Roger Zelazny w "Krew Amberu" napisał/a: |
Usłyszałem głuche stęknięcie spoza miejsca, gdzie wzrok tracił dobre maniery. Lewa magiczna sonda Logrusu trafiła na coś, co drgnęło lekko. Wyczułem aurę wrogości. Nie spodziewałem się, że będzie łatwo. Gdybym to ja układał scenariusz, nie poprzestałbym na zapieczętowaniu drzwi.
- Dość, ośle jeden! Zatrzymaj się natychmiast! - zagrzmiał z przodu jakiś głos. Wspinałem się dalej. - Powiedziałem: stój! Wszystkie elementy zaczęły spływać na swoje miejsca. Nad głową pojawił się strop, po obu stronach wyrosły nagle ściany, zwężając się i zbiegając... Wielka, okrągła postać blokowała przejście. Wyglądała jak fioletowy Budda z uszami nietoperza. Kiedy się zbliżyłem, dostrzegłem inne szczegóły: wystające kły, żółte oczy chyba pozbawione powiek, długie czerwone szpony u wielkich łap i stóp. Potwór siedział pośrodku tunelu i nie próbował nawet wstać. Był nagi, ale wielki wzdęty brzuch opadał mu na kolana i zakrywał narządy płciowe. Głos miał jednak ochrypły i męski, a zapach zdecydowanie paskudny. - Cześć - powiedziałem. - Ładny mieliśmy dzień. Warknął, a temperatura podniosła się nieco. Frakir zaczęła szaleć, więc uspokoiłem ją w myślach. Stwór pochylił się i jaskrawym pazurem wykreślił na skalnej podłodze dymiącą linię. Zatrzymałem się przed nią. - Przekrocz tę linię, czarowniku, a koniec z tobą - oznajmił. - Dlaczego? - spytałem. - Bo ja tak mówię. - Jeśli pobierasz myto, wymień cenę - zaproponowałem. Pokręcił głową. - Nie kupisz sobie przejścia. - Hm... a czemu sądzisz, że jestem czarownikiem? Otworzył jamę swojej paskudnej gęby, odsłaniając nawet więcej ukrytych zębów, niż się spodziewałem, i wydał dźwięk podobny do dudnienia arkusza blachy. - Wyczułem tę twoją sondę - wyjaśnił. - To czarodziejska sztuczka. Zresztą, tylko czarownik mógł dotrzeć do miejsca, gdzie teraz stoisz. - Nie żywisz chyba specjalnego szacunku do tej profesji. - Zjadam czarowników - poinformował. Skrzywiłem się, wspominając kilku starych pierdzieli, jakich poznałem w tym fachu. - Naprawdę muszę przejść - powiedziałem. - To wyjątkowa sytuacja. - Szkoda. Przyjrzałem mu się dokładnie. Musiał mieć jakaś specjalną osłonę przed magią, skoro postawiono go, by zjadał czarowników. Co do obrony fizycznej, robił wrażenie. Zastanawiałem się, jaki jest szybki. Czy mógłbym przeskoczyć obok niego i uciec? Uznałem, że nie mam ochoty na eksperymenty. - Słuchaj, właściwie co ty z tego masz? To dość nudne zajęcie, siedzieć tak w środku tunelu... - Kocham moją pracę. Do niej zostałem stworzony. - Wierzę ci. A przy okazji, jak masy na imię? Parsknął. - Na potrzeby konwersacji możesz mnie nazywać Scrofem. A ty? - Mów mi Corey. - Dobra, Corey. Mogę sobie tak siedzieć z tobą i pieprzyć głupoty, ponieważ mieści się to w regułach. Jest dozwolone. Masz trzy wyjścia, a jedno z nich naprawdę wyjątkowo głupie. Możesz odwrócić się i wracać, skąd przyszedłeś. Nic na tym nic stracisz. Możesz biwakować tam gdzie stoisz, tak długo, jak tylko chcesz. Nie kiwnę nawet palcem, dopóki będziesz się odpowiednio zachowywał. Postąpisz głupio, jeśli przekroczysz tę linię, którą narysowałem. Wtedy z tobą skończę. To bowiem jest Próg, a ja jestem jego Mieszkańcem. Nikomu nie pozwalam przejść. - Jestem wdzięczny za jasne postawienie sprawy. - To należy do obowiązków. I co wybierasz? Uniosłem ręce, a linie sił na czubkach moich palców skręciły się w noże. Frakir spłynęła mi z nadgarstka i zaczęła wyginać się w złożone wzory. Scrof uśmiechnął się. - Zjadam nie tylko czarowników. Zjadam też ich magię. |