FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Recenzje
Autor Wiadomość
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-07-19, 06:26   

Joe Hill Rogi

Kilkanaście lat temu podczas szkolnej wycieczki do Zakopanego doświadczyłem pierwszego, prawdziwego kaca. Byli znajomi, znajome, procenty i impreza do białego rana. Pamiętam, że właśnie wtedy także po raz pierwszy usłyszałem Kurta Cobaina. Tak sobie myślę, że ten wyjazd w góry stanowi pewną granicę jeżeli o chodzi moje podejście do wielu spraw. Koszule w kratę, glany, piwo i silna chęć posiadania gitary. „Człowieku, ależ się uchachaliśmy”*. Dlaczego o tym piszę? Zdjęcie Joego Hilla na tylnej okładce powieści Rogi przywołało wspomnienia. Nie mówiąc już o tym, że jego debiutancka książka nosi tytuł Heart-Shaped Box. Na szczęście wróciłem do domu w jednym kawałki u bez żadnych narośli na głowie.

Od 2007 roku uważnie śledzę dokonania Joego Hilla. Oczekiwania względem jego najnowszej powieści były duże. W dość krótkim czasie zdobył kilkanaście nagród, jego proza zyskuje coraz więcej zwolenników, a co najważniejsze jest synem Stephena Kinga. Takie rekomendacje — szczególnie ostatnia — zobowiązują. Właśnie za ich sprawą Rogi opuściły krąg premier przechodzących bez echa. Sporo osób czekało na tę powieść i nie ma w tym nic dziwnego. Każda kolejna książka Joe Hilla wzbudza emocje. Zarówno jego fanów, jak i fanów Stephena Kinga, ciekawi talent przyszłej — być może — gwiazdy literatury grozy.

Czy Joe Hill poszedł w ślady ojca? Trudno jednoznacznie ocenić na podstawie obecnego dorobku pisarza. Patrząc przez pryzmat Rogów, jestem jednak dobrej myśli. Carrie, która w 1974 roku zawojowała świat, była według mnie dużo gorsza. Miała klimat, ale postaci i sceneria wydarzeń pozostawiały wiele do życzenia. W Rogach ten problem nie występuje. Joe Hill szybko zrozumiał, że jego ojciec zawdzięcza sukces w większym stopniu stylowi – językowi charakterystycznemu dla powieści obyczajowych — niż historiom o wampirach. Ową prawdę trafnie podsumował Jerzy Szyłak, pisząc: „Język, którym pisze on (S. King) swoje powieści jest żywy i potoczny, zaś sposób, w jaki konstruowana jest relacja, sprzyja obcowaniu z tekstem ze względu na jego literackie walory, wobec których podjęty temat stanowi wartość drugorzędną”**. Ważna lekcja, bo dzięki niej nazwisko "Hill" nie będzie kojarzone z literacką tandetą. O inny obrót sprawy było bardzo łatwo. We współczesnym horrorze można wyróżnić co najmniej dwie główne ścieżki rozwoju. Jedną z nich jest bombardowanie odbiorców okropieństwami fizycznymi (szaleństwo zapoczątkowane przez Georga Romeo w 1968 roku), druga skupia się na przekształcaniu dawnych straszydeł (np. wampiry, wilkołaki) w romantyczne maskotki. Prawdopodobnie z tego powodu literatura grozy zaczyna być kojarzona z paranormal romance. Wracając do tematu. Joe Hill uniknął obu wspomnianych ścieżek. Na pierwszy rzut oka Rogi to banalna historia miłosna, z przeciętnymi bohaterami i jeszcze przeciętniejszym miasteczkiem w tle. Ot kolejny zapychacz rynku. Nic bardziej mylnego. Nie jest to ckliwie romansidło.

Ignatiusa Perrisha — głównego bohatera – poznajemy, gdy jest bardzo mocno skacowany. Do tego stopnia, że ma zwidy. Spogląda w lustro i widzi na swojej głowie rogi. Szybko okazuje się, że jest to największy kac w jego życiu, bo narośle w ogóle nie chcą zniknąć. Pomimo kilkunastokrotnego mrugania oczami, nadal tkwią na głowie. Na dodatek ich właściciel zaczyna słyszeć myśli innych ludzi, poznawać sekrety i wspomnienia. I tak właśnie zaczyna się rogowa historia. Czy Ignatius Perrish zaakceptował swoje nowe „ja”? Tak. Uświadomił sobie, że dzięki temu może odnaleźć mordercę swojej dziewczyny. Powiem więcej. W chwili, gdy ta prawda do niego dociera, w książce zaczyna robić się piekielnie gorąco.

Mógłbym napisać, że Rogi to opowieść o facecie, który, straciwszy miłość w wyniku brutalnego morderstwa, sam postanawia wymierzyć sprawiedliwość. Jednak gdybym na tym poprzestał, prawdopodobnie tylko znikoma ilość czytelników sięgnęłaby po książkę. W końcu ile można czytać o tym samym? Joe Hill nie idzie na łatwiznę! Nie serwuje kolejnej historii o tragicznej miłości pomiędzy piękną dziewczyną i trochę brzydszym mężczyzną. Wspomniany motyw stanowi jedynie wprowadzenie do wątku poświęconego ludzkim duszom. Wiem, jak banalnie to brzmi, ale tak właśnie jest. Według mnie autor poprzez powieść Rogi przekonuje, że w każdym z nas siedzi diabeł. To, że człowiek jest zdolny do najróżniejszych okropieństw, jest prawdą powszechnie znaną. Stephen King sięgał po nią wielokrotnie w swojej twórczości (por. np. Mali ludzie w żółtych płaszczach, Pod kopułą, Sklepik z marzeniami, Carrie). Joe Hill idzie w jego ślady i robi to w wielkim stylu. Rogi, dzięki wątkowi oscylującemu wokół tajemniczego morderstwa, trzymają w napięciu. Rzetelne przedstawienie relacji międzyludzkich czy opisy małomiasteczkowego środowiska zaspokoją nawet najwybredniejszych fanów literatury obyczajowej. Miłośnicy horrorów także nie będą zawiedzeni. Piekielna atmosfera unosi się do ostatnich stron książki.

Podsumowując, z historią Ignatiusa Perrisha wypadałoby się zapoznać. Joe Hill po raz kolejny udowadnia, że posiada talent i z książki na książkę będzie stanowił coraz większą konkurencję dla swojego ojca.


* S. King, Serca Atlantydów [w:] Serca Atlantydów, Warszawa 2009, s.267.
** J. Szyłak, Oblicza horror [w:] „Magia i miecz”, nr 5 (10) 1994, s.11.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-07-22, 19:14   

Bernard Werber Imperium aniołów

Zderzenie z prozą Bernarda Werbera skutkuje niemalże natychmiastowym opuszczeniem czytelniczej ścieżki powszechności i podróżą po coraz to ciekawszych rejonach naszej wyobraźni. Imperium aniołów stanowi żywy dowód na to, że dobra literatura fantastyczna nie zawsze musi zahaczać o struktury powieści stricte przygodowej czy przygodowo-kryminalnej, by odnieść sukces.

Zacznijmy jednak do początku. Sięgając po kolejną odsłonę wędrówki Bernarda Werbera po zaświatach czułem lekki niepokój. Mając w pamięci wpadkę autora przy historii o tanatonautach wyczekiwałem momentu, w którym niewłaściwie umiejscowiony punkt kulminacyjny ponownie odbierze mi przyjemność czytania, a cała misternie tkana fabuła runie jak domek z kart. O taki finał było bardzo łatwo. Zarówno wydawca, jak i sam pisarz, już na wstępie informowali odbiorców, że będzie to kolejna odsłona zaświatów. Czy moje obawy potwierdziły się? Tak. Po lekturze Imperium... doszedłem do następującego wniosku: Bernard Werber lubi popełniać błędy. Najgorsze jest jednak to, że nie są to drobne potknięcia. W Tanatonautach zgrzeszył ujawniając sedno książki w jej połowie. Z kolei Imperium aniołów choć promowane jako kolejna odyseja po zaświatach nie spełnia podstawowych założeń. Odniosłem wręcz wrażenie, że głównym motywem powieści nie są dążenia niebiańskich duszyczek do zrobienia kolejnego kroku ku nieznanemu, ale perypetie młodych ludzi z różnych klas społecznych. Między wątkami można dopatrzeć się zależności, obopólnego oddziaływania, ale według mnie nić ta jest zbyt cienka. Czytelnik mający po raz pierwszy kontakt z twórczością Bernarda Werbera może poczuć się wręcz oszukany. Ktoś kto ma ochotę na powieść obyczajową sięga po powieść obyczajową, nie science fiction z domieszką mistycyzmu. Kończąc myśl, Imperium aniołów jako odyseja po zaświatach zawodzi. Owszem, francuski pisarz zabiera nas w podróż po świecie aniołów, ale nie robi tego w sposób przekonujący.

Idźmy dalej. Bernard Werber nie byłby sobą, gdyby fabuła powieści oscylowała tylko i wyłącznie wokół jednej płaszczyzny. Podobnie zatem jak w pierwszej części cyklu mamy do czynienia ze światem materialnym oraz światem dusz. Michael Pinson i jego przyjaciele są bohaterami pierwszoplanowymi, ale mamy również okazję śledzić losy ich podopiecznych, czyli ludzi. „Zadziwiający obraz ludzkiego życia widziany oczyma młodego anioła!”. W tym jednym zdaniu zawiera się cała prawda o bohaterach powieści. Z miejsca można ich bowiem podzielić na dwie grupy: pozaziemską i ziemską. Po przebrnięciu przez kilkanaście stron Imperium aniołów i zrobieniu jeszcze jednego kroku można przypiąć im łatki „obserwujący” i „obserwowani”. I to by było na tyle jeżeli chodzi o coś więcej na ich temat. Czytelnicy znający prozę Bernarda Werbera nie będą zaskoczeni. Przyzwyczaił on bowiem adresatów swoich powieści do powierzchownego opisywania nie tylko świata, w którym funkcjonują postaci, ale także samych bohaterów. Zarówno aniołowie – te zaszczytne role przypadają byłym tanatonautom, między innymi Michaelowi Pinsonowi i Raoulowi Razorbakowi – jak i zwykli ludzie zostali sprowadzeni do poziomu marionetek. Świat ludzki, zaświaty, aniołowi i ich podopieczni to przekaźniki umożliwiające przekazanie czytelnikowi odautorskiego spojrzenia na kwestie związane z istotą życia doczesnego i wiecznego.

Co jeszcze może razić czytelnika? Przede wszystkim brak należytego zobrazowania prezentowanych miejsc wydarzeń. Jako fan wątków typowo obyczajowych odczuwałem lekki dyskomfort musząc poruszać się w próżni scenograficznej. Wierzę, że takie a nie inne podejście pisarza wynikało z chęci większego uduchowienia powieści. Być może autor wyszedł z założenia, że jeżeli Imperium aniołów ma prezentować zaświaty, wplątywać w nie elementy nauki, filozofii i intuicji, to nie można splamić fabuły tak przyziemnymi elementami jak typowo rzemieślnicza charakterystyka miejsca wydarzeń. Podejście według mnie dziwne, zwłaszcza gdy dwie trzecie książki to opis życia ludzkiego.

Oceniając Imperium aniołów przez pryzmat Tanatonautów muszę jednak powiedzieć, że druga część cyklu o zaświatach prezentuje się zdecydowanie okazalej. Autor nie nudzi, akcja jest szybsza, atmosfera pełna napięcia towarzyszy nam do ostatniej strony. Przymknijmy oko na tekturowość miejsca wydarzeń oraz marionetkowość bohaterów, skupmy się na snutych przez autora rozważaniach na temat Raju, aniołów i postawionych przed nimi zadań, a otrzymamy porządną dawkę dobrej literatury. Oczywiście potknięcia autora, o których wcześniej wspominam, rażą. W jakim stopniu? Wszystko zależy do indywidualnych preferencji czytelnika. Jeżeli o mnie chodzi, nie zawiodłem się. Chciałem kontynuować wędrówkę po zaświatach i w pewnym stopniu udało mi się. Miała ona jednak inny wymiar. W Tanatonautach mieliśmy do czynienia z suchym przedstawieniem faktem. Imperium aniołów to podróż mistyczna, filozoficzne ukazanie całego przedsięwzięcia.

Podsumowując, Imperium aniołów jest książką wartą uwagi. Czy można sięgnąć po nią nie zapoznawszy się wcześniej z historią tanatonautów? Nie. Jeżeli ktoś nie znał Michaela Pinsona za jego życia, nie powinien poznawać go jako anioła. Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w najbardziej fascynującej odysei w historii ludzkości, ale od początku, nie od środka.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-08-24, 19:06   

China Mieville W poszukiwaniu Jake'a i inne opowiadania


China Mieville przyzwyczaił czytelników do kreacji niezwykłych i wciągających historii. Zbiór tekstów W poszukiwaniu Jake’a… pod tym względem także nie rozczarowuje. Choć większość opowiadań można było przeczytać na łamach „Nowej Fantastyki”, to jednak z pewnością warto zapoznać się z nimi ponownie. Dobrej literatury nigdy za wiele.

Akcja sporej części utworów rozgrywa się stolicy Anglii. Nie jest to jednak Londyn jaki znamy na co dzień - z opowieści przyjaciół w nim mieszkających, bądź telewizji. China Mieville zadbał, aby było to „inne” miasto. Tajemnicze, uwodzicielskie, niezwykłe, momentami agresywne, czy wręcz straszne. Spacerując po Londynie Mieville’a nie można nie odczuć bijącej od niego magii. Oczywiście magii specyficznej. Miejskiej? Sami musicie odpowiedzieć na to pytanie. Ja sam zobaczyłem ją w pęknięciach starych budynków, w pustych oknach i na zapomnianych ulicach. Odczuwałem ją będąc w sklepie z antykami na Notting Hill oraz pomiędzy demonstrantami skandującymi „To nie są prawdziwe święta!” na Downing Street.
Postacie, za którymi podążamy są normalne. Myślę, że to słowo najlepiej oddaje ich charakter. Stoją w opozycji do magicznego Londynu. Podejrzewam, że każdy z nas spotkał takich ludzi. Starca nie chcącego uwierzyć, że życie wreszcie zaczyna toczyć się po równi pochyłej. Geniusza chcącego zbawiać ludzkość, czy młodzieńca przekonanego o swojej wielkiej roli w dziejach świata. Tacy bohaterowie w połączeniu z niesamowitością „innego” Londynu są kluczem do właściwego odbioru tekstów zawartych w zbiorze W poszukiwaniu Jake’a…. To dzięki nim czytelnicy mogą poczuć, że każdy, dosłownie każdy może, jeżeli tylko bardzo mocno będzie tego chcieć, odkrywać niezwykłości istniejącego świata.
Jak zawsze, w zbiorze znajdą się teksty równe i równiejsze. Które to są? Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od preferencji literackich czytelników. Dla jednych opowiadania z dreszczykiem będą tymi „naj, naj”, a dla innych te zahaczające tematyką o kwestie społeczno-polityczne. Według mnie każdy znajdzie coś dla siebie. Warsztat literacki stoi na naprawdę dobrym poziomie, więc pozostaje tylko kwestia wyboru tematyki. A ta uwierzcie mi, że jest bardzo różnorodna. Wydawca pisze: „Anarchistyczna wyobraźnia, ostra satyra, zaskakujące pointy – oto kwintesencja książki W poszukiwaniu Jake’a, zbioru niesamowitych, oryginalnych i nigdy niesprawiających zawodu utworów jednego z nowych mistrzów współczesnej fantastyki”. Zgadzam się z tą opinią. Od siebie dodam, a właściwie po raz kolejny podkreślę, że jest to zbiór tekstów magicznych. Ukazujących świat zwyczajny z jednej strony, a nieziemski z drugiej. Dwie rzeczywistości: tą realną oraz ukrytą, którą moglibyśmy ujrzeć przez szerzej otwarte oczy.
Czy zbiór posiada wady? Podobnie, jak w przypadku jej zalet, na minus książki będzie pracowała rozbudowana tematyka. China Mieville znany jest z tego, że w utwory wplata poglądy polityczne. Dla pewnej grupy czytelników takie pisarstwo może być poważnym utrudnieniem w odbiorze treści. Ktoś, kto czyta dla czystego relaksu, dla chwili odprężenia po stresie w pracy może odrzucić książkę. Oczywiście znajdą się wyjątki.
W poszukiwaniu Jake’a to specyficzny zbiór opowiadań. Sądzę, że sięgną po niego w większości osoby, które z twórczością China Mieville miały już do czynienia chociażby poprzez Dworzec Perdido czy Żelazną Radę. Czytelnicy przyzwyczajeni do stylu Brytyjczyka.

Maksymalnie rozbudowana wieloznaczność to coś, co wyróżnia China Mieville z grona innych literatów. Fani jego prozy z pewnością nie będą zawiedzeni.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-09-05, 10:13   

Catherynne M. Valente Palimpsest

Catherynne M. Valente wypada zaliczyć do tych pisarek, których proza na długo pozostaje w pamięci. W 2009 roku ukazał się pierwszy tom Opowieści sieroty, który z miejsca podbił serca polskich czytelników. Na tegorocznych Dniach Fantastyki we Wrocławiu Jacek Rodek otwarcie przyznał, że tak dużego sukcesu wspomnianej powieści wydawnictwo Mag nawet się nie spodziewało. Choć książka została wydana w ramach Uczty Wyobraźni, serii, bądź co bądź, niezbyt poczytnej, zdołała przebić się do szerszego grona odbiorców. Myślę, że ten fakt najlepiej obrazuje, jakim uznaniem cieszy się twórczość amerykańskiej pisarki w naszym kraju.

30 lipca 2010 roku w Polsce ukazał się Palimpsest, kolejna powieść Catherynne M. Valente - „Współczesne arcydzieło, opowiedziane niepowtarzalnym głosem i z wyjątkową wrażliwością”.

„Są tacy młodzi – młodzi, senni, nic niewiedzący…”

Catherynne M. Valente przyzwyczaiła czytelników do bohaterów niepowtarzalnych, bardzo oryginalnych. Niejednokrotnie pokazała, że potrafi niezwykle malowniczo przedstawić nie tylko ich cechy zewnętrzne, ale także wewnętrzne piękno. Jest to jedna z najważniejszych zalet młodej autorki.

Bohaterami Palimpsestu jest czworo młodych ludzi, wychowanych według różnych wzorców kulturowych, którzy pewnego dnia w domu wróżki rozpoczynają najważniejszą podróż w swoim życiu. Oleg Sadakow, ślusarz urodzony w Nowogrodzie, ale mieszkający w Nowym Jorku. Amaya Sei, Japonka o niebieskich włosach. Introligator, Ludovico Conti oraz November Aguilar, pszczelarka z Miasta Aniołów. Każda z postaci posiada własną historię, która w miarę rozwoju fabuły staje się częścią wielkiej opowieści.

Amerykańska pisarka udowadnia, podobnie jak w Opowieściach sieroty, że łączenie bardzo wielu wątków w jedną, spójną całość przychodzi jej bez trudu. W Palimpseście nie uświadczymy formy szkatułkowej, ale, jeżeli chodzi o konstrukcję bohatera i akcji, autorka ponownie wspina się na wyżyny. Czytelnik nie będzie miał problemów ze zrozumieniem motywu działań bohaterów, ich wewnętrznych pasji, czy obaw związanych z tajemniczym i fascynującym miastem.

„To jest prawdziwy świat. Najprawdziwszy.”

Palimpsest. Miasto, do którego można dostać się jedynie poprzez akt seksualny. Jak wspomniałem, jest to miejsce tajemnicze, fascynujące, nieporównywalne z żadnym innym. Łatwo domyślić się, że, obok Nowego Jorku, Rzymu, Los Angeles i Kioto, jest to także jedno z miejsc, w których rozgrywa się akcja powieści.

Palimpsest – „To jest prawdziwy świat. Najprawdziwszy. Wszystkim przytrafiają się tu straszne rzeczy, dzieciom i dorosłym. Mamy swoją historię, tak jak wy swoją. Kiedy siedząc u siebie w domu, zadasz sobie pytanie, gdzie jesteś, co odpowiesz? Jestem w domu, w takim a takim mieście, takiej a takiej prowincji, takim, a takim kraju, w świecie. A tu jesteś w Palimpseście, mieście jak każde inne. Palimpsest nie jest tworem magicznym, a ja nie jestem mistyczną bestią ani sylfidą. Ja po prostu żyję. Wszyscy po prostu żyjemy. Jemy i głodujemy, gromadzimy majątek i otwieramy swoje skarbce, popadamy w niełaskę, tracimy wiarę”*.

Palimpsest to opowieść o poszukiwaniu ukojenia, o próbie odnalezienia swojego miejsca na ziemi. Czy tytułowe miasto jest jedyną w swoim rodzaju odpowiedzią na bolączki dnia codziennego? Oazą, do której ciągną miliony? Być może tak. Na pewno jest odskocznią od szarej rzeczywistości widzianej za oknem. Nie jest to jednak miejsce spokojne, gdzie wszyscy żyją w szczęściu i zgodzie. Nie każdemu jest dane wytrzymać w Palimpseście, nie każdy odnajdzie do niego drogę. Dla człowieka przychodzącego z zewnątrz może być on bardziej niebezpieczny, niż nasz świat. Człowiek ten jest bowiem imigrantem, odmieńcem. I musi się strzec.

Palimpsest. Miasto okrutne, brutalne, ale równocześnie pożądane przez wszystkich tych, którzy mieli przyjemność odwiedzić je w snach. Przez ludzi gotowych wymazać swoje dotychczasowe życie i napisać je na nowo.

Palimpsest. Rękopis pisany na pergaminie, z którego wytarto poprzedni tekst.

Uczta wyobraźni

Jedną z największych zalet Catherynne M. Valente jest styl. Na 313 stronach potrafi przenieść czytelnika do innego, nieznanego świata, gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią, snem a jawą. Sprawić, że na kilka godzin zatraci się on całkowicie w dogłębnym poznawaniu tego świata.

Catherynne M. Valente w 2009 roku zachwyciła powieścią Opowieści sieroty. Dzisiaj także wprawia w podziw. A wszystko za sprawą niezwykłej wyobraźni oraz znakomitego warsztatu pisarskiego. Autorka w zręczny sposób cieniuje fabułę. W odpowiednich momentach przyspiesza lub spowalnia akcję. Nie przeciąga opowieści i nie zanudza czytelnika filozoficznymi przemyśleniami. Każdy fragment książki jest starannie wyważony, a przede wszystkim wciągający.

Podsumowując, Palimpsest to przede wszystkim spotkanie z niezwykłymi bohaterami, chcącymi dostać się do jeszcze bardziej niezwykłego miejsca. To barwna, poetycka historia o poszukiwaniu własnego kąta na ziemi. Jeżeli ktoś jest miłośnikiem poezji, proza owej autorki na pewno przypadnie mu do gustu.


*Catherynne M. Valente, Palimpsest, MAG, Warszawa 2010, s.119-120.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-09-16, 20:11   

John Scalzi Wojna starego człowieka

Fantastykę naukową zaliczyć można do gatunku ginącego. Kto dziś sięga po klasyków? Ile osób w dzisiejszych czasach zna twórczość Stanisława Lema? Czytelnicy, którzy myślą w tej chwili o Peterze Hamiltonie, a nie czytali Solaris niech lepiej nie podnoszą ręki. Natomiast osobom, które znają ojców science fiction, serdecznie gratuluję. Należycie do mniejszości, ale to dobra mniejszość. Dlaczego jest tak, a nie inaczej? Proszę nie mówcie, że fantastyka naukowa zestarzała się bądź przekazała wszystko, co miała do przekazania. Bzdura totalna, ale jeżeli nawet założymy – czysto hipotetycznie – że tak jest w istocie, to wzywam wszystkich pisarzy do podkradania pomysłów „starych” wyjadaczy takich jak Philip Dick i Robert Heinlein. Ukazywania ich z nowym zapałem i w realiach XXI wieku. Być może jest to właśnie właściwa droga dotarcia do współczesnych czytelników. Zafascynowania ich do tego stopnia, że zejdą z koni, porzucą elfickie łuki, wsiądą na pokłady międzygwiezdnych wahadłowców i wyruszą tam, gdzie żaden człowiek jeszcze nie dotarł.

Długo czekałem na powieść, która przypomniałaby stare dobre czasy, kiedy klimaty science fiction przekazywane były w formie przystępnej dla każdego odbiorcy. Tak. Uważam, że takich książek – gatunkowo związanych z fantastyką naukową – brakuje na rynku. Jak już wspomniałem żyję w czasach zdominowanych przez miłośników fantasy. Fani twórczości J.R.R. Tolkiena, Roberta Jordana, czy Stevena Eriksona stanowią większość w fantastycznych kręgach. Jednej z przyczyn takiego, a nie innego stanu rzeczy dopatruję się w stylu pisarskim dzisiejszych twórców science fiction. Owszem, historie tworzone choćby przez wymienionego wcześniej Petera Hamiltona oraz Alastaira Reynoldsa wciągają i dla osób zaznajomionych z fantastyką naukową stanowią dobrą pożywkę intelektualną, ale dla miłośników fantasy mogą okazać się niestrawne. Śmiem twierdzić, że czytający przed wzięciem ich do ręki powinien zaopatrzyć się w bogaty słownik wyjaśniający chociażby podstawowe założenia astronomiczne. Tak. Brakuje powieści naukowych, których autorzy umieją docierać do przeciętnych zjadaczy chleba.

Doczekałem się w 2008 roku, kiedy to ISA wydała Old man’s war Johna Scalziego. Kto by się spodziewał, że wydawnictwo kojarzone z twardą fantasy sięgnie po pisarza związanego z fantastyką naukową? Pewnie nikt. Sam bardzo długo wzbraniałem się przed tą książka, właśnie z uwagi na wydawcę. Byłem głupi.

John Scalzi przenosi czytelników w czasy, gdy Ziemia jest zadupiem, a losy rodzaju ludzkiego spoczywają w rękach Kolonialnych Sił Obrony. Nie jest to organizacja tylko i wyłącznie o charakterze militarnym. Podstawowym jej zadaniem pozostaje ochrona ludzkich kolonii, niemniej od KSO zależy także polityka zagraniczna, jeżeli można tak nazwać walkę ze wszystkim, co wygląda inaczej niż istota ludzka. Historykowi nie wypada nie zauważyć, że hasła głoszone przez KSO mocno pokrywają się z polityką wysoko rozwiniętych gospodarczo państw z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku. Przeludnienie obszarów rodzimych, a co za tym idzie dążenie do znalezienia nowych terenów osadniczych, poszukiwanie złóż surowców, to tylko niektóre z przyczyn ekspansji. Podobnie sprawa ma się ze skutkami kolonializmu. John Scalzi, jak i doświadczenia przeszłości, pokazują, że wraz z terytorialną ekspansją ma miejsce niszczenie innych kultu.

Głównym bohaterem powieści jest John Perry, siedemdziesięciopięcioletni starzec, które może: na zawsze porzucić Ziemię i rozpocząć nowe życie jako żołnierz Kolonialnych Sił Obrony; stać się supernowoczesnym wojownikiem; uprawiać seks i udowodnić światu – a raczej wszechświatu – swoją wartość. I na koniec, osiedlić się na wybranej przez siebie planecie, aby spokojnie umrzeć. John Scalzi bez wątpienia wie, jak budować ciekawe postacie. Już w trakcie pierwszego spotkania z Johnem Perrym przekonujemy się, że nie mamy przed sobą wojskowego golema, ale człowieka z krwi i kości, i składa się z „miliardów mikroskopijnej wielkości robotów, które robią wszystko to, co robiła ludzka krew – z tym, że robią to lepiej”.* Obserwując wojskową karierę Johna Perry’ego – zielonego młodzieńca, patriotę gotowego bronić rodzaju ludzkiego przed potworami – poznajemy, jak bardzo wszechświat jest nieprzyjazny dla człowieka.
Autor równomiernie naszkicował wszystkie strony głównego bohatera. Tworząc go, widział w nim nie tylko dobrego żołnierza, oddanego towarzysza walki, ale także człowieka z wieloma latami doświadczeń. Siedemdziesięciopięcioletniego staruszka wyposażonego w udoskonalone genetycznie ciało.

Wojna starego człowieka to space opera w najlepszym wydaniu. Nie będę wymieniał wszystkich twórców fantastyki naukowej, którzy mieli bądź mogliby mieć wpływ na powieść. Uważny czytelnik na pewno dostrzeże szlaki przetarte przez Roberta Heinleina, Timothy’ego Zahna, Alfreda Bestera, czy nawet Howarda Philipsa Lovecrafta. Świat poszedł naprzód, zrodził Johna Scalziego, ale to od nich wszystko się zaczęło.
Scalzi pisząc Wojnę starego człowieka nie zapomniał o niczym. Jest w niej miejsce na rzetelne – ale proste w przekazie – przedstawienie działań wojennych, naukowo-ludzkie wyjaśnienie zasad rządzących przestrzenią kosmiczną, bezwzględne potwory z ich wierzeniami i rytuałami oraz solidnych żołnierzy starających się nie zapomnieć o swoim człowieczeństwie. Styl pisarski jest bardzo wyważony. Obok wojskowego języka pojawia się sentymentalizm, a miejscami również humor. Całość sprawia wrażenie książki przemyślanej (ciekawe postacie, sprawna narracja, dynamiczna fabuła), wzorującej się na klasykach gatunku, ale jednocześnie świeżej i oryginalnej.

Old man’s war mógłbym polecić każdemu.
W pierwszej jednak kolejności polecam miłośnikom fantasy. Ta książka przekona Was do fantastyki naukowej. Pokaże, że science fiction może być przystępne dla każdego, nie tylko dla matematycznych orłów. Także czytelnicy, którzy ze space operą mieli styczność już wcześniej, nie będą zawiedzeni. John Scalzi przypomni im wszystko, co najlepsze w tym gatunku. I wreszcie, jako ostatnich będę zachęcał do książki wszystkich którzy przekonali mnie do zaczytywania się w science fiction. Mieliście rację. Jest to rozrywka najwyższych lotów.



* J. Scalzi, Wojna starego człowieka, ISA, Warszawa 2008, s.138.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-09-27, 19:49   

Jack Ketchum Straceni

Rzuciwszy okiem na najnowszą na polskim rynku książkę Jacka Ketchuma pierwszą myślą zrodzoną w mojej głowie było: „ten facet wie, czego chce” i to od wielu lat. Wystarczy porównać Poza sezonem – debiutancką powieść pisarza z 1980 roku – ze Straconymi, aby zrozumieć, że tym, co kręci pana Ketchuma, jest ciągle strach – jedna z podstawowych emocji pierwotnych mających swe źródło w instynkcie przetrwania. Sądzę jednak, że poprzestanie na takim stwierdzeniu byłoby dla wspomnianego autora krzywdzące. Jack Ketchum w twórczości nie ogranicza się bowiem tylko i wyłącznie do prezentowania hord zdziczałych kanibali. O wiele częściej źródłem przerażenia czyni nas samych. Spokojnych na co dzień ludzi, w umysłach których potrafi zrodzić się szaleństwo.

Powieść Off Season została nazwana przez nowojorskich recenzentów „pełną przemocy pornografią”. Wydaje mi się, że po lekturze Straconych jestem w stanie chociaż po części zrozumieć powody takiego zachowania krytyków. Zacznijmy od tego, że Jack Ketchum tworzy historie pełne bólu, skrajnego okrucieństwa, niepohamowanej agresji. Jeżeli dołożymy do tego bezpardonowy, niemalże zwierzęcy język, którego tak często używa pisarz do przekazywania emocji towarzyszących bohaterom, powstaje prawdziwie wstrząsający thriller. Off Season była jedną z pierwszych książek w tak mocno bezkompromisowy sposób ukazującą terror stworzony przez człowieka. Miłośnicy powieści grozy wychodzących spod pióra Deana Koontza, Clive’a Barkera czy chociażby Stephena Kinga zostali poczęstowani przerażającą historią z bohaterami będącymi uosobieniem zła w najczystszej postaci. Nic więc dziwnego, że proza Jacka Ketchuma zszokowała odbiorców.

Powiedziałem, że Jack Ketchum tworzy historie pełne bólu. Tylko, co to właściwie oznacza? Nikomu dzisiaj nie trzeba udowadniać, że człowiek zdolny jest do wielkiego okrucieństwa. Wystarczy zapoznać się z historią dwudziestego wieku i przypomnieć sobie działania hitlerowców, bądź posłuchać wieczornych wiadomości. Na czym więc polega novum twórczości Ketchuma? Przede wszystkim podjął się przeniesienia wspomnianych oczywistości do współczesnej powieści grozy. Do tej pory temat ludzkiego okrucieństwa – opisywanego maksymalnie dosadnie i rzeczowo – stanowił domenę literatury „poważnej”. Odwoływali się do niego między innymi William Golding (Władca much) oraz José Saramago (Miasto ślepców, Miasto białych kart). Od czasu do czasu po motyw człowieka ciemiężącego bliźniego swego sięgał Stephen King (Wielki marsz, Uciekinier, Pod kopułą), który mimo wszystko jednak nie prezentował go w sposób przerażająco rzeczywisty, przez co czytelnik nie zostawał pozbawiony wyjścia awaryjnego w postaci słowa „fantastyka”. Jack Ketchum zmienił podejście współczesnego horroru do motywu okrucieństwa, którego źródłem jest człowiek.

Bohaterem Straconych jest Charles Schilling, starzejący się detektyw dręczony zagadką niewyjaśnionego morderstwa z przeszłości. Konkretnie sprzed czterech lat, kiedy to prowadził śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa dwóch młodych dziewczyn. Pomimo podejrzeń żywionych wobec jednego z miejscowych nastolatków, Schillingowi nie udało się doprowadzić do jego aresztowania. Ray Pay, wspomniany oskarżony, pozostaje na wolności i ciągle jest bardzo niebezpieczny.

Straceni stanowią idealne potwierdzenie dążeń Jacka Ketchuma do ukazywania świata we wszystkich jego barwach, niezależnie od upodobań czytelników i recenzentów. To właśnie taka postawa sprawiła, że pomimo ostrej krytyki nowojorskich dziennikarzy w 1980 roku nie zrezygnował z wulgarnego stylu wypowiedzi, ale nadal go używał i wykorzystuje do dnia dzisiejszego. Autor za jego pomocą stara się bardzo wyraźnie uwypuklić realność świata – niemalże jego banalność – oraz zwyczajność głównych postaci. Naświetlenie bowiem tych dwóch elementów fabuły pod odpowiednim kątem ma ogromne znaczenie dla właściwego zobrazowania ponurych myśli amerykańskiego pisarza, krążących wokół naszego świata i ludzi w nim żyjących. Bo w jaki sposób przerażałoby nawet najbardziej tajemnicze morderstwo, gdyby nie postać dobitnie rzeczywistego szaleńca, który na dobrą sprawę mógłby być naszym sąsiadem? Autor Straconych od początku dąży nie tyle do zastraszenia czytelnika osobą kolejnego psychopaty, co przekonania odbiorcy, że zło może czaić się w każdym z nas. Ukazaniu przeciętnym zjadaczom chleba oczywistej prawdy o tym, że to oni sami dopuszczają do rodzenia się i rozwijania zła. Jack Ketchum w celu wzmocnienia przekazu rekrutuje powieściowego mordercę z grona zbuntowanych amerykańskich nastolatków. Osób pałających nieukierunkowaną jeszcze nienawiścią i arogancją, ale także ludzi pełnych przeświadczenia o porzuceniu ich przez starszą część społeczeństwa. Należy pamiętać, że akcja Straconych rozgrywa się w 1969 roku. Był to czas rewolucji seksualnej, której wątek został w książce mocno zaakcentowany, szybkiego rozprzestrzeniania się wszelkiego rodzaju środków odurzających, ale przede wszystkim okres rozwoju permisywizmu. Według mnie to właśnie na popularność permisywnych – w tamtym, ale i nie tylko tamtym okresie – poglądów Jack Ketchum kładzie największy nacisk. W Straconych autor obnaża zło tkwiące w każdym człowieku na równi z trywializacją zbrodni dokonującą się we współczesnym społeczeństwie.

Do Straconych zachęciłbym czytelników mającym dosyć ugrzecznionych thrillerów, gdzie bohaterowie boją się nie tyle faceta z nożem, co używania dosadnych wulgaryzmów i kobiet, które znają się na porządnym pieprzeniu. Poleciłbym, ale niekoniecznie osobom, które jeszcze nie mogą legalnie kupić alkoholu w sklepie.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-10-03, 17:38   

John Scalzi Brygady duchów

Dzieląc się spostrzeżeniami odnośnie Wojny starego człowieka napisałem: „Old man’s war mógłbym polecić każdemu. W pierwszej jednak kolejności polecam miłośnikom fantasy. Ta książka przekona Was do fantastyki naukowej. Pokaże, że science fiction może być przystępne dla każdego, nie tylko dla matematycznych orłów”. Od ukazania się recenzji minęły dwa tygodnie, które utwierdziły mnie, że dobrze postąpiłem kierując wspomnianą powieść przede wszystkim do takiej, a nie innej grupy odbiorców. Mam wrażenie, że John Scalzi napisał Wojnę starego człowieka właśnie dla nich. Nie chcąc zrazić fanów fantasy użył nieskomplikowanego języka wypowiedzi, stworzył bohatera, którego po prostu nie da się nie lubić oraz zaserwował dynamiczną akcję. Napisał powieść prostą w odbiorze, dostępną dla przeciętnego śmiertelnika, a dokonał tego (oczywiście!) wzorując się na twórczości swoich poprzedników.

Pewne osoby, nazwijmy je starymi wyjadaczami bądź miłośnikami fantastyki naukowej, nie podzielają mojego punktu widzenia. Według nich pan Scalzi nie zasługuje na uwagę, bo „nie stworzył niczego oryginalnego, sporo za to zapożyczając z klasyki sf”. Zgadzam się tylko i wyłącznie z drugą częścią wcześniejszego zdania. John Scalzi jest winny. Faktycznie nie stworzył niczego nowego. Ba! On sam przyznaje się, że garściami czerpał z ojców science fiction. Pytanie: i co z tego? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wojna starego człowieka i Brygady duchów mogą być oryginalne, dla osób nie znających twórczości mistrzów pokroju Roberta Heinleina czy Petera Hamiltona. Mam tu na myśli głównie czytelników dopiero zaczynających przygodę z fantastyką naukową, a więc tych, do których według mnie powieść została skierowana. Osoby, które w pierwszej kolejności powinny sięgnąć po prozę Johna Scalziego, ponieważ jest ona łatwa w odbiorze i trafi do nich o wiele pewniej niż pisarze „tworzący naprawdę świetną hard sf”.

Brygady duchów to kontynuacja Wojny starego człowieka. Powieść wydała – podobnie jak część pierwszą – ISA w lipcu tego roku. Przed przystąpieniem do lektury obawiałem się, czy autor zdoła utrzymać poziom ze swojej debiutanckiej książki. Wierzyłem, że „tak”, mając cichą nadzieje, że John Scalzi nie odpuści i pomimo wykreowania uniwersum już we wcześniejszej powieści nadal będzie zaskakiwał.

Historia opowiedziana w najnowszej książce Johna Scalziego rozgrywa się w tych samych realiach, co Wojna starego człowieka. Nie oznacza to jednak, że odbiorca musi koniecznie zapoznać się z wydarzeniami, których bohaterem był John Perry*. Wręcz przeciwnie. Brygady duchów, choć wydane pod etykietką „kontynuacji”, można traktować samodzielnie. Uważny czytelnik odnajdzie powiązania pomiędzy obiema powieściami, ale „nie uważny” także niczego nie straci. Co więcej, autor w wielu miejscach na nowo wyjaśnia zasady panujące we wszechświecie oraz sytuację rodzaju ludzkiego na tle innych inteligentnych gatunków. Zabieg ten powitałem – a zwłaszcza mój portfel – z otwartymi ramionami. Dzięki niemu powstały dwie oddzielne, świetnie napisane książki.

Głównym bohaterem powieści jest Jared Dirac, żołnierz Sił Specjalnych Unii Kolonialnej zwanych też Brygadą Duchów, stworzony na podstawie kodu DNA Charlesa Boutina. Kim jest natomiast ów Boutin? Genialnym naukowcem i zdrajcą rodzaju ludzkiego. Osobą, która chcąc pomścić swoje krzywdy, pomaga w utworzeniu sojuszu trzech ras – oczywiście wrogo nastawionych do człowieka – mającego zahamować ekspansję homo sapiens. Jak łatwo się domyślić szeregowego Diraca powołano do życia w celu poznania motywów działania wspominanego renegata ludzkości.

John Scalzi dokonał w Brygadach duchów drobnych modyfikacji względem Wojny starego człowieka. Między innymi zrównoważył wątek sensacyjny z psychologicznym. Jared Dirac w większym (o dziwo!) stopniu niż John Perry zastanawia się nad konsekwencjami swoich czynów, a także nad przyszłością rodzaju ludzkiego. Dlaczego? Dlaczego sztucznie ukształtowany żołnierz Sił Specjalnych poświęca więcej czasu rozważaniom natury filozoficznej, niż prawdziwie urodzony człowiek? Odpowiedź jest prosta. Wystarczy przypomnieć sobie powody, dla których Jared Dirac w ogóle został stworzony. Przecież nie miał być kolejnym szeregowym Sił Specjalnych. Niejako jego głównym zdaniem miało być „myślenie”, a konkretniej: dociekanie motywów działania Charlesa Boutina. John Scalzi użył głównego bohatera Brygad duchów do dokładniejszego przyjrzenia się polityce Unii Kolonialnej. Pisarz zestawił plusy i minusy działań podejmowanych przez ową Unię (za pomocą Kolonialnych Sił Obrony), ale powstrzymał się od wyciąga jednoznacznych wniosków.

Podsumowując, Brygady duchów podobnie jak Wojna starego człowieka to kawał dobrej rozrywki, do którego jednak nie będę przekonywał wszystkich. W pierwszej kolejności do sięgnięcia po najnowszą powieść Johna Scalziego ponownie zachęcam miłośników fantasy. Fabuła książki nie zniechęca i nie odpycha trudnymi do przyswojenia terminami. Także czytelnicy, którzy poznali przygody Johna Perry’ego nie będą zawiedzeni. Powieści nie polecam starym wyjadaczom, zapatrzonym w twórców hard sf i nie potrafiącym dobrze się bawić. Proszę, jeżeli oceniacie książki, tylko i wyłącznie pod kontem oryginalności to nie sięgajcie po Brygady duchów.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-11-11, 18:51   

China Miéville Miasto i miasto

Biorąc do ręki Miasto i miasto nie spodziewałem się powieści, aż tak dobrej.
Będę z wami szczery. Twórczość China Miéville liznąłem, niemniej nie zaliczałem jej do powalającej z nóg. Czas spędzony zarówno z Dworcem Perdido, jak i Blizną nie był czasem straconym, ale daleki byłem od wznoszenia peanów na cześć londyńskiego pisarza. Ostatnia wydana w Polsce powieść pisarza zmieniła moje nastawienie. Początkowe „rzucenie na nią okiem” zaowocowało wielogodzinną przygodą i jeżeli o mnie chodzi Miasto i miasto ma duże szanse zostać książką roku.

Zacznijmy od zidentyfikowania grupy czytelników, do których China Miéville kieruje swoją powieść. Gdybym miał scharakteryzować Miasto i miasto rozpocząłbym od stwierdzenia, że jest to literatura wymagająca. Czego? Skupienia, koncentracji, potraktowania książki z właściwą rangą. Każdy, kto choć raz miał do czynienia z twórczością londyńskiego pisarza będzie wiedział o czym mówię. Jeżeli po książkę sięga osoba łaknąca literatury lekkiej, tj. napisanej prostym, miejscami infantylnym językiem, nie będzie zadowolona. Miasto i miasto jest powieścią, przez którą przebrniemy bez sięgnięcia do słownika, niemniej tak, jak mówię nie jest dla każdego. W książce pojawiają się wtrącenia z zakresu polityki społeczno-gospodarczej, odautorskie przemyślenia na temat takiego a takiego porządku świata i delikatnie mówiąc jest tego dość sporo. Miasto i miasto może nie jest naładowane alegorycznymi porównaniami, tak jak wcześniejsze dzieła China Miéville, ale jednak takowe występują i co mniej cierpliwych czytelników mogą zwyczajnie odstraszać.

Historia nakreślona przez China Miéville rozgrywa się – jak wskazuje sam tytuł powieści – w mieście, a właściwie w dwóch miastach: Besźel i Ul Qomie. Powiedzieć, że są to miejsca niezwykłe nie wystarczy. Przyznam, że dawno nie spotkałem się z tak oryginalnie skonstruowanym, w równym stopniu magicznym i realnym, miejscem wydarzeń. Co jest źródłem jego niezwykłości? Besźel i Ul Qoma zajmują tą samą przestrzeń geograficzną, ale w kontekście prawa są całkowicie odrębnym tworem politycznym, gospodarczym i społecznym. Ich obywatele mówią różnymi językami, kultywują odmienne obyczaje, a jeżeli mają ochotę odwiedzić drugie miasto muszą starać się o paszport i przejść. Co natomiast ich łączy? Na co dzień korzystają z tych samych sklepów, ulic, chodników, domów, torów kolejowych. Tyle tylko, że miejsca te inaczej nazywają się w Besźel, inaczej w Ul Qomie, a mieszkańcy zmuszani są do wzajemnego przeoczania się. Czy stosują się do tego nakazu? Tak. Oczywiście nie ma miejsca na Ziemi, które byłoby wolne od różnego rodzaju organizacji wywrotowych, w których szeregach mogą tak naprawdę skrywać się niemalże wszystkie możliwie grupy społeczno-polityczne, począwszy od socjalistów a skończywszy na skrajnych nacjonalistach.
Warto zauważyć, że China Miéville kreował oba miasta na zasadzie kontrastu. I tak z jednej strony mamy do czynienia z brudnym, słabym gospodarczo, ale bardziej otwartym na różnorodność polityczną Besźel, a z drugiej z dobrze prosperującą, rozwijającą się, ale rządzoną jednopartyjnie, Ul Qomą. Tak jak powiedziałem: osoby zainteresowane problemami społeczno-politycznymi i społeczno-gospodarczymi z pewnością znajdą coś dla siebie.

Na zakończenie wypadałoby powiedzieć o czym właściwie jest powieść Miasto i miasto. Dlaczego o wątku głównym wspominam na końcu? Uważam, że największą zaletą książki jest niezwykłość świata, w którym rozgrywa się akcja. Czy gdybym napisał, że jeżeli chodzi o kreację pierwszoplanowych postaci China Miéville wykonał świetną robotę, a historia tajemniczego morderstwa studentki archeologii trzyma w napięciu do samego końca, to czy skusilibyście się na Miasto i miasto? Twierdzę, że większość z was machnęłaby ręką i powiedziała „to już było”. I mielibyście rację. Łączenie kryminału z fantastyką było, jest i będzie powszechnie stosowane. China Miéville otwarcie przyznaje, że pisząc garściami czerpał z twórczości Raymonda Chandlera, Philipa K. Dicka, czy nawet Bruno Schulza. Sięgnął po najlepszych, bo jeżeli się wzorować to właśnie na nich. Dzięki temu udało mu się napisać wciągający, dopracowany artystycznie i stylistycznie kryminał. Kryminał osadzony w niezwykle oryginalnej rzeczywistości.

Podsumowując, Miasto i miasto to kawał porządnej literatury. Jeżeli macie ochotę na dobrą powieść sensacyjno-kryminalną z elementami fantastyki to ta książka jest dla was. Znajdziecie w niej wszystko, co najlepsze: porządnie skonstruowanych bohaterów, wciągającą akcją, a do tego nieprzeciętną scenerię wydarzeń.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-11-15, 21:58   

John Grisham Firma

Zrecenzować powieść pisarza, którego niemalże wszystkie książki reklamowane są jako „kolejny bestseller”, jest trudno. Można zostać posądzonym o słodzenie samemu nazwisku, bez względu na wartość czytelniczą powieści. Osoby czytające ową recenzję informuję, że nie miałem zamiaru nikomu kadzić. John Grisham nie potrzebuje obrońców dzisiaj, tak samo jak nie potrzebował ich w 1991 roku. Wystarczyło, że napisał Firmę.

Dzicy ludzie w garniturach

Marzeniem większości młodego pokolenia jest znalezienie pracy dobrze płatnej i będącej konsekwencją zdobytego wykształcenia. Mówię "młodego pokolenia", ale tak naprawdę jest to marzenie każdego człowieka. Wiek nie ma tu znaczenia. Każdy kiedyś zdobywał wiedzę i każdy chciałby być należycie docenianym. Od czasu do czasu życzenia się spełniają.

Mitchel McDeere wzbudza sympatię. Dodam, że w moim przypadku zajęło mu to kilka stron. Nie myślcie, że zawsze tak jest. Rzadko tak szybko zaprzyjaźniam się z głównym bohaterem. Ostatni raz miało to miejsce podczas lektury Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet Stiega Larssona. Ileż dzisiejszych postaci marionetkowością i brakiem ducha przyprawia czytelników o mdłości?! Kreowane na żywca, bez wcześniejszego przemyślenia są namiastką nas samych. A przecież nie oto chodzi. Czytelnik patrząc na fikcyjną postać ma poczuć jej realność. Nawet powieść z nadzwyczaj ciekawą fabułą przegra, jeżeli będzie miała papierowych bohaterów. Mitchel McDeere jest inny; żywy, czarujący, pociągający.

Głównego bohatera powieści Johna Grishama poznajemy w trakcie rozmowy rekrutacyjnej. Nienagannie ubrany – świetnie skrojony garnitur plus eleganckie, choć nie wiem czy włoskie, buty – uśmiechnięty, przekonany do własnych umiejętności, niekiedy mniej lub bardziej poważny, próbuje przekonać do swojej osoby kancelarię prawniczą „Bendini Lambert i Locke”. Rozmowa przebiega w przyjaznej atmosferze. Widać, że obie strony chcą ze sobą współpracować i koniec końców do tego właśnie dochodzi. Świeżo upieczony prawnik, Mitchel McDeere, zostaje nowym nabytkiem firmy adwokackiej z Memphis. Otrzymuje gwiazdkę z nieba, a konkretnie: wysokie wynagrodzenie, posiadłość z pięknym domem, nowe BMW (kolor do wyboru!), perspektywę szybkiego wzbogacenia się oraz przyjaźń i życzliwość ze strony pracodawcy, który zajmie się dosłownie wszystkim.

Czyżby prawdziwy uśmiech losu? Otóż nie do końca. „Bendini Lambert i Locke” okazuje się przykrywką mafii. Czym dokładnie zajmują się panowie prawnicy z Memphis oraz sami, wielcy gangsterzy? Autor dokładnie tego nie precyzuje. W powieści nie uświadczymy opisów skomplikowanych gier świata przestępczego, nie poznany mafijnej rodziny "od wewnątrz", jak mieliśmy okazję chociażby w Ojcu chrzestnym Mario Puzo. John Grisham osią centralną powieści uczynił Mitchela McDeere, jego działania w celu wyswobodzenia się z niezręcznej – delikatnie mówiąc – sytuacji oraz rzetelnie zaprezentowany świat prawników.

Wspomniałem, że główny bohater wzbudza sympatię już po pierwszych kilku stronach. Nie mówiłem jednak, że poziom sympatii do niego stale wzrasta. Dlaczego? A dlaczego lubimy tajnych agentów, ludzi niesłusznie skazanych próbujących uciec z więzienia, czy ostatnich sprawiedliwych rozwiązujących tajemnicze zagadki sprzed lat? Stawiałbym na to, że wszystkiemu winny jest ich umysł. A dokładnie błyskotliwe plany, misternie zaplanowane posunięcia i wielka rozgrywka, której stawką jest życie. Mitchel McDeere łączy w sobie wszystko, co najlepsze. Bystry prawnik kontra mafia. Czy może być coś bardziej ekscytującego?

Prawnik Grisham

W 1981 roku John Grisham ukończył studia prawnicze. Podejrzewam jednak, że nigdy nie pracował dla mafii. Na szczęście doświadczenia zdobyte na studiach oraz podczas wykonywania wyuczonego zawodu wystarczyły, by Firma była książka na bardzo wysokim poziomie. Zastanówmy się, jakie są największe zalety powieści, pomijając oczywiście postać głównego bohatera.

Po pierwsze, realizm. John Grisham konstruując świat przedstawiony, wykonał naprawdę świetną pracę. Uporządkował wspomnienia, zanotował cechy charakteryzujące prawników oraz ich pracę, zebrał to wszystko razem, et voilà, Firma gotowa. Orientacja w tematyce, znajomość najróżniejszych finansowych pułapek i przynęt czyhających na początkujących prawników pomogła mu napisać książkę z odpowiednią dla niej atmosferą. To właśnie ów prawniczy klimat, utrzymujący się od początku do końca fabuły, jest tym „czymś” co nie pozwala się od niej oderwać. Bądźmy szczerzy, czytelnicy zawsze wyczują pisarza, który będzie próbował ich oszukać. Jeżeli mamy ochotę na thriller, którego podstawą istnienia są morderstwa popełniane przez lekarzy, będziemy oczekiwać przede wszystkim rzeczowego podejścia do tematu. Nie zadowolimy się pobieżną wiedzą autora z zakresu szkoły średniej. Od razu zorientujemy się, że pan X nie odrobił zadania domowego i poszedł na łatwiznę. John Grisham nie popełnia podobnego błędu i poważnie podchodzi do tematu.

Po drugie, amerykański pisarz przedstawiając historię Mitchela McDeere’a, prawnika, który już na początku swojej kariery zrozumiał, co to oznacza zawodowa rywalizacja, zrobił to używając języka zrozumiałego dla większości śmiertelników. Jest to bardzo ważna cecha książki. Pamiętajcie, że biorąc ją do ręki wkraczanie w świat kodeksów, przepisów prawa podatkowego, zawiłości ustawowych i innych skomplikowanych mechanizmów, na przykład takich, które umożliwiają pranie brudnych pieniędzy. John Grisham musiał pamiętać, aby pisać rzetelnie, ale jednocześnie zrozumiale. I uważam, że wywiązał się z tego zadania znakomicie. Bazując na osobistych przeżyciach, nakreślił iście darwinowską walkę o przetrwanie. Świat prawników, którzy, wodzeni na pokuszenie, muszą niemalże na każdym kroku uważać, aby nie popełnić jakiegoś błędu. Błędu, który może kosztować ich nie tylko utratę aktualnie posiadanej pracy, ale także doprowadzić do końca prawniczej kariery.

Deus ex machina

Firma nie jest książką idealną i w związku z tym posiada także wady.

Na ostatnich stronach powieści zdecydowanie zbyt często pojawia się deus ex machina. Głównemu bohaterowi, niczym agentowi Jej Królewskiej Mości, udaje się w zadziwiająco prosty sposób oszukać mafię, a także agentów FBI. Czy można było tego uniknąć, nieco zaostrzyć zakończenie? Pewnie tak, ale po co? Mitchel McDeere jest bohaterem, którego nie sposób nie polubić. Od początku wiadomo, że wszystko ułoży się po jego myśl. W mniejszym lub większy stopniu, ale zawsze. Mitchel McDeere jest postacią maksymalnie pozytywną i taką właśnie miał być w założeniach Johna Grishama. Autor potrzebował go jako pomocy do ukazania zagrożeń czekających na młodych prawników. Na prawników zaślepionych ambicją, prawników zapominających o moralno-etycznej stronie swojego zawodu.

***

Powieści sensacyjne z domieszką kryminału zawsze wzbudzały zainteresowanie i patrząc na rynek wydawniczy nie ulegnie to zmianie przez najbliższych kilka lat. Firma Johna Grishama jest książką, którą z czystym sercem polecam każdemu fanowi sensacyjno-kryminalnej fabuły.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sabetha 
Baba Jaga


Posty: 4566
Wysłany: 2010-12-10, 20:53   

Ot, żeby Rycerz nie rozmawiał sam ze sobą :lol:

Carole Nelson Douglas "Dobranoc, panie Holmes"

Gdybyśmy wyszli na ulice i zaczęli pytać przechodzących ludzi, kim jest detektyw Holmes, zapewne niewielu znalazłoby się takich, którzy nie potrafiliby udzielić odpowiedzi. Wszak Sherlock to mistrz dedukcji, człowiek, który potrafi skleić „całą zupełność wszystkiego” z kawałków tak drobnych, że inni ludzie nawet ich nie dostrzegają. Persona na tyle barwna, intrygująca i charakterystyczna, iż ciągle na nowo ożywa w wyobraźni kolejnych pokoleń czytelników i widzów. Oczywiście nie znaczy to, że inne postacie z książek Doyle’a są równie rozpoznawalne. Niektóre przewijają się gdzieś w tle, czasami wręcz kusząc, by ktoś ujął w dłoń pióro i dopowiedział to, co zostało przemilczane.
Przykładem jest Irene Adler, bohaterka „Skandalu w Bohemii”- jedyna kobieta, która zdołała Sherlocka przechytrzyć. Kochanka czeskiego króla o okropnie brzmiącym nazwisku Wilhelm Gottsreich Sigismond von Ormstein, która wchodzi w posiadanie zdjęcia mogącego zrujnować jego plany matrymonialne. Zdesperowany władca zwraca się do Holmesa z prośbą, by odzyskał fatalną fotografię, sprawę komplikuje jednak fakt, iż panna Adler to kobieta o nieprzeciętnej inteligencji i odwadze, sprytem przewyższająca samego Napoleona kryminalistyki...
Przyznać trzeba, że postać Irene Adler stanowiła wielką pisarską pokusę – pokusę, której nie oparła się Amerykanka Carole Nelson Douglas. „Dobranoc, panie Holmes” jest jej pierwszą, choć bynajmniej nie ostatnią, powieścią o przygodach śpiewaczki-detektywa i myliłby się ten, kto by przypuszczał, że autorka skupi się w niej na kulisach sprawy znanej czytelnikom ze „Skandalu w Bohemii”.
Zacząć należy od tego, że, podobnie jak Holmes, Irene ma swojego Watsona – a jest nim ni mniej, ni więcej, tylko Penelope Huxleigh, bogobojna córka pastora, uratowana przez rezolutną pannę Adler przed okradzeniem, a może i śmiercią głodową. Szczęśliwie ocalona jak może odwdzięcza się dobrodziejce – na przykład nie szczędząc pełnych zgorszenia ochów i achów, gdy początkująca diva narusza kolejne paragrafy kodeksu przyzwoitości. Koniec końców pastorówna okazuje się jednak lojalną przyjaciółką i niezmordowaną kronikarką, biorącą udział w wielu dziwnych i moralnie podejrzanych przedsięwzięciach. Szuka zaginionych klejnotów Marii Antoniny i odpowiedzi na pytanie, co wspólnego mają rozgadana papuga i ukryte dolary, pomaga schwytać truciciela oraz przechytrzyć urażonego króla. Jako jedna z niewielu ma też okazję obserwować minę genialnego Sherlocka Holmesa, gdy ów odkrywa, że został wystrychnięty na dudka.
Wiktoriańska moralność Penelope ostro kontrastuje z „nowoczesną” niezależnością Irene – trudno ukryć fakt, że na dłuższa metę panna Huxleigh jest irytująco płaska, podobnie zresztą jak reszta bohaterów, przewijających się przez karty powieści. Należy oddać Douglas sprawiedliwość: nawet z Oskara Wilde, który był, jak wiadomo, postacią bardzo szczególną, zdołała uczynić bezbarwnego i śmiertelnie nudnego rozdawcę krzyżyków. Sytuację ratują Adler i – do pewnego stopnia – Sherlock, niewzruszony i przeraźliwie rozsądny jak zawsze. Niestety pojawia się zbyt rzadko, by zatrzeć negatywne wrażenie wywoływane chociażby przez szlachetnego pracodawcę Nell, Godfreya Nortona, będącego dla odmiany uosobieniem cnót wszelakich.
Jeśli chodzi o przebieg akcji, nie potrafię sobie przypomnieć momentu, gdzie wstrzymywałabym w napięciu oddech – prawdopodobnie dlatego, że żadnego nie było, co nie świadczy najlepiej o żadnej powieści, zwłaszcza takiej, która aspiruje do miana kryminału. Książka jest odarta z uroku nieprzewidywalności, dodatkowo autorka moim zdaniem nieco za bardzo wybieliła Irene, która u Doyle’a balansowała na granicy prawa.
Do kogo skierowane są dzieła Carole Nelson Douglas? Zapewne nie do zagorzałych wielbicieli Sherlocka Holmesa, gdyż ci pewnie okrzykną ją marną naśladowczynią i nędzną plagiatorką. Jeśli jednak ktoś nie ma oporów przed sięganiem po nawiązania do rzeczy znanych i lubianych, nie przeraża go hipermoralna narratorka i nudnawa fabuła, cieszy za to przyzwoity język – niechaj sięga śmiało.
_________________
"Wewnątrz każde­go sta­rego człowieka tkwi młody człowiek i dzi­wi się, co się stało".
T. Pratchett "Ruchome obrazki"
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2010-12-29, 18:10   

Ot, żeby słowo Rycerza zawsze było na wierzchu :P

Stephen King Rok wilkołaka

Środowiskiem naturalnym osób przybierających kształt wilka jest szkoła średnia. Prawda znana i powszechnie lubiana. Na szczęście nie przez wszystkich. Nie oznacza to jednak, że czytelnicy stroniący od nowego wizerunku wilkołaków są pozostawieni samym sobie. Pomocną dłoń wyciąga do nich Stephen King, a właściwie wydawnictwo Prószyński i S-ka, które nie tak dawno wznowiło Rok wilkołaka. Zacznijmy jednak od początku.

Porównując szereg innych powieści Stephena Kinga z Rokiem wilkołaka nie sposób nie zadać pytania: dlaczego historia okrutnej bestii atakującej mieszkańców spokojnego miasteczka jest taka krótka? Odpowiedź jest banalnie prosta: Stephen King pracując nad opowieściami o wilkołaku nie myślał w kategoriach pisania kolejnej powieści. Początkowo dwanaście historyjek – połączonych później w Rok wilkołaka – miało zostać wykorzystane przy tworzeniu kalendarza. Prawdopodobnie wszystko skończyłoby się szczęśliwie, gdyby nie drobny fakt: twórca Mrocznej Wieży, kiedy się naprawdę rozkręci, nie potrafi przestać pisać. Pisał i pisał i z miesiąca na miesiąc – rozdziały książki odpowiadają miesiącom – akcja zaczęła się rozciągać, co przestało spełniać kryteria zleceniodawców. W ten oto sposób ukazała w 1983 roku niewielkich rozmiarów powieść Cycle of the Werewolf. Czy godna uwagi? Spróbuję wywalczyć odpowiedź pozytywną.

Plusem powieści jest sposób nakreślenia głównej postaci. Stephen King prezentuje wilkołaka, jakiego lubię. Nie jest to Remus Lupin – skrzywdzona przez los istota, – ani zbuntowany nastolatek uganiający się nocami za pożywieniem. Nic z tych rzeczy. Tytułowy bohater to potwór z krwi, kości i futra. Legendarna bestia atakująca bez wahania każdego, kto znajdzie się w zasięgu jej wzroku. Takie a nie inne ukazanie wilkołaka dowodzi niezbicie, że Stephen King lubi sięgać po motywy charakterystyczne dla klasyki powieści grozy. Oczywiście, pisarz bardzo często lubi także nadawać owym motywom nowe kształty, niemniej tym razem jest inaczej. Nawet u niego wilkołak to przede wszystkim wilkołak i tyle.

Rok wilkołaka od innych powieści Stephena Kinga odróżnia fakt, iż jest wzbogacona ilustracjami. Prace, których autorem jest Bernie Wrightson zasługują na uznanie. Dlaczego? Czytelnicy zaznajomieni z prozą pisarza z Maine wiedzą, jak wiele uwagi przywiązuje on do szczegółowego ukazania świata. Drobiazgowe opisy rzeczywistości otaczającej bohaterów to niemalże znak firmowy Stephena Kinga. Rok wilkołaka jest inny. Odbiorcy otrzymali dwanaście krótkich historyjek, w których zarówno bohaterowie, jak i świat przedstawiony są jedynie delikatnie nakreśleni. Choć pod koniec powieści widać niewielką poprawę na lepsze, to jednak nie jest to Bastion czy chociażby Miasteczko Salem. Innym słowy: czytelnicy potrzebowali stymulatora pobudzającego wyobraźnię. Czy może być coś lepszego niż kolorowe obrazki? Z dydaktycznego punktu widzenia, - nie może.

Podsumowując, Rok wilkołaka to powieść, jak każda inna. Posiada plusy oraz minusy. Niewątpliwie do tej ostatniej grupy należy zaliczyć jej cenę. Dwadzieścia cztery złote za sto dwadzieścia siedem stron tekstu to, dla niektórych odbiorców bariera nie do przekroczenia. Zwłaszcza, jeżeli do wyboru otrzymają niewiele droższą, ale za to o ile bogatszą w treść, Rękę mistrza.
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2011-11-02, 20:08   

Zapraszamy do zapoznania się z najnowszą recenzją zamieszczoną na Książkach ZB :)
Jej autorem jest Tixon xD
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2011-11-05, 13:28   

Zapraszamy do lektury kolejnego tekstu mającego przybliżać młodemu pokoleniu twórczość francuskiego pisarza, Juliusza Verne'a. xD
Aleksandra Skalska i jej wrażenia z podróży dookoła świata :)
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2011-11-06, 08:00   

Jeśli kogo interesuje, kilka słów o Sprzysiężeniu Czerwonego Wilka - Robert V.S. Redicka

http://www.szortal.com/node/805
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2011-11-11, 13:42   

Blitzkrieg 1939. Marsz na Warszawę - Leo Kessler

Recenzja w linku poniżej.

http://szortal.com/node/877
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2012-01-02, 17:35   

"The Walking Dead: Narodziny Gubernatora" Robert Kirkman, Jay Bonansinga

Zapraszam do lektury :)
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2012-01-31, 23:36   

Pufcio w ocenie Fidela

http://szortal.com/node/1124
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2012-02-20, 20:10   

Kilka słów o Barze dla potępionych Kealana Patricka Burke'a.

http://esensja.pl/ksiazka...t.html?id=13589
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
  
 
 
mad5killz
[Usunięty]

Wysłany: 2012-02-20, 21:46   

Zapowiedziałeś wcześniej recenzję W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka, kiedy mogę się jej spodziewać? (:
 
 
MORT
in emergency brea...


Posty: 1905
Wysłany: 2012-02-20, 21:52   

Popraw link, Fidelu.
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2012-02-20, 21:54   

poprawiony

mad5killz, w ciągu tygodnia jak sądzę

edit a znajomy z nagłówkowej części to Romulus 8)
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2012-03-11, 22:02   

W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka - Mark Hodder

http://szortal.com/node/1285
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2012-04-01, 14:44   

Zakładam, że Carriger nie doczekała się osobnego tematu, więc informację o recenzji "Bezwzględej" wrzucam tutaj :)
Jej autorem jest oczywiście Romek :mrgreen:
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2012-05-03, 18:40   

"Rakietowe szlaki" (tom IV) zrecenzowane :mrgreen:
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2012-05-04, 15:18   

I kolejna recenzja :)
Tym razem "W kleszczach lęku" Henry'ego Jamesa :)
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Sharin 
Pigeon Slayer


Posty: 1200
Wysłany: 2012-05-08, 20:14   

Najnowsza recenzja Romulusa na Książkach Zaginionej Biblioteki :)
Daniel Abraham i jego "Smocza droga" 8)
Miłej lektury!
_________________
Próżnia doskonała

Próżnia Doskonała na Facebooku
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23109
Wysłany: 2012-07-05, 14:23   

Elżbieta Cherezińska - Korona śniegu i krwi. Przeczytałem i jestem bardzo zadowolony. Potencjał drzemiący w polskiej historii jest przeogromny. A dzieje Piastów zasługują co najmniej na 10 sezonów jakiegoś wypaśnego serialu HBO :) Autorka w powieści skupia się na latach 1253 - 1296. Bohaterów jest kilkunastu, ale najważniejszym z nich jest książę poznański Przemysł II, który był pierwszym królem Polski po rozbiciu dzielnicowym. I chyba najsłabiej znanym. Przysłoniętym (nomen omen) przez sławę Władysława Łokietka. Ale, jak na głównego bohatera nie przystało, nie jest on w tej powieści najważniejszy. Piastów jest bez liku a autorka otwiera swoje karty przed wieloma z nich oraz pomniejszymi bohaterami. Dla każdego zostawia wystarczająco dużo miejsca, aby uczynić jego losy ciekawymi. Choć można krytykować - dlaczego ich aż tylu? Jednak jest to również popis zręczności pisarki. Mnie się to podobało - innym pewnie się nie spodoba. Mam ich gdzieś :)

Akcja to głównie potyczki, intrygi dynastyczne w łonie Piastów. Z charakterystycznymi Złymi, czyli Branderburczykami. Pewnie jakiś szermujący tolerancją dziennikarz zaraz oskarży autorkę o posługiwanie się stereotypem "złego Niemca" :) Autorka zaskakuje czytelnika kilkukrotnie, myląc tropy, uciekając z pobocznymi - jak się potem okazuje - wątkami w różne ciekawe rejony typu "magia pogańska" (Starsza Krew), czy chrześcijańska. Ale elementów fantasy jest tu malutko. Jednak są znakomite. Nie ma szarżowania. To po prostu powieść historyczna z elementami fantasy. Jest ich mniej niż w "Narrenturm" Sapkowskiego - żeby pokazać jakąś skalę. Są jednak zaskakujące - np. święta Kinga (księżna krakowska) i Bolesław Wstydliwy - tu dała autorka popis szermując kreacją fantasy, gdzie bohaterowie ci są połączeniem jakichś elfich cech z chrześcijańską świętością.

Z żalem kończyłem czytać powieść. Aż prosiłoby się o dalszy ciąg. O dalsze losy księcia Władysława Karła (Łokietka), spadkobierców Henryka Probusa, wojen o koronę polską. Zabiegów dynastycznych, spisków, mordów, wielkiej średniowiecznej polityki. Ale chyba ciągu dalszego nie będzie. Polska gra o tron po rozbiciu doprowadzona zostaje do mordu w Rogoźnie w 1296 r.

Ale może inni współczesni pisarze pójdą tym tropem? Ramoty Kraszewskiego, czy mało porywające powieści Bunscha nie muszą nam wystarczać. A Elżbieta Cherezińska pokazała, tak jak wcześniej A. Sapkowski, że potencjał fabularny polska historia ma ogromny i ile można wycisnąć choćby z historii póxnej epoki rozbicia dzielnicowego. Ślinię się na samą myśl.

A wady - jakby się wysilić, to: zbyt wielu bohaterów. Ale mnie to nie przeszkadzało. Kolejna wada: może zbyt wiele pieczeni na jednym ogniu - walka o tron, intrygi polityczne, pomieszanie tego z pierwotną, pogańską magią... Ale, do diabła, również się wysilam, aby uznać to za wadę. Co do wierności historii trudno mi się wypowiadać. Pamiętać jednak należy, że to nie rozprawa historyczna, ale powieść. Nawet jeśli przekłamuje tu i ówdzie, czy pisarka rzekomo nie poradziła sobie z materią - who cares? Czyta się znakomicie, wciąga od początku do końca. Znakomite rysunki postaci (np. księżna Rikissa ze Szwecji, dzięki której autorka tu i ówdzie mruga do współczesnego czytelnika zderzając jej wyedukowanie, otwartość z trochę skamieniałymi Piastami, palce lizać).

Chcę więcej!!!
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
  
 
 
You Know My Name 
Vortex Surfer


Posty: 7413
Skąd: wyższe sensy lodu
Wysłany: 2012-07-05, 14:29   

a nie Bogusław Wstydliwy Romku??

E:
Bolesław nawet.
_________________
Ziuta na Polconie napisał/a:
Pałac Kultury i Nauki...
Mały, ale gustowny
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23109
Wysłany: 2012-07-05, 14:42   

Tfu, tfu. Racja. Już edytuję. Też mi się od tych Piastów w głowie pomieszało :)
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2012-10-15, 14:17   

Jeśli ktoś jest zainteresowany moją opinią na temat Korony krwi i śniegu Elżbiety Cherezińskiej.

http://szortal.com/node/2079
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Żuławski


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,3 sekundy. Zapytań do SQL: 13