Pokrzywdzony nie rozpoznaje napastnika po twarzy, pamięta tylko tatuaż. Dwóch świadków za to rozpoznaje podczas okazania uciekającego mężczyznę. Tamten twierdzi, że niewinny, bo w tym czasie spał w domu.
Świadkowie. Owszem, sąd pierwszej instancji nie miał powodu, aby im nie wierzyć. Ale sąd odwoławczy powinien już im przywalić karę za krzywoprzysięstwo.
Asu, to tak nie działa. Jeżeli sąd powziąłby wątpliwości co do tego, że świadkowie świadomie kłamią, to informuje o tym prokuraturę. Składa się wtedy zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na składaniu fałszywych zeznań i prokurator bada czy są przesłanki ku temu, aby postawić zarzuty.
_________________ Życie to dziwka, czytasz za mało, a potem umierasz [Stary Ork]
Zaginiona to zamknięte środowisko, coś jak oddział zamknięty krążący wokół Czarnej Dziury Szaleństwa, najlepiej nie zwracać uwagi na sens bo on tu rzadko występuje [utrivv]
"Finezja perfidii rozumowania ściga się w nich z cyniczną sofistyką" [prof. Waltoś o działaniach PiS dot. wymiaru sprawiedliwości]
Asu, pamięć to nie jest magazyn tylko proces twórczy. Poza tym świadkowie mogli być na pińcet procent pewni że widzieli kogo widzieli, a do uznania nieprawdziwego twierdzenia za kłamstwo konieczna jest ze strony nadawcy intencja wprowadzenia w błąd. De facto kłamstwem może być twierdzenie zgodne z prawdą, jeśli nadawca miał inny obraz rzeczywistości, ot paradoks.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Patrząc z perspektywy - to nawet zabawne było. Ale gdyby był po prostu niewinny? Rok z życia wzięty.
Nie wiem, na podstawie jakich dowodów został skazany ten koleś, którego dziś sąd warunkowo przedterminowo zwolnił po 18 latach. Nie wyguglałem, jak ktoś wpadnie na jakieś w miarę konkretne omówienie przypadku, to można się będzie pokłócić.
Ale jakiś czas temu zapadł wyrok uniewinniający w innej - lokalnie głośnej - sprawie. W sumie, na tyle głośnej, że zainteresował się nią TVN24. https://www.tvn24.pl/lodz...sem,811675.html
Wyrok ten - na Fejsbuku - wywołał lawinę hejtu. Ale nie dlatego, że sąd uniewinnił niewinnego. O, co to to nie. Sąd uniewinnił winnego. Bo tłum tak orzekł. Pod komentarzami pojawiło się tyle hejtu, że byłem w szoku, w jak bardzo alternatywnej rzeczywistości żyją ludzie. A w tej relacji telewizja dosyć dokładnie podała, dlaczego sąd uniewinnił oskarżonego.
I co? I nic. "Rozpędzić taki sąd", "powinno się tą sędzię tak połamać, jak to dziecko", to najłagodniejsze komentarze. Jeśli komuś się chce, to może na Fejsie poszukać na profilu TVN24 linka do tego materiału. Z 2 lutego. I poczytać, co społeczeństwo myślało o tym wyroku i o sądzie, który go wydał.
Nie miało znaczenia, że ten człowiek jest niewinny. Najlepiej, żeby go "zajebać", a sąd wraz z nim. Bo są siebie warci.
Wot, sprawiedliwość tłumu.
Może w sprawie tego prawdopodobnie niesłusznie skazanego też tak było, tylko mocniej? Ohydne przestępstwo, ktoś musiał za nie odpowiedzieć. "Napatoczył się" kandydat do skazania, były jakieś poszlaki. Może sam się przyznał, a potem to odwołał. A jak się sam przyznał, to już poszlaki same się "uzupełniły", dopasowały. I poszło.
I pewnie ten sam tłum, który dziś płacze ze wzruszenia i urąga sądowi, prokuraturze, czy komukolwiek się da - kiedy był ogłaszany wyrok wył, że kara śmierci, obciąć mu jaja, co to za niski wyrok, skandal, sąd pod sąd.
A może sąd w trakcie rozpoznawania sprawy uległ presji takiego tłumu. Może były wątpliwości, ale skoro oskarżony się przyznał...
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Prokuratura szumnie zapowiadała, że ich zatrzymanie jest kwestią czasu. Ale tak nie było. Presja stawała się coraz większa, w prasie pojawiały się komentarze o nieudolnym śledztwie. Dopiero po 3 latach coś się ruszyło. Po opublikowaniu portretów pamięciowych, mieszkanka Wrocławia rozpoznała na jednym z nich swojego sąsiada. To był Tomasz Komenda. Choć 12 osób dało mu alibi, że tamtego sylwestra spędzał we Wrocławiu, śledczym pasował na podejrzanego.
3 lata śledztwa. A potem znajduje się świadek, który rozpoznaje swojego sąsiada. Ale 12 daje alibi.
Wyobrażam sobie sąd. Zeznania świadków po trzech latach - z jednej strony sąsiadka rozpoznaje sąsiada. Z drugiej strony 12 osób tak dobrze pamięta, że tego dnia, trzy lata temu akurat ten pan był z nimi. Nie jest to niewiarygodne. Ale jest fajna książka dr. Ewy Gruzy http://www.empik.com/psyc...cB&gclsrc=aw.ds Może sędzia się naczytał. A może uległ presji tłumu. Albo innych dowodów.
Cytat:
23-letni wówczas mężczyzna nigdy nie miał problemów z prawem. Nie był notowany. Spokojny człowiek. Zgodził się na pobranie próbek krwi, a także jego zapachu. Biegli stwierdzili, że jego materiał genetyczny pasuje do próbek zebranych na miejscu zbrodni. Ekspertyza wykazała, że odcisk szczęki Komendy pokrywał się ze śladem znalezionym na ciele Małgosi. Dwa psy policyjne, niezależnie od siebie, wskazały, że zapach z czapki należy do Tomasza Komendy. W 2000 roku mężczyzna został aresztowany. Podczas przesłuchania tylko raz potwierdził policjantom, że feralnej nocy był w Miłoszycach i miał tam odbyć dobrowolny stosunek z jakąś dziewczyną. Jednak później powtarzał, że te wyjaśnienia zostały na nim wymuszone groźbami i zastraszaniem. - Przyznałem się, ale tylko z tego powodu, że ci którzy mnie zatrzymywali powiedzieli, że mają na mnie (...) dowody. I zaczęli mnie bić, żebym się do tego przyznał. (...) Tak mnie bili, że nawet bym się przyznał do strzelania do papieża - mówił Komenda Grzegorzowi Głuszakowi, dziennikarzowi "Superwizjera" i "Uwagi" TVN.
Zatem nie świadkowie. Ale obiektywne dowody - ślady DNA. Sam pewnie przestałbym wierzyć świadkom, bo przecież DNA. Prawdopodobieństwo pomyłki tak minimalne, że pomijalne. Nie było wątpliwości, że opinie były zrobione dobrze. Bo kto złapie za rękę biegłych? Zresztą, presja prokuratury - potrzebowała sukcesu w głośnej sprawie. Biegli zrobili opinię byle jak.
W postępowaniu przygotowawczym - czego oficjalnie nie potwierdzi żaden prokurator - bierze się biegłych "po taniości". A potem niech się taką opinią martwi sąd. To jest, sąd może dopuścić nowego biegłego - jeśli są zastrzeżenia do opinii wcześniejszego. A jeśli nie ma, to po co ma narażać Skarb Państwa na dodatkowe koszty, idące w tysiące złotych. Mnie się zdarzało. Co ze wstydem przyznaję. Bo mi po prostu coś nie stykało. Ale "coś", co nie jest w żaden sposób umotywowane. I naprawdę rzadko się zdarzało, aby moje obawy się potwierdziły. Więc, teoretycznie, kasa szła na marne na powtórzenie tych samych wniosków. Byle moje sumienie było spokojne. Ale kto bogatemu zabroni, nie? Zwłaszcza że to nie moje pieniądze szły. Zatem w tej sprawie sąd miał opinię biegłych, DNA, ślady zapachowe.
Po latach się okazało, że były warte funta kłaków.
I co dalej.
Cytat:
Za gwałt i morderstwo sąd pierwszej instancji w 2003 roku skazał Tomasza Komendę na 15 lat pozbawienia wolności. Po apelacji wymiar kary zwiększono. W 2004 roku sąd drugiej instancji wymierzył Komendzie karę 25 lat więzienia. Kasacja od tego wyroku, w 2005 roku, została przez Sąd Najwyższy oddalona. Mężczyzna nigdy nie przyznał się do winy.
Czyli znowu sąd pierwszej instancji "nie stanął na wysokości zadania". Taka niska kara. Pewnie był krzyk, że co to za sąd, co to za sprawiedliwość, to bydlę dostało tylko 15 lat? Śmierć za śmierć, jaja mu obciąć, dajcie go nam. I tym podobny "arsenał". Prokuratura wniosła apelację, bo tylko wtedy sąd odwoławczy miał podstawy, aby podwyższyć karę. I to zrobił.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Piszesz o tym tak na zimno a mnie się nóż w kieszenie otwiera. Chciałbym by sprawiedliwość dosięgła także ich
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Piszesz o tym tak na zimno a mnie się nóż w kieszenie otwiera. Chciałbym by sprawiedliwość dosięgła także ich
Nie można pisać inaczej niż na zimno. Bo w przeciwnym wypadku nie znajdziesz winnego tylko kogoś pasującego ci do emocji.
Dziś czytam, że Lech Kaczyński odsunął prokuratorów od śledztwa i od razu ruszyło - po trzech latach. Do tego stopnia, że raz, dwa znaleziono winnego. A że potem okazał się niewinny...
Za jakieś dziesięć lat, albo po tym, jak skończą się rządy PiS, ruszy fala odkrywania kolejnych niesłusznych skazań. Zwłaszcza że teraz władza "dojeżdża" sędziów, który orzekają nie po jej myśli. Nie było aresztu? Dyscyplinarka! Uniewinniony? Dyscyplinarka! Uniewinnił KOD-owców? Dyscyplinarka za jakąś wydumaną bzdurę. Tak się ćwiczy niepokornych a reszcie pokazuje się taką tresurą, co ich czeka. To i na efekty nie trzeba będzie długo czekać.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Jedna ze świadków zeznała, że wśród mężczyzn, którzy prowadzili Małgosię, był Marcin Ł., syn lokalnego biznesmena. Znała go, bo chodził do szkoły z jej synem. Niedługo po tych zeznaniach pod jej dom podjechał polonez, a w nim mężczyźni legitymujący się jako policjanci. Pani Anna opowiadała w programie „Superwizjer” z 2006 roku: „Przykuli mnie kajdankami i wlewali we mnie alkohol. Pytali, co powiedziałam prokuraturze, a jak mówiłam „nic”, to bili w twarz. Potem zaproponowali mi 10 tys. zł za milczenie. Zgodziłam się, żeby mnie puścili".
Złożyła doniesienie do prokuratury, ale ta umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawcy. Później zmieniła zeznania i twierdziła, że Marcina Ł. nie widziała.
Świadkiem, który zmienił zeznania, był także Norbert, ochroniarz w Alcatraz. Cztery miesiące po zbrodni zadzwonił do Jolanty Krysowatej i mówił jej, że grożono śmiercią jemu i jego dziewczynie. Że tak jak panią Annę pobiły go osoby podające się za policję. Uważał, że za tym wszystkim stoi Marcin Ł., którego widział tamtego wieczoru.
Złożył doniesienie do prokuratury, ale sprawę umorzono. Miał usłyszeć, że „źle zrozumiał policjanta". Wtedy zmienił zeznania i o nic już nie chciał oskarżać Marcina Ł.
Marcin Ł. twierdził, że oczerniano go z powodu zazdrości o bogactwo. – A jak przyszło co do czego, to każdy się wycofywał, bo wiedzieli, że kłamali – mówił dziennikarzom „Superwizjera".
Co ciekawe, policja więcej czasu poświęciła jego młodszemu bratu – Michałowi. To on był tamtej nocy w Alcatraz, ale alibi dali mu bawiący się z nim policjanci, mający później dostęp do śledztwa.
Co do dowodu ze śladem DNA:
Cytat:
Adwokat Michał Kelm powoływał się na ekspertyzy mówiące, że taka sekwencja kodu DNA jak u Tomasza pasuje do kilkudziesięciu osób tylko w samym Wrocławiu Przekonywał, że ślad szczęki czy zapach nie są kategoryczne.
Plus zeznania świadków, 12 osób, że w tym czasie Tomasz Komenda był w innym miejscu niż miała miejsce zbrodnia.
Cytat:
Naszym zadaniem w czasie przygotowania ekspertyzy do procesu Tomasza Komendy było wykazanie zgodności. Ale ona nie oznacza, że dany kod jest zgodny tylko w jednym przypadku, bo może się on powtórzyć u innych, raz na kilkudziesięciu badanych. Na życzenie sądu podano możliwości, że kod może wystąpić raz na ponad 5 tys. przypadków, biegli nie zostali jednak poproszeni o doprecyzowanie tego przed sądem.
Badanie DNA jest coraz bardziej dokładne, można sprawdzić więcej cech kodu, dzięki czemu można z większym prawdopodobieństwem stwierdzić, że pasuje on do konkretnej osoby. Ale wciąż nie byłaby to tylko jedna osoba na świecie.
_________________ Ale to mnie nie wzrusza
W mojej głowie wciąż susza
Bo parasol określa ich byt
Przed sądem w Świdnicy (Dolnośląskie) ruszył proces Dariusza N., oskarżonego o usiłowanie zabójstwa. W październiku na ulicach Wałbrzycha z odległości metra postrzelił innego mężczyznę prosto w twarz. Użył rewolweru czarnoprochowego. We wtorek tłumaczył przed sądem, że celowo strzelał w policzek, bo wiedział, że takim strzałem nie zabije swojej ofiary. W połowie października 2017 roku, na wałbrzyskim Nowym Mieście, w środku dnia rozległ się huk wystrzału. Jak ustalili później śledczy, to Dariusz N. wypalił z bliska swojej ofierze prosto w twarz. Postrzelony mężczyzna trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację. N. niedługo później został zatrzymany. Usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa. We wtorek rozpoczął się jego proces. "Gdybym strzelił parę centymetrów wyżej, tobym zabił" Oskarżony rozpoczął od przeczytania oświadczenia, które wcześniej przygotował. Trzeba przyznać, że wyjaśnienia były dość osobliwe. Od razu przyznał się, że strzelił z bliska do innego mężczyzny, ale nie chciał zabić, tylko postraszyć. Zeznał, że doskonale strzela, ćwiczył wielokrotnie z tą bronią w lesie na tarczach i butelkach. Strzał prosto w twarz. Kto i dlaczego pociągnął za spust? Zatrzymani milczą Na jednej z... czytaj dalej » Dariusz N. stwierdził, że celowo strzelił w lewy policzek pokrzywdzonego i liczył się z faktem, iż w wyniku tego będzie miał pękniętą kość policzkową i złamaną szczękę. Jak dodał, "szczęka została złożona, rana została zaszyta i po strzale nie ma praktycznie śladu". - Gdybym strzelił parę centymetrów wyżej, tobym zabił. Lecz tego nie chciałem. Nie ma opcji, żebym chybił z tej odległości. Jestem pewny, że nie chybiłbym z takiej odległości, jak stąd do prokuratora. A co dopiero z metra - mówił N. przed sądem. Oprócz tego oświadczenia sąd przeczytał także wyjaśnienia oskarżonego złożone w śledztwie. Mówił w nich między innymi, iż oglądał na filmach, że "jak się strzeli w policzek, to tam nie ma mózgu i ofiara przeżyje". Pokrzywdzony nie ma pretensji We wtorek Dariusz N. nie chciał odpowiadać na zdecydowaną większość pytań, jakie zadawał mu prokurator. Na sali sądowej pojawił się również sam pokrzywdzony. Stwierdził, że nie wie, dlaczego ktoś w ogóle chciał do niego strzelać, ale nie ma pretensji do swojego oprawcy. - Cieszę się, że żyję - stwierdził krótko pokrzywdzony. Zarówno ofiara, jak i napastnik twierdzą, że się nie znali. We wtorek zeznawali również inni świadkowie, którzy albo nie pamiętają wydarzeń z października, albo nic nie wiedzieli. Prokurator Mariusz Moszowski z Prokuratury Rejonowej w Wałbrzychu, pytany po rozprawie o postawę oskarżonego odpowiedział, że nie zgadza się z jego słowami, a zebrany materiał dowodowy pozwala na podważenie jego linii obrony i wprost wskazuje, że działał z zamiarem pozbawienia życia. Dariuszowi N. grozi dożywocie.
Ciekawe, jakie dowody pozwolą obalić te wyjaśnienia? Bo może mu się udać, jeśli nie będzie dowodów na zamiar zabójstwa. Uniewinnienia nie będzie, ale zmiana kwalifikacji na łagodniejszą wydaje się możliwa.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
E, pewnie dostanie usiłowanie, a w uzasadnieniu przeczytamy, że strzelając do człowieka z odległości metra musiał co najmniej zdawać sobie sprawę, że może go zabić (np. nie trafi w policzek, bo ofiara wykona gwałtowny ruch) i godzić się na to. W sumie słusznie .
E, pewnie dostanie usiłowanie, a w uzasadnieniu przeczytamy, że strzelając do człowieka z odległości metra musiał co najmniej zdawać sobie sprawę, że może go zabić (np. nie trafi w policzek, bo ofiara wykona gwałtowny ruch) i godzić się na to. W sumie słusznie .
dokładnie,
ciekawe są też uniki pozostałych zainteresowanych
można by założyć że zostali do tego zmuszeni albo kupieni - ale kto by sobie tym głowę zawracał
Ja się zastanawiam - czy w ogóle mogą być jakieś "okoliczności" ? Czy może być mniejszy wyrok niż dożywocie? Jak można "toto" bronić? Jakie argumenty na obronę może podnieść adwokat (poza chorobą psychiczną).
Btw. Ile dostaje adwokat za obronę z urzędu?
Obrona nie polega na "wybronieniu" tylko na zapewnieniu realizacji konstytucyjnych praw, m. in. do sprawiedliwego procesu i prawa do obrony. Szczerze pisząc, to okoliczności łagodzące mogą być różne. Na przykład - przyznanie się do winy i chęć dobrowolnego poddania się karze. Skraca to proces, a kara jest negocjowalna. Jeśli nie sprzeciwia się jej prokurator i pokrzywdzony... A przyznanie się do winy ma o tyle znaczenie, że np. często bez niego nie ma żadnych dowodów. Nie wiem, jak jest w tej sprawie. Ale załóżmy - pokrzywdzona, z różnych względów, nie chce składać zeznań obciążających sprawców, ani żadnych innych. Ale oskarżony przyznaje się do winy. W związku z tym jest to jedyny dowód jego winy, bez którego nie byłoby nic nadającego się do przypisania mu winy. A czasami przyznanie nie ma żadnego znaczenia - co najwyżej symboliczne - np. kiedy jest tyle dowodów, że nawet to, czy się przyznał/nie przyznał nie ma znaczenia, bo i tak byłby skazany.
A adwokat z urzędu dostaje 420 zł za pierwszy termin i 20% od tej kwoty za każdy kolejny. Do tego dolicza się 23% z tytułu podatku od towarów i usług.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie każdy. Adwokaci zgłaszają swoim radom gotowość świadczenia usług z urzędu. Rady przekazują to sądom, a sędziowie wyznaczają adwokatów. Kiedyś wybierałem dla oskarżonych tylko tych lepszych, którzy się starają. Nie była to prawidłowa praktyka. Po zmianie przepisów postanowiłem się... dostosować. I wybieram zgodnie z listą. Mam wszystkich wypisanych w tabelce. I kolejno, jak wpływa wniosek o obrońcę lub pełnomocnika - to niezależnie, czy oceniam danego adwokata jako dobrego, czy złego, przyznaję zgodnie z kolejnością na liście. Tak jest prawidłowo, lege artis. Ale taki "klient" ma czasami pecha, bo trafi na jakiegoś słabego, który boi się odezwać i w zasadzie płynie z prądem. Był kiedyś jeden sympatyczny dziadek, który miał zwyczaj drzemania na rozprawach. I w każdej sprawie wygłaszał taką samą mowę obrończą. Na szczęście, dla oskarżonych, zmarło mu się. Ale cóż... Sędziowie są zbyt głupi, kombinują, pewnie biorą łapówki. Trzeba ich związać przepisami, aby nie mieli zbyt dużo swobody. Żeby było sprawiedliwiej. To i jest.
A ci sprawcy - zgwałcenie zbiorowe, do tego pozbawienie wolności. Zapewne w akcie oskarżenia jest mieszana kombinacja: art. 197 paragraf 3 pkt 1 k.k. i art. 189 paragraf 1 (2 lub 3) k.k. w zw. z art. 11 paragraf 2 k.k. W takim przypadku podstawą wymiaru kary jest przepis najsurowszy, czyli art. 197 paragraf 3 pkt 1 k.k. - kara minimalna to 3 lata pozbawienia wolności. Nie można jej warunkowo zawiesić. Górna granica to 15 lat.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
A, sorry, ona zmarła. To będzie więcej, jeśli dopiszą im jeszcze art. 156 ze skutkiem w postaci śmierci - to minimum 5, ale i 25 oraz dożywocie.
Pytanie, ile i co zeznała ofiara. Bo jeśli nic nie zeznała, to mamy klops. Opinie biegłych dotyczące jej stanu zdrowia. Z drugiej strony, miały być groźby - więc skądś to policja wie, zapewne od niej.
Wot i domniemania na tekście bazującym na emocjach i skrótach.
I nie zapominaj o przypadku pana, który po 15 latach okazał się niewinny. Nie ma co się kierować oburzeniem. Na zimno, tylko na zimno.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
W sprawie Komendy też tak zakładano. Potem okazało się, że opinia była kiepska, a innej, korzystnej dla niego nie włączono do materiału dowodowego. Nie ufałbym prokuraturze i policji w przypadku szybko rozwiązanych spraw z tzw. ciśnieniem społecznym.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
E nie. Komendę aresztowano grubo po zdarzeniu - było ciśnienie na wyjaśnienie sprawy.
Tutaj sprawa jest czysta. Wiezili-bili-i-gwalcili kobietę, uciekła na policję, aresztowali gości a ona w szpitalu zmarła po 2 tyg.
Pytanie 1: czy złożyła zeznania?
Bo jeśli nie, to - w zależności od tego co ma prokurator - sprawa nie musi być "czysta".
Pytanie 2: co zmienia jej śmierć?
Pomińmy kwalifikację. Chodzi o dowody.
Jeśli złożyła zeznania, to fakt, że zmarła działać może na korzyść oskarżonych. Bo trudno je będzie weryfikować. Zatem dobry obrońca ma pole do popisu do kwestionowania ich wiarygodności. Począwszy od kondycji psychicznej ofiary, po sprzeczności wewnętrzne lub w stosunku do innych dowodów.
Działać to może i na ich niekorzyść. Wszystko zależy.
Gdybym był adwokatem to przebierałbym odnóżami, aby dostać taką sprawę.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Romku, ty kojarzysz tego Michała Królikowskiego? Podobno jest z Płocka
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Nie wiem, co nawywijał. To jest, wiem, o co go podejrzewają - ale w dzisiejszej Polsce podejrzenia prokuratury w takich sprawach to pisane są na politycznej wodzie.
Ale jeśli to prawda, co piszą, to plosę, plosę: taki święty, oblat, dzieciaków narobił, z biskupami za pan brat. A tu taki myk cichaczem. Nie życzę chłopu źle - jego poglądy i moje są rozbieżne. Ale komentarz do kodeksu karnego ma świetny i często z niego korzystam, jak muszę jakąś kwestię przemyśleć.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie wiem czy dobry temat, ale załóżmy.
Taka historyjka:
Wczoraj (niedziela) około 5 rano obudził nas rumor za oknem plus trochę radosnych okrzyków. Trzech młodych pijaczków demolowało sobie w najlepsze, co im w oko wpadło. Jak wyglądałem przez okno - już ich nie zobaczyłem, ale zobaczyłem ich 20 minut później, bo Policja zdążyła ich zgarnąć.
Na naszej ulicy zaliczyli:
- w 3 samochodach (w tym mój) urwane lusterka
- 2 samochody skopane (serio), jeden poza lusterkiem ma rozwalone nadkole, na drugim wyżyli się bardziej i ma do klepania nadkole, drzwi i bagażnik
- wybita szyba w barze za rogiem
- rozwalona roleta zabezpieczająca u fryzjera
- rozwalone drzwi do kamienicy obok (drzwi po prostu leżą obok wyrwane z zawiasów)
Mieli pecha, bo strażnik miejski wracał do domu akurat i od razu policję wezwał.
Ale mieli szczęście, bo nikt ich na naszej ulicy wprost nie widział jak sobie demolowali w najlepsze. Ten strażnik też tylko słyszał, że coś się dzieje za rogiem, a potem widział z daleka jak odchodzą.
Po rozmowie z Policją, Policja zasugerowała, żebyśmy próbowali oszacować straty jak najwyżej, bo poniżej 500pln szkód to oni za dużej kary nie dostaną. A podobno te szkody się nie łączą, tylko każda jest/będzie rozpatrywana osobno? Serio? Idzie grupka i demoluje sobie ileś rzeczy i sprawa o każdą z nich będzie prowadzona osobno? I jeszcze może na koniec usłyszę, że "niska szkodliwość czynu"?
Drugie pytanie:
Okazało się, że żona od znajomego wracała autobusem rano i widziała, jak i kilku innych pasażerów plus kierowca, jak:
- ulicę wcześniej skakali po innych samochodach
- skopali również ten jadący autobus plus próbowali urwać w nim wycieraczki (serio )
Powiedzieliśmy to na policji, ale policja stwierdziła, że jeśli nie będzie zgłoszenia od właściciela autobusu, to oni nie mogą nic zrobić.
Czyli realnie nie mają też świadków.
Co można w takim wypadku zrobić?
Bo powyższe oznacza, że faktycznie policja nie ma żadnego świadka samego demolowania. Złapała ich 10 minut później, na podstawie opisu "prawdopodobnie poszli w tamtą stronę" i mniej więcej opisu wyglądu przez tego strażnika miejskiego. Godzina była na tyle wczesna, że mieli łatwo, ale dowodu wprost, że to oni nie ma.
To, że tamci byli narąbani, jeden w radiowozie zasnął, inny odgrażał się policjantom, że ich zniszczy (serio), nie powoduje, że faktycznie można ich wprost oskarżyć o demolkę. Niestety moja ulica monitoringiem objęta nie jest. Więc najlepsze byłyby zeznania, a może nawet nagrania z autobusu. Ale jeśli KZK GOP to zleje, to z tego też nic nie będzie i najwyraźniej im się nic nie stanie.
Zastanawia mnie czy można coś z tym zrobić więcej?
_________________ Załączam różne wyrazy i pozdrawiam
Goldsun
Nie wiem czy dobry temat, ale załóżmy.
Taka historyjka:
Wczoraj (niedziela) około 5 rano obudził nas rumor za oknem plus trochę radosnych okrzyków. Trzech młodych pijaczków demolowało sobie w najlepsze, co im w oko wpadło. Jak wyglądałem przez okno - już ich nie zobaczyłem, ale zobaczyłem ich 20 minut później, bo Policja zdążyła ich zgarnąć.
Na naszej ulicy zaliczyli:
- w 3 samochodach (w tym mój) urwane lusterka
- 2 samochody skopane (serio), jeden poza lusterkiem ma rozwalone nadkole, na drugim wyżyli się bardziej i ma do klepania nadkole, drzwi i bagażnik
- wybita szyba w barze za rogiem
- rozwalona roleta zabezpieczająca u fryzjera
- rozwalone drzwi do kamienicy obok (drzwi po prostu leżą obok wyrwane z zawiasów)
Mieli pecha, bo strażnik miejski wracał do domu akurat i od razu policję wezwał.
Ale mieli szczęście, bo nikt ich na naszej ulicy wprost nie widział jak sobie demolowali w najlepsze. Ten strażnik też tylko słyszał, że coś się dzieje za rogiem, a potem widział z daleka jak odchodzą.
Po rozmowie z Policją, Policja zasugerowała, żebyśmy próbowali oszacować straty jak najwyżej, bo poniżej 500pln szkód to oni za dużej kary nie dostaną. A podobno te szkody się nie łączą, tylko każda jest/będzie rozpatrywana osobno? Serio? Idzie grupka i demoluje sobie ileś rzeczy i sprawa o każdą z nich będzie prowadzona osobno? I jeszcze może na koniec usłyszę, że "niska szkodliwość czynu"?
Policja ma rację i jej nie ma.
Szkody mogą się nie "łączyć", ponieważ w grę wchodzi art. 288 k.k., który penalizuje uszkodzenie, zniszczenie lub uczynienie rzeczy niezdatną do użytku. Jest to przestępstwo wnioskowe. To jest, policja nie ściga go z urzędu. Najpierw musi się zgłosić pokrzywdzony i tego zażądać. Jeśli tego nie zrobi, to sprawca nie poniesie odpowiedzialności.
Ale mogą się i "łączyć". W zależności od tego, co uda się sprawcom udowodnić. Skoro szli ulicą i demolowali "wszystko" co popadnie, to bez wątpienia działali w ramach jednego zamiaru. Wystarczy im przypisać, jeśli są dowody, art. 288 paragraf 1 k.k. w zw. z art. 12 k.k. Żadna filozofia.
goldsun napisał/a:
Drugie pytanie:
Okazało się, że żona od znajomego wracała autobusem rano i widziała, jak i kilku innych pasażerów plus kierowca, jak:
- ulicę wcześniej skakali po innych samochodach
- skopali również ten jadący autobus plus próbowali urwać w nim wycieraczki (serio )
Powiedzieliśmy to na policji, ale policja stwierdziła, że jeśli nie będzie zgłoszenia od właściciela autobusu, to oni nie mogą nic zrobić.
Czyli realnie nie mają też świadków.
Co można w takim wypadku zrobić?
Bo powyższe oznacza, że faktycznie policja nie ma żadnego świadka samego demolowania. Złapała ich 10 minut później, na podstawie opisu "prawdopodobnie poszli w tamtą stronę" i mniej więcej opisu wyglądu przez tego strażnika miejskiego. Godzina była na tyle wczesna, że mieli łatwo, ale dowodu wprost, że to oni nie ma.
To, że tamci byli narąbani, jeden w radiowozie zasnął, inny odgrażał się policjantom, że ich zniszczy (serio), nie powoduje, że faktycznie można ich wprost oskarżyć o demolkę. Niestety moja ulica monitoringiem objęta nie jest. Więc najlepsze byłyby zeznania, a może nawet nagrania z autobusu. Ale jeśli KZK GOP to zleje, to z tego też nic nie będzie i najwyraźniej im się nic nie stanie.
Zastanawia mnie czy można coś z tym zrobić więcej?
Żeby kogoś skazać trzeba mieć dowody popełnienia przestępstwa. Skoro nie było żadnego monitoringu, czy nagrań z telefonów itp., to decydujące będą zeznania świadków. Ci zaś muszą sprawców zidentyfikować, czyli: "na okazanych mi zdjęciach rozpoznaję tego i owego". Problem powstaje, kiedy nie można ustalić, który z nich konkretnie dokonał, którego uszkodzenia. Ale to też jest problem rozwiązywalny, tj. zależy od tego, co zeznają świadkowie. Bo można im postawić zarzut działania "wspólnie i w porozumieniu", czyli tzw. współsprawstwa. Nie jest niezbędne wykazanie, że wszyscy dokonywali uszkodzeń, czy zniszczeń. Wystarczy udowodnić, że ci, którzy tego fizycznie nie robili obejmowali zachowanie innych sprawców swoim zamiarem. To jest, godzili się na ich zachowanie, czy też wprost go chcieli. Zatem, choć nic nie zrobili, będą odpowiadać, jakby zrobili.
Jeśli chodzi o monitoring z autobusu, to po przyjęciu zgłoszenia od pokrzywdzonego policja powinna już z urzędu wystąpić o jego zabezpieczenie. A jeśli pokrzywdzony jest bardziej aktywny od przeciętnego (który zgłasza i resztę ma w nosie), to może sam wystąpić do policji z wnioskiem o to, aby zabezpieczyła taki monitoring.
Co do oszacowania szkody, to policja ma rację, lepiej ją oszacować jak najwyżej. Ponieważ przestępstwo z art. 288 k.k., jest tzw. czynem podzielonym. To jest, ma swój odpowiednik w kodeksie wykroczeń. I o zakwalifikowaniu czynu jako przestępstwa lub wykroczenia decydować będzie wartość szkody. Ustawowy próg to 1/4 minimalnego wynagrodzenia. Aczkolwiek, potem w razie wątpliwości może być powołany biegły rzeczoznawca, który wyliczy ją dla sądu, aby zweryfikować.
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum