Znowu się rozmieniam na drobne, ale to fajnie brzęczące są drobne. Powroty po latach. Umierając żyjemy Silverberga to niezła powieść współczesna. Kiedyś ( 30 lat temu) mnie rozczarowała, bo nie jest SF głównego nurtu. Dzisiaj też nie powala, ale miła odmiana. Dwa zbiory opowiadań: Witolda Zegalskiego Wyspa Petersena - spory talent, wcześnie odszedł. Drugi zbiór to ewenament na naszym rynku. Wydawnictwo Alfa w 1988 roku jako pierwsze na świecie wydało autorski zbiór opowiadań J.T. McIntosha Dziesiąte podejście. To jeden z tych niedocenianych, swoimi drogami chodzących pisarzy których tak lubię. To jest dobre. Nie mogłem się oprzeć i znowu po latach sięgnąłem po powieść Grahama Mastertona. Dopiero wyszła. The House of a Hundred Whispers.Wiem, że raczej nie skończę, ale zawsze uwielbiałem początki jego powieści. W tym bywał najlepszy.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Na przełamanie niemocy czytelniczej wziąłem sobie Paula Hama 1914. Rok końca świata, czyli "Jak to się stało że wybuchła wojna światowa i czemu wszyscy byli zdziwieni" (odpowiedzi na podobne pytanie udzielił wyczerpująco Piotr Bałtroczyk spostrzegając, że niby wszyscy wiedzą że flaszka się kiedyś skończy, ale to zawsze jest zaskoczenie). Napisane sprawnie, przetłumaczone niepełnosprawnie (czyli par for the course), anglocentryczne jak cała anglosaska historiografia, i to w zasadzie do stopnia Dwudziestego ósmego sierpnia o 2:21 szeregowy Dickie Butt z BEF przebudził się na swoim posterunku w Baise-le-Cul, podrapał w genitalia, łyknął wody i poszedł spać dalej. W tym samym czasie Niemce i Ruskie pobiły się gdzieś w Azji, ale chuj to kogo obchodzi. Czyta się, bo mimo wszystko te wszystkie ścieżki do katastrofy pokazane są dość rzetelnie, nastrój epoki oddany sugestywnie, a główni aktorzy sportretowani barwnie i plastycznie. Jako lektura uzupełniająca w studiowaniu tematu - warto.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Zacząłem, w końcu, "Kult" Orbitowskiego. Kupiłem ebooka w jakiejś promocji, bo Orbitowski, zupełnie nie patrząc o czym to, nie wiedząc czy dobre, czy złe, jak bardzo nowe/stare. Pierwszy rozdział za mną i jestem oczarowany. Może i Orbitowski nie potrafi klecić poetyckich metafor, może nie wyżyma mózgu swoimi pomysłami, ale umiejętność "opowiadania" to ma pierwsza klasa.
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Był pomysł, zaszwankowało wykonanie. Był pomysł na specyficzną postać zanurzoną w pewnym pesymistycznym fatalizmie. Fakt, że trochę to zlepek rozmaitych postaci literackiego i popkulturowego światka, ale wydaje się, że była szansa na jaką nową jakość. Niestety ogrom wad zadusił słabe, kiełkujące ziarenko.
Przede wszystkim brak tu jakiegoś przemyślenia fabularnego. Miast harmonijnej konstrukcji, mamy chaotyczny zlepek historyjek, przygód, wątków i retrospekcji, w zasadzie bez jakiegokolwiek porządku. Czasem zdarza się jakiś pomysł wart uwagi. Nieodmiennie jednak jest marnowany. Koniec przychodzi ni stąd, ni zowąd, nie wiedzieć po co i dlaczego. Urywa się jak kiszka kaszanki dziabnięta tasakiem. Dużym minusem jest przegadanie powieści. Gigantyczne przegadanie. Bohater toczy niekończące się dysputy ze sobą, z duchem swojej byłej i z każdym kto mu się nawinie. Dostajemy w tym miejscu rozważania stylizowane na głębokie filozoficzne przemyślenia, a w rzeczywistości to nudna i tania blaga, ciężkie w wykonaniu i miałkie w treści moralizowanie. Podane raz, byłyby do przełknięcia, w zaserwowanym wymiarze silnie irytują. Z całym szacunkiem dla autora, gigantem filozofii to on nie jest. Na dodatek, mamy wielokrotne powtórzenia, ciągłe gadanie o tym samym.
Jedno co się udało, to pewien klimat osamotnienia. Niestety, przemożny werteryzm naznaczony podskórnym poczuciem wyższości, hipokrytycznie ukrytym pod fałszywą skromnością, powoduje, że główny bohater jawi się dość żałosnym dupkiem i w żaden sposób nie wzbudza nawet cienia współczucia czy zrozumienia. Przynajmniej we mnie. Stan jaki utrzymywał się we mnie podczas lektury, można określić krótkim "dobrze ci tak, głąbie jeden".
Warsztatowo rzecz jest w miarę przyzwoita, acz nie bez potknięć. Dębski ma w tym tomie jakiś ślad własnego, specyficznego stylu. Choć nie wiem czy to dobrze.
Powieść mam za słabą, nudną i męczącą. Choć potencjał był.
Wysłuchałem w lekko irytującej manierze Rocha Siemianowskiego.
4/10
Do recenzji czytam "Krainę Lovecrafta". Oglądam też na bieżąco serial. Książka, po pierwszym opowiadaniu, podoba mi się umiarkowanie. To niby horror, wierzę na słowo, jak przy większości współczesnych horrorów, które wpadną mi w ręce lub przed oczy (tu z jednym czy dwoma wyjątkami). Ale i książka i serial wyróżniają się bez wątpienia tym, że bohaterami są czarnoskórzy a fabuła jest osadzona gdzieś w latach 50-tych, w dobie powszechnej dyskryminacji i prześladowania z powodu koloru skóry. To pewnie nic odkrywczego - ale dzięki temu widać pewną absurdalność elementów horroru. Jeśli żyjesz w czasach, kiedy musisz oglądać się za siebie i drżeć ze strachu przed każdym białym policjantem (spuści wpierdol, albo zmolestuje lub to i to jednocześnie), to jakiś posrany potwór nie jest cię w stanie przerazić. Choć przeraża. Nie znam się na horrorach, nie wiem, czy to nowa perspektywa w ogóle. Bez wątpienia dla mnie to nowa jakość. Aczkolwiek serial chyba jest lepszy pod względem akcentowania tego elementu. A przez to także ciekawszy.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Serce to samotny myśliwy. Najpierw był film. Z Alanem Arkinem i Sondrą Locke nastoletnią. Potem książka. Gdy ostatnio czytałem zachwyty nad kitem Normalni ludzie Sally Rooney zwątpiłem w młode talenty. Ale były książki, które możliwość zaistnienia takich talentów udowadniały. Dawno temu. To jedna z nich. Carson McCullers miała 23 lata, gdy opublikowała tę powieść. Nieprawdopodobne. Zadie Smith miała 25, gdy napisała Białe zęby. Nie idzie o maestrię językową. O dojrzałość w widzeniu świata. Talent, umiejętność, zrozumienie chyba przedwczesne, nawet na te starsze standardy. Powieść Mc Cullers wzrusza mnie i porusza od czterdziestu chyba lat. Filmu nie widziałem bardzo dawno. To poszukam. Wspaniałości codzienności.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Z różnych powodów powieść zwróciła moją uwagę dość dawno, ale obawy przed najtańszą pulpowatością powstrzymywały mnie przed lekturą. Obawy owe po części się potwierdziły, na szczęście w niezbyt dużej skali.
W krótkim zarysie, mamy drużynę przyjaciół, która w mniejszym lub większym osamotnieniu stara się walczyć z imperium zła. Przypomina wam to coś? Właśnie. Taka sytuacja uwidacznia się od czasu do czasu. A nawet częściej. Autor pozbierał mnóstwo motywów z naszej historii, ze świata literatury fantastycznej i ogólnie pojmowanej popkultury, dorzucił do tego trochę własnych koncepcji i w efekcie powstało coś z jednej strony dobrze znanego, z drugiej zaś, na tyle świeżego, że pozwala wciągnąć się w opowiadaną historię, nie nudzi.
W pierwszej chwili rzeczywistość przypominała mi świat starożytnej Grecji z jej niezależnymi polis (Kolegium wykazuje duże podobieństwo do Aten) i Imperium Perskim na wschodzie. Z czasem jednak mocarstwo owe nabiera pewnych cech przypominających Imperium Rzymskie, potem typowych dla faszystowskich Niemiec, by w końcu wziąć coś z Mordoru. Taki mechanizm ma miejsce w przypadku niemal każdego aspektu powieści. Początkowo na przykład, wydaje się, że to klasyczna fantasy, ale z czasem pojawiają się elementy typowe dla steampunku, płaszcza i szpady, literatury łotrzykowskiej, westernowego dzikiego zachodu czy literatury wojennej. A wszystko to powoli zmierza w kierunku epickiego rozmachu, stylistycznie zanurzonego w klimacie podobnym do tego co prezentowało Kino Nowej Przygody lat osiemdziesiątych. Indiana Jones albo Han Solo odnaleźli by się tu bez trudu.
I znów, choć część nacji kojarzy się z typowymi dla fantasy rasami to jednak ich różnorodność i wieloaspektowość pozwala twierdzić, że koncepcja Tchaikovsky'ego jest oryginalna, przemyślana i spójna. Podobnie z kreacją bohaterów. Nieprzesadnie rozbudowani, są jednak swoiści, logicznie i harmonijnie skonstruowani.
Fabuła nie jest ani zbyt prosta ani przesadnie skomplikowana, a mnogość bohaterów daje się opanować bez większego trudu. Narracja szczęśliwie pozbawiona jest częstego dla epickich fantasy nadętego braku dystansu do czegokolwiek. Pewne rzeczy idą tu na skróty, bez przesadnych opisów i objaśniania każdego detalu. Nie oznacza to jednak dziur logicznych. To dość zgrabna przygodówka, bardzo dobrze spełniająca rolę wciągającej opowieści i samoistnego bytu fabularnego, choć w rzeczywistości pierwszy tom cyklu Cienie pojętnych to preludium do znacznie szerszego zamyślenia, obszerna ekspozycja pozwalająca poznać ogólne założenia świata i koncepcji autorskich.
Językowo autor nie jest doskonały ale nie zawodzi, zaś tłumaczenie też daje radę, choć momentami wydaje się lekko nieporadne, tu i tam trzeszczące kolokwializmami. W efekcie jednak otrzymujemy tekst z lekką sentymentalną patyną, który, co odrobinę zaskakujące, nie drażni. Przypomina to trochę styl powieści sprzed kilkudziesięciu lat.
Imperium Czerni i Złota nie jest powieścią wybitną, ogrywa znane rozwiązania, ale jednocześnie dzięki pewnej dozie oryginalności i bezpretensjonalnej narracji, nie silącej się na coś czym nie jest, pozwala na przyjemną lekturę. Choćby nawet lekko w kategorii guilty pleasure. A może po prostu autorowi udało się wstrzelić w wąskie okienko moich subiektywnych upodobań.
Przysiadłem do Wydechu. Szybko (ale chyba nie pochopnie) przekonałem się, że nie jestem z Tedem Chiangiem kompatybilny. Jego sprawozdawczo-konferencyjny sposób opowiadania może i pożytecznych historii mnie jednak męczy. Nie nawiązuję żadnej więzi z jego bohaterami, ich losy są mi obojętne, wskazówka na busoli uczuć nie wychyla się ani w jedną ani w drugą stronę. Po jakimś czasie zdegustowany zacząłem przerzucać po kilka stron w nadziei znalezienia bardziej mięsnego kawałka prozy, bezskutecznie. Czytam i łapię się na myśli: niech to się skończy. Ja rozumiem, że literackie (przymiotnik ryzykowny w zestawieniu z Changiem) rozwinięcie problemu, który tak naprawdę da się opisać w paru zdaniach ma prawo mieć swoje 40 stron, na przykład. Ale jeśli mam być przez 40 stron dymany, to chcę mieć z tego jakąś frajdę. Czyżbym wymagał za wiele?
Randka, na mój koszt, z pieszczoszkiem krytyków i fanów okazała się fatalnym pudłem. Bywa.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Acz nie da się ukryć, że te z Wydechu robią trochę mniejsze wrażenie niż z Historii twojego życia/72 liter. Ale wciąż zostawiają daleko w tyle konkurencję.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
Zatem podobnie jak Fidel uważasz, że coś musi mi się podobać, bo Wam się podoba? A jeśli nie podoba mi się, to co Wam się podoba, to nie wiem o czym piszę?
Zaraz... jak na to mówili?
Religia?
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Viriconium to śmieć, a przynajmniej w polskim przekładzie, więc żaden argument. Poza tym wziąłeś rzeczy z dwóch krańców skali wiec ten tego, nie bardzo wiem o co chodzi.
Cintryjka, z to mogę się zgodzić Wydechu nie czytałem, znam wcześniejsze zbiory. Niemniej wszystkie trzy chyba się w jakimś tam stopniu pokrywają.
KS, to doskonałe napisane, wyjątkowo inteligentne, niespotykanie oryginalne opowiadania. Napisane z ogromną wyobraźnia i smakiem. Jeśli się od takich rzeczy odbijasz, w co mogę uwierzyć, to nie wiem, może Mroza, albo nie wiem Komudę?
KS, to doskonałe napisane, wyjątkowo inteligentne, niespotykanie oryginalne opowiadania.
Zgoda, Fidelu. Przyjmijmy powyższe za twórczą, niespotykanie oryginalną definicję pojęcia "nudne".
No uśmiechnij się, misiaczku. Po co się spinać?
A czytałeś (nie wiem czy akurat w tym zbiorze jest) "Historia Twojego życia"?
To jest to opowiadanie, na podstawie którego zrobili film może trochę lepszy niż średnia, ale samo opowiadanie IMHO ociera się o geniusz, biorąc pod uwagę prowadzenie historii na kilku różnych płaszczyznach, i wszystko to zgrabnie spina się na końcu. W dodatku zadając trudne pytanie (chociaż samo pytanie już się pojawiało w różnych utworach wcześniej) plus drugie pytanie w temacie "komunikacji".
Inne opowiadania Chianga pamiętam mniej, lub bardziej, jedne mi się spodobały, inne mniej, ale IMHO to jedno przebiło skalę.
Dodam tylko do tego, że ja raczej nie lubię krótkich form, bo lubię się wgłębić w świat i czytać/smakować go długo, co akurat może powodować, że jakieś nudniejsze kawałki mi mniej przeszkadzają. Ale to jedno opowiadanie poleciłbym do przeczytania, nawet jeśli reszta Ci nie podeszła.
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Imho, żadne opowiadanie nie było przypadkowe. Każde od bardzo dobre do genialne. Trudno potknąć się o geniusz przypadkiem kilka razy pod rząd. Może nie stawiał bym go w rzędzie z Cyberiadą, ale nie widzę nikogo kto zbliżył by się bardziej. W zasadzie po horyzont nikogo nie widać.
Chyba mamy różne definicje nudy. Nie jest w stanie znudzić mnie coś, co mnie intelektualnie fascynuje i autentycznie zaskakuje oryginalnością. Nudne to są te wszystkie strzelanki w kosmosie, gdzie akcja rwie na łeb na szyję. Albo filmy Marvela.
A czytałeś (nie wiem czy akurat w tym zbiorze jest) "Historia Twojego życia"?
Nie. Wydech był moim pierwszym kontaktem z Chiangiem. Nie licząc ętuzjastycznych recenzji czy napomknień o autorze.
Fidelu, co się tyczy opowiadań to fundamentem mej edukacji były Kroki w nieznane, Rakietowe szlaki, oraz zbiory wspaniałych twórców, takich jak Bradbury, Le Guin ("Wszystkie strony świata" to najlepszy zbiór w galaktyce), Sheckley, Ellison by wspomnieć paru pierwszych, przychodzących mi na myśl. Chiang to nie jest ta półka, dla mnie. Nie gniewam się, jeśli ktoś sądzi inaczej.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
KS, moim skromnym zdaniem Bradbury i Ellison to najbardziej przereklamowani autorzy. Szczerze, nie rozumiem zachwytu. Nawet średnio zamierzone odnoszenie twórczości Chianga do tych dwóch panów jest bluźnierstwem... i nie chodzi o to, że jestem w sumie fanem Chianga, bardziej myślę że ma znaczenie twoje podejście do literatury. Sam piszesz, że nie nawiązałeś więzi z bohaterami. Nic dziwnego, bo nie jest to kwestia, na którą Chiang się jakoś specjalnie pochylał. Jego interesuje co innego, więc jeśli nie załapałeś tego, to faktycznie nie jest dla ciebie. Ale nie pisz, że to nudne, bo to nieprawda. Po prostu literatura to nie tylko akcja
_________________ Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz [Stary Ork]
Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje [utrivv]
"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
KS, moim skromnym zdaniem Bradbury i Ellison to najbardziej przereklamowani autorzy. Szczerze, nie rozumiem zachwytu. Nawet średnio zamierzone odnoszenie twórczości Chianga do tych dwóch panów jest bluźnierstwem... i nie chodzi o to, że jestem w sumie fanem Chianga, bardziej myślę że ma znaczenie twoje podejście do literatury. Sam piszesz, że nie nawiązałeś więzi z bohaterami. Nic dziwnego, bo nie jest to kwestia, na którą Chiang się jakoś specjalnie pochylał. Jego interesuje co innego, więc jeśli nie załapałeś tego, to faktycznie nie jest dla ciebie. Ale nie pisz, że to nudne, bo to nieprawda. Po prostu literatura to nie tylko akcja
No jasne. Napisz jeszcze jak ten urwis Fidel, że mam sobie Komudę i Mroza poczytać. Ależ nie krępuj się. Bo przecież teksty w stylu „nie załapałeś” czy „literatura to nie tylko akcja” to czytelna (by nie rzec trywialna) sugestia mówiąca „za głupi jesteś”, „nie dorastasz do intelektu moich idoli”. Nie dość, że nieprawdziwe, to wybacz, nieuprzejme.
Jesteś, jak sam zeznajesz, fanem Chianga. Ja nie. De gustibus... Różnica ma charakter subiektywny. Dlaczego, zamiast pogodzić się z tym faktem, próbujesz zgadywać, co siedzi w mojej głowie, co zrozumiałem, a czego nie? Sorry, nie masz o tym zielonego pojęcia 😊 I nie jest chyba rzeczą trudną przyjęcie założenia, że ktoś może rozumieć intencje autora, odczytywać grę, jaką chce prowadzić z czytelnikiem, a mimo to nie padać na kolana i ziewać od czasu do czasu w reakcji na oczywiste oczywistości.
Jestem przeciwnikiem prób obiektywizowania oceny pisarza/jego prozy, a co za tym idzie wartościowania faktu, że jednemu czyjś tekst podoba się mniej, a innemu bardziej. Coś takiego jak obiektywna wartość prozy, a tym bardziej obiektywna wartość oceny tejże, nie istnieje. Po co uzurpować sobie prawo do wypowiadania się ex cathedra w tych kwestiach, a tym bardziej w tak delikatnej materii jak intelektualna dojrzałość czytelnika?
Mój emocjonalny post dotyczący Wydechu (to ważne rozróżnienie, bo całego dorobku TC nie znam i nie wykluczam, że wcześniejsze rzeczy, np. wspomniane przez goldsuna, mogłyby mi się spodobać bardziej) był subiektywnym sprawozdaniem z myśli kołaczących mi się po głowie podczas czytania. I oczywiście, tak, był z premedytacją karykaturalny. Szkoda, że nie załapałeś, Holmesie
A poważnie o Wydechu? Miałem wrażenie (subiektywne, psia mać), że to produkt twórcy niekompletnego. I to być może tłumaczy, dlaczego trzyma się krótkich form.
_________________ Kiedy jesteś martwy, nie wiesz, że jesteś martwy. Cały ból odczuwają inni.
To samo dzieje się, kiedy jesteś głupi.
(Lemmy)
Bradbury i Ellison (...) bluźnierstwem (...) literatura to nie tylko akcja
Ehm, czytałeś coś Bradbury'ego albo Ellisona? Cokolwiek? Bo jeśli tak, to tym tekstem świetnie się maskujesz.
A Chianga przeczytałem "72 litery" (jeśli dobrze pamiętam tytuł) i to opowiadanie, na podstawie którego nakręcili "Arrival". Obie rzeczy były... słabe, po prostu. Po Chianga więcej nie sięgnę. Szkoda czasu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum