Że Dresden miał być dobry. Skończyłem na pierwszym tomie. Bo nie był. Cykl o Adrianie Mole'u i tak przebija wszystko, acz to kurde nie SF, to się nie liczy. Asher jest świetny, ale już mnie zakorciło by sobie na chwilę odmienić klimat. Wczoraj mama Julka zostawiła nas na cały dzień i osobiści nadzorowałem jego buszowanie po moich najniższych półkach. Dorwał sie do nieco wyższej niż do tej pory ( rośnie) i wyciągnął kilka powieści fantasy Davida Gemmella. Nigdy go nie zacząłem, zatem poczytałem jego stronę na FF. Uwagę mą zwróciła jedna z polecanych przez niego powieści innego autora, bo ją akurat kiedyś nabyłem z jakiegoś powodu. Facet nazywa się Ian Graham, a powieść Monument. Ma wiernych czytelników do dziś, a napisał ją w 2002 roku. Poczytałem narzekania, że to wszystko co dokonał a wielu chce jeszcze. I okazało się, że jednak jest prequelem z 2016. Julek zasnął w południe i w czasie jego drzemki ciurkiem zrobiłem 60 stron. Dawno tak nie miałem. Świetnie się czyta, ale to bliskie normie stanów średnich. Nie znam równie odrażającego głównego bohatera w żadnej z fantasy, a jednocześnie jesteśmy za nim. Warsztatowo nie jest to Abercrombie, ale narrator z niego przedni. Mam świadomość, że spolszczona odsłoniłaby różne mankamenty, które teraz mi umykają, ale nic to. Ponoć nic w tej opowieści ma nie być takie jakim się spodziewamy. To staram się nie spodziewać niczego. Graham z Asherem jak śledzik z tatarem. Czuję się jak na weselichu.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
Przygód Caine'a przeczytałem pierwszy tom. Taki se letni średniak. Po więcej z pewnością nie sięgnę. A Dresden to konfekcja podręcznikowa. Obie serie warte są tyle co hamburger McDonalda.
Zacząłem czytać powieść Ady Palmer, ale jednak odłożyłem na chwilkę, bo nastrój nie ten. Ale niedługo wrócę. Relaksuję się przy książce o jednym z moich ulubionych seriali, czyli o "Przyjaciołach". Kelsey Miller pisze lekko, nie wymądrza się i nie okazuje nonszalanckiego dystansu. Za to duży plus. Jeśli w tym tonie dorzuci tu i ówdzie trochę analizy serialu jako popkulturowego zjawiska, będę wniebowzięty.
A recenzencko "Zanim zawisną" Abercrombiego. W dalszym ciągu wciągam bezproblemowo, choć to moja trzecia lektura tej powieści. I nadal dobrze się bawię. Rządzisz, Joe, naprawdę rządzisz.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
No cóż. Trudno z tym dyskutować.
o ile początek był ciekawy i świeży, to z czasem popadł w nędzę, bodaj w tym tomie uciekając w szokowanie czytelnika. Słabe... podobną drogę przeszło kupę autorów, zaczynając od wysokiego C i wypruwajac się z pomysłów w 1 tomie, gdzie na reszte powera nie stało
Nie no, jasne, w którymś momencie sprowadza się do do pojedynku na gusta , ale "szokowanie"? Hmm... Czarny Nóż to czysta rozrywka, w dodatku wreszcie napisana lżej i bez zadęcia. W innym wątku bronisz, zdaje się, Johna Wicka - tu jest tak samo: Czarny Nóż nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest.
Uwielbiam Przyjaciół, ale czytać o nich książkę? W życiu. Po co?
To nie jest coś w stylu zbiór anegdotek, czy nieznanych faktów. Poszukuję literatury non fiction o popkulturze, a ta książka wpada idealnie w mój gust i potrzeby dokształcania się, szukania kontekstów.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Historia bardzo silnie oparta na rzeczywistych wydarzeniach dotyczących zdobycia przez aliantów U-570. Jednak wersja literacka jest wzbogacona przez autora przez rozmaite wodotryski bo chyba wydawało mu się, że oryginał nie do końca nadaje się na książkę sensacyjną. I niestety, te wodotryski wypadają najsłabiej. Poza tym jest to typowy przedstawiciel tej klasy literatury. Prezentacja z kilku perspektyw, dużo akcji, dramatyczny koniec. Literacka klasa B-. Na pierwszy rzut oka, wydawałoby się, że to książka marynistyczna ale tak naprawdę tylko przez chwilę i niezbyt udanie. W głównej mierze to drugowojenny sensacyjniak gdzie morze jest tylko pretekstem a ogromna większość akcji dzieje się gdzie indziej.
Do wyraźnych wad zaliczyłbym swoisty rodzaj infantylizmu postaci, typowy dla powieści młodzieżowych, płytką wiedzę autora na temat techniki wojskowej/morskiej (co skutkuje na siłę wciskanymi głupotami, które można by spokojnie pominąć) i pewną literacką nieudolność konstrukcyjną (Np., by przybliżyć czytelnikowi działanie torped, notabene błędnie, autor każe kapitanowi okrętu podwodnego, tłumaczyć tę wiedzę oficerom służącym na tymże okręcie. Ubaw po pachy.). Ostatni zarzut mam do zakończenia, które z rzeczywistego dramatu zamienia się w niemal slapstickową komedię pomyłek. Naprawdę, w pewnym momencie #wydajesiężegłówny bohater (a nawet więcej niż jeden) przywdział melonik, przysposobił laseczkę i zaczął dla mnie mieć twarz Charlie Chaplina. Owszem odrobinę się czepiam, ale nie bardzo. Z drugiej strony byłby to świetny scenariusz dla sensacyjnego kina klasy B. Idealny.
Podsumowując, U-700 to sensacyjny produkcyjniak, który łykamy raczej bezboleśnie (zwłaszcza, że to raptem dwieścieparę stron) i nic po nim nie zostaje. Nie zniechęcam ale szczerze mówiąc nie ma po co tego czytać.
Ada Palmer jeńców nie bierze. Ciężko mi się czyta jej powieść, co nie znaczy że jest zła. Ale fabuły w niej nie ma za dużo. Chyba celowo. Jednak nadrabia wizją, co do różnych wywodów, to jeszcze nie jestem w stanie podjąć decyzji, o co chodzi.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Justin Cronin "Przejście" - przeczytane
Od razu zaznaczę - pierwszy tom trylogii.
Książką się zainteresowałem, bo jest reklamowana jako "klimat Bastionu Kinga i Drogi McCarthyego".
Coś w tym jest, ale nie do końca.
Sama idea: wirus opracowywany w hamerykańskim instytucie wymyka się spod kontroli i robi ludzkości jesień średniowiecza - to owszem pomysł przypominający Bastion, ale to właściwie chyba tyle z tego Kinga.
Podstawowa różnica dla mnie jest taka, że:
- w "Przejściu" mamy opisywaną akcję zanim dochodzi do apokalipsy (1/3 książki, przypominające mi trochę "Epidemię" Cooka, chociaż "odwróconą"), a jak już do niej dochodzi, to bardzo szybko przeskakujemy o prawie 100 lat (czyli ostatnie resztki ludzkości bronią się i próbują przetrwać, część wiedzy już zapomniana, część funkcjonuje jako rytuały, próby zdobywania zasobów itp.)
- w "Bastionie" mamy akcję od momentu startu apokalipsy, przez niecały pierwszy rok, więc o wiele więcej w temacie reakcji ludzkich na wydarzenia
czyli całkiem inne okoliczności.
Poza tym:
- w "Bastionie" ludzkość w większości po prostu wymiera, więc to głównie próba budowy nowego świata na zgliszczach
- w "Przejściu" ludzkość się zmienia na gorsze, czyli jest spory nacisk na zagrożenie, które może się pojawić w każdej chwili i ewentualna próba pozbycia się tego zagrożenia
O wiele bardziej przypomina mi to wszelkiego rodzaju apokalipsy zombie (chociaż to w co zmieniają się ludzie jest jednak gorsze, bo szybsze, wytrzymalsze, potrafiące prawie że fruwać, a nie jakieś powłóczące nogami, rozpadające się zwłoki ;-) ).
Z zombie mam też odczucie inspirowania się przy 1-2 postaci - Alice z Resident Evila. ;-)
Podobno Ridley Scott ma to kręcić. Jakoś mnie to nie dziwi. Czytając książkę - miałem regularnie przed oczami sceny ... chociaż często były to sceny, które już widziałem w filmach ... ale widocznie Hollywood w końcu zobaczył Rejs i zapamiętał inżyniera Mamonia, dlatego starają się kręcić co chwilę rzeczy, które już wcześniej ktoś nakręcił. ;-(
Sama książka nie jest zła, czyta się szybko, w miarę sprawnie.
Spora część książki to podróż przez Amerykę postapo (i tu większe podobieństwo klimatem do McCarthyego), skupiona na przetrwaniu i próbie dotarcia do pewnego celu.
Ale dwa główne zarzuty IMHO to:
- wtórność, wtórność i jeszcze wtórność (zastanawiam się, czy w kolejnych tomach przeczytam sceny rodem z MadMaxa)
- "przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę" ... przy takiej rzezi, jaką przemienieni potrafią zrobić - "drużyna", która podróżuje przez Amerykę ponosi straty czysto przypadkowe i wcale nie przy takiej rzezi. Jednocześnie - prawie nikt do niej nie dołącza po drodze, mimo, że w pewnym momencie aż się o to prosi, żeby trochę "zamieszać składem".
i jeszcze jeden zarzut - w pewnym momencie trafiają w pewne miejsce i ... tadaaam, spotykają tam osoby ze swojej "osady" (nie chcę zdradzać kawałka fabuły, ... chociaż jednak zdradzę) ... te osoby chwilę później zginą. Nie zginęły wcześniej, nie zginą później, tylko akurat wtedy, kiedy "drużyna" się pojawi, żeby akurat coś im dać do myślenia (gdyby to były w miarę rozpoznawalne zwłoki, to tak samo dałoby to do myślenia, ale nie wyglądałoby to tak sztucznie, dałoby się dać do myślenia również na pierdyliard innych sposobów). Dodajmy, że spotykają się po przebyciu kilkuset km, gdzie podróżuje się głównie pieszo, w kierunkach prawie losowych i prawdopodobieństwo przeżycia poza "osadami" jest bliskie zeru ...
Jak ktoś lubi klimaty postapo, apokalipsy (nie)zombie - to może przeczytać.
Ale musu nie ma.
Nie wiem czy po kolejne tomy sięgnę. Możliwe, że prędzej obejrzę film, jeśli faktycznie ktoś to nakręci.
Zacząłem też "Instytut" Kinga
"Król" wraca do starych czasów "Podpalaczki" i "Strefy śmierci", ale jakby nie do końca mu wychodzi. Chyba dlatego, że spora część książki (z połowy książki, które przeczytałem) dzieje się w zamkniętym, tytułowym Instytucie, więc nie ma typowego Kingowskiego opowiadania historyjek zwykłych ludzi, w małych miasteczkach. Chociaż początek książki daje nadzieję, że jednak autor do tego klimatu wróci. ;-)
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Pewnego razu młody, carski oficer, służący w nadgranicznym pułku, poniżany, stracił cierpliwość i spłazował szablą przez pysk swojego przełożonego. Uświadomiwszy sobie, że czyn ów oznacza jego definitywny koniec (zwłaszcza, że ten przełożony był ustosunkowanym podłym bydlęciem) Fiodor Ławrow, jak stał, spiął konia i pognał ku granicy, do Austriaków, gdzie z miejsca poddał się do niewoli. Przygarnął go polski szlachcic z kresów, a że Fiodor był młodym, przystojnym mężczyzną wnet założył rodzinę. Wybranką została daleka kuzynka owego szlachcica, z którą nie wiadomo było co począć. Tak założony ród wziął pod lupę Jarosław Abramow-Newerly i spisał jego kronikę.
I tak poznajemy historię rodziny Wawrów (z czasem spolszczyli nazwisko), której część potomków została Polakami część Ukraińcami a inni Rosjanami (ci wrócili do brzmienia Ławrow). Na tej osnowie, autor rozpina gobelin o kresowej (i nie tylko) rzeczywistości doby rozbiorów, czasów wojen, II RP czy w końcu PRL-u.
Rzecz jest przebogata pod względem historycznym, politycznym a przede wszystkim w zakresie jakim zajmuje się antropologia kultury. Dla osób zainteresowanych to bezcenny skarb. Możemy się np. dowiedzieć o zwyczajach wsi kresowej II RP, o tym, że w mieszanych małżeństwach polsko-ukraińskich część dzieci identyfikowała się jako Polacy a część jako Ukraińcy, część zostawała katolikami a część prawosławnymi lub greko-katolikami. Oczywiście nie brak tu rozmaitych dramatów, wszak wojny, rzezie i totalitaryzmy nie omijały tych terenów. Rzecz jest w najpełniejszym tego słowa znaczeniu wieloaspektowa.
Nawiało nam burzę napisana jest bardzo eleganckim językiem, z wysoką kulturą. Na dodatek odsłuchałem w genialnej interpretacji Ksawerego Jasieńskiego. Doskonała robota.
10/10
Granica sokoła - Jarosław Abramow-Newerly
Autor pisząc Nawiało nam burzę uzbierał mnóstwo materiałów, które wystawały poza ramy i nie znalazły się w pierwotnej pracy. Powstała pozycja będąca rodzajem uzupełnienia, wciąż zawierająca mnóstwo ciekawych historii i informacji ale nie mająca już siły pierwszego tomu. Trafiają się powtórki, historie mniej interesujące.
Literacko rzecz, nienaganna. Interpretacja Ksawerego Jasieńskiego równie świetna jak w przypadku tomu pierwszego.
"Zakon Drzewa Pomarańczy" Samanthy Shannon. Czytam do recenzji. Wydanie dwuczęściowe. Mam nadzieję, że to zamknięta historia. Po 80 stronach nie podzielam, na razie, okładkowych zachwytów. Nie jest źle. Ale to typowa fantasy. Samantha Shannon chyba porzuciła poprzedni cykl, który miał mieć siedem części a na razie utknął na trzech i w zasadzie w punkcie, który wyprał historię ze wszystkich ciekawych pomysłów. Może w "Zakonie..." autorka wyciągnęła wnioski z tamtego fiaska, czy martwego punktu. Na razie nie widzę tej wielości bohaterów i wątków. Ale mam jeszcze z tysiąc stron przed sobą więc się nie ma co uprzedzać. Byle się bezboleśnie dawało czytać, to się w dwa tygodnie wyrobię. Zwłaszcza że weekendy nie zajęte wyjazdami.
A do poduszki "Nienaganny" Przemysława Bociągi. Historia męskiego stylu. Bardzo dobrze "leży" mi ta książka. Świetnie napisana, wręcz wartko. A do tego potrafi często zaskoczyć. Na przykład odpowiedzią na pytanie (którego sobie nie zadawałem często ), dlaczego w męskich koszulach guziki są po prawej stronie, a w damskich bluzkach po lewej.
"Tak umierają demokracje" Steven Levitsky i Daniel Ziblatt. W zasadzie już przeczytałem, bo to nie jest obszerna pozycja. Ale bardzo treściwa. Będę ją rzucał w twarz każdemu pożytecznemu symetryście, którego spotkam i posłucham jak farmazoni o tym, aby nie używać Dużych Słów w krytyce PiS. Autorzy nie krępują się jakimiś polskimi pożytecznymi symetrystami. Wprost wskazują, że Polska pod rządami PiS to państwo miękkiego autorytaryzmu. Na razie, ponieważ konsekwentnie podąża ścieżką ku "normalnemu" autorytaryzmowi. Nie jest to optymistyczna lektura. Nie polecam.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Zacząłem też "Instytut" Kinga
"Król" wraca do starych czasów "Podpalaczki" i "Strefy śmierci", ale jakby nie do końca mu wychodzi. Chyba dlatego, że spora część książki (z połowy książki, które przeczytałem) dzieje się w zamkniętym, tytułowym Instytucie, więc nie ma typowego Kingowskiego opowiadania historyjek zwykłych ludzi, w małych miasteczkach. Chociaż początek książki daje nadzieję, że jednak autor do tego klimatu wróci. ;-)
m_m napisał/a:
Nie wróci.
Skończyłem.
I niestety, faktycznie klimat nie wraca.
Mam z tą książką spory problem.
Nie jest jakoś niesamowicie zła. Powiedziałbym, że w miarę średniej jakości thriller, dla lubiących teorie spiskowe, nawiązujący trochę do wcześniejszej "Podpalaczki". Ale pomimo tego nawiązania - za mało jak dla mnie "Kinga w Kingu". Do tego stopnia, że zastanawiam się czy King nie wziął jakiegoś ghostwritera, który napisał książkę na podstawie luźnych pomysłów Kinga ...
Bo wpływ Kinga na książkę widać.
- sam Instytut bardzo pasuje do wspomnianej "Podpalaczki"
- na końcu zwłaszcza - padają wypowiedzi jawnie nawiązujące do tego samego tematu co w "Dallas 63", czyli "gdybyś wiedział co się wydarzy - próbowałbyś to zmienić"? I IMHO - pada nawet taka sama odpowiedź.
- na początku mamy kawałek "małomiasteczkowych historii"
Ale w całym tekście jakoś tego Kinga nie czuję.
Po pierwsze - właśnie tych małomiasteczkowych historii jest znikoma ilość. A przecież miejsc, gdzie mogłyby się pojawić jest cała masa. Przede wszystkim historii dzieciaków jest bardzo mało. Poza głównym bohaterem dowiadujemy się o ich wcześniejszej historii w porywach do nic. Bo po 1 zdaniu o niektórych (np. o Averym) to u Kinga - nic. Mimo, że w tych zdaniach są zalążki na takie opowieści, autor sugeruje, że "umiejętności" dzieciaków źle wpływają na ich psychikę, niektóre lądują na uzależnieniach, niektóre są odrzucane przez środowisko. Nic z tego nie jest rozwinięte, mimo, że się prosi (przecież dokładnie o to oparta jest np. cała "Carrie").
To samo dotyczy bohaterów dorosłych - ktoś wie dlaczego się zachowują tak jak zachowują, poza trochę Timem, Anną, Maureen i minimalnie Gladys (nawet tu bardziej się domyślamy ze strzępków informacji)? Czy na pewno to co robią w Instytucie na nich nie wpływa wcale? (poza wpływem jaki widać w tylnej połowie na doktorków, ale nie o to mi chodzi)
Tym bardziej nie ma pojawiających się czasami u Kinga 2-3zdaniowych historyjek dla postaci z 5 planu (np. tego faceta, który pomaga w pociągu).
Sama "rozwałka" na końcu też jakaś taka ... "niedorobiona".
Pierwsza (w miasteczku) - miałem efekt "to już koniec"? Nie wspominam nawet o akcji
UWAGA SPOJLER
"dwa zespoły doświadczone w akcji są rozwalone przez kilku cywili".
Druga (w lesie) - już trochę lepiej, chociaż opis jakiś taki ... mógłby być lepszy.
Z rzeczy które mi się spodobały to najbardziej "czy mnie słyszysz?" ;-)
Ale te kilka pomysłów to IMHO o wiele za mało, żebym mógł tą książkę polecić. Zwłaszcza polecić wielbicielom pisarstwa Kinga.
Więc - tylko jeśli macie za dużo wolnego czasu, albo akurat w miarę proste w obsłudze thrillerki Wam pasują.
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Masz rację, King już nie jest tym Kingiem jakim był 20-30 lat temu.
Jak każdy, kto czytał tego autora, wiemy że ma kilka powieści wybitnych, kilka dobrych, kilka złych i fhuy średnich.
Instutut zaliczam do nich właśnie i nie ma się co podniecać tylko czekać na kolejną dobrą, bo wybitnych IMO na miarę Dallas 63 czy Zielona mila raczej nie przeczytamy już.
"Non Stop" Briana Aldissa - ależ mi się ta powieść podobała. Wydana w 1958 r., ale "ząb czasu" jej nie tknął. Nie wiem, czy Aldiss napisał taką powieść pierwszy, ale na pewno po nim byli sami naśladowcy, nikt go nie przeskoczył. Widziałem sporo późniejszej - na ekranie. I może czytałem również powieści bazujące na podobnym pomyśle. Ale jeśli Aldiss był pierwszy, to do dziś go nikt nie doścignął. Seria Rebisu "przywitała" mnie bardzo dobrze. Już się cieszę na kolejne tytuły - spośród tych, których nie znałem wcześniej.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Ząb jej nie ruszył bo nadal w temacie jesteśmy na mniej więcej tym samym poziomie. Natomiast dzisiaj to jest broszurka i tematyka fajnie ale dość powierzchownie.
osobiście wyżej stawiam Reynoldsa.
Uważam (acz jestem w ogromnej mniejszości), że równie dobry był w opowiadaniach.
Co nie zmienia faktu, że "Non stop" jest u mnie w Top 5, choć w starym tłumaczeniu z "Przestrzeni dla twojego ja" i Dziobowcami
Pełna zgoda z Asixem. A w zbiorze opowiadań w serii Iskier FP Wakacje cyborga jest tekst fabularnie tożsamy z Aldissowym. Claude'a Veillota "W innym kraju". Ale to tekst kilka lat młodszy od Non Stop, więc to żabojad ściągał. Podobieństwo nie wygląda na przypadek.
_________________ Nie było Nieba ani Ziemi, ino jeden dumb stojał.
A z marszu zaliczyłem również "Hiob. Komedia sprawiedliwości" Heinleina. Podobało mi się, choć nie na takim poziomie, jak "Non Stop" Aldissa. Nie wczytywałem się w opis fabuły i przez większość powieści czekałem na tą "biblijność" uważając, że tytuł trochę jest od czapy. Ot, fajna fantastyka z podróżami między różnymi rzeczywistościami. Ale w końcu autor "przeszedł do rzeczy" i tu już - czego się obawiałem - fabuła zeszła na inne tory, bardziej lekkie, komediowe. Nie wiem, czy powieść jest antyreligijna, czy obrazoburcza. Może w 1985 r. taka była, ale nawet się tym za bardzo nie przejąłem po fakcie. Dobra rzecz, odhaczony kolejny tytuł z klasyki, bez szału.
I teraz "Pierścień" Larry Niven. To już nie w serii Rebisu, ale pomyślałem sobie, że pójdę za ciosem. Na nieszczęście, weekend się kończy i trzeba wrócić do wcześniej rozpoczętych książek, więc na razie, po jednym rozdziale, spada mi ten tytuł na trzecie miejsce w kolejce.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum