). Nie jest to bynajmniej problem finału, finał jedynie pogrzebał jakiekolwiek moje nadzieje na polepszenie ostatecznej oceny tej produkcji. Więcej na ten temat nie mam do dodania.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Ja cię rozumiem. Nie dlatego, że się zgadzam, ale przy kilku tytułach uznawanych dziś za kultowe ziewam z nudy i uznaję je za pustą, sztampową do bólu bzdurkę - vide: "Firefly", którego "kultowość" jest dla mnie jedną z największych serialowych zagadek wszechczasów
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Co niestety nie wystarcza na zakwalifikowanie serialu nie tylko do pierwszej ligi. W kryminale najważniejsza jest intryga, w noirze psychologia bohaterów.
Argument w stylu "Yusuf jest Polakiem. Yusuf nie zna hymnu i źle odmienia czasowniki. Dlatego Yusuf nie jest dobrym człowiekiem" Poza tym, serio? W kryminale intryga może, ale nie musi być najważniejsza; jeśli sięgniesz do klasyki, to u Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle'a faktycznie osią fabuły może być dojście do tego, że zabił ogrodnik, nożem, w bibliotece. Ale u Hammetta czy Chandlera to już nie jest takie oczywiste. O nowsze kryminały nie stoję, ale jak się czyta Ellroya czy Lehane'a, to intryga też nie jest najważniejsza. To samo można rzec o kryminale fimowym. Z resztą granice gatunków moga być mylące, bo np. House M.D. jest pełnorwistym kryminałem
To samo jeśli chodzi o noir - to nei gatunek, to pewna stylistyka, konwencja filmowa, i trudno się dopatrzeć w tak zmanierowanej i skostnialej konwencji nacisku na psychologię bohaterów, zarówno w klasycznym wydaniu, jak i we współczesnych wariacjach. Kino noir do tego stopnia operuje stereotypami i kliszami psychologicznymi (zblazowany detektyw i femme fatale wychodzą zdecydowanie na czoło peletonu), że w zasadzie trudno mówić o nacisku na psychologię. W dodatku w TD z kina noir widzę głównie stylizację dotyczącą nastroju, pracy kamery, muzyki, bo jeśli koniecznie musimy się bawić w upychanie w szyfladki, to True Detective stanowczo jest wariacją na temat buddy filmów (hell, nie spełnia nawet podstawowego warunku kina noir, czyli samotnego głównego bohatera ).
Cintryjka napisał/a:
Ale o wiele pełniej cytat z Vilgefortza: Kto nazywa True Detective znakomitym serialem, myli niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu (parafraza moja).
Bardzo ładnie nazywasz entuzjastów serialu niedouczonymi bezguściami
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
W takich Związku Żydowskich Policjantów czy Miasto i Miasto kto zabił i w ogóle cała intryga kryminalna pełnią służalczą rolę względem budowy świata.
Oczywiście rozumiem, że mogło się nie podobać, mi się nie podobało Boring Bad.
Cintryjka napisał/a:
mętna filozofia na poziomie gimnazjum
A to już mętna erystyka, zapomniałaś dopisać: "dla pryszczatych chudzielców w grubych okularach mieszkających w piwnicach swoich rodziców".
Nigdy nie wstydziłem się bycia redneckiem. Wolę być redneckiem niż, tfu, yntelektualistom polskym. Po przeczytaniu tekstu Mikołejki o "True Detective" ponownie stwierdzam jednak, że jestem ograniczony i może nawet nie jestem drobnomieszczaninem z cenzusen tylko jakimś aspirującym plebsem. Aczkolwiek, czytałem też opinię z prawej strony (z portalu wNas - sam tam nie wszedłem, może Toudi zalinkował na Fejsie) i była podobna "w duchu" do opinii Mikołejki. Więc może sam dokonuję redukcji tego serialu nie pozwalając mu wybuchnąć w mojej głowie...
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
No, dobrze, Orku, niech ci będzie neonoir. Zresztą, nie zależy mi na szufladkach. Po prostu wszystko mnie w tym serialu zawiodło. Począwszy od banalnego wyjaśnienia konfliktu głównych bohaterów (poszło im o żonę Marty'ego, krańcowa klisza, nie odzywali się do siebie przez X lat, po czym po jednej rozmowie puścili lata wrogości w zapomnienie), poprzez zmarnowanie potencjału licznych wątków, brak ewolucji protagonistów poza najprostszy charakterologiczny szablon (Marty jako świętoszkowaty dupek-hipokryta), lub też ewolucja bezsensowna (cudowne oświecenie Cohle'a w końcówce); przełom w śledztwie z sufitu i ogólnie niczego, co mogłoby minusy zrównoważyć. I na tym już naprawdę skończę, nie jest moją intencją przekonywanie nieprzekonanych ani tym bardziej obrażanie kogokolwiek, kto ma odmienne zdanie.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Cintryjka ma trochę racji, bo dostrzegam część wymienianych przez nią wad, ale oprawa, klimat oraz poetyka tego serialu zdecydowanie rekompensują mi wspomniane braki
No i Cyntryjko, czy ty naprawdę uważasz, że w tej kłótni poszło o kobietę?
Ze strony Marty'ego to był kamień obrazy, jak najbardziej. Na pewno to było bezpośrednią przyczyną jego napaści na Cohle'a, zerwania kontaktów etc. Gdyż niestety Marty był i pozostał dwulicowym bucem, z radością stosującym podwójne standardy w życiu prywatnym i zawodowym. Z tego też powodu w pierwszej chwili nie do końca ogarnął (a może tylko nie chciał przyjąć do wiadomości), że Maggie wyłacznie posłużyła się Cohlem, żeby bardziej bolało. I że to konsekwentna bucówa Marty'ego popchnęła ją do tego kroku.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Moim zdaniem był to tylko wyzwalacz dla negatywnych emocji, które trwały w obydwu bohaterach już od jakiegoś czasu. Od strony Rusta chodziło o problemy z samym sobą i światem, całym otoczeniem, które go wkurwiało, brzydziło, wykańczało. Stąd pyskówa, jaką odstawiał w stosunku do reszty. Natomiast w Martym powoli narastała frustracja dla Rusta i jego odchyłów, do czego doszedł ból ponownego kryzysu w małżeństwie. Nie sądzę też, by dla Cohle'a była to zadra na wiele lat. Nie w stosunku do partnera, raczej całego otoczenia. Co innego ten drugi - na pewno potrzebował więcej czasu, by odpuścić Marty'emu posunięcie żony. Lecz nie całe lata. Bo to nie Rust kumulował w sobie nieszczęście partnera, a on sam. I dobrze o tym wiedział.
Poza tym nie zgadzam się z przełomem od czapy i niesatysfakcjonująca ewolucją (nie licząc przemiany Rusta) bohaterów. Zgadzam się z nieprzekonującym oświeceniem głównego cynika i urwaniem co najmniej paru ciekawych wątków. Bo szeptana mitologia, o której pisałem, była dla mnie chyba najlepszą częścią intrygi.
O, to, to. Marty i Rust skakali sobie do oczu od samego początku, a zdrada była tylko casus belli, panowie dali sobie po szlagu i poszli w swoją stronę; a ponowne spotkanie? Jednak to było mocno po latach, z perspektywy czasu ogląd pewnych spraw się zmienia, można nabrać dystansu do siebie - co z resztą widać po zachowaniu Marty'ego w szpitalu.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Począwszy od banalnego wyjaśnienia konfliktu głównych bohaterów (poszło im o żonę Marty'ego, krańcowa klisza, nie odzywali się do siebie przez X lat, po czym po jednej rozmowie puścili lata wrogości w zapomnienie),
poprzez zmarnowanie potencjału licznych wątków, brak ewolucji protagonistów poza najprostszy charakterologiczny szablon (Marty jako świętoszkowaty dupek-hipokryta), lub też ewolucja bezsensowna (cudowne oświecenie Cohle'a w końcówce);
przełom w śledztwie z sufitu i ogólnie niczego, co mogłoby minusy zrównoważyć.
1. Wyjaśnienie konfliktu głównych bohaterów jest bardzo życiowe - bądź co bądź kobieta jest dobrem najwyższym... przynajmniej dla kochającego męża, choćby i dupka-hipokryty, który zareagował na zdradę żony jak każdy zazdrosny samczyk.
Hol, hola, nie tak prędko z tym puszczeniem wrogości w zapomnienie było! Przecież Marty stawiał zacięty opór i z dużą niechęcią odnosił się do Cohle'a, nie chciał mieć z nim nic wspólnego i dopiero przybliżenie do rozwiązania zagadki nad którą wcześniej pracowali przez długi czas spowodowało zmianę nastawienia. A i to, początkowo, ograniczało się to tylko do współpracy. Proszę również wziąć pod uwagę, że od pamiętnej zdrady minęło wiele lat. Ponadto Marty chyba zrozumiał, że małża chciała dokonać na nim pomsty za jego puszczanie się na pewno i lewo, więc w tym celu sprowokowała sexualnie jego partnera. A chłop, jak to chłop - został tak zaprogramowany przez mateczkę Naturę, że obojętny wobec jej wdzięków pozostać nie mógł, tym bardziej, że zanim do niego przyszła miał już trochę w czubie, później winko, ona w sexownym stroju, uperfumowana (w domyśle)... No kuźwa! Tylko impotent by się nie skusił! Argumenty Cohle'a w kwestii morderstw okazały się pierwszym i najważniejszym krokiem na drodze prowadzącej do porozumienia.
Wspólne ściganie killera odświeżyło dobre wspomnienia z dawnej, nieraz szorstkiej współpracy, a dramatyczne zakończenie sprawiło, że Marty w końcu całkiem wymiękł. Powiadają, że wspólne przeżycia zbliżają ludzi, a co dopiero takiej wagi...
2. Szanowna Cintryjko, po bardzo ciężkich przejściach człowiek może całkowicie się zmienić, także pod względem światopoglądu. Cohle był w strasznym stanie i faktycznie mogło się w nim odmienić. Proszę zwrócić uwagę na dwie zasadnicze kwestie: tuż przed ostatecznym starciem z "Zielonymi Uszami" miał znamienną wizję, a potem, gdy leżał w szpitalu "rozmawiał" ze zmarłą córką, czym podzielił się z Marty'm... Może gdybyś bardziej się wczuła, to wtenczas nie uznałabyś tego za bezsensowne.
3. Nieraz w prawdziwych śledztwach zdarzają się przełomy dzięki przypadkowemu skojarzeniu mniej lub więcej nie pasujących części/fragmentów układanki/wydarzeń/przedmiotów... Zielone uszy, zielona farba, zielony dom - why not?
Zobaczyłem. Dwie główne role i relacje między nimi aktorsko rewelacyjne. Reszta obrazu odrobinę drugoligowa, pewien przerost formy nad treścią, chujwiepocomistycyzmjakiśniewykorzystany.
Jako całość rzecz przyzwoita, bez wielkiego jednak szału.
Powie mi o co chodziło z ta scenką gwałtu lalek (początkowe odcinki) w pokoju dziewczynek Martina?
Powie mi o co chodziło z ta scenką gwałtu lalek (początkowe odcinki) w pokoju dziewczynek Martina?
Bo to Universum podszyte Ciemnością
Diabeł czai się wszędzie, nie tylko w ruderach na pół zwierzęcych osobników, ale i pośród pięknego krajobrazu, wśród społecznie akceptowanych ludzi tamtejszej elity, wśród policjantów i wreszcie w dziecięcym pokoju. Trzeba mu tylko dać przyzwolenie.
Albo scenarzysta chciał pokazać problemy rodzinne gliny w sposób "niebanalny i mocny", jak wszystko inne w serialu.
Diabeł czai się wszędzie, nie tylko w ruderach na pół zwierzęcych osobników, ale i pośród pięknego krajobrazu, wśród społecznie akceptowanych ludzi tamtejszej elity, wśród policjantów i wreszcie w dziecinnym pokoju. Trzeba mu tylko dać przyzwolenie.
Celowałbym w tę stronę, ale wyjaśnił to trochę inaczej. Spirale, łapacze snów, obrazy przedstawiające dziewczynki otoczone przez zamaskowanych kultystów tudzież samych kultystów pojawiają się w serialu co najmniej kila/kilkanaście razy i to właśnie nie w ruderach, ale w/przy domach mieszczańskiej klasy średniej. Moim zdaniem oznacza to, że ta zbrodnicza rytualna atmosfera (psychosfera - wg. Rusta) oplata całą społeczność Luizjany, istnieje gdzieś na granicy jej świadomości, w podświadomości. Będąc jednak prawdą zbyt straszną i wbrew psychicznej naturze, nie może zostać przyjęta i tym samym zatruwa społeczną nieświadomość zbiorową (copyright by Jung). Ma to więc wymiar symboliczny, opracowany przez scenarzystów, ale może też być realnym wpływem zbrodni na psychikę zaangażowanych w nią pośrednio i bezpośrednio osób.
A tymczasem w Juesej: w obsadzie drugiego sezonu Colin Farrell i Vince Vaughn. A dziś dołączyła do nich Rachel McAdams. Lubię ją Ma urocze dołeczki, kiedy się uśmiecha.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum