Nie wiem, nie czytałam ostatnio wielu utworów fantastycznych sprzed ponad 40 lat. Może faktycznie to kwestia tego, że została napisana dawno, przekonam się, jak dojdę do kolejnego tomu, tłumaczonego już przez Cholewę. Jak nie podpasuje - trudno.
Przyszło mi do głowy jeszcze coś innego - może to wszystko wynika z tego, że w dialogach uczestniczy przede wszystkim Corwin, który nie pamięta niczego, a usiłuje udawać, że pamięta. Niemniej, nie czyta mi się przyjemnie. No ale mówię, zobaczę, co będzie dalej
w dialogach uczestniczy przede wszystkim Corwin, który nie pamięta niczego, a usiłuje udawać, że pamięta.
Ale to jest właśnie fajne! Corwin instynktownie wykorzystuje paranoje rodzeństwa, którzy w jego milczenie i półsłówka dopowiadają to, czego najbardziej się boją - że ma Plan Zdobycia Tronu i że oni są w nim pominięci. Ogrywa Randoma i Florę jedną półkulą mózgową :D
Nie martw się, Kalevalo, ja pierwszy tom też czytałam z mieszanymi uczuciami i mnóstwem pretensji, ale w którymś momencie coś zaskoczyło i pomknęłam przez Pierwsze Kroniki jak burza. Po drodze było kilka zgrzytów, ale ogólnie całość wspominam z rozrzewnieniem
_________________ "Wewnątrz każdego starego człowieka tkwi młody człowiek i dziwi się, co się stało".
T. Pratchett "Ruchome obrazki"
Amber jeszcze przede mną, ale ostatnio czytałam opowiadanie 'Róża dla Eklezjastesa' i kupiło mnie bez reszty. Chyba najlepsze w całych pierwszych solarisowych 'Rakietowych szlakach'. Ma jeszcze jakieś teksty w tym uniwersum albo w podobnym klimacie?
Przyszło mi do głowy jeszcze coś innego - może to wszystko wynika z tego, że w dialogach uczestniczy przede wszystkim Corwin, który nie pamięta niczego, a usiłuje udawać, że pamięta.
Gdyby od razu otwarcie przyznał, że "nie pamięta niczego", wówczas naraziłby się na duże ryzyko: jego amnezja zostałaby wykorzystana przeciwko niemu. Wówczas każde z rodzeństwa mogłoby mu wcisnąć "ciemnotę". Jedna z żelaznych zasad wytrawnego brydżysty brzmi: "trzymaj karty zawsze przy orderach".
Pamiętam, że ja czytałem Amber gdzieś od środka - bo akurat taki tom był wówczas wydany, mało sensu z tego wynikało ale jakoś mimo to mnie wciągnął I bardzo dobrze
Cóż, oby ci się więc dalej spodobało. Ale taki już urok chyba Zelaznego. Np. początkowo nużyły mnie jego "Stwory Światła i Ciemności" czy "Pan Światła", by później pierwsza bardzo mi się spodobała a drugą uważam za najlepsze co Zelazny stworzył i jedną z najlepszych rzeczy jakie sf nam dała. Tylko Pana Światła broń Boże nie czytaj w wydaniu Atlantis, tylko koniecznie ISY w tłumaczeniu Cholewy. Absolutny majstersztyk.
Tłumacz z Atlantisu po prostu nie wiedział za bardzo co tłumaczy i o czym jest ta książka. Pomijam już brak korekty (brak przecinków, kropek, itp.), sam tłumacz często jedną osobę raz traktuje jako faceta, raz jako kobietę, o czymś takim jak tłumaczenia świętych tekstów buddyjskich i hinduskich chyba zapomniał. Ogólnie bełkot. Na szczęście Cholewa wykonał kawał świetnej roboty. Aż dziw bierze, że za wydanie tak znakomitej książki i to tak dobrze [rzetłumaczonej, zabrała się pod koniec swojej ksiażkowej działalności upadła chyba już ISA od Drizzta Do'Urdena:D
Nie czytałem tego z 20 lat. Pamięć nie ta, więc choć wydawało mi się że znam tĘ książkę (cykl), to miałem rację - wydawało mi się. Z grubsza pamiętałem historię – ale kilka twistów mnie zaskoczyło ciekawe doświadczenie.
Miszkurka napisał że teraz się inaczej pisze – faktycznie, objętościowo to inna liga. Oryginalnie pięcioksiąg Corwina wydany był na przestrzeni bodaj 8 lat, każda z książek zawiera się na ok. 120 stornach (+/-) – w dzisiejszych czasach to rzecz nie do pomyślenia, teraz 120 stron to ma konspekt cyklu fantasy.
Jednocześnie Roger Zelazny opisał historię w pierwszej osobie – dzisiaj to już prawdziwa rzadkość (dawno nie widziałem – ale może się mylę, choć jak tak pomyślę to chyba zawsze było rzadkie). Dzięki temu historia skupia się na „tu i teraz”, nie ma dywagacji, nie ma zejścia na drugi krąg, przeskoków w czasie i przestrzeni . Postaci innego kalibru, nie zajmują się pierdołami – kiedy trzeba zbierać armię to ją zbierają, kiedy trzeba maszerować to maszerują – na przestrzeni kilku stron – bo po co więcej?
Po tylu latach Zelazny (wciąż)miażdży pytą dzisiejszych pisarzy fantasty swoją kreacją ”świata”, czy magii. Na stu+ stronach rysuje swoją „rzeczywistość” na poziomie który jest nieosiągalny dla większości z nich. Postacie, akcja, dialogi„intryga” na najwyższym poziomie – kanon fantasy.
W dzisiejszych czasach Zelazny chyba odchodzi lekko w zapomnienie
Kroniki Amberu. Merlin - Roger Zelazny
Wbrew standardom, w przypadku tego cyklu im głębiej w las tym lepiej. Tomy 6-10 opisujące przygody Merlina, syna Corwina, są jeszcze lepsze od "oryginału".
Choć zawiązanie fabuły nieco może przypominać "10" to dalszy rozwój akcji wyprowadza nas z tego mniemania. W pewnym odróżnieniu od pierwszego cyklu który bardziej był nastawiony na "podróż i przygodę" tym razem wchodzimy w dokładniejsze poznanie świata, postaci i intryg. Właściwie Korniki Merlina można czytać bez uprzedniego odświeżenia opowieści Corwina - wystarczy pamiętać o co mniej więcej biega.
Większy poziom komplikacji na każdym poziomie, dokładniejsze "rozrysowanie" świata/Chaosu/Amberu - a wszystko w zwięzłej formie Zelaznego.
Sięgnij jeszcze po opowiadanka, jeszcze więcej ujawniają
_________________ Beata: co to jest "gangrena zobczenia"?
Fidel-F2: Pojęcie wprowadził Josif Wissarionowicz
Fidel-F2: Jak choćby raz opuścisz granice rodiny, ty już nie nasz, zobczony.
Fidel-F2: Na tę gangrenę lek jest tylko jeden.
Próbuj. Przegrywaj. Nieważne. Próbuj po raz kolejny. Przegrywaj po raz kolejny. Przegrywaj lepiej
Nie słuchałam wprawdzie, a czytałam, i to chyba ze 2 lata temu. Nie byłabym aż tak radykalna w ocenach, ale ciężko mi się brnęło przez tę - objętościowo skromną - powieść. I nie sięgnęłam po kontynuację.
_________________ Im mniej cię co dzień, miodzie, tym mi smakujesz słodziej/I słońcem i księżycem, rozkoszą nienasyceń/szczodrością moich dni - dziękuję ci
_________________ Niewiedza nie jest prostym i biernym brakiem wiedzy, ale jest postawą aktywną; jest odmową przyjęcia wiedzy, niechęcią do wejścia w jej posiadanie, jest jej odrzuceniem.
Karl Popper
Lektura powtórzona po kilkudziesięciu latach. Wtedy, dla młodego chłopaka, objawienie. Dziś zdecydowanie nie, ale szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś o wiele gorszego. Zwłaszcza po niedawnej próbie zwiadu bojem w przypadku Amberu, esencji prymitywu.
Fabuła jest nieskomplikowana, trudno tu spojlować, bo w zasadzie wszyscy zainteresowani wiedzą o czym to jest. Ot, trzeba przejechać przez całe postapokaliptyczne Stany, stawiając czoła rozlicznym niebezpieczeństwom. Wszystko jest tu proste i raczej niespecjalnie dopracowane, wszystko można było zrobić lepiej. Od sposobu zatrudnienia głównego bohatera poczynając, by potem wyliczać po kolei powód podróży, same przygody/zagrożenia, konstrukcję psychologiczną i motywacje postaci, mechanikę "zabili go i uciekł", i parę jeszcze innych, bardziej szczegółowych drobiazgów. Na szczęście, nie jest to zupełna kiepścizna. To techniczne schrzanienie utrąca trochę ponadczasowość noweli, ale jej nie niweluje zupełnie. Jako przygodówka, Aleja potępienia jakoś tam się broni, bo jest krótka, a przy tym energiczna i w dniu swojej premiery świeża. Wtedy nikt tak nie pisał, nie tworzył, dopiero Kino Nowej Przygody poszło w podobny sposób narracji, obrazowania, lekceważenia logiki. Dziś, niestety, słabości są ewidentne i stawiają tę historię coraz bardziej na półkach muzealnych miast bibliotecznych, ale wciąż da się ją czytać dla rozrywki. Oczywiście, medal ma nie tylko stronę techniczną, ale również refleksyjną. Ostrzeżenie przed wojną atomową jest oczywiste, ale możemy tam również znaleźć przestrogę przed stereotypizacją, podążającym za nią fałszowaniem rzeczywistości i uprzemiotawianiem ludzi. Znajdziemy również lekką szyderę z uwielbienia mitów, skłonności do apologizacji oraz naiwności, czy też głupoty jaką przejawiają społeczeństwa. Jeśli nawet ludzie jako jednostki, wykazują się bardzo często pozytywnymi cechami, to jako społeczeństwa, bardzo łatwo przekuwają je w wady.
W mojej ocenie czas poświęcony lekturze nie był zmarnowany. Bo, choć nie można nie zauważać wad, to nowela ma kilka niezaprzeczalnych plusów. Skromna objętość uwypukliła owe plusy jednocześnie pozwoliła autorowi uchronić się przed popełnieniem bardziej obciążających błędów, których z pewnością by nie uniknął próbując szerszego podejścia.
Nie dyskutuję z Fidelem o Zelaznym w ogólności, bo to bez sensu, ale tłumaczenie Amberu faktycznie jest marniutkie. Czytałem pierwszy pięcioksiąg (także) po angielsku (później, najpierw oczywiście, za młodu, po naszemu); Cholewa zgubił 2/3 humoru z oryginału.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum