FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Turystyka i rekreacja
Autor Wiadomość
Shadowmage 


Posty: 3205
Skąd: Wawa
Wysłany: 2016-02-14, 21:33   

MadMill napisał/a:
Jedziesz stereotypami o kuchni angielskiej, wstyd!
Wiesz, moja macocha jest rodowitą Angielką, coś tam na ten temat wiem :)
Znaczy - owszem, oni mają kilka niezłych potraw, ale generalnie raz, że prawie nie do dostania w miejscach turystycznych, a jak już, to marnie zrobionych. A sorry, ale fiszendczips to nie moje klimaty :)
_________________
 
 
martva 
grzeczna dziewczynka


Posty: 1942
Wysłany: 2016-02-14, 21:44   

Jej, jak byłam w UK to ciągle jadłam.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
 
 
Trojan 


Posty: 11270
Skąd: Wroclaw
Wysłany: 2016-02-14, 22:28   

Rybi czipsy ?
 
 
martva 
grzeczna dziewczynka


Posty: 1942
Wysłany: 2016-02-15, 12:11   

No nie, z najbardziej zbliżonych rzeczy było to:
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
 
 
MadMill 
Bucek


Posty: 5403
Skąd: hcubyw ikleiw
Wysłany: 2016-02-15, 17:33   

Shadowmage napisał/a:
Wiesz, moja macocha jest rodowitą Angielką, coś tam na ten temat wiem :)

Chyba z Essex --_-

Shadowmage napisał/a:
A sorry, ale fiszendczips to nie moje klimaty :)

Pierwsze danie jakie nauczyłem robić się samodzielnie... w podstawówce.

Cytat:
Te wszystkie olinkluziwy to nie są warte tych piniendzy. Lepsze żarcie w streetfoodowej knajpie znajdziesz. A w takiej Florencji - to na wypasie: talerzyk z lokalnymi wędlinkami plus kieliszek wina :) Siedzisz na krawężniku i się lansujesz :)

Dlatego o tym napisałem, ba, nawet po ostatnim naszym wypadzie do Grecji to policzyłem i wyszło, że taniej jest bez tych full opcji - no zakładając, że nie siedzisz przez tydzień w hotelu i nie wpieprzasz jak tucznik na ubój.

A ak patrzyłem co ludzie jadący z nami na wycieczki dostają w lunchboxach... szkoda mi by ich było jakby miał za grosz empatii... chleb tostowy i plasterek mortadeli, mniam xD

A my mieliśmy warzywniak pod hostelem, te pomidory z południa europy, eh.





No przyznam Wam się, ja to jeżdżę na wakacje za jedzeniem i winem :oops:
_________________

"Życie... nienawidź je lub ignoruj, polubić się go nie da."
Marvin
 
 
Trojan 


Posty: 11270
Skąd: Wroclaw
Wysłany: 2016-02-15, 22:33   

Kanapki w papierze?
 
 
Tixon 
Ukryty Smok


Posty: 6273
Skąd: Piła
Wysłany: 2016-05-30, 12:59   

Gdyby ktoś planował wczasy nad Bałtykiem to niech się zastanowi.
_________________
Stary Ork napisał/a:
Żelki to prawda, dobro i piękno skondensowane w łatwej do przełknięcia formie żelatynowych zwierzątek. Wyobraź sobie świat bez żelków - byłbyś w stanie żyć pośród tego niegościnnego, jałowego pustkowia wiedząc, że znikąd nadzieje?

MORT napisał/a:
Romulus, Tix właśnie cię pobił w redneckowaniu.

Romulus - nie decydujemy o losach świata.
Ł - CHYBA TY
MrSpellu - Rebe, czego nie rozumiesz w zdaniu:
ŻYDOMASONERIA JEST TAJNA, psiakrew? :/
 
 
BG 
Wyżełłak


Posty: 2080
Wysłany: 2016-06-01, 20:09   

W północnych Włoszech, a także w Rzymie, byłem w 2012. Można powiedzieć, że podzielam zachwyt Romulusa nad tym rejonem. Może i ktoś powie, że Wenecja jest schematyczna czy wyświechtana, mało oryginalna, ale na pewno nie przereklamowana. Moim zdaniem jest piękna. Podobnie jak Rzym. Przepiękne miasta z mnóstwem zadbanych zabytków.

W 2013 byłem w Grecji. Akropol nie robi takiego wrażenia, na jakie liczyłem. Ładniejsze od Aten są Saloniki. Ciekawym miejscem są też Meteory, no i słynny wąwóz termopilski. Plaże są urokliwe, no i ten przyjemny dźwięk cykad śródziemnomorskich - wieczorem działa naprawdę kojąco.

W zeszłym roku jesienią byłem w Czarnogórze. Przyroda przepiękna, zabytki naprawdę warte zobaczenia (Budva, Kotor, Ulcinj), tylko czynnik ludzki beznadziejny, bo gdzie się nie spojrzy, tam leżą hałdy śmieci. Na trawnikach, chodnikach, na skrajach lasów, na wiejskich obejściach - po prostu wszędzie. Podobnie jest w Serbii i w Albanii.

Odnośnie wspomnianej Albanii, to byłem jeden dzień w Szkodrze, i stwierdziłem, że w porównaniu z Albanią to nawet Ukraina jest bogatym krajem. :badgrin:

Ostatnio, w długi weekend majowy, byłem na Białorusi. W Grodnie, Starych Wasiliszkach, Baranowiczach, Nieświeżu, Mirze, Mińsku, Zaosiu, Nowogródku, nad jeziorem Świteź, Mereczowszczyźnie, Hruszówce i Różanie.

Zwiedziłem katedrę w Grodnie będącą przepiękną budowlą, perłą baroku w tym rejonie. Zamek w Grodnie, w którym mieszkał i zmarł król Stefan Batory. Dom rodzinny-muzeum Czesława Niemena (w ogrodzie stoi drewniany posąg Niemena). Dworek Mickiewiczów i muzeum Mickiewicza. Pałac Radziwiłłów i zamek w Mirze, które są bardzo ładnie odnowione. Miejsce urodzenia Tadeusza Kościuszki i muzeum jego pamięci. Miejsce urodzenia i śmierci Tadeusza Rejtana, oraz pałac Sapiehów, którego jeszcze nie skończono remontować. Kuropaty - miejsce kaźni okresu stalinowskiego pod Mińskiem i stare miasto w Mińsku, w tym cerkwie i kościół jezuitów.

Tak że na Białorusi jest mnóstwo miejsc związanych ściśle z historią Polski i polskim dziedzictwem narodowym. Polecam każdemu, zwłaszcza pasjonatom historii, klasycznej polskiej literatury i fanom Czesława Niemena, wycieczkę na Białoruś. Piękny kraj, pełen lasów, rzek i strumyków. I wcale nie taki biedny i zacofany, jak się zwykle sądzi. Co prawda wsie to głównie zapadłe sowchozy i kołchozy, w których czas zatrzymał się jakieś 30 lat temu, ale miasta nie różnią się tak bardzo od polskich, jeśli nie liczyć większej ilości drewnianych domków (trochę jak w Białymstoku) i obecnej wciąż symboliki komunistycznej.

Białorusini zwykle gościnni i mili, przyjaźnie nastawieni do Polaków. A w Grodnie bez problemu można się porozumieć po polsku.
_________________
Załaduj Wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2016-08-04, 06:29   

BG napisał/a:
W północnych Włoszech, a także w Rzymie, byłem w 2012. Można powiedzieć, że podzielam zachwyt Romulusa nad tym rejonem. Może i ktoś powie, że Wenecja jest schematyczna czy wyświechtana, mało oryginalna, ale na pewno nie przereklamowana. Moim zdaniem jest piękna. Podobnie jak Rzym. Przepiękne miasta z mnóstwem zadbanych zabytków.

To pojedź na południe Włoch. Tam dopiero oczy pękają od piękna (okoliczności przyrody).
Wenecja jest piękna, ale zatłoczona przez turystów. Ileż to przyjemności psuje na tych ciasnych uliczkach.

Ruszam dziś znowu do Włoch. Znowu Toskania, bo chcemy pokazać trochę miejsc reszcie naszej małej grupki. Wcześniej byliśmy we dwoje, teraz w szóstkę. Florencja jako baza wypadowa, więc cieszę się, że odwiedzę znane mi miejsca. Poszwendam się po zmroku po mieście. :) Niestety, pora dogodna dla wszystkich na wyjazd to sierpień. Zatem czekają nas upały 30-stopniowe. A po Florencji trzeba będzie skoczyć nad morze do Viareggio. I na degustację wina do Greve. :) Niby "wszystko" już tam widziałem, a cieszę się jak dziecko, że zobaczę znowu.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2016-08-16, 18:51   

Powrót w znane toskańskie kąty sprawił mi tyle samo przyjemności, co poprzednio. Może więcej, bo było nas więcej i była motywacja do zobaczenia więcej. A i frajda z tego, że można zarazić innych sympatią do tego oklepanego turystycznie regionu Europy.

Choć to oklepanie to jednak za mocne słowo. Widać było, że w Toskanii ruch turystyczny - ten zorganizowany i ten "swobodny" - koncentruje się głównie na oczywistościach. To nic złego, bo są one grzechu warte. Ale jednak byłem zdziwiony, że choćby w samej Florencji, kolejki ustawiały się do Uffizi, ale już nie do Kaplicy Medyceuszy. Wprawdzie muzeum Ufizi to orgazm turystyczny dla każdego średnio obytego (o zaawansowanych w znajomości sztuki nie wspominając), to jednak w Kaplicy znajdują się przecież piękne dzieła Michała Anioła. Nagrobki Wawrzyńca Wspaniałego i jego brata, Juliana, są warte swojej ceny (niższej od dzieł w Uffizi). A mimo to turystów tam mniej. Wszyscy albo lecą do Uffizi albo do Akademii (tam znajduje się oryginał słynnego posągu Dawida tegoż Buonarottiego). A i w samym Uffizi najbardziej oblegane sale to te z Boticellim, Michałem Aniołem i da Vincim. Ale już cudnej urody Madonny Lippiego pozostawiały wszystkich w obojętnym stanie. I tak dalej.

Tak samo było w samym mieście. Wszyscy walili na Ponte Vecchio, choć sam most ładnie wygląda na zdjęciach, ale to nic nadzwyczajnego. Wszyscy ruszali na plan Michała Anioła, bo to świetny punkt widokowy ze wzgórza na miasto. Ale już na oddalony od niego o niecałe 500 metrów kościół San Miniato al Monte z równie cudnymi widokami na miasto (szczególnie wieczorem) - świecił pustkami (fakt, że nie widać z niego rzeki, ale to szczegół).

I dalej - w Sienie wszyscy walą na Campo i przed (oraz do) Katedry. Ale już na tych wąskich, oddalonych od szlaków, cudownych, klimatycznych uliczkach, ruchu nie ma. A można tam znaleźć wspaniałe widoki.

W Greve - wszyscy szwendają się po urokliwym ryneczku, który można obejść w trzy minuty pod tymi sympatycznymi arkadami. Ale już mało kto ma ochotę wspiąć się niecałe 2 kilometry wyżej, gdzie znajduje się średniowieczna osada Castello Montefiorello, w której czas się zatrzymał w miejscu jakieś 500 lat temu a widoki na cały region Chianti są spektakularne.

I tak dalej.

Nie rozgryzę pewnie tego. Ale nie żałuję, że tak jest, bo dzięki temu mieliśmy dużo czasu dla siebie, na leniwe zwiedzanie bez krępacji przetaczającym się tłumem.

Finansowo nic się nie zmieniło. Florencja i Toskania to drogie regiony. Ale mimo to udało nam się spędzić tam sześć dni (dodatkowo jeden dzień w Bolonii, ale to już Emilia Romania), w przyzwoitych warunkach. Apartament jak zwykle bez zarzutu, klima, spokój (choć centrum), komfort. Gdybyście kiedyś szukali tam lokum to polecam Apartments Florence: http://www.apartmentsflorence.it/ Wysoki standard usług, ceny bardzo przystępne. Niezawodni. Zapewne znajdziecie taniej gdzieś indziej. Ale niewiele taniej. Aczkolwiek ja z serwisów typu Airbnb nie korzystam. Więc nie porównywałem.

Jedzonko - można stołować się "na mieście", ceny umiarkowane, szeroki zakres od tanich i smacznych po drogie i smaczne. Co kto lubi, lub na co go stać. My mieliśmy wariant mieszany. Trochę na mieście, a trochę sami. To jest: zakupy na florenckim Mercato Centrale, pośród stoisk z lokalnymi specjałami: szynkami, winami, warzywami. I kto wie - może właśnie te samodzielnie organizowane posiłki były najlepsze. Szyneczki zagryzane z oliwkami i popijane chianti lub pinot grigio.

Komunikacja. Wynajmowanie samochodu, moim zdaniem, nie ma sensu. Chyba że planuje ktoś bardziej urozmaicony pobyt. Ale i wówczas komunikacja publiczna jest dobrą alternatywą.
Autobusy krążą miedzy największymi miastami i miasteczkami Toskanii. Potem są pociągi. Regionalne, które są bardzo wygodne, choć bywają zatłoczone. Jednego popołudnia, kiedy jechaliśmy znad morza z Viareggio do Florencji, z przesiadką w Lukce na zwiedzanie, droga powrotna z Lukki do Florencji upłynęła nam na stojąco. Ale tylko przez dwa przystanki. Potem są pociągi Inter City - jeżdżą rzadziej (co mnie dziwi). Są to pociągi pospieszne. I na koniec szybka kolej, czyli Frecciarossa. To odpowiednik naszego "pendolino". Te ostatnie są najdroższe, jak i u nas. Ale jazda nimi skraca podróż trzykrotnie. Z Florencji do Bolonii jedzie się 32 minuty. IC - prawie półtorej godziny, choć zatrzymuje się tylko na jednej stacji po drodze.

Generalnie, w tym roku cała podróż, z pobytem, wyniosła nas po 2160 zł od głowy za siedem dni. Nie wiem, czy to dużo czy mało. Wydaje mi się, że jak na region, warunki pobytu i sposób wydawania pieniędzy na miejscu - było to niewiele. Na pewno mniej niż wydają inne nacje.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
BG 
Wyżełłak


Posty: 2080
Wysłany: 2017-04-05, 14:36   

Amsterdam - naprawdę ładne miasto, z pięknym zabytkowym dworcem. Obecność wodnych autobusów nasunęła mi skojarzenia z weneckimi gondolami.
Eindhoven - niektóre budynki też całkiem atrakcyjne.

A ogólnie to w całej Holandii w oczy rzucają się wszechobecni rowerzyści i zaparkowane rowery. Gdzie nie spojrzeć, to wszędzie rowery. W stwierdzeniu, że Niderlandy to bardzo zroweryzowany kraj, nie ma żadnej przesady. O każdej porze dnia i w każdą pogodę można napotkać rowerzystów. Kultura na drogach też nieporównywalnie wyższa niż po dawnej gorszej stronie żelaznej kurtyny.

Bardzo fajne jest to, że Holendrzy są zawsze uśmiechnięci, pozytywnie nastawieni i zadowoleni. Emanuje z nich pozytywna energia. Gdy się z nimi rozmawia, to nigdy nie narzekają. Dla nich zawsze jest dobrze. Holendrzy po prostu kochają życie, są super ludźmi. Zero typowego dla Polaków buractwa, agresji, wrogości, podejrzliwości i podejścia typu: "Masz jakiś problem?", "Co się gapisz k***a?" itd. I wszyscy tam dobrze znają angielski, nawet starzy mieszkańcy małych miasteczek.

Co prawda za wielu lasów w Holandii nie ma (i to można uznać za minus), ale nie ma smogu, bo tam wszyscy mają piecyki gazowe lub elektryczne, nikt nie pali węglem.

Gdy dowiedziałem się, że frekwencja w wyborach parlamentarnych w Holandii przekroczyła 80%, a zwykle jest między 70% a 80%, to od razu stwierdziłem, że szkoda, że w Polsce tak nie jest.

Ogólnie Polska mogłaby pod bardzo wieloma względami brać przykład z Holandii. Świetny kraj.
_________________
Załaduj Wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj.
 
 
Trojan 


Posty: 11270
Skąd: Wroclaw
Wysłany: 2017-04-05, 14:44   

eh... ten Madagaskar
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-04-05, 16:45   

BG napisał/a:
Amsterdam - naprawdę ładne miasto, z pięknym zabytkowym dworcem. Obecność wodnych autobusów nasunęła mi skojarzenia z weneckimi gondolami.
Eindhoven - niektóre budynki też całkiem atrakcyjne.

A ogólnie to w całej Holandii w oczy rzucają się wszechobecni rowerzyści i zaparkowane rowery. Gdzie nie spojrzeć, to wszędzie rowery. W stwierdzeniu, że Niderlandy to bardzo zroweryzowany kraj, nie ma żadnej przesady. O każdej porze dnia i w każdą pogodę można napotkać rowerzystów. Kultura na drogach też nieporównywalnie wyższa niż po dawnej gorszej stronie żelaznej kurtyny.

Odwiedzałem ostatnio przyjaciela, który jest na stażu w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. I mogę niemal to samo napisać o tym mieście.

Dużo ścieżek rowerowych i generalnie rowerzyści mają tam więcej praw, niż kierowcy samochodów. Kara za potrącenie pieszego lub rowerzysty - to wiem tylko z opowieści mieszkającej tam Francuzki - jest zawsze bardzo surowa i kończy się dla kierowcy odebraniem prawa jazdy.

Aczkolwiek system wypożyczania rowerów mają gorszy niż w Warszawie. W Strasburgu wypożyczając miejski rower, musisz zawsze oddać go do tej stacji, z której go brałeś. W Warszawie - do którejkolwiek (chyba że coś się zmieniło, bo w tym roku nie jeździłem jeszcze :) ).

Kultura jazdy kierowców samochodów też jest nieporównywalnie większa niż na naszym Dzikim Wschodzie. Może wynika to z surowych kar za zdarzenia drogowe związane z potrąceniem pieszego/rowerzysty.

Mają też kanały i można sobie wsiąść do wycieczkowego stateczka i opłynąć miasto, aż po siedzibę Parlamentu Europejskiego i ETPCz. Choć ta siedziba PE to jakiś absurd. Bo przez większość roku stoi nieużywana i tylko kilka razy zjeżdżają tam z Brukseli parlamentarzyści i urzędnicy (wynajętymi pociągami).

Samo miasto - ta zabytkowa część - bardzo przyjemne i przyjazne. Katedra jest imponująca, strzelista i groźna. Nawet w środku ma klimat. Te włoskie, które zawsze zwiedzam, już takie fajne wewnątrz nie są (za wyjątkiem katedry w Sienie).

Nigdy nie widziałem w mieście tylu bocianów, co w Strasburgu. W tamtejszym parku Orangerie na większości drzew są gniazda bocianie i ptaszki bezpiecznie sobie tam egzystują. Na drzewach rosnących na pobliskich ulicach również. Trochę byłem tym zdziwiony, bo w Polsce nie widziałem jeszcze bociana w mieście.

Minusem Strasburga (i pewnie samej Francji), są ceny. Miasto daje po kieszeni. Na szczęście, nocleg mieliśmy za darmo. Ale w restauracjach już widać, jak moja pensja jest dziadowska przy pensji francuskiego sędziego. Oj, dziadem proszalnym przy nich jestem. Nie było tragedii, jedliśmy dużo i dobrze. Jednak za tę forsę, którą tam wydałem, we Włoszech (choć też nie są tanie, np. Toskania), przeżyłbym dłużej.

Może to wina instytucji europejskich. Bo sam Strasburg aż tak powalający turystycznie chyba nie jest. Byłem przed sezonem, ale i tak - miasto do odwiedzenia na weekend. Czyste, schludne, przyjemne. Ale nawet na tle miast francuskich (Paryż, Lyon. Marsylia, czy Bordeaux) to średniak. Może do Bordeaux mu najbliżej.

Drogą lotniczą można się tam dostać albo przez Frankfurt albo przez Bazyleę-Miluzę-Freiburg. Wybraliśmy tę drugą opcję. BMF to lotnisko położone na styku trzech krajów: Francji, Niemiec i Szwajcarii. Do Strasburga dojeżdża się pociągiem z pobliskiej stacji St. Louis, na którą dowozi autobus.

Miałem jeszcze odwiedzić Bazyleę, ale już czasu zabrakło. Poza tym Szwajcaria jest mega droga. Nawet chciałem sobie zorganizować Grand Tour - szwajcarska organizacja turystyczna ma znakomitą polską stronę, z poziomu której można wszystko zaplanować, polecam. Ale jeśli nie macie kasiory, to szkoda zachodu. Po zaplanowaniu trzech etapów podróży, skończył mi się budżet. Tańsza jest Toskania. Słowo.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Trojan 


Posty: 11270
Skąd: Wroclaw
Wysłany: 2017-04-05, 17:03   

Ile taki tygodniowy wypad do Toskanii kosztuje?
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-04-05, 17:32   

Hoho. Mogę ci napisać, ile ja zapłaciłem w zeszłym roku. Jechaliśmy w piątkę i wyszło to nas - z przelotami - po ok. 1500 zł od osoby. Nie wliczając jedzenia, zwiedzania, przejazdów lokalnymi środkami komunikacji. Ale to był mój trzeci raz i już mam doświadczenie, dzięki któremu mogę ładnie wypośrodkować między wygodą a kieszenią.

Na przykład mieszkaliśmy we Florencji, ale już nie szukałem mieszkania przez np. Booking.com, tylko http://www.apartmentsflorence.it/ - lokalny serwis, świetne mieszkania, wiarygodny i godny polecenia z sympatyczną i pomocną obsługą na miejscu.

Jeśli będziesz korzystał z takich serwisów, jak Airbnb to może jeszcze taniej coś znajdziesz. Bo "wadą" ApartmentsFlorence jest to, że tam jest wszystko na legalu: podpisujesz umowę (tekst umowy dostajesz po rezerwacji na maila, aby nie było niespodzianek), płacisz kartą, dostajesz rachunek, jak w hotelu. Airbnb jest złodziejskie, więc tańsze.

Na miejscu - wiadomo, korzystasz z lokalnych środków transportu, ale są tanie i dosyć wygodne. Nawet autobusy międzymiastowe, choć lepiej wybrać kolej.

Żarcie - tu się najwięcej wydaje, ale bez przesady. We Florencji najlepiej zaopatrywać się w Mercato Centrale, gdzie codziennie świeże mięsa i warzywa załatwią ci śniadanie i kolacje. W międzyczasie jakiś nie zalegający na żołądku street food.

Z samym pobytem zatem dasz radę się wyrobić w 1500 zł (z przelotem w obydwie strony). Ale to taka opcja "średnia", da radę jeszcze taniej, ale bez konieczności koczowania w schroniskach daleko od centrum. Te 1500 zł od łebka płaciliśmy za pobyt w mieszkaniu w centrum historycznym Florencji.

Jeszcze taniej może być, jeśli wynajmiesz sobie willę na wsi. Sześć osób - i powinieneś znaleźć jakąś fajną willę z basenem za mniej niż 1000 zł od łebka za tydzień (albo i dłużej). I to w sezonie. Pamiętam, że kilka lat temu płaciliśmy po 700 zł i mieliśmy dla siebie cały dom, basen, mały ogród i na śniadanie świeże sery oraz baniaczek domowego wina od sympatycznego właściciela. Niestety, zmarł, a spadkobiercy zdjęli dom z ogłoszeń. :( Ale to nie była jakaś odosobniona oferta.

Pokazywałem ostatnio śfagrowi oferty wynajmu takich domów i było taniej niż nad polskim morzem w sezonie. Oczywiście, za miastem. Tu powstaje problem z dojazdem.

Jeśli jedziesz samochodem to, oczywiście warto szukać tylko domów za miastem, w miasteczkach lub na wsiach. Zawsze z basenem, bo w Toskanii latem jest upalnie. I niedaleko albo przy stacji kolejowej. Do Florencji samochodem jechać nie warto, chyba że masz dużo kasy. Koszty parkowania wydrenują ci kieszeń bardziej niż mieszkanie. Zwłaszcza że w centrum historycznym miejsc parkingowych dla turystów jest mało, są poza centrum, więc auto musisz zostawić. A i tak będzie drogo.

I tak dalej. :)

Gdybyś się wybierał, to daj znać, w AF mam zniżkę. :) Mogę ci ją udostępnić, bo 31 lipca kończy się jej ważność. A ja się w tym roku nie wybiorę.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-08-03, 15:59   

Chorwacja, a raczej środkowa Dalmacja (bo tyle widziałem przez 8 dni) to całkiem ładny i przyjazny turystom kraj. Aczkolwiek, w moim sercu są Włochy i skoro widziało się włoskie wybrzeża to chorwackie już niczego nie urwą. Co nie znaczy, że nie warto tam jechać. Ale serce nie zabiło mocniej. :)

Żyliśmy sobie w Trogirze. Ma unikatową starówkę. Jest wpisana na listę UNESCO (w Polsce to powód, aby zaorać i zbudować kościół pewnie) i położona jest w całości na wyspie. Jest ciasno, ale klimatycznie, szczególnie po zmroku, jak można się domyślić.

Niemniej jednak mieszkaliśmy na wyspie Ciovo. Aby tam dojechać z kontynentu trzeba było przekroczyć wąski i zawsze zapchany samochodami mostek na wyspę ze starówką i zjechać z tejże wyspy na właściwą wyspę innym mostkiem zawsze zapchanym samochodami. :) W godzinach szczytu bywało uroczo. :) Ale nie był to jakiś dramatyczny problem z korkami. Bo, o dziwo, było bardzo przyjaźnie, spokojnie i kulturalnie. Można poczuć, że jest się za granicą.

Nie siedzieliśmy tylko na plażach, choć to też. Zwłaszcza że znaleźliśmy taką jedną małą, na której było mniej ludzi i było całkiem przyjemnie. Jakieś siedem kilometrów od mieszkania, ale to też nie przeszkadzało, kiedy ma się do dyspozycji samochód. Do czego jeszcze wrócę.

Ale nie samą plażą człowiek żyje, nawet jeśli się zdobywa dzięki temu perfekcyjną opaleniznę. :) Uwielbiam południowy styl życia. :)

Ruszaliśmy zatem w drogę. Najpierw do najdalej na północ położonego Zadaru (najdalej od nas, ale jeszcze w zasięgu bezstresowego zwiedzania). Nie pojechaliśmy tam autostradą tylko krajową 8, która prowadzi koło wybrzeża, więc widoki były świetne i momentami było tak pięknie jak na południu Włoch (kto raz przejechał wzdłuż wybrzeża Amalfitańskiego... :) ). Sam Zadar jest uroczy, ale jednak serce się kraje, kiedy pomyśleć o tym, jak wyglądał kiedyś. Choćby przed wojną bałkańską, która go mocno podniszczyła. Te ocalałe budynki, które są na starówce i przy nabrzeżu pozwalają nie wysilać wyobraźni za bardzo, aby się przekonać, że kiedyś to miasto było perłą, a teraz to zaledwie resztki dawnej chwały. Było fajnie, ale jednak na raz.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Sibeniku (Szybeniku). I naprawdę było warto. Przede wszystkim dla wiodącej wzdłuż wybrzeża ścieżki spacerowej, która pozwalała na powolny zachwyt. Sama katedra, która jest ozdobą tego miasta taka sobie. Ładnie się prezentuje na zdjęciach. Ale jak się przekonaliśmy szybko - te chorwackie świątynie nie mają do zaoferowania za wiele zachłannym turystom. Natomiast ta stara część miasta - i owszem. Wąskie uliczki wiodące w górę i w dół, jakby wykute w skale, tak samo jak domy. I fort (jeden z czterech), który bronił miasta i wybrzeża przed flotą Imperium Osmańskiego. Zwiedziliśmy tylko jeden, bo na więcej nie było czasu. Ale widoki - spektakularne.

Innego dnia pojechaliśmy do Splitu. Tak samo - miasteczko przyjemne dla oka, znakomicie się je zwiedzało, choć żałowałem wydanych kun na bilety do katedry. Szkoda czasu. Wystarczy kupić pojedynczy na dzwonnicę. :) A już w ogóle za darmo są wejścia na punkt widokowy mieszczący się w parku miejskim, który znajduje się na dosyć wysokim wzgórzu. Warto wejść na sam szczyt zapewne. Ale było około 40 stopni w cieniu i nam się nie chciało wdrapywać jeszcze wyżej. Na koniec miły rejsik stateczkiem do Trogiru.

Był jeszcze park narodowy Krka ze swoimi wodospadami. Pięknie tam, jak cholera. A pod wodospadami można się kąpać. Co więcej można też wykupić bilety na rejsy statkiem do niektórych położonycn na jeziorach wysp. Jeden dzień może okazać się za mało.

Żarcie mają tam typowo śródziemnomorskie. Specjały lokalnej kuchni mi nie podeszły. Cevapcici - lokalny przysmak, całkiem dobry, ale to mięcho mi chyba zbrzydło. Zresztą, jedzenie mięs w takiej temperaturze...

Cenowo jest bardzo przystępnie. Przed wyjazdem słyszałem od znajomych, że tam drogo, ale to chyba przesada. Włochy jednak droższe. Choć nie szaleliśmy za bardzo. Jeden posiłek na mieście, śniadania i kolacje w apartamencie, który był wyposażony i komfortowy pierwsza klasa. Gdyby miał jeszcze basen to pewnie bym z niego nie chciał wychodzić. :)

Wracając do samochodów. Szczerze pisząc to nie wyobrażam sobie wakacji w Chorwacji bez samochodu. Inaczej ugrzęźnie się w takim małym miasteczku jak Trogir i klops. Trzeba leżeć na plaży. Albo zdać się na transport publiczny. W takie upały to byłoby wyzwanie. Chyba że po prostu jest się człowiekiem plaży i to wystarczy. :) Ale nam plaża wystarczała na jakieś 3-4 godziny.

Do Chorwacji jechaliśmy dwa dni. To był dobry pomysł. Wybraliśmy drogę przez Czechy, Słowację i Węgry. Bo zaplanowaliśmy nocleg niedaleko za granicą chorwacką. W miejscowości Varazdin - która okazała się bardzo przyjemna, a pensjonat jeszcze fajniejszy. Potem "skok" autostradą do Trogiru.

W drogę powrotną ruszyliśmy przez Słowenię, Austrię i Czechy. W zasadzie GPS w samochodzie i telefonach pokazywał ją jako najszybszą. Ale szkoda, że nie wybraliśmy tej samej. Na granicy ze Słowenią korek mimo wczesnej pory. Z powodu wąskiego przejścia granicznego a do tego z powodu remontowanej drogi. Ci, którzy dopiero do Chorwacji tą trasą jechali już od rana stali w kilkukilometrowym. My straciliśmy raptem pół godziny. Nie było źle. Do tego wlekliśmy się przez remontowaną autostradę przez Wiedeń.

I o ile do Chorwacji jechaliśmy z przerwą na nocleg, tak do domu wracaliśmy bez zatrzymywania się. Wystarczyło wyjechać o 5 rano. O 21 byliśmy w Warszawie. Jazda na zmianę tym razem była bardziej męcząca, ale nie aż tak, aby się jej bać. Dwa krótkie postoje na jedzenie i tankowanie i poszło to sprawnie.

Dla mnie dodatkową frajdą było to, że prowadziłem wypasioną furę: Volvo XC60 Ocean Race Edition. Dodatkową atrakcją była automatyczna skrzynia biegów. Mój pierwszy raz. :) I już wiem, że koniec z manualną. W następnym aucie chcę automat. Nie ma wątpliwości. Szkoda, że to autko nie może być moje, ale co zrobić, trzeba działalność gospodarczą otworzyć i wziąć w leasing. :) Pięknie się prowadziło. Komfort taki, że kiedy po powrocie przesiadłem się do mojej Kijanki to mi się przykro zrobiło, że nie ma w niej tylu fajnych systemów (automatyczny start), bajerów itp. Coś mi się zdaje, że z całej tej podróży będę najlepiej wspominał te 1200 km, które spędziłem za kółkiem. Do tego pobiłem swój życiowy rekord w prowadzeniu auta bez zatrzymywania się: 637 km. Poprzedni był prawie o 100 km krótszy. Ale tym autem się nie jechało. Ono płynęło po autostradach rozkosznie mrucząc. :)
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Elektra 


Posty: 3693
Skąd: z Gdyni
Wysłany: 2017-08-04, 16:31   

Byłam parę lat temu w Chorwacji, najpierw w Zadarze, w kolejnym roku w Splicie, skąd jechaliśmy do Makarskiej i Dubrownika (do Zadaru, Splitu i Dubrownika latały samoloty z Gdańska, więc skorzystaliśmy). Mnie bardziej urzekła Chorwacja niż Włochy, chciałabym tam wrócić, i do Splitu, i wybrać się na Istrię, w okolice Puli. Nie widziałam też ani wodospadów Krka, ani Jezior Plitwickich, no ale czasu już nie wystarczyło.

Tym razem pewnie wybralibyśmy się samochodem, człowiek jest bardziej niezależny. Ale komunikacja publiczna jest w Chorwacji bardzo sprawna (a przynajmniej była te 4 lata temu) i autobusy miejskie i te w rodzaju PKS-ów. Człowiek jest tylko trochę uzależniony od rozkładu, ale w sezonie (i we wrześniu też) spokojnie dajesz radę.

Jedzenie niezłe, my się żywiliśmy głównie rybami (kupowaliśmy sobie świeżutkie dorady na targu) oraz chorwackim fast-foodami czyli burkami z różnym nadzieniem. No i te świeżutkie owoce i pomidory...
_________________
Nie mów kobiecie, że jest piękna. Powiedz jej, że nie ma takiej drugiej jak ona, a otworzą ci się wszystkie drzwi.
Jules Renard
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-08-04, 20:17   

Elektra napisał/a:
Byłam parę lat temu w Chorwacji, najpierw w Zadarze, w kolejnym roku w Splicie, skąd jechaliśmy do Makarskiej i Dubrownika (do Zadaru, Splitu i Dubrownika latały samoloty z Gdańska, więc skorzystaliśmy).

Dubrownik mieliśmy w planach, ale okazał się być za daleko. Trzeba byłoby organizować kolejny nocleg na miejscu. Postanowiliśmy zostawić go sobie na jakiś "chorwacki deser", tj. polecieć kiedyś na weekend.

Elektra napisał/a:
Jedzenie niezłe, my się żywiliśmy głównie rybami (kupowaliśmy sobie świeżutkie dorady na targu) oraz chorwackim fast-foodami czyli burkami z różnym nadzieniem. No i te świeżutkie owoce i pomidory...

Kulinarnie Chorwacja była dla mnie rozczarowaniem. Burki mi nie podeszły, owoce morza to nie jest mój smakołyk. Zresztą, żadna tam chorwacka specjalność.
Dla mnie aspekt kulinarny każdej podróży jest kluczowy. I Chorwacja poległa na całym polu. W starciu z Włochami. Ale w moim przypadku spełniła się klątwa mojej koleżanki. Kiedy z dziesięć lat temu pierwszy raz jechałem do Włoch powiedziała: nie jedź. Sprawdź najpierw inne kraje, do Włoch jedź na końcu. Bo pojedziesz na początku, zakochasz się i po sprawie. I tak się stało. Włochy to dla mnie punkt odniesienia dla każdej podróży. I nakrywają czapką, póki co, każdy piękny chorwacki widok. O zabytkach nie wspominam, bo we Włoszech w każdej zapadłej dziurze można znaleźć jakieś cacko lub potknąć się o kamień, o który zranił się kiedyś da Vinci. :)

Kulinarnie Chorwacja przegrywa z Włochami.

Ale pierwsze co zrobiliśmy po wstępnym rekonesansie na miejscu, to znaleźliśmy lokalny targ. I nakupowaliśmy pomidorów, papryki, winogrona, lokalnych wędlin u rzeźnika. I uczty, które robiliśmy sobie w domu z tych przysmaków przewyższały restauracje. :)

Chorwackie wina to sikacze. Trzeba pić tylko białe. Choć na dziesięć butelek różnych białych znalazłem jedno, które pachniało kanalizacją (choć w smaku było znośne). Reszta była całkiem smaczna, ale z "łagodnych" odmian "uniwersalnych": wytrawne muskaty smakują jak wina półsłodkie/półwytrawne. Niemniej jednak nie sięgają włoskich białych, które też są na ogół przeciętne, choć aspirują.

Jednak Chorwaci są przyjemniejsi od Włochów. W stosunku do turystów. Może to kwestia czystego merkantylizmu. Ale chyba nie, bo nie narzucają się. Nie są nachalni. Włosi są bardziej zadufani w sobie. Ale - chyba jak z Polakami - łatwo ich podejść.
Wystarczy próbować mówić po włosku. :) Albo pochwalić się znajomością włoskiej historii lub wina. Od razu punkty u każdego kelnera. :) Kiedyś w restauracji w Mediolanie jakiś Amerykanin wybrzydzał na wina. Widziałem jak kelner ledwie ukrywał przewracanie oczami i słyszałem komentarze, jakie wygłaszał pod adresem snoba. Potem podszedł do mnie, a ja mu podmaśliłem. :) Od razu zapytałem, czy są jakieś wina domowe do wyboru. A jeśli nie, to które wino z okolicy poleca. To go tam ujęło, że na deser przyniósł nam jeszcze po kieliszku likieru gratis.

Chorwaci są bardziej wyluzowani i nie uważają się za pępek świata. Uprzejmie, przyjaźnie ściągają hajs od turystów. :) Bardzo sympatyczni ludzie. :)

Z moich doświadczeń - najgorsi są Francuzi. Straszliwe buraki. Niedawno w Strasburgu zamawiałem coś po angielsku, a kelnerka do mnie po francusku. Doskonale mnie rozumiała, ale nie zniżyła się do odpowiedzi po angielsku. Włosi, kiedy się do nich mówiło po angielsku zawsze starali się odpowiedzieć, ale najlepiej próbować - choćby i improwizować - po włosku. Będą poprawiać, ale z radością, że ktoś docenia ich język. :) I kiedy pytają po jedzeniu, czy w trakcie - czy smakuje - koniecznie trzeba odpowiadać, że to najlepsze risotto, jakie jadłeś w życiu a kucharz to artysta. :) Serio. :) Z Włochami wszystko idzie załatwić łatwiej, kiedy się im łechce próżność. Chorwaci nie uważają się za pępek świata, dla nich to po prostu biznes. A uprzejmość to jego część.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-08-04, 20:25   

Romulus napisał/a:
Elektra napisał/a:
Byłam parę lat temu w Chorwacji, najpierw w Zadarze, w kolejnym roku w Splicie, skąd jechaliśmy do Makarskiej i Dubrownika (do Zadaru, Splitu i Dubrownika latały samoloty z Gdańska, więc skorzystaliśmy).

Dubrownik mieliśmy w planach, ale okazał się być za daleko. Trzeba byłoby organizować kolejny nocleg na miejscu. Postanowiliśmy zostawić go sobie na jakiś "chorwacki deser", tj. polecieć kiedyś na weekend.

Elektra napisał/a:
Jedzenie niezłe, my się żywiliśmy głównie rybami (kupowaliśmy sobie świeżutkie dorady na targu) oraz chorwackim fast-foodami czyli burkami z różnym nadzieniem. No i te świeżutkie owoce i pomidory...

Kulinarnie Chorwacja była dla mnie rozczarowaniem. Burki mi nie podeszły, owoce morza to nie jest mój smakołyk. Zresztą, żadna tam chorwacka specjalność.
Dla mnie aspekt kulinarny każdej podróży jest kluczowy. I Chorwacja poległa na całym polu. W starciu z Włochami. Ale w moim przypadku spełniła się klątwa mojej koleżanki. Kiedy z dziesięć lat temu pierwszy raz jechałem do Włoch powiedziała: nie jedź. Sprawdź najpierw inne kraje, do Włoch jedź na końcu. Bo pojedziesz na początku, zakochasz się i po sprawie. I tak się stało. Włochy to dla mnie punkt odniesienia dla każdej podróży. I nakrywają czapką, póki co, każdy piękny chorwacki widok. O zabytkach nie wspominam, bo we Włoszech w każdej zapadłej dziurze można znaleźć jakieś cacko lub potknąć się o kamień, o który zranił się kiedyś da Vinci. :)

Ale pierwsze co zrobiliśmy po wstępnym rekonesansie na miejscu, to znaleźliśmy lokalny targ. I nakupowaliśmy pomidorów, papryki, winogrona, lokalnych wędlin u rzeźnika. I uczty, które robiliśmy sobie w domu z tych przysmaków przewyższały restauracje. :)

Chorwackie wina to sikacze. Trzeba pić tylko białe. Choć na dziesięć butelek różnych białych znalazłem jedno, które pachniało kanalizacją (choć w smaku było znośne). Reszta była całkiem smaczna, ale z "łagodnych" odmian "uniwersalnych": wytrawne muskaty smakują jak wina półsłodkie/półwytrawne. Niemniej jednak nie sięgają włoskich białych, które też są na ogół przeciętne, choć aspirują.

Jednak Chorwaci są przyjemniejsi od Włochów. W stosunku do turystów. Może to kwestia czystego merkantylizmu. Ale chyba nie, bo nie narzucają się. Nie są nachalni. Włosi są bardziej zadufani w sobie. Ale - chyba jak z Polakami - łatwo ich podejść.
Wystarczy próbować mówić po włosku. :) Albo pochwalić się znajomością włoskiej historii lub wina. Od razu punkty u każdego kelnera. :) Kiedyś w restauracji w Mediolanie jakiś Amerykanin wybrzydzał na wina. Widziałem jak kelner ledwie ukrywał przewracanie oczami i słyszałem komentarze, jakie wygłaszał pod adresem snoba. Potem podszedł do mnie, a ja mu podmaśliłem. :) Od razu zapytałem, czy są jakieś wina domowe do wyboru. A jeśli nie, to które wino z okolicy poleca. To go tam ujęło, że na deser przyniósł nam jeszcze po kieliszku likieru gratis.

Chorwaci są bardziej wyluzowani i nie uważają się za pępek świata. Uprzejmie, przyjaźnie ściągają hajs od turystów. :) Bardzo sympatyczni ludzie. :)

Z moich doświadczeń - najgorsi są Francuzi. Straszliwe buraki. Niedawno w Strasburgu zamawiałem coś po angielsku, a kelnerka do mnie po francusku. Doskonale mnie rozumiała, ale nie zniżyła się do odpowiedzi po angielsku. Włosi, kiedy się do nich mówiło po angielsku zawsze starali się odpowiedzieć, ale najlepiej próbować - choćby i improwizować - po włosku. Będą poprawiać, ale z radością, że ktoś docenia ich język. :) I kiedy pytają po jedzeniu, czy w trakcie - czy smakuje - koniecznie trzeba odpowiadać, że to najlepsze risotto, jakie jadłeś w życiu a kucharz to artysta. :) Serio. :) Z Włochami wszystko idzie załatwić łatwiej, kiedy się im łechce próżność. Chorwaci nie uważają się za pępek świata, dla nich to po prostu biznes. A uprzejmość to jego część.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-08-04, 20:26   

Elektra napisał/a:
Byłam parę lat temu w Chorwacji, najpierw w Zadarze, w kolejnym roku w Splicie, skąd jechaliśmy do Makarskiej i Dubrownika (do Zadaru, Splitu i Dubrownika latały samoloty z Gdańska, więc skorzystaliśmy).

Dubrownik mieliśmy w planach, ale okazał się być za daleko. Trzeba byłoby organizować kolejny nocleg na miejscu. Postanowiliśmy zostawić go sobie na jakiś "chorwacki deser", tj. polecieć kiedyś na weekend.

Elektra napisał/a:
Jedzenie niezłe, my się żywiliśmy głównie rybami (kupowaliśmy sobie świeżutkie dorady na targu) oraz chorwackim fast-foodami czyli burkami z różnym nadzieniem. No i te świeżutkie owoce i pomidory...

Kulinarnie Chorwacja była dla mnie rozczarowaniem. Burki mi nie podeszły, owoce morza to nie jest mój smakołyk. Zresztą, żadna tam chorwacka specjalność.
Dla mnie aspekt kulinarny każdej podróży jest kluczowy. I Chorwacja poległa na całym polu. W starciu z Włochami. Ale w moim przypadku spełniła się klątwa mojej koleżanki. Kiedy z dziesięć lat temu pierwszy raz jechałem do Włoch powiedziała: nie jedź. Sprawdź najpierw inne kraje, do Włoch jedź na końcu. Bo pojedziesz na początku, zakochasz się i po sprawie. I tak się stało. Włochy to dla mnie punkt odniesienia dla każdej podróży. I nakrywają czapką, póki co, każdy piękny chorwacki widok. O zabytkach nie wspominam, bo we Włoszech w każdej zapadłej dziurze można znaleźć jakieś cacko lub potknąć się o kamień, o który zranił się kiedyś da Vinci. :)

Ale pierwsze co zrobiliśmy po wstępnym rekonesansie na miejscu, to znaleźliśmy lokalny targ. I nakupowaliśmy pomidorów, papryki, winogrona, lokalnych wędlin u rzeźnika. I uczty, które robiliśmy sobie w domu z tych przysmaków przewyższały restauracje. :)

Chorwackie wina to sikacze. Trzeba pić tylko białe. Choć na dziesięć butelek różnych białych znalazłem jedno, które pachniało kanalizacją (choć w smaku było znośne). Reszta była całkiem smaczna, ale z "łagodnych" odmian "uniwersalnych": wytrawne muskaty smakują jak wina półsłodkie/półwytrawne. Niemniej jednak nie sięgają włoskich białych, które też są na ogół przeciętne, choć aspirują.

Jednak Chorwaci są przyjemniejsi od Włochów. W stosunku do turystów. Może to kwestia czystego merkantylizmu. Ale chyba nie, bo nie narzucają się. Nie są nachalni. Włosi są bardziej zadufani w sobie. Ale - chyba jak z Polakami - łatwo ich podejść.
Wystarczy próbować mówić po włosku. :) Albo pochwalić się znajomością włoskiej historii lub wina. Od razu punkty u każdego kelnera. :) Kiedyś w restauracji w Mediolanie jakiś Amerykanin wybrzydzał na wina. Widziałem jak kelner ledwie ukrywał przewracanie oczami i słyszałem komentarze, jakie wygłaszał pod adresem snoba. Potem podszedł do mnie, a ja mu podmaśliłem. :) Od razu zapytałem, czy są jakieś wina domowe do wyboru. A jeśli nie, to które wino z okolicy poleca. To go tam ujęło, że na deser przyniósł nam jeszcze po kieliszku likieru gratis.

Chorwaci są bardziej wyluzowani i nie uważają się za pępek świata. Uprzejmie, przyjaźnie ściągają hajs od turystów. :) Bardzo sympatyczni ludzie. :)

Z moich doświadczeń - najgorsi są Francuzi. Straszliwe buraki. Niedawno w Strasburgu zamawiałem coś po angielsku, a kelnerka do mnie po francusku. Doskonale mnie rozumiała, ale nie zniżyła się do odpowiedzi po angielsku. Włosi, kiedy się do nich mówiło po angielsku zawsze starali się odpowiedzieć, ale najlepiej próbować - choćby i improwizować - po włosku. Będą poprawiać, ale z radością, że ktoś docenia ich język. :) I kiedy pytają po jedzeniu, czy w trakcie - czy smakuje - koniecznie trzeba odpowiadać, że to najlepsze risotto, jakie jadłeś w życiu a kucharz to artysta. :) Serio. :) Z Włochami wszystko idzie załatwić łatwiej, kiedy się im łechce próżność. Chorwaci nie uważają się za pępek świata, dla nich to po prostu biznes. A uprzejmość to jego część.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Misiel


Posty: 483
Wysłany: 2017-08-04, 22:30   

Romulus napisał/a:
Z moich doświadczeń - najgorsi są Francuzi. Straszliwe buraki. Niedawno w Strasburgu zamawiałem coś po angielsku, a kelnerka do mnie po francusku. Doskonale mnie rozumiała, ale nie zniżyła się do odpowiedzi po angielsku. Włosi, kiedy się do nich mówiło po angielsku zawsze starali się odpowiedzieć, ale najlepiej próbować - choćby i improwizować - po włosku. Będą poprawiać, ale z radością, że ktoś docenia ich język. :) I kiedy pytają po jedzeniu, czy w trakcie - czy smakuje - koniecznie trzeba odpowiadać, że to najlepsze risotto, jakie jadłeś w życiu a kucharz to artysta. :) Serio. :) Z Włochami wszystko idzie załatwić łatwiej, kiedy się im łechce próżność. Chorwaci nie uważają się za pępek świata, dla nich to po prostu biznes. A uprzejmość to jego część.


W Meksyku wyszedłem z podobnego założenia jak Ty we Włoszech i próbowałem dukać po hiszpańsku (trochę też z konieczności, bo w dżungli mało kto mówił po angielsku), aż do momentu, kiedy kelner ostentacyjnie poprawił moją błędna końcówkę, a odchodząc mruczał coś pod nosem, że rzuciłby mnie na pożarcie wężom ;) .
 
 
Fidel-F2 
Fidel-f2


Posty: 13136
Wysłany: 2017-08-04, 23:27   

Mieszkałem we Francji kilka miesięcy, przesympatyczni ludzie.
_________________
https://m.facebook.com/Apartament-Owocowy-108914598435505/

zamaszyście i zajadle wszystkie szkaradne gryzmoły

Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Shadowmage 


Posty: 3205
Skąd: Wawa
Wysłany: 2017-08-05, 06:36   

Francja jest różna. Na prowincji ludzie są fajni (i faktycznie nie gadają w żadnym języku oprócz swojego), w ośrodkach turystycznych/wielkich miastach trochę potrafią zadzierać nosa. Aczkolwiek akurat dziwi mnie to, co piszesz o Strasburgu - ja tam nic nie spotkałem takiego. Dogadywałem się co prawda głównie po niemiecku, ale po angielsku też nie było problemu. Może wzięli cię za człowieka UE i stąd mieli jakieś opory? :D
_________________
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-08-05, 08:04   

Shadowmage napisał/a:
Francja jest różna. Na prowincji ludzie są fajni (i faktycznie nie gadają w żadnym języku oprócz swojego), w ośrodkach turystycznych/wielkich miastach trochę potrafią zadzierać nosa. Aczkolwiek akurat dziwi mnie to, co piszesz o Strasburgu - ja tam nic nie spotkałem takiego. Dogadywałem się co prawda głównie po niemiecku, ale po angielsku też nie było problemu. Może wzięli cię za człowieka UE i stąd mieli jakieś opory? :D

Coś mi się wydaje, że gdyby nie unijne instytucje, to ranga tego miasta by spadła. Bo unijni urzędnicy zostawiają tam kupę pieniędzy. Aczkolwiek - to nie jest powód, aby ich lubić. :mrgreen: Może wręcz przeciwnie. Bo pewnie przez te instytucje jest tam drożej?

A może pani rozpoznała we mnie buraka ze Wschodu? :mrgreen:

Zdarzyło się, że mylono nas z Rosjanami. Nie ma chyba dla mnie większej obelgi za granicą, niż skierowane do mnie pytanie "Russian?". Jakby mi ktoś w gębę dał.
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
martva 
grzeczna dziewczynka


Posty: 1942
Wysłany: 2017-08-05, 20:06   

Romulus napisał/a:
Z moich doświadczeń - najgorsi są Francuzi. Straszliwe buraki. Niedawno w Strasburgu zamawiałem coś po angielsku, a kelnerka do mnie po francusku. Doskonale mnie rozumiała, ale nie zniżyła się do odpowiedzi po angielsku.


Złe podejście. Mój szwagier jeździł kiedyś po Europie i oświetlał rewię na lodzie. Opowiadał że jak się jeździło po Francji i się na przykład zgubiło drogę w jakimś miasteczku, to broń borze ne wolno pytać po angielsku, bo wezmą Cię za Anglika i wzgardzą. System wyglądał tak, że wchodziło się do knajpki, pytało głośno i wyraźnie po polsku 'Dzień dobry, czy ktoś tu mówi po polsku?', rozglądało się teatralnie, a potem pytało po angielsku o angielski. Nagle się okazywało że Francuzi to bardzo mili i pomocni ludzie.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.
 
 
Sabetha 
Baba Jaga


Posty: 4566
Wysłany: 2017-08-05, 21:04   

Z moich podróżniczych doświadczeń w kontaktach międzyludzkich najlepiej wspominam Ukraińców (nie licząc ukraińskich służb granicznych, tam naprawdę nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera). Najgorzej zaś było na Litwie. Nie lubią nas tam, oj, nie lubią i da się to wyczuć.
_________________
"Wewnątrz każde­go sta­rego człowieka tkwi młody człowiek i dzi­wi się, co się stało".
T. Pratchett "Ruchome obrazki"
 
 
Romulus 
Imperator
Żniwiarz Smutku


Posty: 23110
Wysłany: 2017-08-05, 21:24   

Sabetha napisał/a:
Z moich podróżniczych doświadczeń w kontaktach międzyludzkich najlepiej wspominam Ukraińców (nie licząc ukraińskich służb granicznych, tam naprawdę nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera). Najgorzej zaś było na Litwie. Nie lubią nas tam, oj, nie lubią i da się to wyczuć.

Poza tym, że to kraj na jeden raz, to mam to gdzieś. :)
Dla mnie Litwa to kraj, do którego warto pojechać, aby się przekonać, że nie ma tam po co wracać.
Ale w ogóle się im nie dziwię, że nie lubią Polaków. Jeżdżą tam te polskie wycieczki, aby zobaczyć totalnie nieciekawy i żałośnie tandetny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, to jak się nachlają po hotelach i śpiewają "Hej, sokoły" (kurwa, serio?), to żal serce ściska. I wielkie paniska, przy okazji. Nawet Niemcy w Polsce mają więcej taktu.

Żenadą jest tam próbować mówić po polsku. Ale może moje wspomnienia są mało reprezentacyjne, bo byłem tam z 7 lat temu i pojadę tam ponownie tylko pod przymusem (od tamtej pory trzymam w "piwniczce" ichniejszy likier "Suktinis", z racji swoich właściwości nazywany przez nas "Sukinsynem".).

Wolę Zachód. Na Ukrainę zawitałem raz, na krótko i też serce się kraje, kiedy patrzy się na tą nędzę. Lwów byłby perłą, gdyby włożyć tam kilka miliardów euro.

Jako polski burak, po niedawnym chorwackim pobycie muszę pochwalić Polaków. Aczkolwiek, najbardziej zapamiętałem polskich Januszy. Niemniej jednak, przy takim nagromadzeniu rodaków w Chorwacji to jednak rachunek prawdopodobieństwa jest bezlitosny. Musi się trafić buractwo.

Pierwsza sytuacja. Plaża. Wszystko jest ok. Są Polacy, Niemcy, Włosi, cisi Austriacy i hałaśliwi Rosjanie. Ale w pewnym momencie przychodzi dwóch dżentelmenów. Rozstawiają jakiś mega chujowy stolik i dwa mega chujowe krzesełka. Nic złego. Poza tym, że rozstawiają je tuż przy wodzie. Tak, że podmywa im ich ohydne polskie stopy, a oni siedzą i palą szlugi. Do tego sączą browary - nie kupione w barze na plaży tylko przytargane "Tyskie" pewnie ze swojego Pierdziuchowa. Plaża jest niewielka, zatem rzucają się w oczy. Ludzie (także z Polski) podnoszą okulary słoneczne na dwóch cebulaków, niektórzy robią im zdjęcia.

Druga sytuacja. Też plaża. W pobliżu jest supermarket (Studenac, jeśli się nie mylę). Wracają rodacy z zakupów i głośno narzekają, że "oszustwo". Bo 8 kilometrów dalej, gdzie mieszkają, kiełbasa jest tańsza. No, motyla noga. Jasne że taniej jest im dalej od plaży. Na plaży zawsze jest drożej. Jak chcesz się nażreć, to zrób zakupy przy domu, z dala od plaży i nie piernicz farmazonów, że za najtańsze chorwackie piwo - sikacz, zapłaciłeś pół kuny więcej. Przy tym robią taką aferę, jakby im ktoś spod spoconej na słońcu dupy koc ukradł.

Choć nie hejtuję rodaków, to jednak ze smutkiem zauważyłem, że to "nasi" trzodę lubią robić o pół kuny, lub jakąś lokalną wersje nieznanego tam "parawaningu".
_________________
There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
 
 
Sabetha 
Baba Jaga


Posty: 4566
Wysłany: 2017-08-05, 22:25   

Ale ja się wcale nie dziwię, że nas nie lubią, sama bym się nie lubiła w ich sytuacji :mrgreen:

Nie wiem, kiedy byłeś we Lwowie - dziesięć lat temu to była masakra, siedem lat później sama byłam zdumiona, jak dużo się zmieniło na plus.

Romulus napisał/a:
Wolę Zachód


A ja nie wiem, czy wolę - na pewno Zachód jest wygodniejszy i bardziej cywilizowany, za to Dziki Wschód to dopiero przygoda! Może jestem walnięta, ale zawsze chciałam zwizytować Rosję. Mam cichą nadzieję, że odważę się przyklepać tą podróżą cztery dychy na karku. Zanim to jednak nastąpi, mam zamiar odwiedzić Rumunię. W tym roku nie wyszło, może w przyszłym :)
_________________
"Wewnątrz każde­go sta­rego człowieka tkwi młody człowiek i dzi­wi się, co się stało".
T. Pratchett "Ruchome obrazki"
 
 
MORT
in emergency brea...


Posty: 1905
Wysłany: 2017-08-05, 23:27   

Sabetha napisał/a:
za to Dziki Wschód to dopiero przygoda! Może jestem walnięta, ale zawsze chciałam zwizytować Rosję.

Ale konno? //sab
 
 
Carmilla 
gołąbeczka


Posty: 500
Skąd: z miasta
Wysłany: 2017-08-06, 01:13   

Sabetha napisał/a:
Dziki Wschód to dopiero przygoda! Może jestem walnięta, ale zawsze chciałam zwizytować Rosję. Mam cichą nadzieję, że odważę się przyklepać tą podróżą cztery dychy na karku.

Mnie już stuknęło a nie zwizytowałam do tej pory, choć też by się chciało. Kiedyś kręciła mnie Syberia... dopóki nie przeczytałam, że latem to tam temperatura +40 st. sięga. Ciut za wysoka jak na mój gust. Co nie zmienia faktu, że jak przeczytała, iż Władimir Władimirowicz zamierza za free rozdawać ziemię na Syberii obywatelom Rosji, to pożałowałam, że nie mam obywatelstwa :mrgreen: Skoro zaś go nie mam, to się nie zastanawiam, co ja bym tam robiła, gdybym już swoją działkę dostała.
Tymczasem wakacje spędziłam w kraju oj czystym, rzut beretem od obwodu kaliningradzkiego, na uroczej suwalskiej wsi.
_________________
Recedite plebes! Gero rem imperialem
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Fahrenheit 451


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Nasze bannery

Współpracujemy:
[ Wydawnictwo MAG | Katedra | Geniusze fantastyki | Nagroda im. Żuławskiego ]

Zaprzyjaźnione strony:
[ Fahrenheit451 | FantastaPL | Neil Gaiman blog | Ogień i Lód | Qfant ]

Strona wygenerowana w 0,35 sekundy. Zapytań do SQL: 13