FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Kraina Katie Worhs- W innym świecie
Autor Wiadomość
Wikta
Vi

Posty: 4
Skąd: Suchy Las ;b
Wysłany: 2009-08-07, 11:10   Kraina Katie Worhs- W innym świecie

A więc, mam dopiero 12 lat, moja książka ma 17 stron a4 (jeśli dobrze pamiętam.), to jednak nie koniec. To moja pierwsza książka, więc proszę powiedzieć mi co mam zmienić, poprawić, lub zostawić. Przypominam, mam 12 lat a więc nie mogę napisać dzieła świata prawda.


Wstęp.
Nikt nigdy nie sądził, że pod tym co widzimy kryje się coś zupełnie innego. Że to tylko kopuła, która chroni przed zaskakującą prawdą. Życie ludzi jest wciąż takie same. Nic nowego, tylko codzienne zajęcia. Praca, higiena, nauka... ewentualnie wyjście na zakupy czy do kina. Wciąż wszystko się powtarza, i biegnie wraz z czasem. Ale my zajęci tym wszystkim, nie zauważamy co dzieje się za nami, czy z lewej strony, czy z prawej. Wciąż patrzymy się tylko przed siebie. Ja Katie Worhs, też żyje tym tempem życia. Jestem taka sama jak inni... no przynajmniej podobna. Stojąc przed lustrem widzę szczupłą wysoką szesnastu-letnią dziewczynę, o długich blond włosach sięgających do pasa, i świecących w blasku słońca niebieskich oczach. Moja skóra jest lekko różowa, ale praktycznie nie można tego zauważyć. Jestem raczej cichą dziewczyną, ale umiem znać się na żartach i mieć wspólne tematy z innymi. Tak jak i inni mam swych przyjaciół, i wrogów. Wady, i zalety. Dwie najbliższe mi osoby, prócz rodziny to Maria i Jessica. Chodzimy razem do sklepu, urządzamy piżama party - Po prostu jesteśmy przyjaciółkami. Olga i jej paczka, to przemądrzałe dziewczyny, które nie mają nawet gramy rozumu. Przynajmniej mi się tak wydaje. Moją wadą jest to często to, że bardzo szybko się denerwuje. Aż za szybko. A zalety to... no chociażby umiejętność doradzania. Jestem również bardzo ciekawska, ale nie wiem czy zalicza się to do wad, czy zalet. Nie raz miałam z tego kłopoty, ale często również dawało mi to korzyści. Wciąż myślałam że wszystko jest takie same jak mi się wydawało, ale do pewnego czasu...

Rozdział I- Wyjazd.
Był początek lata, chyba 1, czy 2 Lipca. Słońce bardzo mocno odbijało się o moją radosną twarz. Sam dzień zaczął się dość ciekawie. I oczywiście wszystko co mnie otaczało, sprawiało że czułam że te wakacje będą jakieś inne. Może lepsze, może gorsze. Tego jeszcze do końca nie byłam pewna. Zamknęłam oczy, i odetchnęłam świeżym, czystym powietrzem.
-Kochanie, wsiadajmy do samochodu!- Szybko przerwała mi tą milą chwile uśmiechnięta mama. Ma 45 lat. Ale wyglądała na trochę młodszą. Tak jak ja, ma blond włosy, ale o wiele krótsze sięgające zaledwie do ramion. Zielone oczy, i lekko śniadą cerę. Nie czekałam ani chwili, i wsiadłam do nowego samochodu moich rodziców. Niestety tata nie mógł jechać, pracuje jako chirurg, i w tym tygodniu jest potrzebny w szpitalu. Ogólnie Rupert (Bo tak ma na imię), nie będzie miał czasu na przeprowadzkę. Aby obejrzeć nowy dom, pojechałam ja, mama i mój dwunastoletni brat. Mama zawsze powtarzała że jest on do mnie bardzo podobny, ale ja nie widziałam ani jednej podobizny. Taylor (Moja mama), nie czekała ani chwili. Odpaliła samochód i pojechała w stronę Chicago. Włączyła radio, i przez całą drogę słuchała swoich ulubionych piosenek. Ja tylko siedziałam w ciszy i myślałam o tym, co w te wakacje się wydarzy. Byłam bardzo smutna z takiego powodu, że muszę zostawić przyjaciółki. Czułam, że będzie to już koniec naszej przyjaźni. Bardzo było mi z tym źle. David jednak (mój brat), czuł się jakoś z tym dobrze. Przez cały czas drogi, śpiewał wraz z mamą jej ulubione piosenki. Ale on jeszcze nie wiedział, jak wygląda prawdziwe uczucie. W jego słowniku ,,przyjaciel”, to osoba którą można wykorzystywać, by na przykład dała mu trochę pieniędzy na loda czy coś. Po prostu, zachowywał się wciąż jak dzieciak. No bo nim był, to fakt. Ale czy mógłby choć raz być poważny? Chyba nie wie co to znaczy, ,,być poważnym”. Tak czy siak, dojechaliśmy dość szybko. Niby dwie godziny, ale jednak zleciało to dość prędko. Wyszłam z samochodu lekko trzaskając drzwiami. Rozejrzałam się w tą, i z powrotem.
-Mamo, myślałam że Chicago to wielkie miasto, a nie jakaś tam wieś!- Powiedziałam na sam widok ze zdziwienia. Wszędzie były pola, lasy, i jakieś pagórki. Parę domków otoczonych płotami, oraz droga prowadząca wciąż na przód. Gdzieś z daleka zauważyłam nawet pastwisko i młyn. Mama szybko jednak przerwała tą cisze
-.Nie kochanie, witaj w Rodeolife! -Krzyknęła mama z dość kowbojskim tonem. Podniosła ręce do góry cała ucieszona, ale ja nie byłam wcale taka szczęśliwa.
-Co!? Mamy mieszkać w takiej mieścinie!?- Zapytałam naburmuszona. Nie uważałam siebie za najważniejszą na świecie, ale jednak to mnie trochę sprowokowało.
-Mi się tam podoba.- Powiedział David uśmiechnięty od ucha do ucha.
Nie byłam wcale z tego zadowolona, no ale poszliśmy by obejrzeć dom. Na szczęście, nasz był bardzo duży i ładniejszy od pozostałych. Pomalowano go na kolor biały, okna były trochę brudne, a drzwi... drzwi nie było.
Zastanawiało mnie, po co mama chcę się tu przeprowadzić, skoro to jakaś rudera! Jedyne ładne miejsce w terenie domu, był to ogródek. Na dworze wiele kwiatów, i dwa drzewa z jabłkami. No i huśtawka dla dziecka. W środku dom wyglądał bardziej elegancko i ładnie. Sam salon był urządzony bardzo ładnie. Wiele obrazów, rzeźb, wygodna kanapa, działający telewizor, i wielki stół na odbywanie posiłków. Kuchnia również była nieźle zrobiona. Parę blatów, lodówka, mikrofala, kuchenka elektryczna, I to chyba wszystko. Pokój rodziców i Davida był zwykły. Łóżko, szafa, biurko i komputer. Jedynie mój wydawał się tak, jakby zaraz miał cały runąć. Łóżko było bardzo twarde jak skała. Szafa najmniejsza, i cała zakurzona. Biurko wydawało mi się to tylko kawałek jakieś deski przybitej na patykach i położonych na podłodze.
-Dlaczego to JA zawszę muszę mieć to co najgorsze!?- Zapytałam sama siebie. Nie mogłam nic zrozumieć. Dlaczego mam to wszystko zostawić i przyjechać tu, by zacząć nowe życie! Dla mnie jednak po przeprowadzce, nic nie będzie wyglądać tak samo. Teraz byłam już prawie pewna, że te wakacje będą najgorszymi wakacjami na całym świecie. Położyłam na półki książki, i wiele innych rzeczy. Na biurko też coś rzuciłam, do szafy włożyłam trochę ubrań, aż tu nagle do pokoju wparowała moja mama.
-I jak się podoba? To wspaniały dom! I pomyśleć, że jeszcze dwa tygodnie i się tu przeprowadzimy!- Cała aż ,,świeciła”, ze szczęścia. Ja byłam jednak innego zdania.
-Mamo to jest... okropne! Nie rozumiem, jak możesz woleć to miejsce, od naszego kochanego domu.- Odpowiedziałam rozgoryczona. Mama westchnęła ciężko i spojrzała się na mnie opiekuńczym spojrzeniem.
-Eh, kochanie. Nie sądzisz że te skromne życie, będzie dla nas odpoczynkiem, którego nigdy nie zapomnisz?- Zapytała spokojnie, i położyła swą ciepłą dłoń na mym ramieniu. Ja szybko się zamachnęłam i zdjęłam rękę.
-Nie mamo! Co masz do bogatego życia!? Nie rozumiem cię w ogóle. Jakbyś nie zauważyła, to mój pokój wygląda jak jedna wielka rudera! Rudera, w której ledwo co się coś mieści! Dość tego, spadam z tond!- Właśnie teraz dostałam ,,atak”. Trzasnęłam drzwiami bardzo zdenerwowana. Czy już nikogo nie obchodziło moje zdanie? Stanęłam na drodze i poszłam przed siebie. Od czasu do czasu, spoglądałam na wiejskich tubylców zajmujących się swoją pracą. Kosili trawę, karmili zwierzęta, sprzątali... coś zupełnie nowego. No przynajmniej jak dla mnie... dla nich były to pewnie zajęcia dość normalne. Takie co robią na co dzień. Zauważyłam, że tradycje jakie obowiązują w mieście a na wsi, są zupełnie do siebie nie podobne. Dzieci bawiły się goniąc owce, i wsiadając na nie. Trochę starsze, zajmowały się pastwiskami. Pilnowały by owce nie uciekły, lub po prostu pomagali w pracy swoim rodzicom. U nas, taka pomoc była by wyśmiewana. Ale jak widać, u nich była to norma. Gdy pomyślałam, że ja też bym miała tak się zachowywać, od razu zrobiło mi się nie dobrze. W dodatku te zapachy... okropne! Stanęłam przy jakieś szklarni i obejrzałam za szybę czy nikogo tam nie ma.
-Cześć! Jesteś tu nowa?- Zapytał dziewczęcy głos za mną. Od razu się obróciłam i spojrzałam na dziewczynę. Była to rudowłosa, dość niska czternastoletnia osoba. Miała brązowe oczy, i śniadą cerę. Lekko zgarbioną postawę, oraz szpiczasty nos. Najwyraźniej nie błyskała zbyt wyglądem osobistym, jednak od razu gdy na nią spojrzałam, pokazała mi się z dobrej strony poprzez promienny uśmiech.
-Em... tak...- Powiedziałam dość nie pewnie mierząc spojrzeniem wygląd dziewczyny. Wyglądała na trochę młodszą niż ja, prawdopodobnie przez tą zieloną sukienkę w białe kwiaty. Przecież takich już się nie nosi!
-Mam na imię Julie... a ty to pewnie Katie?- Przedstawiła się tak, jakbyśmy się już kiedyś widziały. Ale tak na pewno nie było, nigdy jej w życiu nie widziałam. Była to dla mnie zupełnie nowa osoba. Może słyszała gdzieś o mnie, ale w takiej wiosce? Przecież ledwo co tutaj wodę ciepłą się ma!
-No tak. Skąd wiesz jak mam na imię?
-Wieści szybko się tu roznoszą. Aż za szybko.
-Tylko ja dopiero co tu przyjechałam...
-Wiem. Jak już powiedziałam, bardzo szybko. -I w tym momencie znowu pojawił się ten uśmiech. Tym razem był jeszcze bardziej promienny niż normalnie. -Wiesz, ta szklarnia jest zamknięta od kilku dziesiątych lat. Podobno kiedyś, mieszkała w właśnie tym domu gdzie się przeprowadziłaś pani. Miała właśnie też tą szklarnie, ale od kąt urodziła dziecko, nikt więcej jej tu nie wiedział. Było to może, 15 lat temu...- Ta historia wydała mi się troszkę dziwna. Ale od razu pomyślałam, że przecież mogła się wyprowadzić.
-Cóż... no dobra. No to chyba nie mam co tu robić. Lepiej już wrócę do domu, mama się pewnie nie pokoi. -Powiedziałam i zaczęłam iść w stronę mojego ,,nowego” domu. Gdy się obejrzałam, dziewczyny tam już nie było. Uznałam że to było bardzo dziwne, ale postanowiłam nie zadręczać się tym.
Od razu gdy doszłam weszłam do samochodu. W środku było bardzo gorąco przez wpadające do niego słońce. Szybko jednak po włączeniu klimatyzacji powietrze pozimniało , a ja mogłam odetchnąć z ulgą. Kolejne dwa tygodnie mijały dość szybko. Wciąż starałam się jak najwięcej czasu spędzać z moimi przyjaciółkami. Nie było to jednak takie proste, bo wciąż musiałam jeździć na tą wieś. Co dziwniejsze już w tamtym czasie nigdy nie spotkałam tej dziwnej dziewczyny. Zrobiło się o wiele bardziej pusto niż mi się zdawało. Wszyscy tam byli bardzo poważni. Nikt nie mówił mi dzień dobry, dobry wieczór, Hej... wszyscy plotkowali coś tylko (najprawdopodobniej o mnie) i zachowywali się tak, jakby mnie tu w ogóle nie było. Jakbym była tylko wiejącym wiatrem lub poruszającym się krzakiem.
Aż tu nagle przez oczy mignęła mi znana osoba. z jakąś dziewczyną, bardzo do niej podobną. Właściwie jak były przy mnie wystarczająco blisko, zauważyłam że to bliźniaczki.
-To twoja siostra?- Zapytałam bez żadnego przywitania.
-Ach tak, to moja bliźniaczka. Mery. -Powiedziała a na jej czole pojawiła się jedna wielka zmarszczka. Najwyraźniej zastanawiała się przez chwilkę co odpowiedzieć.
-O cześć, ja jestem Katie.- Przedstawiłam się i wyciągnęłam do niej rękę z uśmiechem na twarzy.
-Witaj.- Odpowiedziała ale nie podała mi ręki. To zachowanie trochę mnie zdziwiło, ale uznałam że nie będę się wypytywać o co jej chodzi, tylko od razu schowałam rękę w kieszeń i spojrzałam się na Julie.
-Wybacz za jej maniery, ona jest trochę nieśmiała.- Przeprosiła mnie Julie tak, jakby myślała że to jej wina. Chwile się zastanowiłam, ale zaraz potrząsnęłam głową jakby to miało mnie zbudzić, i odpowiedziałam szybko.
-Nic się nie stało...- Powiedziałam dość nieśmiałym tonem.- Hej, Julie, o co właściwie chodzi z tym wszystkim. Wszyscy oprócz ciebie zachowują się tu strasznie dziwnie.- Zapytałam się w nadziei że mnie zrozumie. Tylko z nią mogę normalnie porozmawiać, więc to tylko jej mogłam zadać te pytanie.
-Ach tak, nie przejmuj się. Większość z tych ludzi to opryskliwi starcy. Aha tylko pod żadnym pozorem nie idź na pastwisko. Żądzi tam jakiś nawiedzony staruch. Najgorsze jest to, że każdy kto wraca, ten jest już zupełnie inną osobą.- Opowiedziała Julie.
-Inną osobą?
-Tak zupełnie inną...
-Julie cicho już bądź!- Zaprotestowała kolejnej wymiany zdań Mery, która to taka jest nieśmiała.- Nie opowiadaj każdemu nowemu tych twoich bajeczek!- Wykrzyczała dosłownie to na całą wieś.-Wybacz jej. Nie wie kiedy trzymać język za zębami. Czasami są noce gdy nie może spać, i wtedy to wszystko wymyśla.-Wyszczerzyłam oczy i patrzyłam się przez chwilę na nie jak głupia. Zaraz jednak się otrząsałam i mrugałam oczyma.
-Kochanie!- Nagle usłyszałam bardzo znany mi głos dochodzący z mojego ogródka.- Choć pomożesz mi przenieść te rzeczy!- od razu poznałam że to moja mama, najwyraźniej nie radziła sobie zbyt z przeprowadzką. Pomachałam tylko dziewczyną i pobiegłam truchcikiem do domu. Wzięłam parę kartonów i zaniosłam je do mojego pokoju. Wpakowałam parę rzeczy w szafki,szuflady a następnie wyszłam na dół. ( Tata jest w pracy. Ale musi na nas zarobić, więc co się dziwić? Mama to raczej gospodyni domowa, jednak teraz znalazła sobie tu pracę jako pomocniczka na polu. Tylko parę dolarów, ale to jednak zawsze coś. Ja również postanowiłam że zatrudnię się gdzieś najprawdopodobniej w jakimś sklepie, ale jednak na razie nie zauważyłam żadnego )
-Ciesze się że już znalazłaś koleżanki!- Powiedziała zmęczona mama ledwo co wzięła wdech.
-Mamo nie powinnaś się tyle przemęczać.- Odpowiedziałam troskliwym tonem i wzięłam od mamy kolejne pudło.- Pozwól że ja się tym zajmę.-Dodałam i położyłam wszystko na łóżko moich rodziców. Również zagospodarowałam wszystko po czym zeszłam na dół. Mój młodszy braciszek grał w jakąś grę na komórce, a ja szybko wydarłam dosłownie z jego rąk urządzenie.
-Młody, nie ma czasu na zabawy! Weź parę rzeczy i zanieś je do pokojów! Ja i mama nie mamy już naprawdę sił, a zostały już tylko twoje rzeczy.- Rozkazałam nieuprzejmie, i od razu przerwała mi mama.
-Eh, kochanie spokojnie poradzę sobie.- Zaprotestowała Taylor (Moja mama).
-Nie! Ten mały leniuch niech nauczy się innym pomagać, albo niech idzie z domu!- Ugryzłam się w język. Nie wiem co we mnie wstąpiło że to powiedziałam.
-Kochanie uspokój się.- Zaczęła mnie uspokajać, i najwyraźniej to podziałało.
-Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Pójdę się przejść.- Odpowiedziałam bardzo cicho i potrzymałam się za głowę. Szybko upuściłam rękę i wyszłam z domu.


Od razu po wyjściu, zupełnie przez przypadek skierowałam się ku szklarni. Wchodzenie po górce wydało mi się bardzo uciążliwe, ale weszłam. Szłam przy szklarni jak gdyby nigdy nic, nie zważając na to co dzieje się przy mnie. Usiadłam opierając się o szybę, podniosłam głowę w stronę nieba, zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać, o tym wszystkim co mnie tu spotka, spotkało, i o tym co zostawiłam w dawnym domu. O przyjaciółkach, o szkole, i o innych zajęciach. Lekki ciepły powiew wiatru lekko głaskał moją twarz, sprawiając że włosy leciały mi na zupełnie różne strony. Wzięłam wdech i poczułam zapach pięknych kwiatów i innych roślin. Te chwilę pełne ciszy, nie trwały jednak zbyt długo. Po paru minutach przerwały to Julie i Mery.
-A, jednak jesteś tutaj. Mery miała racje.- Powiedziała Julie, i to miało być chyba jej przywitaniem.
-Em... cześć.- Odpowiedziałam otwierając oczy i patrząc się wprost na dziewczyny, zasłaniające mi światło słoneczne.
-Co robisz?- Zapytała się Mery ocierając butem trawę. Najwyraźniej trochę się denerwowała, choć nie wiem zbytnio czym.
-Nic takiego. Odpoczywam.- Wyrwałam z ziemi stokrotkę i spojrzałam na jej płatki obracając w ją w palcach.
-Nie radziła bym ci w tym miejscu. Ostatnio dowiedziałam się, że w tej szklarni są duchy.- Szczerze powiedziawszy nie przejęłam się Julie, bo z tego co wiedziałam, wymyślała sobie te historie.
-Doprawdy?- Odpowiedziałam z lekkim nie do wierzeniem.
- Tym razem mówi prawdę. Sama z nią je widziałam. Jak chcesz to możesz iść tam z nami .-Powiedziawszy to Mery schowała coś do kieszeni w sukience, ja z lekka się przestraszyłam bo mówiła to całkiem poważnie.
-Sama nie wiem...
-Boisz się!- Szybko wykrzyknęła to Julie z wielkim śmiechem, jakby to było naprawdę bardzo śmieszne.
-Nie! Po prostu nie mam na takie rzeczy czasu.- Okłamałam ją, bo naprawdę faktycznie trochę się bałam. Nie chciałam zobaczyć na własne oczy ducha, chyba bym dostała zawału serca. Upuściłam kwiatek i wstałam groźnie przyglądając się bliźniaczką.
-Jeśli się nie boisz, to choć.-Dotknęła mojej ręki Mery. Jej dłoń była bardzo zimna. Szybko więc zabrałam rękę tak, jakbym dotknęła czegoś nie materialnego.
-No dobrze chodźmy. -Nie chciała być uważana za kogoś, czego się wszystkiego boi. Dlatego właśnie się na to zgodziłam. Gdy jednak podeszłam już do drzwi, czułam się dziwnie, tak jakby coś zaraz miało się stać. Nacisnęłam klamkę i zrobiłam pierwszy, najgorszy krok. W szklarni było bardzo zimno, a szyby były zaparowane od środka. Nie było tam żadnych kwiatów tylko półki w których powinny one się znajdować. Dziewczyny popchnęły mnie lekko do przodu a ja nie mogąc zapanować nad swymi nogami poszłam dalej. Odwróciłam się do nich przodem, cała byłam biała i wyglądałam tak, jakbym miała zaraz zwymiotować.
-Widzicie niczego tu nie ma, wracajmy już.- Gdy miałam zrobić pierwszy krok w stronę wyjścia one stanęły jak wryte, ich oczy się wyszczerzyły, i patrzyły się gdzieś za mnie. Nagle poczułam że jakieś dłonie dotykają moich ramion, były to zimne, mokre ręce. Ja automatycznie na pięcie odwróciłam się w stronę tego na co patrzyły się dziewczyny. Stanął przede mną wysoki mężczyzna, około 15 centymetrów ode mnie bardziej wysoki, miał brązowe przeszywające moje ciało oczy, i lekko śniadą cerę. Momentalnie padłam na ziemie, poczułam że zraniłam się w tył głowy, a ostatnie co słyszałam to przerażające krzyki dziewczyn. Potem była już tylko ciemność.

Rozdział II- Rozwiązanie historii.


Nagle jakbym oprzytomniała. Poczułam że leże na czymś miękkim, chciałam by to wszystko okazało się jednym wielkim koszmarem sennym, i że naprawdę przez całą tą opowieść leżałam sobie w łóżku śniąc to tylko. Poczułam na mojej dłoni nie znany, ciepły dotyk. Otworzyłam oczy i od razu usłyszałam czyiś głos.
-Hej nic ci nie jest? Chyba uderzyłaś się w głowę... wybacz że cię przestraszyłem.- Poczułam że jest to głos męski, był dość ochrypły ale jednak miał w sobie pewne ciepło. Otworzyłam oczy czując się trochę pewnie, ujrzałam tą samą twarz którą widziałam przed uderzeniem się w głowę.
-Co? Gdzie j-a-a jest-em...? -Wymruczałam coś, ból głowy nie dawał mi spokoju. Położyłam rękę pod głowę i poczułam nawilżony ręcznik pod głową, oraz moją krew. Gdy wzięłam rękę miałam ją całą od krwi. Chłopak podał mi chusteczkę, dopiero w tej chwili zauważyłam że wygląda na człowieka w tym samym wieku co mój, i że nie jest wcale duchem.
-Proszę.- Chwilkę się zawahał tak, jakby nie chciał bym wzięłam tą chusteczkę jednak ja szybko ją pochwyciłam. - Mam na imię Dan, i zaraz ci to wszystko wytłumaczę.- Powiedział to takim tonem jakby był on temu winny.

- Byłem w tej szklarni, bo Sołtys często każe mi tam sprzątać, dzięki temu zarabiam tam parę nędznych groszy. Ale jednak opłaca się, i po miesiącu pracy, nie zauważyłem tam żadnego ducha. Naprawdę te stare opowieści to tylko jakaś bujda.- Zapewnił mnie chłopak a ja wytarłam brudną od krwi rękę w chusteczkę.
-Czyli nie jesteś duchem?-Mój głos zadrżał, starałam się jednak by tak nie było. Chłopak naglę wybuchnął śmiechem tak, jakbym powiedziała coś naprawdę śmiesznego. No dobra, może to było śmieszne ale nie powinien tak robić, bo to trochę nieuprzejme.
-Nie w żadnym to wypadku, z tego co wiem to jeszcze nie zginąłem!- Gdy jednak zobaczył że ja mam dość poważną minę spoważniał.- Rozumiem nie chcesz żartować.
-Raczej nie jestem na razie skora do śmiania się.- Chwilkę się zastanowiłam.- Zaczekaj chwilkę, gdzie ja w ogóle jestem?-Spróbowałam dojrzeć z okna, ale leżałam zbyt daleko by prawie cokolwiek zobaczyć.
-U mnie w domu, gdy tylko te dziewczyny uciekły zaniosłem cię tu. Wybacz mi jeszcze raz że cię przestraszyłem, naprawdę nie chciałem. Mój tata jest lekarzem, i powiedział że na szczęście to zbyt mała rana by zakładać szwy. Już właściwie przestała z niej lecieć krew, to lekkie zadraśniecie. A zemdlałaś pewnie tylko dlatego że myślałaś że jestem duchem.- Uśmiechnął się gdy tylko wspomniał coś o duchu.
-Pewnie wam przeszkadzam, lepiej będzie jak już sobie pójdę. - Powiedziałam i szybko wstałam z łóżka. Zerknęłam na ręcznik i faktycznie nie było tam prawie w ogóle krwi. Gdy ponownie dotknęłam rany, poczułam że jest ona mniejsza niż mi się wydaje,i że nie leci już z niej krew.
-Nie no co ty, jak chcesz to możesz zostać.
-Nie nie, pewnie moja mama się już denerwuje. Aha przepraszam, nie przedstawiłam się. Mam na imię Katie.- Podałam mu dłoń a on się uśmiechnął i ścisnął ją.
Był bardzo silny, gdy tylko wyszłam z ich domu musiałam rozmasowywać sobie palce u ręki. Po powrocie do domu zauważyłam pracującą w ogródku mamę. Gdy tylko mnie zobaczyła, skończyła pracę i podeszła do mnie, oczywiście przywitała mnie miłym uściskiem.
-Kochanie gdzieś ty była! Zamartwiałam się.- Powiedziała swym opiekuńczym tonem.
-Mamo spokojnie nic mi nie jest, jestem trochę zmęczona muszę się położyć. - Odpowiedziałam zmęczonym tonem tak, jakbym zaraz miała upaść z przemęczenia. Mama tylko przytaknęła a ja poszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Zaczęłam czytać jakąś książkę, gdy naglę do mojego pokoju wtargnęły bliźniaczki.
-O boże ty żyjesz! Martwiłyśmy się że ten duch ci coś zrobił!- Gdy tylko to usłyszałam uderzyłam się książką w mój pusty łeb i skrzywiłam minę.
-Jaki duch kurde! Nie ma żadnego ducha, to tylko pracownik w szklarni!- Gdy to powiedziałam one były najwyraźniej trochę stroskane.- A wy mnie zostawiliście, wielkie dzięki!- Powiedziałam to z sarkazmem, byłam na nie bardzo wściekłam, a gdyby na przykład, był to jakiś morderca? Wtedy już by mnie nie było! Jednak wyglądał on dość niewinnie, był chyba w tym samym wieku co mój i darzył się bardzo pięknym wyglądem. Najbardziej spodobały mi się jego czarne krótkie, stojące na żel włosy, ale nie chciałam tego przy nich wspominać.
-No co ty, każdy troszczy się o siebie.- Odpowiedziały mi, i to niby miało być tłumaczenie! ,,Każdy troszczy się o siebie!”. Co za ironia, na początku zrobiło mi się ich trochę żal, ale potem odpuściłam. Nie byłam pewna co ja bym na ich miejscu zrobiła, ale postanowiłam ze już nigdy nie będę słuchać ich głupich historyjek.
-Dobrze powiedziane, ale jak dobrze pamiętam wy byłyście tam dwie, a nie same!- Burknęłam, na mojej twarzy pojawił się znieważały uśmiech. Czułam że zaraz wybuchnę.
-No dobra już dobra, przepraszamy!- Powiedziała Mery, ja jednak specjalnie nie chciałam przyjąć przeprosin, ale uznałam że tak będzie najlepiej.
-Okej, wybaczam wam.- Powiedziałam to tak, jakby przed chwilą prosiły mnie o litość. -Teraz jednak nie maże o niczym innym jak o ciepłej kąpieli w wannie, więc proszę czy możecie dać mi na chwilkę spokój?- To brzmiało trochę jak bym je wypraszała, ale co innego miałam począć? Nie chciałam już więcej ich słyszeć, przynajmniej jak na ten dzień.
-No dobrze. Do zobaczenia jutro, w szkole.- Julie właśnie mi przypomniała. Przecież jutro pierwszy dzień w szkole. Skończyły się już wakacje, więc musiałam zapomnieć o wypoczynku. Od razu jednak gdy wyszły, ciesząc się ostatnim dniem zanurzyłam się w wannie z ciepłą wodą. Dokładnie się wymyłam po czym przebrałam się w piżamę i położyłam się na łóżku. Nie minęły dwie minuty a odpłynęłam w śnie.

Był wtorek, ja obudziłam się dość wcześnie, przed czasem. Przebrałam się, umyłam, zjadłam śniadanie i uczesałam. Wszyscy wstali, a ja już byłam gotowa. Usiadłam więc w kuchni i spoglądnęłam zza okno. Pogoda na dziś zapowiadała się dość słonecznie, na razie nie było widać żadnej chmury. Tata wyszedł o wiele wcześniej niż musiał. Mama już z samego rana zajmowała się ogródkiem. Byłam zdziwiona że nie idzie do pracy więc zapytałam.
-A co z pracą? Nie idziesz?
-Ech, kochanie dziś idę na popołudniu. To może i lepiej, zawsze ktoś zostanie w domu.
-Hm... no dobrze.
-A ty? Czemu jeszcze nie w szkole?
-Mamo mam jeszcze pół godziny, a z tego co wiem to do dojścia z domu do szkoły jest 3 minuty drogi.
-No tak. Jak masz jeszcze czas, to w drodze do szkoły wejdziesz jeszcze do państwa Jane? Spytaj się Dana jak motor. Mam nadzieje że tata dobrze go złożył.- Imię Dan było mi dobrze znane. Jeszcze wczoraj go spotkałam. Zdziwiłam się jednak że tata pomógł mu złożyć jakiś motor.
-Tata zna Dana?
-Eh, kochanie nie Dana, ale jego ojca. Pracują razem.- Więcej już nie odpowiedziałam. Pobiegłam do mojego pokoju i wzięłam plecak. Zamknęłam go na klucz by David jakby co tam nie wszedł. Gdy mijałam dom Dana, on akurat był na podwórku. Pokiwałam mu a on z ucieszną miną podbiegł do mnie.
-O, hej Katie! Miło cię znowu widzieć! Idziesz do szkoły?
-Tak, właśnie tam zmierzam, jednak przed tym mama kazała mi się spytać jak motor.
-A motor! Działa bez zarzutu. Twój tata naprawdę się na tym zna, dziwne że został lekarzem a nie mechanikiem.-Zaśmiał się a ja razem z nim.

-O tak. Czasem myślę że po co siedzi w tej przychodni zamiast nie składać różnych pojazdów!- Oczywiście obydwoje się zaśmialiśmy, miał to być kawał, i sarkazm, ponieważ przecież praca lekarza jest na pewno o wiele bardziej kosztowna niż mechanika.
-Chodzisz do 2 A?- Zapytał się z grzeczności Dan. Ja tylko kiwnęłam głową a on od razu zaczął się uśmiechać.- To świetnie bo ja też! Nasza szkoła jest naprawdę mała, są tam tylko 2 podziały na klasy, A i B. No ale cóż, trzeba jakoś wytrzymać. Za to mamy bardzo miłych ludzi. Większość z nich jest wioski. Naprawdę wiem że wszyscy na początku wydają się nie mili ale tak nie jest.- Czułam się przy nim dość pewnie, choć dopiero co jego poznałam. Był dla mnie jak ukochany Golden retriwer! Zawsze posłuszny i przyjacielski. Gdyby miał być zwierzakiem, na pewno był by psem. Droga do szkoły była bardzo krótka, ale gdy tylko tam zaszliśmy poszłam z nim do sekretariatu gdzie otrzymaliśmy plan lekcji. Potem zaczął mnie gdzieś prowadzić, ale ja zla bardzo nie wiedziałam gdzie. Szliśmy przez ciągnące się korytarze, w których z lewej i prawej strony było mnóstwo szafek i drzwi. Opowiadał mi gdzie jest co po czym pokazał mi moją szafkę.
-Proszę a oto twoja szafka. Mamy ją przy sobie to super.
-Tak bardzo fajnie.- Potwierdziłam i wzięłam kartę. Musiałam przejechać nią po czytniku a wtedy szafka się otwierała. Niestety jednak miałam z tym wielki problem, jednak Dan pomógł mi. Mu udało się już za pierwszym razem.
-Nie martw się, ja też miałem z tym trudności. W końcu się wprawisz.- Powiedział i podał mi kartę, ja ją oczywiście wzięłam i wpakowałam do szafki wiele książek i przyborów. Potem wzięłam tylko podręcznik do geografii i ćwiczenia oraz piórnik. Świetnie się złożyło bo akurat na geografii Dan siedział sam. Usiedliśmy razem i od czasu do czasu żartowaliśmy sobie o nauczycielce. Potem był Angielskim, niestety Dan miał dla mnie trochę smutną wiadomość.
-Wybacz, na Angielskim siedzę już z Michaelem. No właśnie! Michael poznaj Katie.- Michael to bardzo miły, muskularny i wysoki chłopak, trochę wyższy od Dana. Również jak on ma brązowe oczy, i krótkie brązowe włosy, miał również ciemną skórę i wyglądał na sportowca. Pomachał mi z wesołym uśmiechem. Ja mu odmachałam.
-No cóż, trudno jakoś to przeżyje. Może przy okazji kogoś poznam.- I dobrze mówiłam. Siedziałam wraz z niejaką Hannah. Okazało się że również jest dość ciekawą i miłą osobą (Momentami wydawało mi się nawet że jest milsza od Julie, choć momentami wydawało mi się że jest lekkim typem plotkary). W końcu przyszedł czas na lunch. W kolejce towarzyszyła mi Hannah.
-I jak podoba ci się w naszej szkole?
-Och tak i to bardzo, wszyscy są tacy mili. No właśnie widziałaś dziś Julie i Mery? Bo z tego co słyszałam chodzą do tej szkoły.
-Nie... nikt ich tutaj zbyt nie lubi, nigdy nie przychodzą na lunch. Są troszkę nawiedzone. Może poza szkołą z tobą gadają ale w szkole nigdy ich nie widać. Gdy wychodzą z lekcji znikają gdzieś, chyba siedzą w tej swojej toalecie i opowiadają sobie straszne historie.- Zdziwiłam się lekko, wiedziałam że faktycznie lubią straszne historie, ale nie wydawało mi się że mogą być trochę nie lubiane. No tak, przecież wszyscy tu zachowują się bardziej luźno od nich, a one to jak takie dziewczyny ze wsi. Ale co począć. Nawet je polubiłam ale ostatnio bardzo mnie zdenerwowały. Hannah była trochę nie miła, i wyglądała na taką. Miała lokowane blond włosy do ramion, niebieskie oczy, i pomalowane błyszczykiem usta. W dodatku ubierała się w rurki i czarną bluzkę na ramiączkach. To trochę nie podobne jak dla dziewczyny na wieś, ale postanowiłam że nie będę tego komentować. W stołówce usiadłam wraz z Hannah, Michaelem i Danem. Obaj gadali coś o jakieś drużynie piłkarskiej. Potem dosiadła się do nas Angelika. Była dość niska, miała splecione kitkę czarne włosy, okulary i lekko śniadą cerę. Była chyba takim typem kujonki, bo wciąż denerwowała się tym nowym rokiem szkolnym.
-Hej, a w ogóle słyszeliście że ostatnio w lesie nie spokoju zauważono jakiś cień w krzakach, i prawdopodobnie był to jakiś człowiek!? To dziwne nie, przecież nikt nie odważył by się tam wejść. Legenda przecież głosi, że tego lasu szczerzą jakieś potwory.
-Opowiedział Michael, i w tym momencie Dan jakby smutniał.
-O tak, współczuje temu człowiekowi, pewnie już go tam nie ma!- Zachichotała się Hannah. Najwyraźniej było dla niej coś śmiesznego ale dla mnie był to dość ciekawy temat.
-Co proszę? Potwory!?-Dała bym się nabrać na wszystko. Duchy, zombie.... ale to? To tak jak słuchać jakąś bajeczkę o wielkiej stopie lub o potworze z loch Ness!
-Wierz czy nie, ale to prawda. Chyba 5 lat temu znaleziono w tym lesie szczątki jakiegoś potwora. To było coś o chyba trzech buziach, chyba lew z trzema głowami czy coś takiego.- Dopowiedziała Angelika, Dan tylko przesłuchiwał się tej rozmowie, ale najwyraźniej nie był z tego zadowolony.
-No co wy. Nie istnieją takie rzeczy.- O nie, nikt mnie nie zmusi abym w coś takiego wierzyła. Angela, Hannah i Michael najwyraźniej dobrze się bawili opowiadając sobie te historie, ale Dan był jakiś taki przybity. Zauważyłam to i trochę się zmartwiłam, zawsze był bardzo wesoły.
-Hej Dan, a ty co o tym myślisz?- Powiedziałam to bo pomyślałam że czuje się jakoś inaczej że nic nie mówi. On tylko spojrzał na mnie, uśmiechnął się przelotnie i pokiwał głową na znak ,,nic”.
-Ach Dan, przecież to jakieś bujdy co nie?- Dalej zachęcałam go do rozmowy, a on się najwyraźniej złamał.
-O tak. Nie sądzę by coś takiego istniało.
-No to jak to wytłumaczysz?- Wtrąciła Hannah.
-Może były 3 psy i jakiś człowiek poustawiał je tak że powstał trój-głowy pies. Nic podobnego. A resztę zwłok wyrzucił do rzeki na przykład, a to wszystko tylko dla sławy naszego malutkiego miasteczka.- Dan wytłumaczył to tak, że spojrzałam na to z innej perspektywy.
-Dan, bardzo racjonalne myślenie.- Cieszyłam się że choć jedna osoba z tego stoliku jak ja nie wierzy w takie coś.
-Eh, i komu by się chciało to zrobić!? Mi, nie. -Burknęła Hannah, było to do niej dość podobne. Od razu po tym wyjęła z torby pilniczek i zaczęła bawić się swoimi paznokciami. Nagle do stołówki weszły nowe dwie dziewczyny przyciągające wzrok każdych którzy byli na stołówce. Jedna miała długie czarne włosy splecione w warkocz, i chyba była z chin. Ubrana była w jakąś żółtą sukienkę i do tego miała parę pomarańczowych dodatków. Druga natomiast była blondynką z puszystymi włosami sięgających za ramienia, z tego co dobrze widziałam miała niebieskie oczy i ubrała się w jeansy i jakąś różową bluzkę z wielkim dekoltem. Do tego doszły jeszcze buty na obcasie.
-Kto to?- Zapytałam się zaciekawiona stolika. Z tego co słyszałam gadali już o czymś innym.
-A, to London i Paris. Co prawda nie mają tak na imię ale trzeba tak do nich mówić.-Odpowiedziała mi Angela.
-Trzeba?- Podchwyciłam.
-Tak trzeba. Uważają się za popularne w szkole. Jak się ich nie słuchasz, to będzie kiepsko. -Dodała Angela.
-Nie przesadzaj.-Wtrąciła się Hannah.-Są nawet Fajne. Ta brunetka do London, a blondynka Paris. Z Paris da się czasem pogadać, jak ma dobry dzień.- I jak pewnie wiadomo ma ich dość mało. Nie musiałam się o to pytać.
Od lunchu Dan nie miał ochoty się śmiać, ani nawet zbyt rozmawiać. Wciąż chodził tylko z opuszczoną głową i z smutnymi oczyma. Bardzo mnie to zmartwiło. Wciąż próbowałam go do gonić, jednak gdy tylko go ujrzałam on znikał gdzieś w tłumie. Po szkole rozejrzałam się czy go nie ma, ale jednak nie. Znikł gdzieś gdy tylko wyszedł z budynku. Pobiegłam szybko do domu, i w kuchni czekał już na mnie pyszny obiad przygotowany przez moją mamę.



-Cześć kochanie i jak tam w szkole?
-A nic takiego...- Skłamałam. Dziś w szkole działo się dość dużo, a właściwie dużo rozmawialiśmy. Zasiadłam przy stole i zaczęłam jeść. Mama od czasu do czasu zerkała na mnie, ale chyba jakoś nie mogła znieść tej krępującej ciszy.
-Jakiś chłopak?
-Nie mamo!- Szybko zaprzeczyłam.- Nic takiego nie było, poznałam tylko parę fajnych ludzi, nic poza tym.- Upewniłam ją. Najwyraźniej pomyślała że coś się stało. Nie chciałam jej niczym martwić. Gdy tylko zjadłam obiad pozmywałam naczynia, i posprzątałam w swoim pokoju, po czym zabrałam się do nauki. W końcu jednak, znudziło mi się te ciągłe czytanie książek, postanowiłam więc że trochę wezmę świeżego powietrza do płuc i przejdę się po okolicy. Teraz było już trochę bardziej chłodno niż rano, ale wciąż nie było źle. Nie znosiłam mrozów, zimy, śniegu... wszystko to kojarzyło mi się ze smutkiem i bólem. Prze różnym bólem... bólem w miłości, bólem fizycznym, psychicznym. Dziś jednak czułam się dość pewnie. Zamęczało mnie jednak uczucie troski, bardzo chciałam iść do Dana i spytać się co się stało. Słysząc jednak że z domu dobiega głośna muzyka hardcorowa, uznałam że wszystko jest już okej, i nie potrzebnie się przejmowałam. Jednak i tak myśli nie dawały mi spokoju, nie zwykłe myśli, tylko związane z Danem. Tak się zamyśliłam że zupełnie przez przypadek trafiłam na nawiedzone pastwisko. Owce na plecach namalowane miały czerwone krzyżyki, a gdy starzec mnie zobaczył, podjechał do mnie szybko na wózku inwalidzkim z zniesmaczoną miną.
-Co ty tu robisz!? Nie mało wam jeszcze tych kłopotów? Wypad z tond!
-O co chodzi? Czemu jest pan dla wszystkich taki nie miły?
-Eh, a wy to takie potulne baranki czy co!? Spadaj z tond, nie mamy na was już sił!
-Mamy?- Wyłapałam.
-No ja i moje owce nie!? A teraz idź już!
-Co takiego robią te dzieci?
-Ty już wiesz co! Zobacz co zrobili z moimi owcami!- Wskazał na czerwone krzyże namalowane na nich.- Codziennie tu przychodzą i zabijają jedną z nich!- Rozpłakał się, jednak w jego tonie głosu wciąż było wiele goryczy.
-Dlaczego?
-Skąd ja to mam do cholery wiedzieć!?-Wytarł szybko łzy i wyglądał już na bardziej spokojnego.- To był mój dorobek życia... gdyby nie owce harował bym teraz jak wół w jakimś super markecie!- Zrobiło mi się smutno, i nie mogłam zrozumieć dlaczego je zabijają.
-Jak to? A co robią z zabitą owcą?
-Nie wiem...
-To skąd może pan wiedzieć że to oni?
-Same pytania! No bo kiedyś zauważyłem jak ten Dan czy jak mu tam i bliźniaczki to robią.
-Zabili owce i...
-No i ją ze sobą wzięli. Ale było ciemno, nie widziałem gdzie dalej poszli.- Wystarczyło mi tego. Pożegnałam się z nim, podziękowałam i poszłam. Przez cały dzień zastanawiałam się po co nastolatki zabijają te owce? Może bliźniaczki faktycznie były by do tego zdolne, ale Dan!? Jak on mógł! Ten człowiek pracuje by utrzymać te owce, a on je zabija jak gdyby nigdy nic? Byłam na niego wściekła, poprzysięgłam sobie że gdy tylko ich spotkam, dam im niezłą nauczkę. Gdy wróciłam do domu robiło się już ciemno, wzięłam prysznic i zaczęłam się uczyć. Trudno jednak mi było ponieważ wciąż myślałam o zabijaniu owiec. Przebrałam się w piżamę i poszłam spać.
 
 
Wikta
Vi

Posty: 4
Skąd: Suchy Las ;b
Wysłany: 2009-08-07, 11:12   

Rozdział III- Pastwisko.

Na następny dzień Dan ani bliźniaczki nie pojawili się w szkolę. Podobnie było w kolejne dni. W końcu gdy nadeszła sobota, z samego rana zadzwoniłam do Dana. Tata dał mi numer, jednak nikt nie odbierał.
-Co mam zrobić? Martwię się.- Zwierzyłam się tacie.
-Kochanie, może trochę przestań do niego wydzwaniać, mógł się po prostu przeziębić. W poniedziałek, w pracy spytam się Sama co u jego syna. -Zapewnił mnie tata. Kiwnęłam tylko głową i poszłam na dwór, do mojego psa- Mańka. Był to dorosły owczarek niemiecki. Nasypałam mu trochę karmy, nalałam wodę i trochę pobawiłam się z nim. W trakcie zabawy ktoś mnie zawołał.
-O Katie! Tu jesteś. Szukamy cię od dobrych paru dni.- To była Julie ze swoją siostrą.
-No przepraszam bardzo, ale skoro nie przychodzicie do szkoły to wiadomo że tak będzie!
-Uspokój się. Nie przychodziłyśmy bo zachorowałyśmy podobnie jak Dan.- Wytłumaczyła się Mery. Gdy tylko usłyszałam imię ,,Dan”, coś jakby we mnie przemówiło.
-No właśnie! Co wy razem knujecie co!?
-O co ci chodzi?- Zmartwiła się Julie.
-No błagam nie mów że nie wiesz!- Zostawiłam wszystkie zabawki i weszłam do domu. Poszłam do pokoju i usiadłam przy biurku, opierając swoją głowę na dłoni. Łza poleciała mi z oka. Naprawdę uważałam że Dan to super chłopak, i że mógłby zostać moim kumplem, jednak najwyraźniej nie było nam to dane. Przecież nie mogę mieć kumpla, który zabija owce. To jest nienormalne. Oni powinni się leczyć. O tak... powinni. Przykro mi to nawet myśleć, ale nie wiem co będzie dalej. Jak wszystko się potoczy. Jeśli Dan szybko mi tego nie wytłumaczy, na pewno bardzo się wścieknę. Tak się zamartwiałam, że od razu czas szybciej leciał. Minęło zaledwie 20 minut a już było ciemno. Zaczęłam się uczyć i odrabiać pracę domową. Gdy skończyłam miałam położyć się spać, jednak szczek i warkot mojego psa nie pozwoliła mi na to. Ubrałam bluzę i wyszłam na dwór. Przytrzymałam mu pysk aby przestał szczekać ale on się wyrywał.
-Przestań chcesz wszystkich obudzić!?- Zapytałam. Pies się uspokoił, ale jakby chciał mi coś powiedzieć. Jego oczy wciąż wpatrywały się w pastwisko. Szybko tam pobiegłam pewna, że pies chce mi coś powiedzieć. Nie znalazłam tam jednak nic innego niż palące się ognisko, owce i starca.
-O witaj, to znowu ty. Tylko nie mów że teraz ty zabijesz kolejną.- Starca najwyraźniej to nie obchodziło. Siedział na wózku przy ognisku i grillował sobie pianki na patyku.
-Nie...
-To dobrze, bo nie mam już ochoty więcej ich dokupywać. -Zachrypiał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
-Bardzo mi przykro z tego powodu, ale ja chyba nie mogę nic poradzić. To znaczy, staram się, ale nie wiem o co im chodzi. Musiała bym sama...- Zamilkłam bo naglę w krzakach coś się poruszyło. Gdy odwróciłam głowę zauważyłam że nic w nich nie ma. Zdziwiło mnie to. ,,To tylko jakiś zwierz” -Pomyślałam. Odwróciłam się do owiec, bo zaczęły głośno beczeć.
-To ja już lepiej pójdę spać. Ciekawe którą dziś!-Starzec najwyraźniej nie chciał znać prawdy więc wszedł do domu. Ja jednak się nie poddawałam. Z lekko zgarbionej postawy wyprostowałam się pełna gotowości.
-Choć Dan, może mi to wszystko wytłumaczysz! I tylko nie próbuj...- Znowu zamilkłam. Za mną coś dosłownie wrzeszczało. Odwróciłam się na pięcie, nie widziałam kto to. Były to cztery sylwetki. Dwie z nich były to chyba kobiety, a pozostała dwójka mężczyźni. Było jednak za późno by ich rozpoznać. Jeden z nich trzymał owce, a pozostali wbili w nie swoje noże. Krew trysła na mnie, a ja wrzasnęłam. Odwrócili się do mnie a potem jak strzała, już ich nie było. Starzec wyjechał przed dom i spojrzał na mnie dość normalnym spojrzeniem.
-No i kolejna...- Mruknął. Nie wiedziałam czy chodziło o mnie, czy o owce. Byłam tak przestraszona że przybiegłam do domu. Pies patrzył się na mnie jak na wariatkę. Ja szybko się umyłam, wzięłam prysznic i poszłam spać. Trudno jednak mi było spać w takiej sytuacji, ale jakoś mi się udało.


Na następny dzień rano nic nie zjadłam na śniadanie. Praktycznie od razu po wstaniu wyszłam na dwór i usiadłam na ławce. Zaczęłam myśleć, i to tak intensywnie że jak rodzice coś do mnie mówili, do mnie to nie docierało. Jednym uchem wpadało, drugim wylatywało. Obudził mnie tylko głos Angeliki.
-Hej Katie!
-O to ty... hej.- Zabrzmiało to tak jakbym nie chciała jej widzieć, ale tak wcale nie było.
-Tak sobie pomyślałam, czy nie chciała byś iść ze mną i z Hannah do kina. No może jeszcze ewentualnie z Michaelem. - Zainteresowałam się z początku, ale czy jedyne czego mi teraz trzeba to wyjazd do kina? Szczerze powiedziawszy nie wydaje mi się, ale co mogłam zrobić.
-Hm... sama nie wiem.
-Będzie też London i Paris. Ostatnio dołączyły do naszej grupki, zajmą miejsce Dana.- Dana? Czyli co on niby nie jest w naszej grupie? Zdziwiłam się.
-Dana?
-Tak, nie słyszałaś? On i te bliźniaczki zmieniają szkołę. Co się dziwić, ostatnio nie byli zbyt lubiani.- Opowiedziała mi Angelika.
-No dobrze więc.- Zgodziłam się, ale jednak szczerze powiedziawszy nie byłam tego tak pewna. Jak mówiła Hannah Paris jest fajna, i London też. Najwyraźniej się zmieniły. To dobrze, nie chciała bym mieć z nimi do czynienia.


Nastał poniedziałkowy poranek. Z oddali było już czuć zapach jesieni, która zbliżała się do Rodeolife wielkimi krokami. Już dziś rano spadł pierwszy,zimny jesienny deszcz. Nie byłam z tego specjalnie zadowolona, ale co mogłam zrobić? Gdy wyszłam z ogródka zauważyłam podjeżdżający do domu Dana autobus szkolny. Pewnie jego nowa szkoła nie była zbyt blisko wsi. Podbiegłam do autobusu, ale on już odjeżdżał. Zamknęły się drzwi i chciałam wypatrzeć tam Dana. Tak faktycznie siedział na miejscu, był bardzo osowiały. Gdy na mnie spojrzał widać było że mnie poznał. Ale jednak nawet mi nie pomachał. Gdy autobus odjechał opryskał mnie wodą. Do mnie naprawdę zdenerwowało, stanęłam jak wryta po czym otrzepałam się z wody i poszłam dalej.
W szkole już robiło się bardzo smutno, na pewno z powodu jesieni bo chyba przecież nie Dana. Wypytałam się parę ludzi o której dziś kończy Dan, jednak nikt mi nie odpowiedział. W czasie lunchu znowu zaczęli temat tych potworów w lesie, i temat pastwiska.
-Te potwory nas wykończą, podobno znowu kogoś zaatakowały. Tym razem był to jakiś jaszczurko-podobne coś, bo w ciele znaleziono jakieś pazury!- Opowiedział Michael. Interesowało mnie skąd on może to wiedzieć więc zapytałam.
-Skąd to wiesz?
-Nie mówiłem ci? Mój tata jest komendantem policji. -Wytłumaczył się Michael.
-Heh, to nic w porównaniu z tym co ja słyszałam! Podobno jakaś grupka ludzi nie zabija już tylko owiec, niedawno ktoś przyłapał ich na zabijaniu jelenia! Ale przecież to nie normalne, grupa nastolatków nie przytrzymała by i nie zabiła by dorosłego jelenia! W dodatku zawsze gdy tylko go zabijają w niewyobrażalnym tempie zanoszą go do jakieś ich skrytki!- Opowiedziała London dłubiąc coś w talerzu.
Wysłuchiwałam tych historii odpowiadając czasem tylko potwierdzenia czy, ,,doprawdy?”, ,,ale jak?” itp. itd. Po lekcjach wracał ze mną Michael, bo jest praktycznie moim najbliższym sąsiadem nie licząc Dana.
-Hej gadałeś ostatnio z Danem?- Zaczęłam.
-Nie, próbowałem dzwonić ale nie odbierał. Dziwne nie? Coś się z nim dzieje, nigdy się tak nie zachowuje. W dodatku lubił tą szkołę, więc po jakie licho przeniósł się do innej?- Najwyraźniej i on się zamartwiał.- Nie miał nawet problemów z nauką!- Dodał.
-Też się martwię. Może powinniśmy do niego pójść, pogadać, albo przynajmniej gdzieś go zaprosić?
-To dobry pomysł, ale teraz nie wiemy nawet o której wraca.
-Warto spróbować.- Michael tylko potwierdził moją wypowiedź, po czym skręciliśmy do domu Dana. -To tutaj.- Dodałam i zapukałam w drzwi. Nie czekaliśmy zbyt długo, otworzyła jego mama- Róża.
-O Katie i Michael! Cześć, coś nie tak?- Zapytała miło ubrana w fartuch kucharski i trzymająca w ręce łyżkę. Najwyraźniej coś gotowała bo nawet jej rude sięgające do pasa włosy były ubrudzone. Jej niebieskie oczy zaświeciły tak jakby czekały na odpowiedź.
-Chcielibyśmy się spytać czy Dan nie chciał by jutro iść z nami do kina.-Zapytałam.
-Och Dan wam nie powiedział? Ma kupę nauki, i w tym tygodniu nie ma czasu gdzieś wyjść. -Jego mama najwyraźniej posmutniała. Chyba też martwiła się trochę o syna, przynajmniej to tak wyglądało.
-No dobrze, dziękujemy. Do widzenia.- Wyszliśmy z ogródka i wciąż jego mama nas obserwowała z okna.- No widzisz, a nie mówiłam? Coś się z nim dzieje i to coś złego!
-Ale co możemy zrobić!?
-Nie wiem... jak coś wymyślisz dasz mi znać?
-Jasne. To pa.- Pożegnał się Michael bo byliśmy już przy moim domu. Gdy weszłam, po całym domku chodził zapach smażonych naleśników. Trochę pomogłam mamie w kuchni po czym zjadłam obiad. Po objedzie usiadłam przy biurku i zaczęłam się uczyć. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi więc zeszłam bardzo szybko.
U progu pojawiła się Hannah. Miło mi było że mnie odwiedza, jednak i smutno że to ona a nie na przykład Dan.
-Hej.-Przywitała się.
-Hej. O co biega?
-Chciała bym cię zaprosić na moje urodziny. Będą za tydzień w poniedziałek.
-Super! Gdzie się odbędą?
-Na plaży Rene. O 17:00.
-Przyjdę.
-Dzięki, ale posłuchaj, czy mogła byś zaprosić jeszcze Dana? Chyba za mną nie przepada, gdy do niego przyszłam jego mama mi powiedziała że nie chce ze mną rozmawiać.
-Spokojnie gdy tylko go spotkam powiem mu.- Nie chodziło mi tylko o urodziny, ale to będzie choć jeden powód by z nim rozmawiać.
-No dobrze to pa.
-Pa.- Weszłam do domu i zaczęłam rozmyślać. Nie mogłam pozostawić tego wszystkiego, miałam dość. Postanowiłam przejść się do Dana by dowiedzieć się co z nim. Gdy tylko wyszłam zauważyłam autobus szkolny z którego wychodzi Dan. Był z bliźniaczkami i jeszcze jednym chłopakiem którego nie znam. Drugi chłopak był jasnym blondynem o niebieskich oczach, wyglądał jak z bajki ale nie był dla mnie. Szybko podbiegłam aż prawie bym wpadła na Dana.
-Cześć.- Zaczęłam. Spojrzał się na mnie a potem na swoich znajomych, którzy od razu odeszli.
-No co?- Zapytał dość nie uprzejmie.
-Hannah kazała mi powiedzieć, że zaprasza cię na swoje urodziny na Rene o 17:00 w poniedziałek
-Ale...-Przerwał mi lecz ja nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Oczywiście nie zdziwiła bym się że wolisz sobie chodzić nocami na pastwisko i zabijać owce.
-Co ty!?- Najwyraźniej chciał udawać że nie wie o co mi chodzi, ale ja widziałam że kłamie.
-Nie udawaj że nie wiesz o co chodzi.
-Ty nic nie rozumiesz.
-Jasne a twoi nowi znajomi to niby rozumieją nie!?-Dosłownie na niego wrzasnęłam. Byłam wściekła.-Dan co oni z tobą zrobili?-Zmiękczyłam się, z mojego oka popłynęła łza po policzku ale szybko ją przetarłam.
-Posłuchaj, wiem jak to dla ciebie wygląda ale to wcale nie jest tak! I wiesz co!?- Chwilkę się zastanowił.- Moi nowi znajomi są o wiele lepsi od tych starych.- Druga łza poleciała ale ponownie ją przetarłam. Chciałam coś powiedzieć ale nie wiedziałam co. Mu chyba też odjęło mowę. Zmierzył mnie wzrokiem, ale ja mu na nic więcej nie pozwoliłam. Odwróciłam się i poszłam do domu. Wchodząc do mojego domu trzasnęłam drzwiami, i na nic nie zważając poszłam do swojego pokoju. Oparłam się plecami o łóżko i płakałam. W mojej głowie nie było żadnych pogodnych myśli. Wciąż przypominały mi się jego słowa ,,Moi nowi znajomi są o wiele lepsi od tych starych.” czy też ,,ty nic nie rozumiesz”- No tak nie rozumiem, ale gdyby mi to wytłumaczył na pewno poszło by mi lepiej. Po chwili myślenia postanowiłam że tego tak nie zostawię. Jeśli nie da się pogadać z Danem, pogadam z tym drugim chłopakiem, ale wpierw trochę się z nim poznam. Nie wiem nawet jak ma na imię. Niestety jednak, w tym tygodniu nie było po nich śladu, i w następnym. Gdy tylko dzwoniłam do Dana on się rozłączał. Zupełnie mnie krytykował! Jak mógł tak robić? Przecież jeszcze parę miesięcy temu byliśmy przyjaciółmi. W końcu gdzieś w środku listopada mama kazała mi pozbierać liście z ogródka jak co tydzień. Już prawie o wszystkim zapomniałam, gdy nagle przy moim płocie zauważyłam chłopaka który gdzieś idzie. Z początku nie poznałam kto to, ale w końcu udało mi się go rozpoznać. To ten nowy kumpel Dana. Szybko zostawiłam grabie i podbiegłam do niego.
-Cześć.
-Pa- Odpowiedział brutalnie.- Chyba nie myślisz że mam ochotę z tobą gadać? -Dodał równie nie miło.- Zostaw Dana w świętym spokoju!- Rozkazał, ale ja zupełnie to zignorowałam.
-Świetnie człowieku, to może teraz mi powiesz jak masz na imię?- Zawahał się. Chyba myślał że chce go pytać o pastwisko.
-Em... czy to podchwytliwe pytanie?- Zachichotał ale nagle jakby mu się wszystko przypomniało spoważniał. To właśnie dało mi do myślenia że jednak, choć zabijają te owce i inne zwierzaki, są trochę mili. - Mam na imię Aron.- Dodał szybko przekręcając oczyma w tą i z powrotem.
-Miło mi, ja to Katie.- Podała mu rękę a on szybko ją uścisnął. Wyglądał tak jakby się czegoś bał, był bardzo spięty.-Coś nie tak?-Przerwałam tą krępującą cisze. Byłam pewna że inaczej by zaraz mi gdzieś uciekł.
-Nie wszystko okej, tylko po prostu się spieszę.-Widziałam że kłamie, ale bardziej teraz interesował mnie Dan. Wiedziałam jednak że gdy rozpocznę jego temat on się na mnie obrazi i koniec.
-Nie zajmę ci zbyt dużo czasu...
-Posłuchaj to naprawdę ważne, z tym liczą się losy świata.- Ugryzł się w język.
-Co ty gadasz? Jakie losy świata?
-Dobra, już za dużo ci powiedziałem, Dan mnie zabije miałem cię w to nie wplątywać!
-Ale w co? Dan nic nie musi wiedzieć!- Aron zaczął się trząść, myślałam że zaraz mi tu zemdleje był taki spięty.
-Sama nie wiesz o co chodzi!
-No to mi wytłumacz.- Wszystko się uspokoiło. Wiatr przestał wiać, myślałam że zatrzymałam się w czasie. Nie mogłam się poruszyć, nic zrobić ,powiedzieć. Tylko Aron się ruszał. Wyciągnął rękę w moim kierunku i położył ją na moim czole.
-A teraz zapomnisz.- To jedyne co zdążyłam usłyszeć bo obudził mnie głośny dzwonek budziku. Czułam się tak dziwnie. Myślałam że to sen... no i nim był. Bo przecież jak Dan mógł być moim mężem, i jak mogliśmy mieć razem dziecko!?
-Mama!- Usłyszałam dziecięcy okrzyk dziewczynki podbiegającej do mnie gdy tylko zeszłam ze schodów.
-Cześć Kochanie, myślałem że już się spóźnisz to pracy. -Przywitał się Dan. Wyglądał na starszego niż zawsze ale go poznałam. Dziewczynka wyglądała na około 4 lata. Była tak jak ja w jej wieku.
-Tusia choć zjedź śniadanie. -Rozkazał Dan.- I ty też kochanie.- Jakby spoważniał. Byłam pewna że to sen. Cofnęłam się w stronę drzwi wyjściowych i próbowałam je otworzyć ale nie było klamki. Podbiegłam do okien ale były zamurowane. Nagle zrobiło się ciemnawo tak że ledwo co go widziałam.
-Z tond nie ma wyjścia. Sama chciałaś odkryć tajemnice to teraz tego żałujesz.- Dodał i wbił nóż w talerz. Gdy się zorientowałam że w kuchni nie ma Tusi obudziłam się z wrzaskiem w moim pokoju. Od razu do pokoju wtargnęli rodzice. Obejrzeli się w tą i z powrotem co się dzieje ale nie byli na początku pewni.
-Zły sen?-Zapytał tata.

-Tak... bardzo zły.
-No dobrze. Jest już siódma szykuj się do szkoły.- Jak poparzona wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam się szykować. W szkole spotkałam Hannah.
-O hej, zapomniałam się zapytać, czy podobało ci się na moich urodzinach?
-Tak, było super. Szkoda tylko że Dan nie przyszedł...
-E tam, zapomnij o nim. Każdy wie że się w nim zabujałaś, ale naprawdę nie jest ciebie wart.
-Co!? Ja się w nim nie...- Hannah szybko mi przeszkodziła.
-Co to to nie, nie umiesz kłamać. Tak czy siak może wpadniesz jutro na imprezkę na plaży?
-Em... zobaczę jeszcze. Muszę coś załatwić.
-Okej, no to do zobaczenia na historii.
Przechodząc przez korytarze bardzo dziwnie się czułam. Powtarzałam sobie w myślach słowa Arona- ,,A teraz zapomnisz”. Przecież ja nic nie zapomniałam! Wszystko pamiętałam jak najbardziej. Chyba jak go znowu spotkam oszaleje! Co to było? Czułam się wtedy tak dziwnie, tak jakby jakaś dziwna moc mną panowała. Od razu po szkole zaczęłam przeszukiwać internet na temat czarów, ale nic takiego nie znalazłam. Przeczytałam tylko że kiedyś w średniowieczu za np. uratowanie wioski, szaman dawał temu wojownikowi moc. Ale jednak gdzie w tych czasach znaleźć szamana? Chwila. Chyba że oni nie są z tych czasów.... eh, co ja myślę to nie możliwe. Wpisałam w wyszukiwarkę hasło- Wehikuł czasu. Znalazłam tylko kawałek o tym, że kiedyś w jakieś małej wiosce w Ameryce znaleziono wrota, lub coś co tak wyglądało, jednak nikt nie wiedział jak to odpalić więc zostawili to w spokoju.
-A może Dan i cała reszta znaleźli wrota i udało im się przenieść do przeszłości. Tylko gdzie one mogą być.- Zaczęłam się zastanawiać. Wyłączyłam komputer i poszłam spać.

Rozdział IV- Impreza na plaży.

Była sobota 21 Listopad. Obudziłam się wcześnie rano. Na urodziny Hannah specjalnie się nie uszykowałam, jednak dziś, na imprezie postanowiłam wyglądać oszałamiająco. Zrobiłam sobie ładny makijaż, fryzurę i dodałam do tego młodzieżowy strój. Wyszłam 30 minut przed 15:00. Nie chciałam się spóźnić, ale jednak nie spieszyłam się. Szłam z głową spuszczoną w kałuże. Od czasu do czasu kopałam kamyk który za każdym razem wpadał w kałuże. W końcu doszłam do plaży. Wydała mi się mniejsza od ostatniego przyjęcia. Wszystko było już uszykowane. Zeszłam na dół po schodkach i podbiegłam do Hannah.
-Cześć jestem.
-O hej, dobrze że tak wcześnie musisz nam jeszcze trochę pomóc.-Hannah kazała mi powlewać do kubków napoje, po czym do misek chipsy i inne chrupki. Przyniosłam ze sobą parę płyt moich ulubionych wykonawców. I Hannah spodobały się niektóre z tych kawałków więc głównie na imprezie miały być te piosenki. Gdy wszyscy zaczęli się zbierać zaczęliśmy imprezę. Włączyliśmy muzykę tak że było ją słychać w całej wiosce. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, gadaliśmy... było bardzo śmiesznie i fajnie. Dużo ludzi się wygłupiało więc zupełnie zapomniałam o Danie. Gdy tylko impreza się skończyła znowu zaczęłam rozmyślać. Na końcu Hannah podziękowała mi że jej pomogłam i postanowiła mnie odprowadzić do domu. Ja jednak zaprzeczyłam, wolałam sama iść do domu. Było bardzo ciemno, a tą wioskę nie było nawet stać na latarnie. Nie widziałam praktycznie nic, miałam tylko jakieś prześwity. Nagle potrąciło mnie coś i uciekło. Miało bardzo lodowatą skórę. Chyba złamałam sobie nogę, bo nie mogłam się podnieść. Czułam jego oddech na moim karku. To coś nie było człowiekiem, nie mogłam się obrócić ale czułam to. Jego oddech był bardzo głośny i powolny. Tak jakby w ogóle prawie nie musiał oddychać. Czułam że się zamachnął gdy nagle coś zasłoniło księżyc. Była to sylwetka człowieka. Byłam bardzo słaba. Myślałam że oszaleje. Nagle usłyszałam pisk, był on zupełnie nie ludzki. Zasłoniłam uszy, i czekałam tylko na śmierć. Było dla mnie oczywiste wręcz że zginę, ale nie. Czułam że ktoś (I był to człowiek) bierze mnie na ręce i z łatwością gdzieś prowadzi. Nie widziałam jego twarzy było zbyt ciemno. Słyszałam tylko jego zgrabne kroki. Byłam bardzo zmęczona, w końcu zatopiłam się w głęboki sen.



Gdy się obudziłam zdałam sobie sprawę że leże w szpitalu. Obejrzałam się w tą i z powrotem, gdy nagle usłyszałam że ktoś do mnie podchodzi. Była to moja mama, pogłaskała mnie po głowie opiekuńczo i zaczęła mówić.
-Och kochanie nareszcie się obudziłaś. Jak to miło że Dan już po raz drugi cię uratował prawda? Bardzo się o ciebie martwi, i nie spuszcza cię z oku. Sam kazał mi to powiedzieć bo musiał iść do szkoły, ale musisz wiedzieć że choć może dziwnie się zachowuje, bardzo cię lubi.- Upewniła mnie mama i wzięła rękę z mojej głowy.
-O tak na pewno. Też z niego super bohater. Popatrzcie najwyraźniej bajki stają się realistyczne- super men!- Zażartowałam złowrogo.
-Posłuchaj Katie.- Wzięła wdech.- Może powinnaś przestać się go o coś wypytywać i zacząć znowu żyć jak dawniej.- Zaproponowała. Jak dawniej? Tak się nie da, sam jest dla mnie wredny to jak go na przykład zaprosić do kina!?
-Mamo ty nic nie rozumiesz, on jest dla mnie nie miły, więc jak...- Nagle coś mnie jakby olśniło.- Co mnie wtedy zaatakowało?
Zawahała się trochę.
-Nie wiem...
-Mamo wiesz i nie kłam mnie! Proszę, co mnie wtedy zaatakowało?
-Nic... coś ci się przyśniło. Muszę już iść do pracy wyjdziesz ze szpitala jutro... przyjedzie po ciebie tata.- Olała mnie. Wyszła od tak z sali. Ja oczekiwałam wciąż odpowiedzi, ale ona najwyraźniej nie chciała mi jej dać. Ale kto inny, miał by ją znać? Wiem! Julie i Mery. Też należą do tej paczki, to muszą być w to wtajemniczone!


Na następny dzień rano przyjechał po mnie tata. Nic nie mówił, tylko mnie spakował i pojechaliśmy. Wiedziałam że on nic nie wie, przynajmniej tak mi się wydawało.
-Przyszła dziś Hannah, powiedziałem jej by kiedy indziej się z tobą spotkała. Chyba ma ci dać zaległości. Sporo ich jak patrzyłem.- Uśmiechnął się szarmancko ale szybko ten uśmiech zniknął.
-To wszystko przez Dana!
-Co ty wygadujesz?
-Tamtej nocy poradziła bym sobie, ale on musiał spanikować i od razu wziąć mnie do szpitala! Co za palant!
-Nie mów tak.- Przerwał mi.- Gdy rozmawiałem z nim przez telefon wydawał się bardzo tym przejmować, chyba czuł się winny.
-I tak jest! Niech nie zdaje mu się inaczej!
-No co ty. Zawsze go lubiłaś Katie. Co się z tobą dzieje?- To mnie bardzo zdziwiło. Co się ze mną dzieje!?
-O to samo mógł byś zapytać się Dana.
-Zawsze on a nie ty czy mogła być choć raz wziąć coś na siebie!?
-Bronisz go, a co ze mną? Czy ja się nie liczę!?
-Oczywiście że się liczysz kochanie.- Uspokoił się bo nie umiał się ze mną kłócić. Moja noga bolała tak jakby ktoś ją wyrywał ze stawów, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Co prawda nie miałam już jej złamanej, ale wciąż od czasu do czasu mnie bolała. -Ale taka jest prawda. Rozpuściliśmy cię. Normalne dziecko tak się nie zachowuje.
-Dzięki, czyli ja nie jestem normalna...- Atmosfera zmieniła się w bardziej smutną niż by się mogło wydawać. Popłakałam się, ale szybko wytarłam łzy.- Jeśli tak kochasz tego swojego Dana, to czemu go sobie ze mną nie zamienisz co!?- Odpięłam pasy i otwarłam drzwiczki w furgonetce. Mój tata automatycznie zjechał na pobocze i zatrzymał wóz.
-Gdzie idziesz!?- Był bardzo zdenerwowany, puścił rękę ze skrzyni biegów i położył ją mocno na moim ramieniu. Ja szybko ją zdjęłam i wyszłam z samochodu.
-Tam gdzie będę w końcu miała święty spokój!
Trzask! Tata chwile siedział w samochodzie po czym otworzył okno i krzyknął.
-Dobrze, tylko chce cie widzieć w domu na kolacje.- Najwyraźniej myślał że wrócę, ale nie miałam takiego zamiaru.
Powtórzyłam to co on powiedział z basem w głosie, ale byłam już za daleko by to usłyszał. W końcu usłyszałam warkot furgonetki a gdy się obejrzałam w tył już go nie było. Byłam chyba 10 km od domu, a dokładnie w Chicago. Poszłam do księgarni ,,Treściwe Pismo” by poczytać coś o tych wrotach. Nic tam nie znalazłam, jedynie książkę telefoniczną gdzie znalazłam numer naukowca który znalazł wrota. Szybko wykręciłam numer w komórce i już po 2 sygnałach odebrał ktoś z bardzo basowym tonem, od razu zdałam sobie sprawę że to mężczyzna.
-Tu rezydencja pana Leghorna. Kto mówi?- Zaczął.
-Katie Worhs, chciała bym mówić z Panem Mattem Leghorn.
-A w jakiej sprawie?
-Chciałabym pomówić z nim na temat wrót które znalazł w jakieś wiosce 50 lat temu.
-Pan Leghorn jest bardzo chory i nie jest w stanie rozmawiać. Mogę jednak dać pani numer jego przyjaciela, nie jestem jednak pewien czy pani coś powie, jest starszy od niego chyba o 20 lat i cierpi na utratę pamięci.
-Bardzo proszę, to jest bardzo ważne.-Przerwałam mu.
-Nie mogę jednak powierzyć ci takich informacji.
-Dlaczego?- To zdało mi się dziwne. Z Mattem pewnie dał mi pogadać, to czemu nie z jego przyjacielem?
-Tylko członkowie klanu mogą posiadać takie informacje.
-Ja jestem członkiem klanu.
-Kto panią wtajemniczył?
-Dan Jane.- Zapadła cisza jakby przerwano nagle połączenie. Człowiek chwilkę zastanowił się co odpowiedzieć. Ja tylko czekałam bo wiedziałam że jeśli powierzy mi te informacje, będzie to znaczyło że Dan jest w tym klanie.
-Sam nie jestem pewien. To jeszcze nowicjusz, ale jeśli ci to powiedział no to... -Zawahał się przez chwilkę. Zakaszlnął i przyciszył ton głosu.- Pan Eddy mieszka na ulicy Makatowej 47. W centrum miasta, nic więcej nie mogę ci powiedzieć.-Chwila ciszy zapadła ale szybko się przerwała.-Hej zaczekaj jeszcze dziewczynko.-Jego głos zabrzmiał bardzo tajemniczo.-Jeśli jesteś w naszym klanie to jakie jest hasło do wioski Tembrdul?
Ups. Od razu od razu odłożyłam słuchawkę. Założyłam kurtkę i wyszłam z księgarni. Zaczęłam wypytywać się ludzi o Makatową 47. Nikt jednak nie wiedział o co mi chodzi, patrzył się na mnie jak na idiotkę albo normalnie odchodził. O co im wszystkim do cholery chodzi!? Chwila, a może ten koleś co odebrał telefon, od razu wiedział że nie jestem w klanie, i dlatego podał mi złą ulice? Co by również znaczyło że i dan nie jest w żadnym klanie. No ale coś z nim się kurde dzieje, i nikt nie powie mi że nie! Jedynie moi rodzice, którzy najwyraźniej kochają go bardziej ode mnie mogli by mi powiedzieć że wszystko jest w porządku! Ale nic nie jest w porządku! Moi rodzice wariują, a Dan zamienia się w jakiegoś morderce owiec i jeszcze po jakie gówno maluje im na plecach jakieś znaczki. To jest nienormalne. W końcu robiło się ciemno. Więc postanowiłam że pójdę do domu, ale przeszkodziła mi w tym znana mi osoba.
-O hej a jednak jesteś tutaj, wszyscy się niecierpliwią kiedy wrócisz do domu...- Ktoś popukał mnie w ramię, od razu poznałam że to London, odwróciłam się na pięcie i słuchałam co dalej powie.-A zwłaszcza Dan. -Spojrzałam na nią jak na idiotkę, na jej twarzy pojawił się dziwny zadziorny uśmiech.
-Dana nie obchodzi co ja robię, co będę robić i co robiłam.
-No tak. Faktycznie czasem się tak zachowuję.- Super! W końcu ktoś po mojej stronie.- Ale nie przesadzaj, poflirtuj z nim trochę a na pewno coś z tego...
-Nie będzie!- Przerwałam jej. Przypomniały mi się jego słowa kiedy ostatni raz go widziałam.- Teraz ma lepszych znajomych, i sam tak powiedział. Niech każdy trzyma się ze swoimi, jeśli mu to pasuję to ja też jestem za!- Odwróciłam się i szybko poszłam przed siebie w stronę Rodelife. London coś jeszcze do mnie krzyczała ale ja nie słuchałam. Szłam przyglądając się drodze. Nagle moja głowa odbiła się od jakiegoś ciała. Szybko spojrzałam w górę no i zauważyłam kogo? Dana! Oczywiście zawsze zjawia się w najbardziej nie odpowiednim momencie. Miał taką minę jakby chciał mnie przeprosić. Ja jednak miałam gdzieś jego przeprosiny. Chwyciłam go za rękę i odepchnęłam w bok, on jednak się nawet nie ruszył. Przeszłam koło niego i nawet się nie przywitałam, tak jakbym go nawet nie znała. Byłam pewna że słyszał to co powiedziałam London. I dobrze, przynajmniej będzie miał świadomość swego błędu.
-Zaczekaj!- Jego głos zadrżał, wyczułam w nim wiele smutku ale wciąż szłam szybko przed siebie. Podbiegł do mnie ale ja wciąż szłam bardzo szybko w ogóle nie zachowując kontaktu wzrokowego.- Proszę.- Jego ton głosu był coraz bardziej błagalny i smutny.
-Niby czemu? Wracaj do tych twoich bliźniaczek i Arona, i gówno mnie obchodzi co będziesz z nimi tam robić. Po prostu przestań marnować mi życie.- Ostatnie zdanie chyba go dobiło bo się rozpłakał. Chciałam tego. Kiedyś był moim przyjacielem ale teraz chyba nic w nim nie widziałam. Chwycił mnie bardzo mocno za rękę, odwrócił do siebie twarzą i chwycił za drugą. Myślałam że zaraz kości mi popękają. Zapadła długa chwila ciszy, lecz ja ją przerwałam.
-No właśnie.- Podchwyciłam.- Nie masz mi nic do powiedzenia to i lepiej.- W tym momencie chciałam się wyrwać z uścisku, lecz tak mocno mnie trzymał że nawet nie drgnęłam. -Puść mnie!- Rozkazałam srogim tonem.
-Nie.- Co!? Jak mi mógł tak powiedzieć, to mnie bardzo zdenerwowało.- Posłuchaj może zapomnijmy o wszystkim co się działo i zacznijmy od początku?- Zaproponował, ale dla mnie ta opcja była nie do zniesienia.
-Heh, czary -mary Arona nie zadziałało więc postanowiłeś że sam spróbujesz!? Tylko wiesz co?- Spojrzał na mnie i czekał co dalej powiem.- Aronowi wychodziło to i tak o wiele lepiej.- Znowu zaczęłam się wyrywać ale nawet nie drgnęłam. Tak bardzo byłam na niego wściekła że nie bałam się jego smutnych uczuć, było mi obojętne czy płacze czy nie. Tylko niech mnie zostawi w spokoju.
-Proszę cię. Tylko trzymaj się blisko mnie i mojej paczki, polubisz ich naprawdę bliźniaczki nie są wcale nawiedzone a Aron to miły facet.- Poznałam Arona, i bliźniaczki... i nie wiem czy byli tacy spoko jak o nich mówi.- Możemy ci to nawet wszystko wytłumaczyć, ale dla twojego bezpieczeństwa, trzymaj się przy nas. Nie musisz nawet zmieniać szkoły tylko proszę...- Wytłumaczyć? Świetnie na to czekałam.
-Jeszcze się zastanowię...- Mój głos najwyraźniej stał się bardziej pogodny bo przestał płakać i zaczął się lekko uśmiechać. Jego uścisk stał się bardziej lekki jednak wciąż nie pozwalał mi uciec.- Niczego nie obiecuje.- Ostrzegłam go trochę bardziej poważnym tonem.- No tylko proszę nie uciekaj mi znów z twoimi kumplami!- Obydwoje się uśmiechnęliśmy a Dan puścił moje ręce.
-Może cię odprowadzić?- Zaproponował tym starym fajnym tonem mojego ulubionego,kochanego retriwera. Odpowiedziałabym ,,tak '' ale w tym samym momencie usłyszałam klakson furgonetki mojego taty. Odwróciłam się i spojrzałam. Tak przyjechał po mnie , spojrzałam na dana a on tylko uśmiechnął się i mi pomachał. Ja mu tylko odmachałam z lekko zniesmaczoną miną (Przez mojego tatę) i weszłam do samochodu.
-Pogodziłaś się z nim.- Uśmiechnął się ale wcale tak nie było. Wciąż byłam na niego trochę zła... no dobra nie byłam na niego zła.
-Nie! Po prostu zaczęłam być dla niego miła...
-A wiesz że to to samo?- W tym samym momencie ruszyliśmy. Ja tylko zignorowałam jego bez sensowny komentarz i pojechaliśmy do domu.



W domu czekała mnie pyszna kolacja bo przyjechała moja ciotka Rita. Tata i mama szepcząc do siebie nie spuszczali ze mnie oka, więc to było pewnie o mnie. Usłyszałam tylko parę kawałków np. ,,Pogodzili się”, albo ,, Myślę że coś zaiskrzyło”. Szybko dokończyłam kolacje i odeszłam od stołu.
-I jak u Dana?- Zapytała mama.
-Nie mam czasu muszę się uczyć!- Pobiegłam do pokoju i aby nie złamać słowa zaczęłam się uczyć. Gdy skończyłam było już dość późno, parę minut po 22. Ale nawet o tej godzinie London musiała by do mnie zadzwonić. Pewnie w sprawie Dana.
-Miau miau miau ale fajnie sobie z nim mruczałaś... -Miałam racje, chodziło o Dana. Bolała mnie głowa od nauki, było późno a ona mi jeszcze dzwoni.
-Co!?- Zapytałam się zniesmaczona.
-No, nie mów że nic. Wiesz wszyscy w całej wsi, szkole i centrum o tym wiedzą. Wiedziałam! Jestem z tego bardzo dobra! Masz zaszczyt , bo właśnie mówi do ciebie spec od miłości!- Zaśmiałyśmy się obydwie. Spec od miłości? Przecież my tylko gadaliśmy!
-Ja nic...
-Co to to nie!- Przerwała mi Hannah bo właśnie podłączyła się do rozmowy. Doszła też Paris i Angelika.-Dostałam wasze zdjęcia od London, wyglądacie razem tak słodziutko...- Kolejne śmiechy i chichy. No tak, London była by do tego zdolna, bo to przecież ,,Spec od miłości”.
-Musisz wiedzieć że zawsze to chłopak zaprasza na randki. I coś sądzę że ty Katie nie będziesz czekać zbyt długo!- Odezwała się Paris a ja w tym czasie zamknęłam książki i położyłam się na łóżku . Zaczęłam kręcić loki z moich włosów i wysłuchiwać rozmów koleżanek.
-Tylko pamiętaj. Gdy się zapyta o chodzenie masz powiedzieć: Tak! Mogę ci to nawet przeliterować jeśli chcesz.- Dodała London. Gadałyśmy tak pół nocy. Potem położyłam się spać i usnęłam.
 
 
Wikta
Vi

Posty: 4
Skąd: Suchy Las ;b
Wysłany: 2009-08-07, 11:13   

Rozdział V-Kariera
Na następny dzień rano dostałam SMS od niejakiego Dana. Treść mnie trochę zdziwiła, no ale przynajmniej dał mi więcej czasu.
,,Hej Katie. Zawsze są dwie strony medalu, i w tym przypadku też. Muszę wyjechać do stanu New Mexico na miesiąc. Źle bo nie będziemy się widzieć przez tyle czasu, a dobrze to to że będziesz miała więcej czasu na przemyślenia. Będę tęsknić ale dla twojego bezpieczeństwa muszę wyjechać wraz z bliźniaczkami. Aron zostaje w Chicago, to znaczy w Rodeolife. Mieszka w 19, gdy będzie się coś działo tajemniczego idź do niego i o wszystkim go powiadom. Musisz też wiedzieć że jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką. Ale o tym ci powiem jak wrócę. Papa.”

W szkole, po powiedzeniu końcówki esemesa dziewczyną pojawiły się liczne dziwne komentarze.
-O jakie to słodziutkie!- Pisnęła Angelika.
-Musisz wiedzieć, że Dan to najbardziej gorący towar w mieście! Masz szczęście dziewczyno!- Dopowiedziała Paris.
Nagle poczułam dłoń Mike'a na moim ramieniu. Spojrzeliśmy się na siebie obydwoje.
-Hej co jest słodziutkie? Ja? No wiadomo!- Wszystkie dziewczyny buchnęły śmiechem.
-Nie ty idioto!- Zaprzeczyła ze śmiechem London.- Tylko esemes jaki Katie dostała od Dana. Musi gdzieś wyjechać i mówi że będzie tęsknić, a co lepsze że Katie jest dla nim kimś więcej niż tylko przyjaciółką!- Opowiedziała London. Wiedziałam że tak zrobi, po co jej to mówiłam? No tak, przecież zalicza się do mojej paczki, przynajmniej jak na razie bo w końcu ja mogę należeć do innej.
-Wow! No to się porobiło. Hej przyszedłem tu z innej sprawy. Mianowicie to że najbardziej sławne studio w całym stanie Illinois poszukuje kapeli młodzieżowej! - Dziewczyny zaczęły się tym zupełnie cieszyć ale ja jakoś tak nie byłam co do tego pewna.
-Tylko wiecie, ja nic nie umiem, ale może wy dziewczyny?- Zaproponował Michael.-Zdobyłem jeden bilet dla kapeli na kasting. To może wy? Mogę wam trochę pomóc w ubraniach i innych takich. -Chłopak pomóc w ubraniach? No dobra.-A Katie będzie przewodniczącą.
-Mi to pasuje.- Powiedziała Angelika a dziewczyny tylko potwierdziły.
-Co? Yyy... nie ja nie umiem śpiewać!- Zaprzeczyłam szybko.
-No co ty. A jakoś na muzyce śpiewasz jak anioł! Nie gadaj. Zająłem już sale gimnastyczną na treningi. W poniedziałki, wtorki i czwartki od następnego tygodnia. Dwie godziny.- Opowiedział Michael. No dobra, i tak w czasie kiedy nie miało być Dana nie miałam mieć nic do roboty. Więc... co mi tam!
-No dobrze, tylko błagam. Niech tekst piosenki był o czymś innym niż miłość, przyjaźń, uczucie... no bo takie piosenki są smętne!- Dziewczyny zgodziły się ze mną, a Michael jakby się zmieszał.
-Hm... no dobra. Chciałem napisać o tobie i Danie...
-Nie! Błagam cię tylko nie o mnie i Danie, wszystko tylko nie o tym!- Zaprzeczyłam.
-To może... o jakimś fantastycznym świecie co? To trochę zwiąże się z tymi potworami.- Zaproponowała London. Wszyscy zgodzili się na pomysł, ale było już za późno by wszystko uzgodnić bo zadzwonił dzwonek. W innych przerwach ustaliłyśmy też że będziemy się nazywać Girls Band, i że to Michael napisze tekst, i zrobi muzykę (Ma specjalne programy na komputerze). Już w sobotę otrzymałyśmy tekst piosenki. Była fajna, po angielsku, ale po przetłumaczeniu miała w sobie to ,,coś”. Pewnie Danowi by się spodobała, szkoda że go tu nie ma. Pewnie Michael nie chce być w zespole, bo niby same dziewczyny itp. No ale jeśli dan by doszedł, i Aron, nie było by już samych dziewczyn. Nie chciałam go jednak o to pytać bo byłam pewna że i tak mi nie odpowie. Nie rozumiałam o co do końca chodziło Danowi z tym chronieniem mnie. Przecież na razie nic się nie działo. Wszystko układało się jak najlepiej. Dostałam już nawet moją życiową szanse! To by było coś, być gwiazdą show-biznesu. No ale paparazzi, wywiady, plotki... to trochę mnie przeraża. Chyba nawet bardziej niż dawne zachowanie Dana. Choć teraz już sama nie wiem co jest bardziej straszne.


Nastał zimowy, poniedziałkowy poranek. To dziś spadł pierwszy śnieg. Nie spodobało mi się to specjalnie, ale ludzie w szkole aż skakali ze szczęścia.
-Hej Kat! -Zawołał zbliżający się do mnie Michael. W piątek ustaliliśmy swoje przezwiska, i mnie nazwali właśnie Kat. Angelika to Angel a Hannah to Koda. London i Paris- to już przezwiska, a na Michaela mówimy normalnie- Mike.
-O hej.
-I jak gotowa na pierwszy trening?
-Sama nie wiem... to mnie trochę przeraża.
-No co ty! I tak dam głowę że nie wygramy. Będzie tam ponad milion kapel. Robimy to tylko dla zabawy Kat.
-No dobra jeśli tak to mi to pasuje.
-Świetnie. To do zobaczenia na Angielskim.- Biedny Mike. Teraz gdy Dan nie chodzi z nami do szkoły, musi siedzieć z jakimś oszołomem. Olivierem czy jak mu tam. Codziennie chodzi w tych samych ciuchach, w jakieś białej koszuli, krawacie i czarnych spodniach. Nosi wielkie okrągłe okulary, w których wygląda bardzo śmiesznie. Przez to nazywamy go- okularnik. Zawsze w czasie lunchu siedzi sam, trochę mi przez to smutno no ale mógłby nie przesadzać. Dziś w czasie lunchu nie byliśmy w stołówce, ale siedzieliśmy na pustym korytarzu i śpiewaliśmy naszą piosenkę. A Angelika i Hannah grały na gitarze. Wszystko układało się tak jak miało, Mike niedawno powiedział mi,Paris i London że to my będziemy śpiewać bo jesteśmy najładniejsze z grupy, i najładniej śpiewamy. Ale czy to jest prawda, tego powiedzieć nie mogę. Ja uważam siebie za brzydką, nie powinnam być w tej ,,głównej trójce”. Nie powinnam być nawet przewodniczącą, ale jeśli oni uważają że powinnam, to niech tak będzie. W końcu nastała 16:00. Zaczął się długo oczekiwany trening. Nie miałam sił się kłócić, choć parę razy powiedziałam im że coś jest nie tak jak powinno. Czasem denerwowało mnie nie empatyczne zachowanie Michaela. Dziewczyny natomiast, zamiast zajmując się treningiem wciąż pytały się o Dana. Że niby kiedy dokładnie przyjedzie, jak zaczniemy rozmowę... ale co ja miałam im odpowiedzieć? Nie znałam przyszłości, nie miałam nawet żadnych zdolności telepatycznych, a co dopiero związanych z tym co jeszcze się nie wydarzyło. Już na początku treningu Michael kazał nam zadbać o ,,formę”.
-No dobrze dziewczynki, musicie utrzymać się w kondycji. Trzydzieści pompek męskich, po czym dwadzieścia damskich! Szybko, szybko, szybko! Nie ma czasu na zabawę!- Spojrzałyśmy się na niego z oburzeniem. Jak mógł nam rozkazywać? Wyciągnęłyśmy prawą nogę lekko do przodu, i złożyłyśmy ręce na piersiach obrażone.- No dziewczyny, nie obrażajcie się!- Nic nie odpowiedziałyśmy.- To dla dobra naszego zespołu!
-Naszego zespołu!? -Podchwyciłam.- To mój zespół! Same damy sobie radę!- Wrzasnęłam na niego z byle czego. Co się ze mną działo?-Albo to już nie mój zespół.
-Co!?- Dziewczyny czuły się tak, jakbym je oszukała.
-Hannah przejmujesz inicjatywę, ja odchodzę! - Podałam jej kluczyki do szatni i bez słowa odeszłam. Na korytarzu słyszałam jeszcze tylko krzyki dziewczyn ,,No weź, nie obrażaj się!” lub ,,Nie przesadzaj Katie!” ,,O co ci kurde chodzi!?” itp. Wyszłam ze szkoły bardzo smutna i przygnębiona. Czułam się jak Dan tamtego dnia po wyjściu ze stołówki. Czułam się jak odrzucony ze stada wilk. Jak porzucone szczenie... o co mi właściwie chodziło? Tego nie wiem. Wtedy w sali coś jakby kazało mi odejść. Sama przecież bym nie odeszła.

Na następny dzień w szkole, nikt się do mnie nie odzywał. Wszyscy mierzyli mnie wzrokiem jakbym była jakimś potworem. Unikali kontaktu wzrokowego ze mną, a co gorsza rozmawiania. O, ba! Nawet ode mnie uciekali! Tylko Angelika pokiwała do mnie jak nikt z paczki na mnie nie patrzył. Słyszałam tylko jakieś szepty gdzie tylko się pojawiałam. Na lekcji, przerwach, w korytarzu... czułam się taka samotna. Od rana z nikim nie gadałam. Po szkole zauważyłam wychodzącą Angele. Szybko do niej podbiegłam ale jak ja zaczęłam iść szybciej, ona jeszcze szybciej, aż w końcu zaczęłyśmy biec.
-Angela!- Zawołałam a ona automatycznie się zatrzymała i odwróciła do mnie.
-O to ty, nie zauważyłam cię.- Burknęła.- Muszę już iść, spieszę się do domu.
-Hej zaczekaj!- Chwyciłam ją za dłoń gdy tylko się poruszyła, a gdy spuściła wzrok na podłogę puściłam jej rękę.- O co wam chodzi?- Walnęłam prosto z mostu.- Angela, każdy wie jaka jesteś.
-Jaka?- Zupełnie zignorowała moje poprzednie pytanie.
-Przyjacielska i... inna niż inni. Wcale nie musisz się zachowywać jak inni.- Pokiwała głową z nie zrozumieniem.
-Nie do końca wiem o co ci chodzi...
-Eh, po prostu czy masz na jutro jakieś plany? Może przeszłybyśmy się do kina, grają taki fajny film fantastyczny.
-Nie mogę, nie mam czasu na zabawy muszę się uczyć. Pa.- I czar znikł. Z pięknej, przyjacielskiej i miłej księżniczki Angela zamieniła się w ropuchę. Ciekawe jaki książę z bajki ją odczaruje.


I kolejny dzień w szkole. Tym razem, miałam ochotę zostać w łóżku, usnąć, i już nigdy się nie obudzić. Jedyny sens życia jaki jeszcze miałam to Dan. Czyżbym się w nim zakochała? Nie! To nie dorzeczne! Przecież jeszcze miesiąc temu był moim wrogiem numer jeden! Ale ja mam zmienny charakter. Czyżbym zaczęła dorastać? Tak czy siak, dziś do szkoły podwiózł mnie tata, swoim nowym samochodem, czarnym Jaguarem X- type 2.2 Estate. Gdy tylko zamknęłam drzwi w aucie podbiegł do mnie Michael.
-Hej super bryka!
-Ta, dzięki.
-Może podwieziesz mnie dziś, co malutka?- Malutka!? Ach jak on mógł tak do mnie powiedzieć.
-I nas też!- Powiedziała Hannah wraz z Paris i London.
-Eh jeszcze wczoraj mnie nie lubiliście! Ależ wy zmienni!- Wzięłam z wielkiego bagażniku plecak i zaczęłam iść z innymi w stronę wejścia do szkoły.
-Co? Kto ci tak powiedział!- Zaprzeczył Michael.-Myślałem że dostałaś mojego esemesa.- Wytłumaczył się. Ale jakiego cholernego esemesa!? No tak, wczoraj przez cały dzień miałam wyłączoną komórkę.
-Wybacz, rozładowała mi się komórka. - Przeprosiłam ale Michael uśmiechnął się tylko.-Co w nim właściwie było?
-Em, no przeprosiny od nas wszystkich.-Zaczął Michael.
-Byliśmy na ciebie trochę źli, ale to się zmieniło.-Dokończyła London.- Pójdziesz z nami dziś do kina?-Zaproponowała najwyraźniej na zgodę.
-Jasne, tylko proszę. Nie chce być w tej kapeli.
-Spoko. Każdy ma swoje zdanie. Idziemy na ,,Gotka”. To o tej dziewczynie co tam kogoś zabija czy co...- Oznajmiła Paris.
-A co z Angelą?
-Eh, wczoraj się o nas na coś obraziła i ślad po niej zaginął. -Opowiedział mi Michael. Trochę mnie to zamartwiło ale szybko o tym zapomniałam. Po szkole nagrałam jej się na sekretarce, bo nie odbierała.
-Hej Angela to ja Katie. Mogła byś w końcu odebrać bo się martwię. Jak będziesz miała czas to zadzwoń. Pa pa.- Skończyłam nagrywanie, szybko podbiegła do mnie cała brygada.
-I co idziemy?- Zapytała się Hannah.
-Sama nie wiem... martwię się o Angelikę.
-Nie przesadzaj! Zawsze jak się o kogoś martwisz nic się takiego nie dzieje. Pewnie zachorowała czy coś.-Uspokoiła mnie London.
-Okej okej. To w drogę.- Film był bardzo straszny, mnóstwo krwi i akcji, bardzo bardzo straszny. Cała aż się trzęsłam ze strachu, ale jednak przeżyłam. W nocy śniły mi się jakieś same koszmary, było to męczące, nawet bardzo. Właściwie to nie tylko tej nocy, chyba cały miesiąc okropne koszmary męczyły moją głowę. Aż do tego dnia...

Rozdział VI- Plotki chodzą parami

Dzień zaczął się normalnie.
-Hej kochanie tosty na śniadanie?- Zapytała się zaciekawiona mama.
-Tak, ale proszę czy ty możesz je zrobić... ja nie mam sił nie spałam prawie nic przez cały miesiąc!
-Jasne. Ale może powinnaś wziąć jakieś tabletki? Możesz się przemęczyć.- Powiedziała wycierając mokry talerz w ścierkę, od czasu do czasu przyglądając się czytającemu gazetę mężowi.
-Brałam, ale w ogóle nie pomagają!- Żaliłam się mamie jak biedna mała dziewczynka.
-E, po co komu tabletki!- Odłożył gazetę tata wtrącając się.- Na sto procent wiadomość że przyjeżdża dziś Dan poprawi jej samopoczucie.- Dan przyjeżdża!? Świetnie! Tyle czekania z myślami, to może był powód mojej bezsenności. Mama tylko uśmiechnęła się do taty który obrócił się w jej stronę.
-Przyjechał!? O jak miło!- O nie! Przecież rodzice nie mogą wyczuć że kręcimy ze sobą.- To znaczy, fajnie ale szkoda że nie został tam na dłużej.- Szybko wytłumaczyłam się a tata spojrzał się na mnie tak jakby mi nie wierzył, bo tak właśnie było.
-O tak. Na pewno. - Dodał dopijając ciepłą herbatę. Mama zaczęła kłaść mój posiłek na talerz.
-Dzięki tyle wystarczy.- Wyrwałam jej talerz z ręki i pobiegłam do pokoju. Zjadłam śniadanie i wyszykowałam się. Ba! Wyszykowałam się to za mało powiedziane- wystroiłam! Pobiegłam na dół do kuchni.
-Mamo dobrze wyglądam? - Zapytałam się przyczesując rękoma fryzurę.
-Wyglądasz wspaniale!- Powiedziała mama.
-Świetnie.- Cyk, i już mnie nie było. Pobiegłam do szkoły bardzo prędko. Nie mogłam się doczekać tego dnia, czułam że będzie niesamowity. W szkole zwierzyłam się Angeli (Która już wyzdrowiała), że przyjechał dziś Dan.
-Fajnie. To powodzenia życzę.- Te zachowanie było mi dobrze znane, Angele coś przybiło i to mocno. Spojrzałam się na jej świecące oczy tak, jakbym zaraz miała się popłakać.
-Hej o co chodzi?
-O nic... tylko wiesz. Wszystkim wam się udaje.
-Wam? Czyli komu?- Zdziwiło mnie to, słowo ,,wam” oznacza raczej różne osoby.
-No tobie i Hannah. Obydwie macie chłopaków. Wiesz, Koda i Michael, ty i Dan. A ja... jestem sama.-Zwierzyła mi się. Zrobiło mi się bardzo smutno.
-Och Angel! Po 1. Koda i Michael są razem? A po 2. Ja i Dan nie jesteśmy jeszcze razem. A London i Paris? Nie mają chłopaków.- Próbowałam ją jakoś pocieszyć, ale najwyraźniej sądząc po jej minie kiepsko mi to wychodziło.
-Tak są razem od wczorajszego wieczoru. Pamiętasz jak zostawiłyśmy ich razem w parku? Podobno się pocałowali. I daje 100 złotych że Dan dziś zaproponuje ci chodzenie. London i Paris mają chłopaków! Co prawda są z innej szkoły, ale są. - Wiele z tych informacji nie wiedziałam, i chciałam się jeszcze wypytywać ale byłam pewna że to by ją zasmuciło.
-No co ty! Chłopacy nie są nikomu potrzebni. A w ogóle, to jesteś silną, i uprzejmą kobietą. Nie czekaj aż facet ci zaproponuje miłość, sama to zrób! Tylko wiesz nie tak na odwal się.-Zaproponowałam jej to. Na początku się wahała ale potem się zgodziła. Dzień w szkolę przedłużał się niczym wędrówka po pustyni. W końcu nastał czas lunchu. Usiedliśmy wraz z całą paczką, aż tu naglę z wejścia ku środku stołówki zaczęli podążać dobrze mi znani chłopacy. To Dan i jego paczka! Znaleźli sobie jakiś osobny stolik.
-Co oni tu robią!- Burknęłam zniesmaczona.
-Nie wiem. Chyba zmienili szkołę, z tego co widać. Znowu...-Odpowiedział Michael.

Zapadła chwila ciszy, wszyscy zajęli się jedzeniem tylko nie Paris siedząca naprzeciw stolika Dana.
-Kat...- Mruknęła do mnie.
-No?
-Dan chyba naprawdę się w tobie zabujał. Nie spuszcza z ciebie oka.
-No przestań! Nie gadajmy o tym przynajmniej tutaj!- Szepnęłam i wzięłam łyk soku.
-No dobra...- Paris spojrzała na talerz ale coś ją jakby obrzydziło.- Em... nie jestem głodna. Chyba zaraz wszystko zwrócę. Idę do toalety.- Wybiegła ze stołówki niczym poparzona.
-Co jej?- Zapytałam do reszty. Oni tylko na mnie spojrzeli równie ogłupieni jak ja. Przez cały lunch, starałam się nie zwracać uwagę na Dana. Ale to nie było takie proste! Co chwile prawie dziewczyny denerwując mnie, przypominały mi że Dan się na mnie patrzy. Ach, to takie krępujące! Ja je wtedy ignorowałam, ale na pewno byłam aż cała czerwona.
W końcu skończył się Lunch i zaczęły lekcje. Wybiegłam jak najszybciej ze stołówki. Przez cały czas Dan mnie wołał, a ja jak głupia uciekałam mu korytarzami. W końcu doszłam do sali od biologi, i odetchnęłam z ulgą. Dan pobiegł do swojej sali, bo najwyraźniej nie był ze mną w klasie- co za szczęście. Usiadłam nie spokojnie w ławce, i przez całe lekcje Hannah szeptała mi coś do ucha o Danie. O nie, nie przez jedną, aż do końca lekcji. Gdy one się skończyły zaczęłam iść jak najszybciej wzdłuż korytarza, by tylko nie spotkać Dana. Nagle wpadłam na jakiegoś człowieka. Błagałam boga by to nie był Dan. I faktycznie, to nie był Dan. Podnosząc wzrok zauważyłam chorą Paris.
-O hej.- Mruknęłam coś do niej lekko zdziwiona.-Em... nie było cie na lekcjach.- Dodałam szybko by tylko nie wyglądać na zdenerwowaną.
-Tak wiem, chyba mam grypę żołądkową.
-To, co ty tu jeszcze robisz?!- Warknęłam opiekuńczo.- Do łóżka i to już, raz, raz, raz!- Ponaglałam ją, zachowałam się podobnie do Michaela ale starałam się o tym nie myśleć. Paris słuchając mnie i zwróciła się w stronę wyjścia.
-,,O nie Dan może mnie w każdej chwili znaleźć, muszę szybko z tond uciekać!”- Wyszłam ze szkoły i rozejrzałam się po parkingu.- ,,Albo mogłam zostać...”- Zauważyłam Dana gadającego ze swoją paczką przy jakimś srebrnym porsche. Czyżby to był ich samochód? Taki piękny... o boże ja się tu zamyślam a Dan w każdej chwili może mnie zauważyć. Zauważyłam przy wyjściu moją dobrą koleżankę- London. Szybko podeszłam do niej starając się jakoś ją przekupić, by przestała gadać z jakimś chłopakiem i poszła ze mną do domu.
-O Hej London! Jak miło cię znowu zobaczyć.- Wymamrotałam coś cała poddenerwowana. London odwróciła się do mnie, zmierzyła mnie wzrokiem po czym dodała.
-No Hejka. Jestem trochę zajęta.- Oznajmiła.
-Em... zaczekaj. - Rozkazałam uprzejmym tonem.- Yyy... ten tego... -Zaczęłam się chwilę jąkać. London przez chwilę patrzyła się na mnie jakby wyczuła moje zachowanie.- Jak masz naprawdę na imię?- To ostatnie co przyszło mi na myśl. Wiem że trochę kiczowate, ale lepsze to niż nic.
-Samanta.- Odpowiedziała zerkając czasem na chłopaka a czasem na mnie.- A popatrz to jest Max, mój nowy boy.- Przedstawiła mnie chłopakowi.
Wyglądał na jakiegoś aktora z filmu typu ,,James Bond”. Miał piękne blond włosy ścięte na jeża (podobnie jak Dan ścięte) i piękną różową cerę. Był tak wysoki, że w porównaniu ja z nim, byłam jak mrówka, a co dopiero London.
-Hej.- Przywitał się uśmiechnięty tak, że jego błękitne oczy zaświeciły. To było dziwne, bo spojrzał na mnie jakby się zakochał.
-Siema. London mam do ciebie sprawę.
-Tak?-Zapytała zerkając na swoje paznokcie czy wszystko z nimi okej.
-Może odprowadziła byś mnie do domu.- Zaproponowałam.- To też kwestia chłopaka że tak powiem... może iść też Max.-Dodałam.-Ale oczywiście nie chce wam jakby co psuć randki jak nie to nie.
-Sama nie wiem...-Zawahała się przez chwilkę moja przyjaciółka.
-Jasne! Będzie nam bardzo miło!- Wyskoczył Max.
-No dobra.- Potwierdziła London z uśmiechem na twarzy.
No i zaczęło się.- Przejście przez parking. London i jej nowy chłoptaś lekko się ociągali gadając do siebie jakieś komplementy, a ja szłam jak rakieta. Zaczęłam dosłownie biec przez parking, jakbym uciekała przed moim wielkim wrogiem.
-Hej, w końcu cię złapałem.- Powiedział ktoś dobrze mi znany. Położył swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu służąc jemu za oparcie.
-Dan! -Najchętniej bym go teraz przytuliła ale nie chciałam na terenie szkoły, bo potem te liczne plotki.
-Noto my was zostawimy samych.- Zaproponowała London i dopiero teraz się pospieszyła. Ach! Gdyby tak wtedy szła przynajmniej trochę szybciej, to może Dan mnie by nie złapał. I co on mi teraz powie? Albo lepiej, co ja mu odpowiem.
-Fajnie że się cieszysz z mojego powrotu. Zmieniłem też szkołę z moją paczką. -Albo tylko mi się wydawało, albo powiedział to tak jakby chciał powiedzieć że to wszystko dla mnie.
-Dan po co!? Nie możesz...
-Mogę. To już ostatni raz kiedy zmieniam szkołę.- Przerwał mi. Skąd mógł wiedzieć co chciałam powiedzieć.
-Zaczekaj!- Podchwyciłam lekko zdziwiona że aż pokręciłam aż głową.-Jak mogłeś wiedzieć co powiedziałam?- Czekałam na odpowiedz. On chwilkę się zastanowił, trochę się chyba zdenerwował. Nie wiedział co odpowiedzieć.
-Może się przejdziemy?- Zaproponował. Zgodziłam się, musiał i to przecież wytłumaczyć.


Udaliśmy się do białego parku. Wszystko było przykryte śniegiem, nawet ławki. Dan chyba się z tego cieszył, bo wciąż był uśmiechnięty. Zrobił kulkę ze śniegu i uderzył nią w Arona który nas szpiegował. Kula trafiła w rękę, a z bólu uderzenia Aron aż chwycił się za miejsce.
-Spadaj!- Pogroził Dan wciąż uśmiechnięty. Ja się tylko odwróciłam i zmierzyłam Arona wzrokiem.
-No dobra dobra!- Odchodząc Aron powiedział jeszcze jakiś komentarz jakiego ja nie dosłyszałam.
-Chyba coś powiedziałem!- Burknął Dan, tym razem był troszkę już zdenerwowany. Nie wiem, może w tym komentarzu było coś np. obrażające mnie, lub jego? Najprawdopodobniej tak, bo nigdy nie widziałam go tak złego. Gdy tylko Aron się odczepił poszliśmy dalej. Dan ze zdenerwowania, podobnie jak ja, kopał śnieg. Nastała głucha cisza, ale ja szybko się odezwałam.
-A więc.- Zawahałam się.- Umiesz czytać w myślach?-Wiedziałam że dzieje się tu coś niedobrego więc walnęłam prosto z mostu. Obydwoje na siebie spojrzeliśmy a on następnie buchnął śmiechem. Ja tylko się uśmiechnęłam.
-Tak można to tak nazwać w pewnym sensie. -Odpowiedział zerkając na swoje buty, prawdopodobnie nie chciał zachować kontaktu wzrokowego.-Nie zawsze oczywiście. Umiem to kontrolować.- Wytłumaczył mi.
-Urodziłeś się z tą mocą, jeśli można to tak nazwać?- Byłam ciekawa wszystkich szczegółów. On wolał nie zachowywać kontaktu wzrokowego, ja natomiast wciąż prawie się mu przyglądałam, a on tylko czasem na mnie zerknął.
-Nie, to znaczy... urodziłem się z przeznaczeniem. Dopiero potem dostałem tą moc. Niedawno, jeszcze gdy dopiero co się tu wprowadziłaś. A dokładnie to wtedy, w szklarni.- Odpowiedział trochę zmartwiony całą sytuacją.
-Dlaczego odszedłeś ze szkoły, dzień przed odejściem byłeś smutny i jakiś taki przybity.- Smutnieliśmy oboje, ale i tak chciałam znać odpowiedz.
-I tu znowu pojawia się przeznaczenie.- Mruknął do mnie że prawie bym nie dosłyszała. -Pamiętasz te tematy w stołówce? Te takie ,,nie zwykłe” , jeśli mogę je tak nazwać?-Dokładnie pamiętałam, to coś o tych potworach czy jakoś tak.
-To przez to, odszedłeś?-Upewniłam się.
-Nom. Wiesz, co prawda tłumaczyłem tam jak to mogło się stać, ale wszystko zmyśliłem tak na poczekanie.- Zmyślił? Halo! Chce znać prawdę, co tu jest zabobonem a co nie! Nagle ktoś zaczął do mnie dzwonić. Ja szybko odebrałam.
-Tak Angela?
-Hej możesz do mnie przyjść?
-A po co?- Dan uważnie przysłuchiwał się naszej rozmowie.
-Muszę pogadać. To nie jest rozmowa na telefon.- Powiedziała to dość poważnie by uwierzyć.
-Okej... zaraz będę.-Rozłączyłam się.
-Musisz już iść?- Zapytał Dan.- Odprowadzić cię?- Zapytał.
-Nie... na dziś mi wystarczy jutro mi wszystko dopowiesz.-Zaczęłam grzebać coś w komórce.
Nagle położył bardzo ciepłą rękę na policzku. Schowałam komórkę i spojrzałam w jego piękne świecące oczy. Pochylił się do mnie, jakby przygotowywał się na coś.
-,,Tylko nie myśleć, tylko nie myśleć”- Powtarzałam sobie w myślach tak, że Dan aż się uśmiechnął. Wiedziałam że i tak zaraz coś palne w myślach no i tak było. Jego usta dotknęły moich. Czułam jego ciepły oddech tak bardzo, że zrobiło mi się aż gorąco. Pocałunek przedłużał się. Jego ręce powędrowała na moje plecy. Ja natomiast moimi rękoma trzymałam się na jego szyi. W końcu oddał jeszcze parę krótkich pocałunków, aż w końcu przestał i stanął uśmiechnięty. Zaczęłam piszczeć w myślach jak szalona, byłam pewna że zaraz zacznę tu skakać.
-No to buziaki.- Pokiwał mi a ja zrobiłam to samo. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w stronę domu. Czułam jego wzrok na moich plecach. Z daleka słyszałam tylko okrzyki Arona ,,No, no, no było gorąco!” itp. itd. I z tego co dobrze widziałam, Dan o uderzył w głowę. Potem znowu się odwróciłam i usłyszałam jego piękne słowa. ,,Kocham ją, i ona już to wie, i wie też coś więcej.”. Dalej nic nie słyszałam. Wyszłam z parku i od razu praktycznie weszłam do domu (Mój dom jest położony naprzeciwko parku). W domu musiałam zachowywać się tak jakby nic się nie stało. Było trudne bo mama zaczęła zadawać mi pytania ,, Co tak długo?”, ,,Byłaś gdzieś z Danem?” itp. itd. Wieczorem nie mogłam zbyt usnąć więc zaczęłam się uczyć. Jednak gdy usnęłam, śniły mi się tylko bardzo kolorowe sny o moim ukochanym (Mogę już go tak nazywać, bo chyba pocałunek było to zaproponowanie chodzenia ze sobą, a ja swym piskiem w myślach się zgodziłam.). Była Sobota więc spałam chyba do 11:00. W końcu się wyspałam, tata miał racje, dzięki Danowi mogłam spokojnie spać. Obudził mnie telefon London, a dokładnie jej pisk kiedy do mnie zadzwoniła. Zignorowałam to i zaczęłam.
-Tak? -Rozpoczęłam rozmowę wstając z łóżka i patrząc która godzina.
-Och, plotki chodzą parami co nie? Cała wieś wie, że ja i Max chodzimy razem, i ty i Dan też.
-Aha, i po co mi to mówisz skoro ja to wiem?- Zapytałam się patrząc co takiego mogła bym dziś ubrać.
-No nie wiem tak po prostu... jesteśmy głównymi osobami w miasteczku! Gadają tylko o nas!
-Fajnie, muszę się uszykować...
-Na randkę?- Przerwała mi.- No to nie przeszkadzam!- I się rozłączyła.
-Nie, nie na randkę! Ach!- Sapnęłam. Nie zdążyłam jej tego powiedzieć bo się rozłączyła. Nie chciałam wcale być głównym powodem rozmów. Gdy zeszłam na dół nawet rodzice wiedzieli o mnie o Danie. Ale jakim sposobem?
-Cześć kochanie, macie dziś jakieś plany z Danem?-Zapytała się mama podając śniadanie.
-Em... no nie.
-Kochanie to takie słodkie!- Chyba nie wytrzymała z emocjami. Ja aż się przeraziłam. Zasiadłam do stołu i zaczęłam jeść posiłek wraz z mamą.- Był dziś u nas rano, gdy jeszcze spałaś. Nie chciał cie budzić bo wiedział że cierpisz na bez senność.
-Skąd!? Powiedziałaś mu?- O Boże co ja gadam, przecież on czytał w moich myślach więc na pewno to wie.
-Nie, przeczytał ci w myślach.- Powiedziała dość poważnie. Skąd ona o tym wiedziała?
-Co? Powiedział ci?
-Tak, wiedziałam to już od początku. I wiem też że i ty jesteś w to zamieszana. Ale to on ci wszystko wytłumaczy, ja muszę iść do pracy, zajmij się Davidem.- Czemu wpierw powiedział mojej mamie? Nie rozumiem , i po co ona miała by to wiedzieć? Miejmy nadzieje że nikt inny, bo to może doprowadzić do kłopotów. I jak to? Ja też jestem w to zamieszana? Nie rozumiem, wczoraj Dan nic mi o tym nie wspomniał. Musiała bym mu się spytać bo te myśli nie dają mi spokoju.
-Hej hej! -Przywitał się David.- Pójdziesz dziś ze mną do parku, się pobawić?- Zapytał się.
-Ile ty masz lat?-Zapytałam upewniając się czy na pewno te jedenaście.
-No dobra dobra. To co porobimy?
-A co zawsze robisz?
-Nudzę się.
-To idź się pouczyć, lub oglądać telewizje.
-Idę oglądać telewizje.- Wybrał i poszedł do salonu. Wzięłam wszystkie naczynia i zaczęłam je zmywać. W środku zmywania ktoś zapukał do drzwi. Wytarłam ręce o ręcznik i poszłam otworzyć. W wejściu zauważyłam starą znajomą- Julie. Która przywitała mnie przyjacielskim uściskiem.
-Hej!- Dodała przytulając mnie tak mocno, że myślałam że zaraz się uduszę.- Mam nadzieje że nie przeszkadzam.- Skończyła przytulanie a ja cofnęłam się o krok bliżej wejścia.
-Nie nie, wejdź.- Co prawda pokłóciłam się z nią, uznałam że ciągłe kłótnie mogą zniszczyć mój kontakt z Danem, a przecież to on na razie był dla mnie jedną z ważniejszych osób z życia.
-Ładny dom.- Pochwaliła Julie.- O wiele większy od mojego.-Dodała z ucieszną miną i zaczęła przyglądać się dokładnie otoczeniu.
-Przecież już tu byłaś.- Przypomniało mi się. Podeszłam do umywalki i kontynuowałam zmywać naczynia.
-Tak wiem, ale właściwie specjalnie się nie przyglądałam.- Wytłumaczyła się i weszła do kuchni.- Słyszałam że wy i Dan jesteście razem.
-Em.. tak...- Oby tylko jej to nie wkurzyło. Nie chciałam mieć wrogów.
-To wspaniale! W końcu poznasz całą prawdę, i będziesz z nami w grupie! Nawet nie wiesz jak się cieszymy, bo przecież ty też jesteś wybrana.- Wybrana? Do czego? Skończyłam zmywać i usiadłam wraz z Julie przy stole.
-Chwila... do czego?
-Em... Dan ci to wszystko powie. Zakazał nam ci mówić, bo z nim może to jakoś lepiej przejdziesz. To zostawienie wszystkiego...
-Co? Nie chce niczego zostawiać!- Burknęłam i zaczęłam gotować wodę w czajniku na herbatę.- A w ogóle to pogadajmy o Danie. -Zaproponowałam nowy temat i stanęłam opierając się o ladę. -Wczoraj kiedy mnie całował...-Zawahałam się.- Czułam że to naprawdę to. W życiu miałam wielu chłopaków, ale on był... inny. Taki czuły, byłam przy nim bardzo pewna siebie. Nie mogę dokładnie powiedzieć jakie wtedy czułam uczucia, bo to było po prostu inne.
-Skąd wiesz że inność musi być dobra a nie zła? Em... wiem że będziesz zła ale...
-Ale co?
-No ja też go lubię...- Chwile się zastanowiła.- Nawet bardziej lubię.-Zrobiło jej się smutno, wiedziałam że w tej sytuacji powinnam być empatyczna, ale nie wiedziałam co powiedzieć.- To ja mu powiedziałam o tym, że lepiej by było gdybyście się na siebie pokłócili. Wiesz niby dla twojego bezpieczeństwa, ale naprawdę to...to chciałam ci go odbić. Bo wiedziałam że jak przyłączysz się do naszej paczki moje szanse u niego znikną. -Jej oddech stawał się coraz bardziej nerwowy. Spuściłam ręce w dół, i rozpostarłam ramiona w celu przytuleniu jej.
-Nie dotykaj mnie!- Pogroziła mi i cofnęła się w tyło jeden krok. Zrozumiałam że nie ma ochoty na uczucia więc schowałam ręce do kieszeni spodni.
-Wybacz mi. Naprawdę gdybyś mi coś powiedziała to ja...
-Ta, na pewno!- Przerwała mi.- Jesteś dla mnie jak kula u nogi, jesteś ciężarem którego nie mogę udźwignąć. - Naglę wszystkie noże w kuchni zebrały się przy Julie, skierowane na mnie. Moje ręce trzęsły się niczym galaretka. Czułam że to już koniec. Byłam tak zestresowana że nawet nie usłyszałam pukania do drzwi.
-Julie, proszę. Obydwie wiemy że nie umiesz zabić człowieka!
-Człowieka nie.- Podchwyciła zerkając na latające przy niej noże. -Ale ty jesteś dla mnie potworem przez którego nie mogę spać. Nie mogę myśleć...
-No co ty Julie, wiem że tak nie myślisz.
-Cisza!- Warknęła wciąż zachowując kontakt wzrokowy ze mną.-Już czas się uwolnić. Czas zerwać nasze węzy i zawiązać nowe.-Chwilkę się zastanowiła- Albo nie.- Zawahała się -Nie będzie już z kim je zawiązać.- Zamknęłam oczy, czułam że już więcej nikogo nie zobaczę. Ani Dana, moich rodziców, moich przyjaciół. Jak moja dobra znajoma może chcieć mnie zabić? To nie racjonalne. Przeszedł mnie zimny dreszcz po całym ciele. Skuliłam się, zamknęłam oczy, płakałam... czekałam na śmierć. Byłam pewna że nic więcej mnie już nie spotka. Zapadła głucha cisza. Nagle rozbudził mnie trzask wywarzanych drzwi. Otworzyłam oczy i ujrzałam Dana. Rzucił się na Julie a noże upadły i wbiły się w podłogę. Przebiły koszulkę Dana przy czym przybiły je do podłogi. On jednak się nie poddawał. Rozerwał rękaw szybkim ruchem dłoni, zostawiając nóż wbity do podłogi. Szybko przytrzymał Julie która zaczęła wrzeszczeć że go kocha czy coś. Moje serce biło jak szalone. Do domu wparował też Aron i Mery przyglądający się z początku zachowaniu Dana, po czym pomogli mu ją przytrzymać.
-Wyprowadźcie ją.- Rozkazał Dan pokazując na drzwi wejściowe.- Przepraszam za zniszczenie drzwi.- Dodał gdy wszyscy wyszli. Zmierzył mnie wzrokiem jakby bał się czy wszystko jest dobrze.- Nic ci nie jest?- Najwyraźniej wolał się upewnić co do tej kwestii.
-Nie nic.- Mruknęłam spoglądając na leżące w jego okolicy noże.- Uratowałeś mi życie, a ty mnie przepraszasz za drzwi!?- Zaczęłam się śmiać i znowu zerknęłam na niego z poważną miną. Zamknął oczy na chwilkę, po czym otworzył je i wziął wielki wdech. Podbiegł do mnie z rozpostartymi ramionami, po czym przytulił ciepło. Ja natomiast tylko stałam jak wryta czekając co będzie dalej. Cofnął się i spojrzał na mnie.
-Nie darował bym sobie gdyby coś ci się stało...- Obiecał mi, ja jednak nie chciałam by tak myślał.
-To nie twoja wina.- Upewniłam go patrząc się prosto w jego oczy.
-Moja. Gdybym zjawił się wcześniej, nie naraził bym ciebie nawet na strach.-Wciąż trzymał się swojego.-Te wszystkie duszożercy które chciały cię zabić musiały ci złamać nogę. -Co? O co mu chodzi?
-Duszożercy? Co to takiego?
-To potwory które przedostały się na nas świat. Ich wygląd przypomina jedną wielką jaszczurkę, każdy ma specyficzne cechy charakteru, każdy myśli inaczej, czuje, żyje... ale nie ma uczuć. To bestie które żywią się duszą innych stworzeń by same zachowały energie i nieśmiertelność.
-A więc to to zaatakowało mnie wtedy, w nocy?
-Tak. Było ich trójka. Jeden szedł na pierwszy ogień by upewnić się, że nie jesteś wybrańcem. Jesteś- ale jeszcze nie odkryłaś prawdy, czego oni nie wiedzieli.
-Wydostało się ich więcej?- Zaciekawił mnie ten temat.
-Nie, tylko ta trójka. Ale nie wiem jak, wszystkie wrota są strzeżone hasłem. Może odkryli jakieś inne wrota, którego my nie zauważyliśmy.- Duszożercy najwyraźniej nie byli zbyt kolorowymi stworzeniami. Sama nazwa przyprawia mnie o dreszcze. Ciekawi mnie jeszcze tylko parę kwestii...
-Oni też mają moce?
-Nie, mają je tylko wybrańcy. Czyli ja, ty, Aron, Mery i niestety Julie.
-Niestety?- Podchwyciłam.- Chyba nie jesteś zadowolony że Julie ma moc co nie? -Zawahałam się chwilkę.- Lewitowanie przedmiotami?
-Tak. Ja jak pewnie wiesz umiem czytać w myślach i je przekazywać, Aron zatrzymywać czas i hipnotyzować, Mery potrafi porozumiewać się ze zwierzętami myślowo, a ty... nie masz jeszcze żadnych mocy. To normalne, moce dostaje się od szamana za na przykład zabicie jakiegoś stwora który terroryzuję jakieś miasto w ,,Innej krainie”.
-Inna Kraina? Co to?- Podchwyciłam.
-Świat wrót.- Wytłumaczył.
-Kiedy nadejdzie pora na mnie, bym ja byłam wybrańcem? Bym wkroczyła do innej krainy?
-W swoim czasie. Każdy przeżywa to inaczej. Mnie na przykład ciągnęło do miejsca gdzie są wrota.
-Choć Dan, musimy przemówić sprawę co zrobić z Julie.- Krzyknął Aron z podwórka. Dan pomachał mi na pożegnanie i wyszedł z domu. Cała sytuacja była dla mnie przerażająca. Usiadłam przy stole zmieszana. Zrobiłam sobie herbatę, ale to nic nie dało, tylko pogorszyło sprawę.


Wieczorem z tego wszystkiego dostałam jeszcze wypieki. Na szczęście kolejnego dnia znikły. Nie mogłam dokładnie zrozumieć o co w tym chodzi, może dlatego że nie jestem zbyt kapująca. Ale wiedziałam, że to ważne, i że nie mogę tego zostawić. Julie wspomniała coś o zostawieniu wszystkiego, no cóż, jeśli będę zmuszona to zrobić, nie będę stawiać oporu.
 
 
Elektra 


Posty: 3693
Skąd: z Gdyni
Wysłany: 2009-08-07, 11:34   

Ja tylko w kwestii formalnej.

Przydałoby się popracować nad interpunkcją, składnią i ortografią. Wydaje się, że przecinki wstawiasz bez większego zastanowienia, tam gdzie są potrzebne, nie ma ich i na odwrót.


Wikta napisał/a:
Życie ludzi jest wciąż takie same.

samo
Cytat:
Stojąc przed lustrem widzę szczupłą wysoką szesnastu-letnią dziewczynę

szesnastoletnią
Cytat:
Był początek lata, chyba 1, czy 2 Lipca.

Po polsku nazwy miesięcy piszemy z małej litery.

Cytat:
-Mi to pasuje.

Na początku zdania powinno być mnie.

I cała masa takich błędów.



Poczytaj też, jak pisze się dialogi, na przykład:
Cytat:

-Dzięki tyle wystarczy.- Wyrwałam jej talerz z ręki i pobiegłam do pokoju.

- [spacja] Dzięki, tyle wystarczy [nie ma kropki, za to jest spacja] - [nie ma wielkiej litery] wyrwałam jej talerz z ręki i pobiegłam do pokoju.
_________________
Nie mów kobiecie, że jest piękna. Powiedz jej, że nie ma takiej drugiej jak ona, a otworzą ci się wszystkie drzwi.
Jules Renard
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Żuławski


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,44 sekundy. Zapytań do SQL: 13