Zaginiona Biblioteka

Film - Ekranizacje

Chester - 2008-01-06, 13:47
: Temat postu: Ekranizacje
Czyli ekranizacje które uważacie za kopletną porażke lub te które uważacie za dobrze odwzorowanie książki :]
Neander - 2008-01-06, 14:22
:
Dla mnie najlepszą ekranizacją - ba nawet lepszą od samej książki - jest "Władca pierścieni". Świetnie oddany klimat, brak długich opisów przyrody więc i brak przynudzania. Chociaż Sam i Frodo strasznie mnie irytowali to i tak uważam tę filmową trylogię za arcydzieło.

Kolejną świetną ekranizacją (lecz już ździebko gorszą od drukowanego oryginału) jest "Wywiad z wampirem". Także klimat oddany rewelacyjnie, aktorzy dobrani niemal idealnie.

Podobał mi się całkiem "Gwiezdny pył" chociaż nie miałem przyjemności czytać książki, ale film do tego zachęca.

Porażka? "Eragon" (chociaż książka też jest dla mnie kompletną klapą, w 90% zapożyczoną od innych autorów) i "Wiedźmin" (bleee!).
Chester - 2008-01-06, 14:33
:
Właśnie Eragon kompletna klapa filmowa dla tych co przeczytali książkę. Jeśli chodzi o Władcę Pierścieni jest to rewelacyjny film :] szczególnie że dodali potem ciekawe rozszerzenia :)
red91 - 2008-01-06, 15:18
:
Neander napisał/a:
Dla mnie najlepszą ekranizacją - ba nawet lepszą od samej książki - jest "Władca pierścieni".

Przesadziłeś kolego.

Dobre według mnie ekranizacje (wymienię tylko te, które pamiętam w danej chwili):

-"Skazani na Shawskank" Franka Darabonta
-"Zielona Mila" Franka Darabonta
-"Lot nad kukułczym gniazdem" Milosa Formana
-"Lśnienie" Stanleya Kubricka
-"Władca pierścieni" Petera Jacksona
-"Ring" Gore Verbinskiego
-"Fight Club" Finchera
-"Dziewiąte wrota" Polańskiego
-"Mechaniczna pomarańcza" Kubricka
Neander - 2008-01-06, 15:24
:
red91 napisał/a:

Przesadziłeś kolego.


Przykro mi, takie jest moje subiektywne zdanie. Przez II tom nie mogłem przebrnąć przez długie opisy, a film jest o wiele lepszy.

red91 napisał/a:

-"Skazani na Shawskank" Franka Darabonta
-"Zielona Mila" Franka Darabonta

red91 napisał/a:
-"Dziewiąte wrota" Polańskiego


zapomniałbym :))
Tigana - 2008-01-06, 18:41
:
A mnie zabrakło w powyższych wyliczeniach "Ojca chrzestnego" - nie dość, ze genialny film, z wielkimi kreacjami aktorskimi to dodatkowo na podstawie równie dobrej książki. A muzyka - mniam, mniam.
Z naszego poletka warto wspomnieć "Ziemię Obiecaną" A. Wajdy - książka ponoć średnia - film arcydzieło.
red91 - 2008-01-06, 19:54
:
Tigana - > "Ojciec chrzestny" to podstawa, film genialny, absolutnie kanoniczny. Wyleciało mi z głowy wcześniej.
Tigana - 2008-08-13, 13:50
:
Moda na ekranizacje długaśnych cykli fantasy tra. Chociaż póki co umilkły głosy o PLiO to w zamian filmowcy oferują (chyba) serialowe wersje Goodkinda i Jordana Ponoć jeszcze "Władcy runów" mają być sfilmowani.
Co do trailera Goodkinda - tragedia. Wygląda na naparzanke w stylu "Herkulasa" czy "Xeny". W sumie nie ma co sie dziwic - producentem jest Disney.
Ł - 2008-08-13, 19:48
:
Dla fanów ekranizacji powieści Palahniuka, niedawno miało premiere Choke (pol. Udław się) , oczywiście i na trailerze i na plakecie wyraźnie zaznaczono że Palahniuk to ten co napisał Fight Club (pol. Podziemny Krąg). U nas dopiero będzie w kinach w październiku, ja już sobie ostrze zęby, bo mam ochote to obejrzeć właśnie w kinie. Zwłaszcza że samego Choke nie czytałem.
Romulus - 2008-12-01, 11:43
:
A z Goodkinda to już ponoć jakiś serial zrobili - brr......., nawet nie sprawdzam, bo ostatnio z poskramiam w sobie zaczepno - zjadliwe zachowania. Zamiast tego robię pompki :mrgreen:

Ze swoich własnych ekranizacji dorzuciłbym od siebie:

- Tajemnice Los Angeles: jak na razie jedyna adaptacja powieści J. Ellroya, która nie zawodzi; pewnie dlatego, że twórcy nie trzymali się kurczowo fabuły i "wyjęli" z niej jeden z głównych wątków i dokonali adaptacji według własnej wizji, która była pełnym sukcesem - poprzez także nie kanoniczne trzymanie się książki (w filmie wszak porucznik Smith ginie, a w książce nie, bo ostatnie starcie z Exleyem ma miejsce dopiero w White Jazz a i tu kończy się tak jak kończy :) )

- Pokuta - to z kolei wierna adaptacja literackiego pierwowzoru. I równie wspaniała, jak ksiażka.

- Potop - film lepszy od książki i pokrojcie mnie szablami jeśli myślicie inaczej :)

- Bezdroża - czytałem książkę w oryginale, zatem mogę być trochę "obok", ale film podoba mi się ogromnie i bardziej niż w książce czuć opary wina unoszące się nad akcją :)

Co do Ojca Chrzestnego - zgadzam się z Tiganą, poza faktem, że książka jest świetna :)

- Blade Runner - bez dwóch zdań film Ridleya Scotta przebił literacki pierwowzór. Plus do tego genialna muzyka Vangelisa...

Coś pewnie mógłbym jeszcze dorzucić...
Tigana - 2008-12-01, 12:21
:
Romulus napisał/a:
Zamiast tego robię pompki :mrgreen:

Proponuje też zimny prysznic.
Romulus napisał/a:
- Tajemnice Los Angeles: jak na razie jedyna adaptacja powieści J. Ellroya, która nie zawodzi;

Genialny film - szczególnie początek, gdzie przedstawieni są kolejni główni bohaterowie. No i obsada palce lizać - rzadko się spotyka w jednym filmie cztery równorzędne, świetne kreacje. Szkoda, ze ta sama sztuka nie udała się Brianowi de Palmie z "Czarna dalią"
stoniu - 2008-12-01, 21:37
:
Ostatnio miałem okazję sobie przeczytać "Miasto Boga" Linsa. Film zaś oglądałem wcześniej. W każdym bądź razie film całkowicie różni się od książki, która jest bardzo gęstą powieścią. Oczywiście medium jakim jest film ma dość znaczne ograniczenia, więc trudno byłoby umieścić wszytkie wątki. Tak naprawdę główny bohater filmu Kapiszon, w książce, jest jedną z wielu drugoplanowych postaci. I tak naprawdę książka jak i film mają swoje plusy, mimo, że są diametralnie różne.
Romulus - 2009-01-29, 09:12
:
Warto dorzucić do ekranizacji jeszcze Co się wydarzyło w Madison County Clinta Eastwooda. Film niezwykły, bo wyreżyserowany z taką... czułością i wrażliwością, zadziwiającą u ekranowego twardziela (i do tego Republikanina :) ). Film mnie powalił za pierwszym razem (a u towarzyszki wywołał szloch). W tym przypadku film przebił pod każdym względem literacki pierwowzór, który spokojnie można sobie darować, jeśli najpierw obejrzało się film.
beldin - 2009-02-01, 21:32
:
Jak dla mnie najlepszą "ekranizacją" jest Blade Runner. Właściwie nie chodz mi tutaj o treść ale o odtworzenie atmosfery poprzez zdjęcia i fantastyczną muzykę.
Reszta ekranizacji raczej mnie nie zachwyciła. No może jeszcze Odyseja Kosmiczna 2001.
Tigana - 2009-02-03, 15:43
:
beldin napisał/a:
Jak dla mnie najlepszą "ekranizacją" jest Blade Runner. Właściwie nie chodz mi tutaj o treść ale o odtworzenie atmosfery poprzez zdjęcia i fantastyczną muzykę.

Film cudny jakkolwiek nie mający za dużo wspólnego z oryginałem.
Ja teraz czekam na filmową wersję "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona " - inna sprawa, ze nie czytałem opowiadania i pewnie po nie nie sięgnę - interesuje mnie sam film. Czytał to ktoś może?
stoniu - 2009-02-03, 16:30
:
Fanom Lovecrafta powinna spodobać się klimatyczna ekranizacja "Call of Cthulhu". Utrzymany w konwencji kina niemego, dość dobrze stylizowany, potrafi przykuć uwagę. Dodać trzeba, że tego krótkiego filmu nie stworzyli profesjonalni filmowcy. Jeśli macie możliwość zapoznajcie się z nim.
beldin - 2009-02-03, 18:16
:
Tigana napisał/a:

Ja teraz czekam na filmową wersję "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona " - inna sprawa, ze nie czytałem opowiadania i pewnie po nie nie sięgnę - interesuje mnie sam film. Czytał to ktoś może?


Niestety nie i też się nie przymierzam.

Natomiast przypomniałem sobie kolejny film stanowiący ekranizację książki.
Chodzi tutaj o "Pamięć Absolutną". Książka autorstwa Piersa Anthonego a film w reżyserii Paula Verhoevena (1990).
Książka może nie najwyższych lotów ale film tylko dla oglądaczy. Czytacz po jego obejrzeniu za książkę nie weźmie się ni cholery.
Gra aktorska Arnolda Sch. i jego towarzyszy niedoli dała kolejny film odrzucający od książki. Najlepsza była aktorka z potrójnym biustem i oczy wychodzące na wierzch u Ariego w końcowych scenach. ;)
Stary Ork - 2009-02-03, 19:02
:
"Pamięć absolutna" to była ekranizacja opowiadania Philipa Dicka "Przypomnimy to panu hurtowo", o ile mnie pamięc nie myli ;) .
MrSpellu - 2009-02-03, 19:27
:
Co do 'udanych' ekranizacji:

Wywiad z wampirem nie był złym filmem.
Rob Roy też był całkiem niezły.
Ostatni Mohikanin - moim zdaniem rewelacja - mimo, że zupełnie inny od książkowego pierwowzoru.
Blade Runner też tu gdzieś padał, ale nikt nie wspomniał o Johnnym Mnemonicu, kiedyś jeden z moich ulubionych filmów ;)
No i nikt nie wspomniał o Przeminęło z Wiatrem :mrgreen:
beldin - 2009-02-03, 19:28
:
Stary Ork napisał/a:
"Pamięć absolutna" to była ekranizacja opowiadania Philipa Dicka "Przypomnimy to panu hurtowo", o ile mnie pamięc nie myli ;) .


:oops: Sorry popie.... mi się. Cóż już nie ta pamięć. Czyżbym był gościem Firmy "Rekall" (ew. Korporacji "Pamięć")???
Zapomniałem a przecież czytałem, ale niestety na półce u mnie stoi właśnie takie coś noszące tytuł "Pamięć Absolutna" (Total Recall) autorstwa Piersa Anthonego,która dość dokładnie odzwierciedla fabułę filmu z Arnim, co właściwie nie dziwi bo jest "nowelizacją" ??? filmu, co jak zrozumiałem (może błędnie) jest książką napisana na podstawie scenariusza.
Stary Ork - 2009-02-03, 21:25
:
Tak właśnie sobie pomyślałem, jak wysłałem posta, bo sam film to nie ekranizacja, tylko luźna adaptacja Dicka. Ale fakt faktem, oczy Arniego robią wrażenie :mrgreen: . A moja lista udanych i nieudanych ekranizacji:

Udane:

Imię róży - za takie role kocham Connery'ego. Film kongenialny w stosunku do powieści.

Lot nad kukułczym gniazdem - wielkiego oskarowego szlema nie zgarnia się za byle co.

Blade Runner - raczej inspirowany powieścią niż będący wierną adaptacją, ale wielki jak Azja.

Potop - po tym arcydziele Hoffman mógł spokojnie umrzeć. Oglądając Ogniem i mieczem żałuję, że tak się nie stało.

O jeden most za daleko - cud-miód i orzeszki. Najdłuższy dzień już słabszy, ale znośny.

Autostopem przez galaktykę - nie sądziłem, że się uda. Udało, się, i to jak! Bezbłędnie oddany styl Adamsa i duch książki.

Nieudanych jest legion, ale przy oglądaniu kilku oczy szczególnie szczypią:

Dziewiąte wrota - seks z nieletnią może Polańskiemu ujdzie na sucho, ale tak okrutny gwałt na "Klubie Dumas" nie powinien.

Ogniem i mieczem - patrz Potop.

Diuna i Dzieci Diuny w wersji Hallmarkowskiej - ciotunia w fiołkowych tiulach udaje padyszacha Szaddama, quarterback z liceum w Iowa udaje Muad'Diba, córka młynarza spod Ostrołęki udaje Chani, a to gówno udaje ekranizację. Lynch w porównaniu z tym nakręcił arcydzieło.
Romulus - 2009-02-03, 23:45
:
Stary Ork napisał/a:
Imię róży - za takie role kocham Connery'ego. Film kongenialny w stosunku do powieści.

Rzadko się zdarza, żeby ekranizacja była lepsza od literackiego pierwowzoru. To jeden z nielicznych przykładów.
You Know My Name - 2009-02-04, 11:24
:
Romulus napisał/a:
Stary Ork napisał/a:
Imię róży - za takie role kocham Connery'ego. Film kongenialny w stosunku do powieści.

Rzadko się zdarza, żeby ekranizacja była lepsza od literackiego pierwowzoru. To jeden z nielicznych przykładów.
Krzywdzisz ksiazke Romulus, film wydobyl jeden watek (wiodacy, owszem) pozostawiajac polowe ksiazki na polce. To tak jakby pokazac we Wladcy Pierscieni tylko Froda i Sama, bo reszta przeciez nie niosla pierscienia.
Cala reszta to wysmienity sos, w ktorym watek wiodacy unosi sie jak glowne danie. Wg mnie film nawet w polowie nie oddaje ducha epoki oraz genius loci jak ksiazka.
Film jest swietny, ale ksiazka po prostu oferuje Ci wiecej.
Tigana - 2009-02-04, 11:36
:
Mag_Droon napisał/a:
Rzadko się zdarza, żeby ekranizacja była lepsza od literackiego pierwowzoru. To jeden z nielicznych przykładów.
Krzywdzisz ksiazke Romulus, film wydobyl jeden watek (wiodacy, owszem) pozostawiajac polowe ksiazki na polce.[/quote]
Zgadzam się z Mag Droonem - film świetny, ale "jednowątkowy" Chwała za to Annaud, ze nie popełnij na "Imieniu róży" takiego gwałtu jak wspomniany wyżej Polański i jego "9 wrota".
Inna sprawa - jaka jest idealna ekranizacja? Film odtwarzający scenę po scenie z książki czy też będacy nieco luźniejszą wersja pisanego oryginału. No i mamy jeszcze skrajny wypadek - trylogia o Jasonie Bournie - która poza pomysłem wyjściowym i kilkoma scena z pierwszej części z literackim pierwowzorem nie ma nic wspólnego - za to świetnie sprawdza się jako film.
You Know My Name - 2009-02-04, 11:51
:
Tigana napisał/a:
Inna sprawa - jaka jest idealna ekranizacja? Film odtwarzający scenę po scenie z książki czy też będacy nieco luźniejszą wersja pisanego oryginału. No i mamy jeszcze skrajny wypadek - trylogia o Jasonie Bournie - która poza pomysłem wyjściowym i kilkoma scena z pierwszej części z literackim pierwowzorem nie ma nic wspólnego - za to świetnie sprawdza się jako film.
No to wlasnie jest Tigana roznica miedzy ekranizacja a adaptacja.
Moze powstac i kiepska ekranizacja i wspaniala adaptacja z tego samego utworu literackiego. To troche tak, ze dobry tworca filmowy zrobi swietny film na kilku skojarzeniach z literackim pierwowzorem a kiepski chocby i "las krzyzy" odnalazl to zrobi gniota i ju.
Black - 2009-02-04, 23:19
:
W sumie to ciekawe, bo jak tak chodzę do kina to widzę, że większość filmów jakie teraz powstają są kręcone na podstawie książki - "Droga do szczęścia", "Benjamin Button", biorąc tylko pierwsze lepsze z brzegu, z tych najnowszych i najgorętszych. Czy je też rozpatrujemy w kategoriach ekranizacji, czy traktujemy je jako kompletnie oddzielną historię? :P Ciekawi mnie też że naprawdę rzadko się zdarza, żeby to książka została napisana na podstawie filmu, jak to było w przypadku "Stowarzyszenia Umarłych Poetów". Po prostu może mi się wydaje, ale reżyserom i twórcom filmowym albo brakuje pomysłów, albo nie chce im się po prostu wysilać i sięgają po książki jako źródło inspiracji. Nie mówię, że to źle, tego się przeważnie nie zauważa, tak sobie tylko gdybam :P
Na liście świetnych ekranizacji brakuje mi jeszcze "Forresta Gumpa" (lepszy od książki i to sporo) i oczywiście "Milczenia Owiec" :P "Ojciec Chrzestny", zarówno filmowy jak i drukowany mnie nie porwał nigdy. Dobre, ale nie genialne :P
ASX76 - 2009-02-05, 13:27
:
"Miasto ślepców" (2008 r.) - adaptacja powieści J. Saramago. Ależ badziew!! Nie tykać nawet kijaszkiem. Z racji tego, że do oglądania się nie nadaje, pozwolę sobie wrzucić troszkę nie mających większego znaczenia spoilerów w celu wykazania/udowodnienia irytującej treści/postępowania (pseudo)bohaterów. No żesz kur... ka wodna. Większego stada ciepłych kluch to nie widziałem w żadnym filmie. Toczka w toczkę same ciamajdy i lebiegi bez względu na płeć i zawód. Nawet ochroniarz i policjant to totalne dziadostwo. :-P
Początek: Japończyk (czy Chińczyk - nie rozróżniam) nagle traci wzrok na środku ruchliwej ulicy. Od niego ponoć zarażają się inni, od innych jeszcze inni i tak dalej...
Tzw. rząd (czyli świnie przy korycie) reaguje prawidłowo, czyli poddaje ślepców drobiazgowej kwarantannie/izolacji w budynku a la więzienie.
Jeden z zarażonych jest okulistą. Zdrowa żona (J. Moore) nie chce go pozostawić na pastwę losu, dlatego podąża razem z nim do miejsca odosobnienia.
Epidemia się rozszerza, (u)więzionego luda przybywa. Z czasem tworzą sie dwie grupy: ci co przyszli wcześniej (pod wodzą małżowinki doktorka) oraz "oddział" złych i występnych kierowanych przez faceta z pukawką. Pomaga mu niewidomy od urodzenia (zamknęli go przez pomyłkę? ;) ). Gdzieś tak do połowy film da się oglądać bez zgrzytu ząbków i nawet kartofle w piwnicy (jeszcze) nie gniją, za to później zaczynają się bezpardonowe gwałty zarówno na ekranie, jak i na wytrzymałości widza. W tym drugim przypadku katowanego oczywiście nie sexualnie, lecz głupotą i "bezjajactwem" mężczyzn z gr. nr uno.
Aktorstwo? Ha, ha, ha. J. Moore się stara i robi co może, natomiast cała reszta to statyści.
Ich zachowania na utratę wzroku są niewiele większe od reakcji na skaleczenie się w paluszek.
Do tego żonka musi myć i podcierać męża (okulistę, znaczy się), bo ten sobie nie radzi... Zupełnie tak, jakby utrata wzroku upośledziła jego czynności umysłowe i fizyczne. No dobra, mniejsza z tym. Lecim dalej.
Komando nr 2 (dziwnym trafem tam same samce są i ani jednej cizi) uzyskuje kontrolę nad dostawami żywności (pistolet to argument nie do zbicia) i wpada na ciekawy pomysł: podzielą się racjami (ma się rozumieć, nie po połowie), jeśli pozostali oddadzą wszystko co mają cennego. Nie, nie w sensie cielesnym... póki co. Rozchodzi się o biżuterię, zegarki, obrączki... i takie tam badziewie. Po co ślepym takie rzeczy, to jest już ich błyszcząca tajemnica. Kiedy gr. number uno "odciąża się" od metali szlachetnych, boss di tutti capi comanda 2 (zakapiorstwo mu z mordy aż bucha) wpada na sensowny koncept (aż chciałoby się powiedzieć - wreszcie!) i ogłasza co następuje: od teraz opłata za żywność pobierana w naturze, tzn. kobiety będą w zamian dawały/użyczały swoich wdzięków (w każdym ich zakresie). Wyjaśnienie dla niekumatych: ostre rżnięcie, a w co, to zależy od potrzeb/fantazji wykorzystujących. Grupa dowodzona przez Moore'ową początkowo planuje się zbuntować, jednak kiedy jedna z kobiet (akurat najmniej powabna) zgłasza się na ochotniczkę, pozostałe niczym stadko pokornych owieczek podąża jej śladem. A co na to faceci (tyle że z nazwy)? Symbolicznie protestują małżo(wi)nkowie, ale niewiasty stawiają na swoim. Widząca bohaterka prowadzi je na miejsce i zaczyna się orgia full-wypas. A przecież... Moore'owa mogłaby wykorzystać przewagę tego, że widzi, odebrać hersztowi broń i zrobić porządek... Mężowi oczywiście taki pomysł nawet do głowy nie przychodzi, a dla niej dopiero po zbiorowym "fuck-cie"... I wszystko toczyłoby się tak samo, gdyby nie "śnięta ryba". Mianem tym została nazwana pierwsza ochotniczka, która w łożu okazała się niczym kłoda, czym wielce zirytowała obsługiwanego. Cała sytuacja skończyła się dla niej zejściem... śmiertelnym. No to wtedy pani M. się zdenerwowała i wprowadziła nożyczki do tętnicy bossa przerywając jego wątłą nić żywota niepoczciwego. Ja przepraszam, nie można było tego załatwić wcześniej, niekoniecznie w tak drastyczny sposób?
Aha, jeszcze jedno.
Żeby całe towarzycho nie uciekło, pilnowali je żołnierze i strzelali jak do kaczek, kiedy przekraczali dozwoloną granicę. W celu uniknięcia zarażenia trzymali się na dystans. To, co działo się w środku mieli w... (można się domyśleć).
Co było dalej nie chce mi się pisać. W każdym razie coraz głupiej.
Wspomnę tylko o jednej scenie:
po wyjściu z więzienia bohaterka widzi bezpańskie psy żywiące się truchłem człowieka. Obok nich przechodzi skądinąd sympatyczny z wyglądu psiak, podbiega do niej i liże po gębusi. Że też ta mu daje/pozwala... nie wiedząc wszakże, co (lub kogo) jadł na śniadanie... ;)
Romulus - 2009-02-05, 14:56
:
O! Zgadzam się z przedmówcą. Film ten to żenua, głupi - będąc na miejscu autora książki podciąłbym sobie żyły z "radości", że sprzedałem prawa autorskie i teraz muszę przemykać ze wstydu opłotkami. Bez dwóch zdań - książce ta ekranizacja nie przysporzy nowych czytelników. Przynajmniej na długo :) Bo pisarz ten nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych.

Wracając do Umberto Eco i ekranizacji "Imienia Róży". Znowu się wysikałem pod wiatr... Ale będę konsekwentny. Książkę przeczytałem raz i próbowałem przeczytać raz drugi, ale już się nie dało. Po prostu nie potrafiłem czerpać żadnej przyjemności z lektury i do dziś uważam, że to najsłabsza, najmniej atrakcyjna fabularnie powieść Eco. Uwielbiam za to Wahadło Foucaulta i te przeczytałem ze 4 razy (szkoda że nie ma ekranizacji). Nie mnie kwestionować wartości literackie Imienia Róży - ale bez wątpienia pozostaje fakt, że nie wrócę już do tej książki, bo nie zaznałem przyjemności czytania.
Imię Róży od początku wydawało mi się po prostu ciosaniem kołków na głowie i gdybym najpierw nie obejrzał filmu, to dziś byłbym uboższy, gdyż nie poznałbym tej ekranizacji spod ręki J.J. Annauda (jak większość jego filmów - znakomite dzieło, może poza Wrogiem U Bram - nie był to film zły, ale nie umywał się do poprzednich).
Pozostając przy tym reżyserze - warto zwrócić uwagę na jego KOCHANKA. Piekne, wysmakowane, erotyczne kino zrealizowane w oparciu o powieśc M. Duras. Erotyka w tym filmie zasługuje na miano sztuki rzadko spotykanej w kinie.
Stary Ork - 2009-02-05, 17:02
:
Ciekawe, czy nakręcą "Wahadło..." //mysli . Ale gdyby był kręcony na fali niosącej męty w stylu "Kodu Leonarda", chyba bałbym się to obejrzeć.

Przyszła mi do głowy kolejna genialna ekranizacja: "Trzej muszkieterowie" z Michaelem Yorkiem i resztą ekipy. Rewelacyjna obsada, wspaniała szermierka (przynieście mi głowę Errola Flynna //pisowcy ), kapitalne kostiumy. "Czterej muszkieterowie" równie dobre, natomiast "Dwadzieścia lat później", mimo że ta sama obsada, to już inna para kaloszy.
Inne ekranizacje "Muszkieterów" to wedle mojej opinii jedna żenada goniąca drugą, ale wszystkich nie widziałem, więc może jakimś cudem się mylę. Waaaaaaaaaaagh.
MrSpellu - 2009-02-05, 17:16
:
Stary Ork napisał/a:
Przyszła mi do głowy kolejna genialna ekranizacja: "Trzej muszkieterowie" z Michaelem Yorkiem i resztą ekipy. Rewelacyjna obsada, wspaniała szermierka
Ten film popchnął mnie wiele lat temu do przeczytania książki. I zgadzam się z przedmówcą, zdecydowanie jedyna słuszna ekranizacja tego dzieła. Drugą jedyną słuszną ekranizacją innej książki jest Hrabia Monte Christo z 1974 roku, z Richardem Chamberlainem - aczkolwiek film z 1998, z Depardieu również jest całkiem całkiem.

Stary Ork napisał/a:
przynieście mi głowę Errola Flynna

Nie wiem jak tam u niego z machaniem szpadą/rapierem, ale koleś był mistrzem machania wackiem. Nie uważasz, że koleś który 'zaliczył' ponad 1,5k kobiet w swoim życiu i miał prywatnego alfonsa na Kubie nie zasługuje na samczy podziw i szacunek? XD
Stary Ork - 2009-02-05, 17:22
:
Cytat:
Nie wiem jak tam u niego z machaniem szpadą/rapierem, ale koleś był mistrzem machania wackiem. Nie uważasz, że koleś który 'zaliczył' ponad 1,5k kobiet w swoim życiu i miał prywatnego alfonsa na Kubie nie zasługuje na samczy podziw i szacunek?


Ron Jeremy pewnie zaliczył więcej, i to w pracy :mrgreen: .
MrSpellu - 2009-02-05, 17:28
:
Stary Ork napisał/a:
Ron Jeremy pewnie zaliczył więcej, i to w pracy :mrgreen: .

Ale Flynn robił to prywatnie :mrgreen: I weź pod uwagę, że to były lata 30', 40' i 50' wtedy nikomu się nie śniło o 'gwiazdach porno' (takich jakich znamy obecnie), ani o rewolucji obyczajowo-seksualnej.
Stary Ork - 2009-02-05, 17:34
:
Ale Flynn wyglądał jak Flynn, a Ron Jeremy wygląda tak i nadal jest w USA bogiem seksu :mrgreen: .

A żeby nie było OT, to również uważam "Hrabiego Monte Christo" z Richardem Chamberlainem za udaną ekranizację. Waaaaaaaaaaagh.
Tigana - 2009-02-05, 18:08
:
Stary Ork napisał/a:
A żeby nie było OT, to również uważam "Hrabiego Monte Christo" z Richardem Chamberlainem za udaną ekranizację. Waaaaaaaaaaagh.

Depardieu tez był niezły - tylko ta jego przebieranka w księdza rozwalała. A najlepsza wersja "Trzech muszkieterów" to rosyjska z piosenkami D'Artagniana :mrgreen:
A swoją drogą Dumas świetnie sprawdziłby się jako scenarzysta w Hollywood - tak jak nasz Sienkiewicz.
Chyba tylko jeszcze Verne miał od Dumasa więcej ekranizacji - i ani jednej udanej - przynajmniej ja takiej, no może poza "Michałem Strogowem", nie widziałem.
Romulus - 2009-02-05, 18:16
:
Tigana napisał/a:
A najlepsza wersja "Trzech muszkieterów" to rosyjska z piosenkami D'Artagniana :mrgreen:

Psia kostka, pamiętam ten film ! Chyba jeszcze w podstawówce byłem, kiedy był w telewizji "dwukanałowej" wówczas.
Ale nie dodaliście do adaptacji Trzech Muszkieterów (amerykańskiej z M. Yorkiem), że w odróżnieniu od książki, jest w niej wiele humoru :)
MrSpellu - 2009-02-05, 18:17
:
Stary Ork napisał/a:
i nadal jest w USA bogiem seksu

No i jest żydem :mrgreen:

I by nie było, że OT to cieszy mnie, że Ork także uważa "Hrabiego Monte Christo" z Richardem Chamberlainem za udaną ekranizację. Cieszy mnie także, że Tigana uważa, że wersja z Depardieu była niezła XD

O, za najbardziej nieudaną ekranizację (czysto subiektywnie, bo dotyczy mojej ulubionej książki) uważam Kwiaty dla Algernona Jeffa Blecknera z 2000, kto książkę uwielbia, to niech nawet nie próbuje oglądać tego filmu.

Romulus napisał/a:
Ale nie dodaliście do adaptacji Trzech Muszkieterów (amerykańskiej z M. Yorkiem), że w odróżnieniu od książki, jest w niej wiele humoru

Ano nie dodaliśmy, bo przynajmniej ja uważam, że to absolutnie nie jest minus. Scena z 'śniadaniem' na polu bitwy jest po prostu rewelacyjna :)
Stary Ork - 2009-02-05, 18:18
:
Hej, radzieckie ekranizacje miażdżą i tratują, kto nie widział "Ivanhoe", ten trąba.

"20000 mil podmorskiej żeglugi" z Kirkiem Douglasem było całkiem przyzwoite, moim zdaniem. A kreskówka "W 80 dni dookoła świata" to już zupełny kvlt. "Podróż na Księżyc" Meliesa to chyba pierwsze kinowe sf w dziejach, więc też bym się nad tym głębiej zastanowił.

EDIT:

A w temacie kinematografii socjalistycznej: któraś TVP przypomina teraz jugosłowiańsko-niemieckie ekranizacje Karola Maya i to już jest kompletny szał. Filmy o Dzikim Zachodzie na podstawie powieści faceta, który nie wiedział nic o Dzikim Zachodzie, robione przez ludzi, którzy też nic nie wiedzieli o Dzikim Zachodzie. Psychodelia, mocium panie. Waaaaaaaaaaaaaagh.
MrSpellu - 2009-02-05, 18:22
:
Stary Ork napisał/a:
Hej, radzieckie ekranizacje miażdżą i tratują, kto nie widział "Ivanhoe", ten trąba.

A oglądał ktoś Stalkera?

Stary Ork napisał/a:
A w temacie kinematografii socjalistycznej: któraś TVP przypomina teraz jugosłowiańsko-niemieckie ekranizacje Karola Maya i to już jest kompletny szał. Filmy o Dzikim Zachodzie na podstawie powieści faceta, który nie wiedział nic o Dzikim Zachodzie, robione przez ludzi, którzy też nic nie wiedzieli o Dzikim Zachodzie.

Seria o Winnetou? Indianin krzyczący Hande Hoch! niszczy psychicznie XD
You Know My Name - 2009-03-09, 09:20
:
Mozna powiedziec, ze nic nowego pod sloncem sie juz nie wydarza. Wiec i pomysl na kompletnie oryginalny scenariusz sa coraz mniejsze. Z drugiej strony z ekranizacjami (adaptacjami) jest troche tak jak z idea sequeli: ludzie to juz znaja, wiec lykna napewno. Nadal liczy sie efekt ale akcenty z wrazen estetycznych, artystycznych przechodza w strone dostarcznania adrenaliny w formie czystej lub rozrywki niezobowiazujacej i nieaspirujacej. Czyli po prostu kasa Misiu, kasa w formie czystej.
Moze to martwic, ale niespecjalnie, bo w momencie, kiedy kino jest coraz bardziej popularne zawsze znajduje sie nisza (takze producencko - finansowa) dla tworcow niezaleznych, dziel emanujacych sztuka.
Trudno rozpatrywac to jako proces zly czy dobry, bo trwa on od bardzo dawna (ilez osob niewiedzialoby kim jes Mario Puzo, gdyby nie Ojciec Chrzestny), zysk jest po obu stronach zawsze wtedy, kiedy obie strony wykonaja dobra robote.
Czy slaba ekranizacja pograza ksiazke?? Nie sadze, bo dzis informacja o przeniesieniu na ekran jest podawana czesto wraz z pierwszym wydaniem nowej ksiazki poczytnego autora i jest elementem nakrecajacym sprzedaz ksiazek. A jezeli do kina przebija sie nieznany widzom pisarz, to z reguly jest on znany czytelnikom i nawet jesli film nie zwiekszy ilosci jego fanow to napewno jej tez nie zmniejszy.

Mozna rozpatrywac tez proces powstawania ksiazek na podstawie filmow, ale nie wydaje mi sie on czyms wartym uwagi, chyba ze pisarz byl autorem scenariusza i po prostu poszerza swoje pierwotne dzielo (nie wiem jak czesty to przypadek, ale nie obilo mi sie nic takiego o uszy).
ASX76 - 2009-03-09, 11:31
: Temat postu: Re: Mariaż kina z literaturą
Metzli napisał/a:


Dobra czy zła sytuacja? A może niekorzystna tylko dla jednej strony?


To zależy... od wielu czynników wzajemnie ze sobą powiązanych. Nie da się odpowiedzieć, zwłaszcza na pierwsze z pytań, nie opierając się na konkretnych przykładach. Jeśli podasz tytuły, wówczas będę mógł się do nich odnieść i udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, o ile oglądałem te filmy. ;) Pewnie, że ekranizacje nie zawsze są udane. To oczywista oczywistość. :-P

Z "mariażami" kina z literaturą mamy do czynienia od bardzo dawna.

Widza interesuje przede wszystkim/w pierwszej kolejności obejrzenie dobrego filmu, a nie stopień/poziom oryginalności scenariusza (w tym przypadku w sensie czy powstał na podstawie czyjejś powieści/opowiadania). :-P
Metzli - 2009-03-13, 23:37
:
ASX napisał/a:
Jeśli podasz tytuły, wówczas będę mógł się do nich odnieść i udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, o ile oglądałem te filmy.


A samemu to nie łaska dać jakieś przykłady, wszystko trzeba podawać na tacy? :P Ale choćby ekranizacje książek Kinga - Lśnienie, Zielona mila, Carrie czy Sekretne okno. Wspomniany Ojciec chrzestny czy Stowarzyszenie umarłych poetów - tutaj ciekawa sytuacja, bo spotkałam się z opiniami, że film jest o wiele lepszy od swojego pierwowzoru. Ktoś czytał? O ile film widziałam kilkanaście razy to po książkę nigdy nie sięgnęłam. Swoją drogą to może być ciekawe doświadczenie, lektura tej pozycji po takim czasie. Rozczarowanie książką miałam przy Pachnidle, może za dużo oczekiwałam od tej książki, ale ekranizacja była dosyć wierna ;)

Właśnie, czy z ekranizacją jest jak z tłumaczeniem? Piękna albo wierna?

Celowo nie wspominam tu o polskim kinie. Dziwnym trafem, większość ekranizacji to te brane z lektur. A same filmy nie potrafią się obronić, zupełnie inna tendencja widoczna jest w kinie zachodnim. Zdaję sobie sprawę, że nie poruszam tutaj sprawy nowej, ale zdaje się, że sięganie po pomysł na film do książki jest dzisiaj o wiele bardziej spotykaną sytuacją. W końcu z pięciu produkcji kandydujących do najlepszego filmu minionego roku, cztery z nich swoje pierwowzory czerpały z literatury.

Mag napisał/a:
Mozna powiedziec, ze nic nowego pod sloncem sie juz nie wydarza. Wiec i pomysl na kompletnie oryginalny scenariusz sa coraz mniejsze.


Ale z drugiej strony takie samo stwierdzenie można by odnieść do literatury, rzecz leży w samym pomyśle, użyta technika do jego ukazania to w pewnej mierze rzecz wtórna, późniejsza obróbka i szlifowanie. A przecież nowe książki cały czas powstają.

Mag napisał/a:
Mozna rozpatrywac tez proces powstawania ksiazek na podstawie filmow, ale nie wydaje mi sie on czyms wartym uwagi


Tutaj się zgodzę. Tym bardziej, że nie przypominam sobie książki, która mając taką genezę, byłaby warta uwagi.
Ł - 2009-03-13, 23:52
:
Sry, ale po co kolejny temat o tym samym po http://www.zaginiona-bibl...topic.php?t=507 czy http://www.zaginiona-bibl...p?t=507&start=0 ?

Metzli napisał/a:
Dziwnym trafem, większość ekranizacji to te brane z lektur. A same filmy nie potrafią się obronić

Pan Tadeusz, Ogniem i Mieczem. Przedwiośnie się nie bronią?
Metzli - 2009-03-14, 00:10
:
Jak ja mogłam tego nie zauważyć? O.o Excusez-moi, starzeję się czy co xD

Z wymienionych przez ciebie, według mnie, za dobrą ekranizację można uznać jedynie Pana Tadeusza. Zresztą ja mam pewną awersję do czerpania z lektur, wiadomo, że do kin zaczną wtedy szturmować bandy ze szkół ;)
Romulus - 2009-03-14, 10:26
:
Ogniem i Mieczem chyba się nie broni. Zawsze uważałem ten film za najsłabszą część Trylogii. Częściowo jest to wina obsady - poza Michałem Żebrowskim, któremu trudno cokolwiek zarzucić i Izabelą Scorupco. Ale Zamachowski jako Wołodyjowski to był cień zaledwie Tadeusza Łomnickiego. Także Zagłoba został przedstawiony (dawno nie czytałem, więc może i słusznie) jako pijak, ochlapus i gardłujący szlachetka. Batalistyka to była taka bieda-batalistyka. Znowu kłania się urok superprodukcji PRL-u: mieli rozmach skur*****y, jak mawiał "klasyk" z Kilera. Budżet może i był ogromny, jak na polskie warunki, ale chyba i tak za mały, aby szarpnąć się na powtórkę z POTOPU, czy Pana Wołodyjowskiego. Może słabość tego filmu (podobnie, jak przy Wiedźminie) polegała także na tym, że był to bardzo dłuuuugi zwiastun serialu. I gdyby od początku robili serial, może wyszłoby lepiej.
Black - 2009-03-14, 10:49
:
Romulus napisał/a:
Także Zagłoba został przedstawiony (dawno nie czytałem, więc może i słusznie) jako pijak, ochlapus i gardłujący szlachetka.


No... bo Zagłoba właśnie taki był? :P Co prawda Zagłobę możnaby od biedy uznać za postać nieco głębszą (bo zauważmy, że przecież w każdej części "Trylogii" traci kogoś bliskiego - w "Ogniem i Mieczem" Podbipiętę, w "Potopie" Rocha Kowalskiego a w "Panu Wołodyjowskim"... no, wiadomo kogo :P ) ale tak naprawdę Zagłoba BYŁ pijakiem, ochlapusem i gardłującym szlachetką :p
MrSpellu - 2009-03-14, 11:19
:
Romulus napisał/a:
Także Zagłoba został przedstawiony (dawno nie czytałem, więc może i słusznie) jako pijak, ochlapus i gardłujący szlachetka

Prawidłowo. Do Kowalewskiego akurat nic nie mam. Dobrze zagrał też Domogarow z podkładanym głosem Rozenka :)
Tigana - 2009-03-14, 11:22
:
Romulus napisał/a:
Może słabość tego filmu (podobnie, jak przy Wiedźminie) polegała także na tym, że był to bardzo dłuuuugi zwiastun serialu. I gdyby od początku robili serial, może wyszłoby lepiej.


"Ogniem i mieczem" też ma wersje serialowa - dłuższą o 5 minut ;)
Co do "Pana Wołodyjowskiego" jedna uwaga - serial i film fabularny to dwie różne bajki - zmieniła się częściowa obsada (Łapicki-Nowicki, Benoit - Lutkiewicz) a przede wszystkim wprowadzono kolor.
Romulus - 2009-03-14, 11:24
:
Ale i spryt i humor u niego nie był pijacki i ochalpusowaty. A jeśli dobrze pamiętam Zagłobę z filmu Ogniem i Mieczem to chyba nie trzeźwiał wcale. W Potopie Szweda bił, humorem tryskał inteligentny był (sprawa z Rochem Kowalskim, sprawdzenie Kmicica przed rozstrzelaniem, by filmu tylko się trzymać). Ale nawet jeśli przyjmiemy, że takim właśnie pijakiem był, to i tak nadal będziemy mieli słaby film. Dorzucę do tego jeszcze taśmę filmową. Tania była chyba. Kiedy oglądam dobry amerykański serial, to gołym okiem widać różnicę, jeśli chodzi o rodzaj użytej taśmy. A nawet w kinowym obrazie Ogniem i Mieczem wyglądało, jakby je kręcono za takie pieniądze jak teatr telewizji (jeśli chodzi o tą taśmę filmową). Może gdyby rozmach realizacyjny był większy, dałoby się ukryć wady. A tak, waliły po oczach.

Inna polska, współczesna adaptacja, Quo Vadis, to już zbyt łatwy bęben do bicia. To z tym "dziełem" do Oscara startowaliśmy? Wstydu chyba nie mieli zgłaszając tą kandydaturę.
Metzli - 2009-03-23, 00:38
:
Temacik pozostawiony sam sobie i trochę zszedł na rejony, które starałam się uniknąć ;) Jednak ekranizacje lektur przez polskich kinematografów to łatwy chłopiec do bicia. Ale przypomniały mi się dwa filmy, ekranizacje, które nie były lekturami: Pręgi i Senność. Pierwszy widziałam i po wyjściu z seansu myślałam o nim dobry co w przypadku polskich filmów nie jest sytuacją częstą. Pewnie niebagatelną rolę odkrywał tutaj fakt, że przy kręceniu tych dwóch filmów uczestniczył sam autor książek. Przychodzi mi na myśl Frank Miller i ekranizacje jego komiksów - chociaż te dwie różne sytuacje i nie powinnam ich w zasadzie porównywać. Ale może to jest sposób, żeby nie otrzymać jakiegoś potworka?

I ostatnio byłam na Lektorze. Nie powiem, film mi się spodobał. Jestem tylko ciekawie jak to wszystko przedstawione jest w powieści, na jakie sprawy położono akcenty, a jakie elementy w filmie pominięto.
You Know My Name - 2009-03-23, 10:07
:
Metzli napisał/a:
Ale z drugiej strony takie samo stwierdzenie można by odnieść do literatury, rzecz leży w samym pomyśle, użyta technika do jego ukazania to w pewnej mierze rzecz wtórna, późniejsza obróbka i szlifowanie. A przecież nowe książki cały czas powstają.

Tiaa, bo napisanie ksiazki jest o niebo tansze i prostsze od nakrecenia filmu. Siadasz, piszesz, chcesz to piszesz 8h/dzien a chcesz to piszesz 8 lat. Powstaja rzeczy, ktore nie ujrza nic innego niz wnetrza szuflad, takie, ktore uwala red. w wydawnictwach, czytadla do przemialu, bestsellery i pozycje kultowe.
A filmowcy ruszaja na rynek ksiazki po "gotowce". Maja wybor, moga przebirac w cyklach (dobry cykl to masa kasy do zrobienia na ekranizacjach), powiesciach (szansa na mocna fabule) czy tez opowiadaniach (watki i pomysly do tworczego rozwiniecia przez co lepszych scenarzystow, lub do spieprzenia przez marnych).
Ksiazki to pasja tworcow, a filmy to i pasja i mega interes, dlatego to drugie opiera sie na pierwszym a nie odwrotnie.
Shadowmage - 2009-03-23, 10:46
:
Skoro o ekranizacjach mowa, to tutaj napisałem kilka słów o Watchmenach. Bardzi wierna adaptacja, oprócz kilku scen w końcówce, trzymająca się niemal sztywno tego, co namalował Moore. A poza tym nieźle się w kinie bawiłem, nawet znając treść :)
Metzli - 2009-03-26, 23:51
:
Mag, niektóre filmy też potrafią powstawać latami. Nie można powiedzieć, że książki to wyłącznie pasja twórców, kasa też, może nie mega, ale zawsze ;) Ale fakt, zrobienie filmu to jednak o wiele większe nakłady i liczba zaangażowanych do tego osób.

Jeśli chodzi o film Watchmen zastanowiło mnie jedno - zarówno Shadow, jak i Tigana się nad nim zachwycają, jednocześnie mając za sobą lekturę pierwowzoru. Zupełnie inaczej jest z El i Kreolem, tym razem osób, które z komiksem nie miały styczności. Czyżby film był robiony tylko dla czytelników i niezrozumiały dla osób, które nigdy się z nim nie zetknęły? Tak sobie gdybam, bo nie widziałam ekranizacji, ani komiksu nie miałam w rękach ;P Bo jeśli wniosek, który wysnułam jest słuszny to film za wiele na siebie nie zarobi. Komiks też się przez to nie zrobi bardziej znany ;)
ASX76 - 2009-03-27, 06:27
:
Czyżby wniosek został wysnuty przedwcześnie? Wypowiedź dwóch osób (nie mających styczności z komiksem) to jakby mało... ;)
Romulus - 2009-03-27, 07:42
:
Jeżeli ekranizacja jest "robiona" pod czytelników (komiksu, czy książki) i tylko oni są zachwyceni - to znaczy tylko jedno: że film był nieudany w sensie komercyjnym. Nie zdobył nowych czytelników, czy też nowych widzów.
Elektra - 2009-03-27, 07:58
:
ASX76 napisał/a:
Wypowiedź dwóch osób (nie mających styczności z komiksem) to jakby mało...

Jeszcze się Black wypowiadał, też nie czytał komiksu i też się nie zachwycał. ;)

Nie wiem, czy ta ekranizacja była pod czytelników, ale przynajmniej kilku "nieczytelników" znudziła i nie zachęciła do sięgnięcia po oryginał. Coś mi się wydaje, że jednak wierne odwzorowanie książki, czy komiksu nie jest najlepszym pomysłem. To co się podoba w książce, do obrazu może zupełnie nie pasować.

Co do oglądalności... u nas przestali grać "Watchmen" po dwóch tygodniach. W Gdańsku zostawili jakieś poranne seanse. To raczej nie świadczy po popularności.
Romulus - 2009-03-27, 08:05
:
Elektra napisał/a:
Coś mi się wydaje, że jednak wierne odwzorowanie książki, czy komiksu nie jest najlepszym pomysłem. To co się podoba w książce, do obrazu może zupełnie nie pasować.

Dokładnie. Piszę ogólnie bo tego filmu nie miałem okazji obejrzeć (też już nie grają u mnie). Ale w przypadku innych udanych ekranizacji widać jedną zasadniczą cechę: brak kurczowego trzymania się fabuły ksiązkowego dzieła.
Weźmy Ojca Chrzestnego - pierwsza część nie zawiera w ogóle dzieciństwa i młodości Vita Corleone. Zmienione jest także zakończenie w stosunku do ksiażki (tam Kay uciekła od Michaela i sprowadził ją dopiero Tom Hagen). W filmie, dzięki tej zmianie, powstał jeden z najlepszych filmowych finałów w dziejach kina.

Inny przypadek to Tajemnice Los Angeles. Tu również twórcy wzięli z książki zaledwie połowę wątków i zmienili zakończenie (w książce kapitan Smith przeżył i miał się dobrze). I powstał przez to jeden z najlepszych kryminałów lat 90-tych XX wieku. W innej książce Jamesa Ellroya, Czarnej Dalii, Brian De Palma trzymał się raczej fabuły i wyszedł mu z filmu klops.

Nie jest to bynajmniej reguła.
You Know My Name - 2009-03-27, 09:36
:
Romulus napisał/a:
Weźmy Ojca Chrzestnego - pierwsza część nie zawiera w ogóle dzieciństwa i młodości Vita Corleone. Zmienione jest także zakończenie w stosunku do ksiażki (tam Kay uciekła od Michaela i sprowadził ją dopiero Tom Hagen). W filmie, dzięki tej zmianie, powstał jeden z najlepszych filmowych finałów w dziejach kina.

Inny przypadek to Tajemnice Los Angeles. Tu również twórcy wzięli z książki zaledwie połowę wątków i zmienili zakończenie (w książce kapitan Smith przeżył i miał się dobrze). I powstał przez to jeden z najlepszych kryminałów lat 90-tych XX wieku. W innej książce Jamesa Ellroya, Czarnej Dalii, Brian De Palma trzymał się raczej fabuły i wyszedł mu z filmu klops.
Co do Ojca... to tak naprawde nie wiemy jak by wygladal film nakrecony idealnie zgodnie z fabula ksiazki. Mysle, ze jesli ci sami ludzie zrobiliby go inaczej tez byloby to swietny film. A krecenie nowej wersji mialoby sie tak jak robienie teraz nowego Wladcy..., nie udziwnianego przez Jacksona. Legenda, ktora powstala ma obecnie taka moc, ze prawdopodobnie nikt w najblizszych latach nie wezmie tych utworow na warsztat.

Troche inaczej jest z kryminalami, gdzie wiele dzieje sie w glowach uciekajacych / scigajacych i proba przelozenia tego na ekran sa nudne wyklady geniuszu jak w roznych klasycznych, i niezle czytajacych sie przeciez, Poirotach. W Tajemnicach... wazna role zagrala forma, czyli przeplatajace sie, pozornie bedace bez zwiazku, rozne sledztwa, o ktorych obraz wyrabial sobie dopiero widz, majac obraz "out of box".

Mysle, sa utwory nieprzekladajace sie "na wprost" na jezyk kina i niemozliwe do zrozumialego dla swiezego (nieobeznanego z oryginalem) widza nakrecenia w sposob odwzorowujacy pierwowzor.
Zastanawiam sie czy nie nalezy do tej grupy Wahadlo Foucaulta (zakladajac zachowanie konstrukcji)?
Tigana - 2009-03-27, 16:02
:
"Watchman" - film zdecydowanie skierowany do fanów komiksu. W USA poradził sobie dość dobrze, na świecie słabo. Jak ja byłem w kinie to ze mną na sali była jeszcze jakaś parka - wniosek - w Polsce film przepadł. Czy można na nim dobrze bawić się nie znając komiksu? IMO - tak, ale widz straci wiele smaczków, które wyłapią wyłącznie czytelnicy. ALe mogą też wyjść zniesmaczeni czy mocno zawiedzeni.

"Ojciec chrzestny" - Coppola kręcąc pierwszą część dokonał idealnej selekcji materiału - gdyby zostawił epizod z dzieciństwa Vito czy Las Vegas film przestałby być tak spójny i straciłby na sile. Dla mnie ekranizacja idealna.

Warto też wspomnieć o "Ziemi obiecanej" - tutaj mamy do czynienia z geniuszem Wajdy, który z nie najlepszej książki stworzył ponad czasową epopeję. W drugą stronę poszedł Rybkowski z "Chłopami" - świetna powieść - przeciętny film.

Za wzór udanej ekranizacji postawiłbym także "Pachnidło", gdzie udało się reżyserowi ukazać to co nieuchwytne dla ludzkiego wzroku czy słuchu - zapach.
dream92 - 2009-06-30, 08:09
:
Średnio ciekawe są adaptacje książek Agathy Christie. Bez klimatu, nuda i amatorszczyzna. Piszę, rzecz jasna, o tych najnowszych filmach o Herkulesie Poirot, bo te starsze, jak choćby "Śmierć na Nilu" z 1978 r., były w porządku. Też opuszczano niektóre wątki i generalnie upraszczano mocno fabułę, ale klimat lat 20. i 30. a także atmosfera niepewności i podejrzeń towarzysząca kryminałom została znakomicie odwzorowana.
A "Ogniem i mieczem" mnie zanudziło i w wersji książkowej i filmowej. Ja po prostu nie mam cierpliwości do książek i filmów historycznych.
MrSpellu - 2009-06-30, 08:18
:
A ja mam takie pytanie a nawet dwa:

:arrow: Oglądał ktoś Jądro ciemności (1993) Nicolasa Roega z Timem Rothem (Marlow) i Johnem Malkovichem (Kurtz)? Zwłaszcza jestem podjarany by zobaczyć tego drugiego, który mi zajebiście pasuje do roli Kurtza. Widział ktoś? Warto?

:arrow: Widział ktoś Proces, angielską wersję z 1993? Gra tam Kyle MacLachlan w roli Józefa oraz Hopkins w roli księdza. Też mnie interesuje film z tą obsadą.
Jander - 2009-06-30, 12:54
:
Widziałem obydwa, z tego pierwszy na lekcji polskiego - świetny klimat, jeśli chodzi o Kurtza to z tego co pamiętam było ok.
A Proces dość niezły, choć ciężko by mi teraz było powiedzieć jak się on ma do książki. Ale dobrze go wspominam.
BG - 2014-09-01, 23:40
:
Jak dla mnie jedne z najlepszych ekranizacji/adaptacji to:

"Stowarzyszenie umarłych poetów"
"Drakula" Coppoli
"Ojciec chrzestny"
"Potop"
"Pan Wołodyjowski"
"W pustyni i w puszczy" (wersja z 1973)
"Lśnienie"
"Lot nad kukułczym gniazdem" (choć końcówka dosyć mętna, w książce lepiej wyjaśniono, co zrobiono głównemu bohaterowi)
"Władca Pierścieni" (mimo niepotrzebnego zmienienia fabuły w kilku miejscach)
"Skazani na Shwashank"

Natomiast bardzo mieszane uczucia mam wobec "Hobbita" - z jednej strony jako film sam w sobie mi się bardzo podobał i uważam go za wartościowy i godny polecenia, z drugiej uważam go za niezadowalający jako adaptację książki. Po prostu Jackson tutaj się bardzo, bardzo, bardzo rozkręcił i pojechał po bandzie jak tylko mógł, wciskając do filmu pełno elementów z innych dzieł Tolkiena i postacie z Władcy, byle tylko adaptacja "Hobbita" maksymalnie przypominała "Władcę Pierścieni". Taki rozmach, a tyle niepotrzebnych elementów. Szkoda. Wobec tego naprawdę trudno mi ocenić film "Hobbit" - to przykład filmu, który jednocześnie kocham i nienawidzę.

O "Zielonej Mili" się nie wypowiadam, bo zarówno książkę, jak i film uważam za równie płaskie, przewidywalne i schematyczne i w sumie niezbyt ciekawe.
Kalevala - 2014-09-02, 12:39
:
Z tym że "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" to nie ekranizacja książki, raczej na odwrót - powieść została napisana na podstawie scenariusza filmu.

Jeśli chodzi o "Hobbita", to mam podobne uczucia. Nie żeby film był zły - Jackson się postarał, ale postarał się za bardzo. Po obejrzeniu pierwszej części planowałam odpuszczenie sobie kolejnej, ale jakoś tak się złożyło, że chcąc-nie chcąc trafiłam na dwójkę. I pewnie tak samo będzie z trzecią częścią, wybiorę się do kina, chociażby dlatego, że to film ładny wizualnie, więc lepiej obejrzeć na dużym ekranie niż potem na laptopie, co pewnie, prędzej czy później, by nastąpiło.
Fidel-F2 - 2014-09-03, 09:25
:
Nazywajmy rzeczy po imieniu. Druga część Hobbita to gówno.
Shadowmage - 2014-09-03, 10:13
:
A pierwsza to obornik :P
Jander - 2014-09-03, 10:14
:
Na trzecią i tak pójdę do kina...
mad5killz - 2014-09-03, 16:22
:
Fidel-F2 napisał/a:
Nazywajmy rzeczy po imieniu. Druga część Hobbita to gówno.

Jak dobrze, że w to nie "wdepłem".
Plejbek - 2014-09-03, 17:08
:
Jander napisał/a:
Na trzecią i tak pójdę do kina...


Ma to być podobno gnojówka - trzeba uważać.
BG - 2014-09-03, 18:32
:
Fidel-F2, nie. Gówno to coś, do czego twórcy się nie przyłożyli - coś zrobionego źle, bez wyraźnych starań. A Hobbit 2 jest po prostu nadmiernie przekombinowany i jest tam włożonego za dużo materiału, za dużo niepotrzebnych wątków, których nie było w książce. Co nie zmienia faktu, że sam w sobie jest efektowny i zrobiony bardzo solidnie. W sumie gdyby inaczej go zatytułować, nie byłoby problemu - w końcu Silmarillion, Dzieci Hurina i History od Middle Earth też są kompilacjami różnych wątków i opowiadań.

Gównem jest za to "Bitwa o Ziemię" z 2000 - zupełnie inny poziom realizacji filmów.
Kalevala napisał/a:
Nie żeby film był zły - Jackson się postarał, ale postarał się za bardzo. Po obejrzeniu pierwszej części planowałam odpuszczenie sobie kolejnej, ale jakoś tak się złożyło, że chcąc-nie chcąc trafiłam na dwójkę. I pewnie tak samo będzie z trzecią częścią, wybiorę się do kina, chociażby dlatego, że to film ładny wizualnie, więc lepiej obejrzeć na dużym ekranie niż potem na laptopie, co pewnie, prędzej czy później, by nastąpiło.

Właśnie to miałem na myśli.
Fidel-F2 - 2014-09-03, 22:06
:
BG, Hobbit to gówno. Nieudolna sterta nawozu.
Młodzik - 2014-09-03, 23:28
:
Trochę już żyję na tym świecie, ale nie sądziłem, że ktoś postanowił zdefiniować filmowe gówno. Czy w takim razie Hobbity podpadają pod definicję badziewia? A może dziadostwa?
dworkin - 2014-09-04, 08:38
:
Druga odsłona "Hobbita" jest niespójna, przekombinowana, pustawa. Po realizującej minimum programowe części pierwszej, kolejna toczy w dół. "Niezwykła Podróż" wpisuje się w ramy określone przez Tolkiena, więc zachowuje formę, jest spójna. Jak się przyjrzeć, niemal krok w krok realizuje ten sam schemat fabularny co "Drużyna Pierścienia", ale to dobrze, bo czy ktoś spodziewał się czegoś więcej? Ja chciałem tylko niegłupiego powrotu to wypróbowanych metod. Natomiast w "Pustkowiu Smauga" scenarzyści postanowili uzupełnić, a wręcz ulepszyć Tolkiena. Guillermo del Toro? Plz... Brakujące minuty wypełnił wodotryskami wybitymi z matrycy standardowego filmu sf-akcji 2013. Nie miało to wiele wspólnego z klimatem Śródziemia, a nawet poprzednich filmów Jacksona.