Łaku, po które nekrofilskie książki mam sięgnąć, żeby dokończyć historię z Kapituły Diuną? I czy one są ścisłą kontynuacją? Bo się obawiam, że jednak mój wewnętrzny nekrofil-amator zwycięży i kupię jakąś książkę duetu Anderson/Herbert jr. Proste pytanie: którą/które?
Naprawdę, nie należy ufać apostołom prawdy. Naprawdę kłamcę zdradza podkreślanie prawdy, jak tchórza zdradza podkreślanie waleczności. Naprawdę wszelkie podkreślanie jest formą skrywania albo oszustwa. Formą narcyzmu. Formą kiczu.
"Oszust", Javier Cercas
Łaku, po które nekrofilskie książki mam sięgnąć, żeby dokończyć historię z Kapituły Diuną? I czy one są ścisłą kontynuacją? Bo się obawiam, że jednak mój wewnętrzny nekrofil-amator zwycięży i kupię jakąś książkę duetu Anderson/Herbert jr. Proste pytanie: którą/które?
Faktycznie "Heretycy" zaniżają poziom, ale już "Kapitularz" jest lepszy, a KJA i Brian napisali bardzo dobre zakończenie całej sagi.
Daj mi numer do swojego dilera, też chce ten towar który czyni te zakończenie dobrym.
Sammael napisał/a:
Warto do tego znać trylogię Legend, ale nie jest to obowiązkiem.
Jeśli ktoś chce zobaczyć między innymi kosmiczny statek w kształcie pterodaktyla kłapiący paszczą na inne statki (sic!) to droga wolna. Nie, nie żartuje, oni naprawdę coś takiego tam włożyli. Na prawdę. Serio.
Jeśli ktoś chce zobaczyć między innymi kosmiczny statek w kształcie pterodaktyla kłapiący paszczą na inne statki (sic!) to droga wolna. Nie, nie żartuje, oni naprawdę coś takiego tam włożyli. Na prawdę. Serio.
A wszystko da się przedstawić tak, że będzie wyglądało na głupie - jeśli tylko komuś się chce. Nie, nie żartuję. Na prawdę. Serio.
Swoją drogą nie pamiętam nic takiego.
Reszcie podpowiem tylko że warto przekonać się samemu czy rzeczywiście Legendy są warte tylko oplucia i podeptania. Ja tam miałem mnóstwo frajdy z takich wątków jak Tytani, relacje między Vorianem Atrydą a Xavierem Harkonnenem, zimne szaleństwo Erazma (fenomenalna postać!) - jego studium ludzkości, czy cały przebieg Dżihadu - sposób przedstawienia beznadziejnej sytuacji ludzkości, powolnej ale stopniowej ofensywy. Dla fana Diuny (ale nie hardkora dla którego wszystko poza sześcioksięgiem jest świętokradztwem) jest to okazja do spędzenia wielu ciekawych godzin z wydarzeniami które w Kronikach są już nomen omen legendarne.
Kserkses przemierzał przestrzeń w najbardziej imponującym ze swoich dotychczasowych mechanicznych wcieleń - w postaci ogromnego pterodaktyla, o łbie zakończonym groźnym, ostrym, najeżonym lśniącymi kłami dziobem i dzikich jak ślepia drapieżnika czerwonych sensorach optycznych. Ta latająca forma naśladowała, nawet w próżni, lot wielkiego kondora, ale była tak duża jak jednostka liniowa. W jej wnętrzu spoczywał w pojemniku ochronnym starożytny mózg cymeka, pochłonięty myślami o tym, jak odniesie zwycięstwo nad fanatycznymi hrethgirami i - miał nadzieję - zdobędzie uznanie generała Agamemnona, którego od stuleci bezskutecznie usiłował zadowolić. Tytan latał w tę i z powrotem, robiąc przegląd, szereg za szeregiem, statków ustawionych w szyku szturmowym. W formach cymeków i pilotowanych przez roboty kadłubach jednostek odbijał się ostry wiatr słoneczny. Tym razem, przy tak dużej liczbie statków zgromadzonych przeciwko Armii Dżihadu, nic nie mogło pójść źle. Unicestwi ludzi.
Pterodaktyl wyrwany z kontekstu wygląda śmiesznie, ale już dla osoby, która pokusi się o przeczytanie tych książek i spróbuje zrozumieć chorą psychikę cymeków, staje się jak najbardziej zrozumiały.
Nie przeszkadzam już w pluciu, nieźle wam to wychodzi.
Bejbe, jak się już przełknie ludzi jeżdżących na trzystumetrowych ryjących piasek robalach
I przy tym ćpających kupę owego robala...
Nie jestem hejterem pterodaktyla, bo książki nie czytałem.
Jedynie sześć oryginalnych tomów.
I jestem tu chyba jedną osobą, której Bóg Imperator nie podszedł...
AdamB napisał/a:
Nie przeszkadzam już w pluciu, nieźle wam to wychodzi.
Pterodaktyl wyrwany z kontekstu wygląda śmiesznie, ale już dla osoby, która pokusi się o przeczytanie tych książek i spróbuje zrozumieć chorą psychikę cymeków, staje się jak najbardziej zrozumiały.
Ale na czym polega ich chora psychika? Że mają setki lat a zachowują się jak źli bohaterowie z kreskówek? Jak to się ma do antagonistów z oryginalnych Diun? Zresztą cymeki, te transformery wciśnietę na siłę w Diunie to i tak pół biedy przy Omnimusie. Zacytuje framgnet swojej recenzji: Większość scen z Omniusem, zbiorczym umysłem maszyn, wywarła na mnie żenujące wrażenie - nie ma w nim, nic nieludzkiego czy strasznego. Pojawia się natomiast nadęta poza i tendencyjne frazy pokroju: "Jak człowiek śmie mi mówić, ile mogę się nauczyć? - rzekł wszechumysł grzmiącym głosem". Nie mogłem opędzić się od skojarzeń z Czarnoksiężnikiem z Oz. I nawet nie potrzeba Toto, który odsłoniłby leciwego hochsztaplera za kurtyną, żeby wiedzieć, że to nie jest maszyna, a już tym bardziej maszyna myśląca.
Sammael, AdamB , przejrzyjcie na oczy, to jest chujowe i się po prostu nie broni. I nie róbcie z mnie hejtera, ortodoksa czy inne dyskusyjne czary mary. W swoich recenzjach postawiłem tezę że o ile temu duetowi wychodzi jako-tako animowane pomysłów Franka Herberta, to ich wkład własny to katastrofa. M.i. z tego powodu nawet nieźle oceniałem interquel Kronik - http://katedra.nast.pl/ar...J-Paul-z-Diuny/ - właśnie dlatego że tam Panowie autorzy nawet nie mieli okazji zabłysnąć swoimi patentami. I wyszedł im niezły wypełniacz, a nie masakra oryginału, jak poprzednio.
Ale na czym polega ich chora psychika? Że mają setki lat a zachowują się jak źli bohaterowie z kreskówek? Jak to się ma do antagonistów z oryginalnych Diun?
Faktycznie, taki baron Harkonnen to tak nieszablonowa postać, że czapki z głów spadają. A Feyd-Rautha, czy Bestia Rabban... cóż za oryginalność!
Ł napisał/a:
Sammael, AdamB , przejrzyjcie na oczy, to jest chujowe i się po prostu nie broni. I nie róbcie z mnie hejtera, ortodoksa czy inne dyskusyjne czary mary.
Tak, jasne, stwierdzę że trzy świetne książki to tak na prawdę kicha, bo ktoś w Internecie mi tak napisał Wszyscy już znamy twoje zdanie. Wyluzuj.
Swoją drogą podziwiam samozaparcie, w końcu jakby nie patrzeć, same Legendy to trzy opasłe tomiska - gdybym ja uważał że to taka żenująca lektura, to dałbym sobie spokój po 100 stronach, ew. po pierwszej części, gdybym się uparł dokończyć. A ty jeszcze Łowców, Czerwie, Paula przeczytałeś... stawiam diagnozę: masochizm
"Legendy..." to żenua. Nawet mi się nie chce o tym pisac. Myslę, że Ł i tak podszedł do tych "kontynuacji" dosyć liberalnie. Ja bym je spuścił w kiblu albo spalił. To modelowy przykład uzasadniający palenie książek. One się po prostu do niczego innego nie nadają. Już kiedy przeczytałem "Dżihad..." wiedziałem, ze mam przed sobą kiepściznę. Potem było już tylko gorzej. Na szczęście "Dżihad..." miałem z wymiany a resztę z biblioteki
_________________ There must be some way out of here, said the joker to the thief,
There's too much confusion, I can't get no relief.
Ale na czym polega ich chora psychika? Że mają setki lat a zachowują się jak źli bohaterowie z kreskówek? Jak to się ma do antagonistów z oryginalnych Diun?
Faktycznie, taki baron Harkonnen to tak nieszablonowa postać, że czapki z głów spadają. A Feyd-Rautha, czy Bestia Rabban... cóż za oryginalność!
Ten pterodaktyl cię musi strasznie boleć, skoro cały czas tylko o nim nawijasz. Pomyślałby kto, że to główny wątek całej trylogii. Nie ma to jak całą swoją krytykę opierać o jeden wyciągnięty z kontekstu cytat. W swoich recenzjach też tak robisz?
A Ciebie strasznie boli jechanie tego pterodaktyla, co najmniej jakbyś był z nim spokrewniony w linii prostej. Zresztą sygnalizowałem już że pterodaktyl to świadectwo szerszego zjawiska czyli ogólnie położonej wizji myślących maszyn, a więc chyba największego wyzwania przed jakim stanęli epigoni Franka Herberta. Tam oprócz pterodaktylów są też jakieś wielkie pająko-centaury i inne śmieszne rzeczy ale nawet to nie jest najgorsze, w senie nie wizualizacja - najgorsza jest ta bubkowato-głupkowata narracja którą świetnie widac w cytacie z pterodaktylem. Baron Harkonnem był ZŁY. Feyd-Rautha był ZŁY a Bestia Rabban był BYDLAK. I to się po prostu czuło, były to wiarygodne i inspirujące postacie (Lynch je fajnie zreinterpretował przerysowując). A antagoniści z nowych Diun to takie kabaretowe postacie. Budzą nie strach, obrzydzenie, nie podnoszą adrenaliny - są nudne i żenujące. Jeśli dla Ciebie te postacie są wiarygodne i genialne to widocznie mamy inne standardy.
A właśnie Lynch jest dobrym dowodem na to że można dodawać coś do cyklu, jednocześnie nie dodając z dupy - przecież jego wizja nawigatorów była inna niż książkowa, a mimo to była tak sugestywna i dobra że sam Frank Herbert jej przyklasnął, a nawet hardkorowi fani nie mieli nic przeciwko. Po prostu pasowała. A Pterodaktyl, no cóż...
I nie mów nic o wycinaniu z kontekstu (jakby kontekst jakkolwiek ratował beznadziejność kosmicznego pterodaktyla i tego co soba reprezentuje) czy nierzetelności recenzenckiej, bo to ja Ci w ogóle musiałem przypomnieć że w ogóle coś takiego miało miejsce, co postawiło twoje wcześniejsze zachwyty nad Legendami pod znakiem zapytania. Ale tak to jest na forach dyskusyjnych że trzeba być gotowanym na obronę swojej opinii, jeśli tego nie potrafisz to załóż sobie smutnego bloga.
Po tym fragmencie z przeglądem floty i pterodaktylem na myśl przychodzi tylko jeden soudtrack (dam-dam-dam-dam-dam-dam-dam-dam-FLASH!-uooooooooo--dam-dam-dam-dam-Łot du ju min Flasz Gordon aprołczing?-dam-dam-dam-dam ) . Bajdełej, o ile w wizji Lyncha stary Harkonnen to circa about 250 kilo groteski, to już Feyd-Rautha emanuje zajebistością niemal porównywalną z moją, idealnie obsadzona rola .
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
No w końcu! W końcu jakieś argumenty! Trochę się obawiałem, że po zasłanianiu się jednym cytatem, a następnie wrzucaniu filmików z youtube'a, twoim następnym krokiem będzie wklejenie demotywatora.
W jednym się mogę z tobą zgodzić: narracja KJA/Briana jest słabsza literacko niż Franka. Ale za to jest przyjemniejsza w lekturze, momentami ciekawsza. Tylko nie wywnioskuj z tego, że mówię że ich książki są lepsze od Frankowych
Myślących maszyn w sześcioksięgu nie było, więc tak na prawdę ciężko powiedzieć że chłopaki położyły ten temat w swoich powieściach. Są tylko szczątkowe wspomnienia, opowieści - za mało, żeby móc postawić twierdzenie. Dla ciebie sposób przedstawienia maszyn jest słaby, dla mnie - świetny. To fakt którego nie damy rady zmienić. Pociesz się, że więcej ludzi podziela twoje zdanie.
Ł napisał/a:
Baron Harkonnem był ZŁY. Feyd-Rautha był ZŁY a Bestia Rabban był BYDLAK. I to się po prostu czuło, były to wiarygodne i inspirujące postacie (Lynch je fajnie zreinterpretował przerysowując). A antagoniści z nowych Diun to takie kabaretowe postacie. Budzą nie strach, obrzydzenie, nie podnoszą adrenaliny - są nudne i żenujące. Jeśli dla Ciebie te postacie są wiarygodne i genialne to widocznie mamy inne standardy.
Ależ oczywiście! Harkonneni to ZŁO wcielone i to się czuje; to fantastyczne postacie. Nie negowałem tego. Ale są takimi "oczywistymi złymi", można by ich odrysowywać wg szablonu. Zmierzałem do tego, że w tym względzie nie różnili się wiele od Tytanów, którzy również na dłuższą metę są dość standardowi. W Diunie to nie oryginalność świadczy o jakości postaci - tylko to jak są przedstawione i pokazane. Jeśli ciebie nie przekonuje tyran Ajaks czy Agamemnon - fantastyczna postać, która tak na prawdę do końca nie ogarnia realiów rzeczywistości tylko miota się w niej, to faktycznie mamy inne standardy. Tylko nie jest to taka różnica jaką sobie zapewne wyobrażasz.
Ł napisał/a:
I nie mów nic o wycinaniu z kontekstu (jakby kontekst jakkolwiek ratował beznadziejność kosmicznego pterodaktyla i tego co soba reprezentuje) czy nierzetelności recenzenckiej, bo to ja Ci w ogóle musiałem przypomnieć że w ogóle coś takiego miało miejsce, co postawiło twoje wcześniejsze zachwyty nad Legendami pod znakiem zapytania.
To było podkreślenie, że po (uważnej) lekturze całej trylogii nie zapadł mi w pamięć ten nieszczęsny pterodaktyl, więc nie jest to element reprezentatywnie ważny dla Legend. I że tym samym jest to twoja próba wypaczenia rzeczywistości tak, żeby podeprzeć swoją opinię.
Natomiast kompletnie nie rozumiem, w jakim stopniu cokolwiek może "postawić moje wcześniejsze zachwyty nad Legendami pod znakiem zapytania"? Chyba wiem co czytałem i czy mi się podobało?
Bajdełej, o ile w wizji Lyncha stary Harkonnen to circa about 250 kilo groteski, to już Feyd-Rautha emanuje zajebistością niemal porównywalną z moją, idealnie obsadzona rola
Sting był sztuczny jak cycki Pameli Anderson.
Ale film i tak uwielbiam.
Ja tam nie widzę sprzeczności w wyrażeniu "zajebiste sztuczne cycki", ale to pewnie dlatego, że mam duże dłonie. Sting w ogóle to nie jest jakiś aktorski geniusz (wyżyny formy osiągnął w "Lock, stock and two smoking barrels"), ale jego Feyd-Rautha byl zajebisty. Nie dobrze zagrany, nie przekonująco przedstawiony, zajebisty. Dałbym mu jakieś 0,66 Yarricka. Waaaaaaaaaaaaaaagh.
_________________ * W celu uzyskania dalszych informacji uprasza się o ponowne przeczytanie tego postu.
Ja tam nie widzę sprzeczności w wyrażeniu "zajebiste sztuczne cycki", ale to pewnie dlatego, że mam duże dłonie.
Pieprzony farciarz
Przyłóż dłoń do głowy. Jak dłoń jest większa, to znaczy, że masz raka
Stary Ork napisał/a:
Sting w ogóle to nie jest jakiś aktorski geniusz (wyżyny formy osiągnął w "Lock, stock and two smoking barrels"), ale jego Feyd-Rautha byl zajebisty. Nie dobrze zagrany, nie przekonująco przedstawiony, zajebisty.
Pinokio był mniej drewniany.
Stary Ork napisał/a:
Dałbym mu jakieś 0,66 Yarricka.
Żeś pojechał...
Sammael napisał/a:
To jest chyba sedno tego filmu. Sztuczny i dziwny, ale bardzo klimatyczny.
Jak na Lyncha i tak film był mało "Lynchowski" (za co pro-Lynchowska krytyka go zjechała).
To jest chyba sedno tego filmu. Sztuczny i dziwny, ale bardzo klimatyczny.
Jak na Lyncha i tak film był mało Lynchowski (za co proLynchowska krytyka go zjechała).
Pierwszy raz też oglądałem go z perspektywy "jak ten film ma się do innych dzieł Lyncha", a nie "jaka jest to ekranizacja Diuny" - bo książki wtedy jeszcze nie znałem. No i mi się nie podobało, bo nie tego oczekiwałem. Docenienie przyszło z czasem
...chociaż wciąż sobie myślę, że Lynch mógł to zrobić bardziej po swojemu - taka nutka psychodeli Diunie by nie zaszkodziła.
Too awesome... Can't... stand... it... OoOoOOoOoOoOoooOoOoOOooO...
MrSpellu napisał/a:
Stary Ork napisał/a:
Sting w ogóle to nie jest jakiś aktorski geniusz (wyżyny formy osiągnął w "Lock, stock and two smoking barrels"), ale jego Feyd-Rautha byl zajebisty. Nie dobrze zagrany, nie przekonująco przedstawiony, zajebisty.
Pinokio był mniej drewniany.
Image, Spellu. IMAGE! Zresztą Feyd nie był od grania, tylko od napierdalania. I napierdalał.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum