Romulus napisał/a: |
Pierwszy odcinek "True Detective" - o, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Zapowiada się mocny, gęsty serial. Obsada doskonała. Chyba Matthew McConaughey lepszy, ale ma lepszą postać, bo bardziej zwichrowaną. Jakie dialogi! Jaka sprawa! I jaki klimat! Po pierwszym odcinku wszystko może się jeszcze zepsuć. Ale wątpię. Początek roku i jest już murowany faworyt jeśli chodzi o premierę roku. |
Romulus napisał/a: |
"True Detective" - drugi odcinek umacnia moje przekonanie, że serial "należy" do postaci Matthew McConnaugheya. Ma tą przewagę nad postacią W. Harrelsona, że jest "dziwnym" gliniarzem po mocnych przejściach. A jak widać w futurospekcjach, na nim sprawa z serialu (prawdopodobnie) odciśnie najsilniejsze i druzgocące piętno. A poza tym świetnie się to wszystko rozwija. |
ASX76 napisał/a: |
Tak po prawdzie, to wolałbym tych samych głównych aktorów w nowym rozdaniu. |
Jezebel napisał/a: |
skąd oni wytrzasnęli to ponure zbiorowisko baraków, bo miastem trudno to nazwać? |
Ork napisał/a: |
czy inspiracje, ale na pewno podobieństwa nastroju do Harry'ego Angela i, w mniejszym stopniu, do Twin Peaks |
Jezebel napisał/a: |
Podczas oglądania tego serialu trzeba być naprawdę uważnym i skupionym.
Obrazek |
Romulus napisał/a: |
trzyczęściowa trylogia |
Tomasz napisał/a: | ||
|
Jander napisał/a: |
Ale to wiadomo od początku przecież, że każdy sezon to inni bohaterowie i inna sprawa. |
Cintryjka napisał/a: |
Finał potwierdza, że TD to najbardziej przereklamowany serial od lat.
Zestawianie go z Breaking bad czy The wire to herezja. Mnóstwo zmarnowanego potencjału. |
ASX76 napisał/a: |
rozwiązanie okazało się niesatysfakcjonujące |
Jander napisał/a: | ||
Jak dla kogo. Może nie było pierdolnięcia, ale nie było to też The Killing. |
Jander napisał/a: |
Dobrze, że autorzy nie poszli jednoznacznie w fantastykę, ale zostawili na tyle dużo tropów, że interpretacja okultystyczna daje radę. Dla mnie Carcosa na pewno nie jest tylko częścią mitologii stworzonej przez chorego zabójcę. |
Plejbek napisał/a: |
Nie wiem do końca jak interpretować wątek córki Marty'ego. Wydaje mi się, że Pizzolatto umyślnie rozrzucił trochę tropów, mając na celu nakręcenie jeszcze większego zainteresowania serialem i skłonienie takich nieszczęsnych analityków fabuły jak ja do szukania odpowiedzi na pytania, których wcale nie trzeba zadawać. Co prawda Marty mówi pewnego razu, że "ma rozwiązanie przed oczami" i "że grzechem jest nieuwaga" ale nie wydaje mi się, że jednak, że jego córka i jej wątek to takie tylko mruganie okiem do widza. |
Jander napisał/a: |
Też nie kupowałem, ale teraz to rozumiem i uznaję jako ważny. końcowy element przemiany bohatera. |
Plejbek napisał/a: |
No i nikt nie pisze o openingu serialu. Osiem razy oglądałem te 2 minuty za każdym razem jednakowo zafascynowany. |
Jander napisał/a: |
Ja uważam, że serial można interpretować, jak każde porządne dzieło, na kilka sposobów. Dobrze, że autorzy nie poszli jednoznacznie w fantastykę, ale zostawili na tyle dużo tropów, że interpretacja okultystyczna daje radę. Dla mnie Carcosa na pewno nie jest tylko częścią mitologii stworzonej przez chorego zabójcę. |
Jezebel napisał/a: |
Więc niezadowolenie serialowych zapaleńców wynika w moim odczuciu głównie z faktu, że finał nie poklepał ich po pleckach i nie powiedział "ale jesteście bystrzy, mieliście rację", nie zaspokoił potrzeby nagrody, którą była przecież sama "zabawa" przy wyłapywaniu i kojarzeniu tropów, składaniu ich w możliwe rozwiązania. Oraz z przyzwyczajenia do zawsze triumfującego dobra i do tego, że ciężka praca musi być nagrodzona pełnym zwycięstwem, bo w filmach/serialach detektywistyczno-policyjnych zawsze tak jest i nie może być, by pomimo kompleksowego śledztwa źli zbrodzienie nadal hasali na wolności. |
dworkin napisał/a: |
Nie sądzę, by wyrafinowani odbiorcy chodzili drogą prostych rozwiązań. |
dworkin napisał/a: |
A dokładniej do szpitalnych refleksji Cohle'a, bo jego przemiana zdaje mi się nieprzekonująca. To nie była powolna ewolucja przez osiem odcinków, a nagły zwrot po traumie śpiączki. Co prawda Rust zmiękczył się przez lata po służbie, ale nie przeszedł jeszcze na stronę kucyków Pony. |
dworkin napisał/a: |
Natomiast najsurowiej oceniam niewykorzystany potencjał zawartej w serialu mitologii na linii Carcosa - Yellow King. To hasła, mity czy ich rzeczywiste emanacje, które padały z ust co najmniej kilku napotkanych postaci, a zatem w jakiś sposób funkcjonowały w luizjańskim półświatku. Brakowało mi nakreślenia - jaki. |
Stary Ork napisał/a: |
To się nie powinno tak skończyć, Marty powinien wpaść na Childressa, dostać pod żebra i wykrwawić się jak pies w ciemności, a Rust miał przeżyć ze świadomością, że Childress i reszta się wymknęli - i zapić się na śmierć lata później. To by uczyniło mnie szczęśliwym Orkiem - co nie znaczy, że TD nie jest kapitalną produkcją. |
Cintryjka napisał/a: |
Idźcie z tymi herezjami:) |
ASX76 napisał/a: | ||
Z całym szacunkiem, ale nawet jeśli finał kogoś zawiódł, to przecież w niczym nie ujmuje to wartości siedmiu znakomitych odcinków, a także całkiem dobrego ostatniego. Po kim jak kim, ale po Tobie spodziewałem się bardziej wyważonej opinii, a nie barbarzyństwa na zasadzie: "finał do dupy", to i "cały serial nadaje się do spuszczenia w kiblu". Ty głosisz herezje, a co więcej, jesteś w tym odosobniona. Tak więc jeśli już ktoś ma iść... na stos, to przez wrodzoną grzeczność paluchem nie wskażę. ;P |
Cintryjka napisał/a: |
Co niestety nie wystarcza na zakwalifikowanie serialu nie tylko do pierwszej ligi. W kryminale najważniejsza jest intryga, w noirze psychologia bohaterów. |
Cintryjka napisał/a: |
Ale o wiele pełniej cytat z Vilgefortza: Kto nazywa True Detective znakomitym serialem, myli niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu (parafraza moja). |
Cintryjka napisał/a: |
mętna filozofia na poziomie gimnazjum |
Stary Ork napisał/a: |
Ja jestem redneckiem nawet na zewnątrz |
Cintryjka napisał/a: |
Począwszy od banalnego wyjaśnienia konfliktu głównych bohaterów (poszło im o żonę Marty'ego, krańcowa klisza, nie odzywali się do siebie przez X lat, po czym po jednej rozmowie puścili lata wrogości w zapomnienie),
poprzez zmarnowanie potencjału licznych wątków, brak ewolucji protagonistów poza najprostszy charakterologiczny szablon (Marty jako świętoszkowaty dupek-hipokryta), lub też ewolucja bezsensowna (cudowne oświecenie Cohle'a w końcówce); przełom w śledztwie z sufitu i ogólnie niczego, co mogłoby minusy zrównoważyć. |
Fidel-F2 napisał/a: |
Powie mi o co chodziło z ta scenką gwałtu lalek (początkowe odcinki) w pokoju dziewczynek Martina? |
jewgienij napisał/a: |
Diabeł czai się wszędzie, nie tylko w ruderach na pół zwierzęcych osobników, ale i pośród pięknego krajobrazu, wśród społecznie akceptowanych ludzi tamtejszej elity, wśród policjantów i wreszcie w dziecinnym pokoju. Trzeba mu tylko dać przyzwolenie. |
dworkin napisał/a: |
A cóż z tego, że dobro nie zwyciężyło tym razem totalnie? W moim odczuciu zwyciężyło bez dwóch zdań. |
dworkin napisał/a: |
Childress muss sterben! I w istocie tak się stało. |
dworkin napisał/a: |
śmierć Rusta najbardziej pasuje jako zwieńczenie jego postaci - finalne ukojenie, na które pracował od samego początku. |
dworkin napisał/a: |
Natomiast najsurowiej oceniam niewykorzystany potencjał zawartej w serialu mitologii na linii Carcosa - Yellow King. To hasła, mity czy ich rzeczywiste emanacje, które padały z ust co najmniej kilku napotkanych postaci, a zatem w jakiś sposób funkcjonowały w luizjańskim półświatku. Brakowało mi nakreślenia - jaki. |
Ł napisał/a: | ||
Doprawdy? A czy aby plan Childressa również się nie wypełnił? I to plan snuty od 1995, kiedy to przedstawił detektywom pierwszą "Pannę Młodą" i nakazał pójście jej śladem*? |
Ł napisał/a: | ||
Dodaj do tego jego komentarz do słów murzynki że śmierć to nie koniec - "mam nadzieje że starsza Pani się myli". To chyba najbardziej podkreśla tragedię *zmartwychwstania* Rusta i charakter wyniesienia Childressa. |
Ł napisał/a: | ||
Ale to zostało dość jasno wyłożone. Carcosa była lokalnym miejscem pogańskich rytuałów ku czi Żółtego. I masz dwa wyjścia - albo przyjąc że to lokalny synkretyczny kult powstały z połączenia europejskiej tradycji karnawałowej + santeria/voodoo będący oprawą degeneracji pewnej rodziny, albo przyjąć że ww. tradycje to właśnie kawałki rozbitego lustra jakim był pierwotny kult Żółtego. Antropolog kultury celował by w to pierwsze, Lovecraft w to drugie. |
dworkin napisał/a: |
Od tamtego posta moje pojmowanie i percepcja głębszych pokładów interpretacyjnych "Detektywa" uległa istotnej ewolucji, co widać w ostatnich postach, ale... |
dworkin napisał/a: |
Chyba że, jak sam mówisz, kolejna seria przyzna Ci rację, umieszczając Rusta w wiadomej roli. |
dworkin napisał/a: |
Jednak nadal chciałbym lepiej poznać praktykę funkcjonowania tej mitologii (ezoteryki?) w luizjańskim półświatku, bo swoją interpretację na szczeblu psychologicznym zawarłem w poprzednim poście. |
Ł napisał/a: | ||
Sezon pierwszy to zamknięta całość i mam nadzieje że drugi nie będzie próbą rozwinięcia a kolejną samocałością, z ewentualnymi mrugnięciami okiem i eastereggami. Element okultystyczno-fantastyczny mam nadzieje że będzie takim łącznikiem jakim jest między opowieściami Lovecrafta czyli daje poczucie jakieś większej całości, ale jest to właśnie poczucie a nie kawa na ławę. To coś jak przeczucia Rusta "te miasto jest balknącym wspomnieniem, dźungla tu wróci". |
dworkin napisał/a: |
Ja jednak należę do tych, co lubią wiedzieć, chwytają wycinki filmowej rzeczywistości, by zbudować jej jak najpełniejszy obraz. Po każdym epizodzie surfuję przez blogi fanbojów, co wypatrują najmniejszych szczegółów, by potem opisać z nich większą całość. |
Romulus napisał/a: |
http://kulturaliberalna.pl/2014/03/18/mesjasz-piekle-luizjany-serialu-true-detective/
Fajny tekst. Choc jako drobnomieszczanin z cenzusem napiszę, że profesor się za bardzo podniecił i pojechał zbyt intelektualną frazą. Ale co ja tam wiem |
Młodzik napisał/a: |
Ciekawi mnie, jakim człowiekiem był Rust przed śmiercią córki, bo mam wrażenie, że jego skurwysyńska filozofia z '95 jest efektem traumy i późniejszych przeżyć. Być może wcześniej był po prostu zwykłym człowiekiem, tyle że piekielnie inteligentnym. Ale to tylko moje małe gdybanie, bo nie jest to istotne dla serialu jako całości. |
Romulus napisał/a: |
Czołówka pyszna: https://www.youtube.com/watch?v=GJJfe1k9CeE |
Ł napisał/a: | ||
W samym show pojawia się jeszcze pyszniejszy kawałek: https://www.youtube.com/watch?v=QOqzziWdVzk |
Ł napisał/a: |
Wydaje mi się że właściwością Rusta nie jest nadzwyczajna piekielna inteligencja (taka w stylu Sherlocka) tylko plastyczność własnej tożsamości. Z tego wynikają jego dwie główne umiejętności - działanie pod przykrywką i umiejętność przesłuchiwania. On niejako staje się osobą którą udaje/przesłuchuje, a okupuje to tym że jego własna tożsamość jest zredukowana do roli true detektywa (czego obrazem jest jego mieszkanie). Dlatego w przeciwieństwie do Martego (mającego rodzinę, kochanki, czy nawet głupie hobby jakim jest łowienie ryb) może poświęcić kilkanaście godzin na wertowanie akt. Rola detektywa (i dragi) jest też ostatnią barierą która dzieli go od jego samoświadomości. Dlatego kiedy Childress karze zrzucić mu maskę, on być może naprawdę ją zrzuca i konfrontuje się z samym sobą. Może Rust zawsze był takim człowiekiem jak na końcu serialu, jedynie zamaskowanym i wypierającym się (co tłumaczy uwagi Martego o tym że Rust brzmi spanikowanie gdy mówi o religijnych ludziach). |
Plejbek napisał/a: |
Pizzolato wg mnie nawiązuje do tego opowiadania w ostatnim odcinku serialu i trawestuje je. Rust opowiadając Marty'emu swoje doświadczenie z Carcosy, mówi o tym, że jego świadomość zaczęła się rozpadać, jego definicje blaknąć. Rust rozpłynął się w ciemności, dokładnie jak bohater opowiadania Ligottiego ale w odróżnieniu od świata z "Teatro Grottesco" gdzieś tam pod powierzchnią ciemności jest coś co demaskuje ten cały nihilizm jako sztuczną pozę. Miłość, światło wygrywające z ciemnością, nadzieja, jedna ciągła narracja świata (wyższy poziom egzystencji) zamiast powtarzającego się w kółko i w kółko świata z którego nie ma ucieczki (niższy poziom egzystencji). Można by powiedzieć, że banał. Ale mi się to podoba. |
Ł napisał/a: |
Ja jednak mam nadzieje że to nie są okruszki jakie zostały na stale po pierwszym sezonie, ale coś co czeka żeby urwać mi głowę w finale. |
Ł napisał/a: |
Ale liczyłem raczej że II seria będzie w podobny sposób budować łączność i mitologie co teksty Lovecrafta z sobą. A narazie ten czynnik okultystyczno-nadnaturalny zarzucono - ciekawie czy ostatnie 2 odcinki coś zmienia w tej materii. |
adamo0 napisał/a: |
Skończyło się lepiej niż zaczęło, |
adamo0 napisał/a: |
Była kwestia sekty, na której czele stoi ojciec głównej bohaterki - nie wiadomo po co to znalazło się w serialu. |
Cytat: |
Skończył się właśnie drugi sezon serialu "True Detective", który podobał mi się nawet bardziej od pierwszego. Zgodnie z najlepszymi tradycjami Chandlera i Hammetta serial ten wykorzystuje intrygę kryminalną do krytyki społecznej - a ja tę tradycję uwielbiam.
Wiele szokujących pomysłów fabularnych drugiego sezonu - jak doszczętnie skorumpowane kalifornijskie miasto czy przedziwny ośrodek, który pod pretekstem newage'owej duchowości zajmuje się stręczycielstwem dla miliarderów, mają łatwe do rozpoznania pierwowzory w prawdziwej Kalifornii. Skorumpowane miasto w serialu nazywa się Vinci, ale tak naprawdę to Vernon, przedmieście Los Angeles. Władze miasta zgodziły się na kręcenie w Vernon - bo w Vernon wszystko się da załatwić za pieniądze. Z newage'owym ośrodkiem sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. W pierwszym odcinku śledztwo prowadzi głównych bohaterów do Instytutu Panticapaeum, który tak bardzo przypomina rzeczywisty Instytut Esalen, jak to było możliwe bez narażania się na proces. Śledztwo przenosi się potem do jeszcze dziwniejszego instytutu, którym kieruje niejaki doktor Pitlor - wychowanek Instytutu Panticapaeum, który potem założył własną placówkę. Początkowo wydaje się sympatycznym psychoterapeutą specjalizującym się w leczeniu kalifornijskich miliarderów z ich niewątpliwie straszliwych problemów psychicznych, ale stopniowo jego postać robi się coraz paskudniejsza. Pitlora gra specjalizujący się w oślizgłych i zdemoralizowanych postaciach eksgwiazdor rocka Rick Springfield. W bardzo ważnej scenie detektyw Velcoro (Colin Farrell) przerywa doktorowi spokojną lekturę pewnej książki (by wymusić z niego kluczowe zeznania). Tą książką są "Nauki don Juana" Carlosa Castanedy. To nie był przypadkowy wybór - Castaneda był duchowym przywódcą pokolenia 1968. Tezy zawarte w jego książkach sfilmowali m.in. Ken Russell w "Odmiennych stanach świadomości" i Andrzej Żuławski w "Szamance". Castaneda twierdził, że badając meksykańskie plemiona, poznał szamana, którego opisywał jako don Juana Matusa. Innym badaczom nie udało się zweryfikować istnienia tej postaci - Castaneda wyssał ją z palca, razem z jej rzekomymi "naukami", które publikował później w kilkunastu tomach. "Nauki don Juana" w rozwodnionej formie weszły do kanonu popkulturowych komunałów. Znajdziemy je w książkach Paulo Coelho, w żółtych karteczkach Pawlikowskiej, w niezliczonych książkach motywacyjnych z serii "Odnieś sukces w weekend". Wszyscy to słyszeliśmy - że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, trzeba się tylko bardzo postarać. Że wystarczy oczyścić umysł z przesądów i zobaczyć rzeczywistość z innego wymiaru. Że wystarczy oczyścić organizm z "toksyn", unikać negatywnych wibracji i wiązać tylko z ludźmi, którzy mają aurę odpowiedniego koloru. Serial parodiuje ten światopogląd w postaci bzdurnych wypowiedzi guru New Age z Instytutu Panticapaeum. Ten jest przynajmniej tylko nieszkodliwym szarlatanem. Potem jednak ten sam światopogląd głosi doktor Pitlor, postać już zdecydowanie negatywna. Odbieram to jako metaforyczną sugestię, że "nauki don Juana" odegrały rolę w zmienianiu Ameryki na gorsze. Miasto Vernon nie zawsze było tak straszne jak dziś - wszystko tam się zaczęło staczać w roku 1980, kiedy miasto opanowała klika powiązanych ze sobą miliarderów. Udało im się doprowadzić do sytuacji, w której Vernon ma tylko ok. stu obywateli uprawnionych do głosowania. Pozostałe kilkadziesiąt tysięcy to robotnicy - głównie Meksykanie z lewymi papierami. Od 1980 w Vernon nie było wolnych wyborów - ta setka zarejestrowanych wyborców to beneficjenci rządzącego miastem układu, głosują zawsze na swoich. W serialu układ zawiązał się w Instytucie Panticapaeum. Filozofia New Age rzeczywiście przyczyniła się do triumfu neoliberalizmu w USA. Bo skoro sukces jest na wyciągnięcie ręki - to znaczy, że sytuacja, w której stu oligarchów wyzyskuje kilkadziesiąt tysięcy robotników, przestaje być szwindlem. Po prostu ta setka wyciągnęła rękę, a tamte tysiące nie. A więc: nie zasługują na współczucie czy solidarność. Ich krzywdy im się należą. Mają złą aurę, coś przeskrobali w poprzednim wcieleniu. Niech cierpią! W serialu "Dolina Krzemowa" mamy podobną tezę, acz wyrażoną czysto komediowo. Jedną z negatywnych postaci jest tam prezes pewnej fikcyjnej korporacji Gavin Belson, nie rozstający się ze swoim "duchowym guru", który do każdego szwindla Belsona dorabia teorię o karmicznych wibracjach aury. Pierwszy sezon "True Detective" pokazywał zło, do jakiego prowadzą przesądy wyznawane na głębokim Południu. Drugi - przesądy elit z Zachodniego Wybrzeża. W takim razie mam nadzieję, że akcja trzeciego przeniesie się na Wall Street! |
Romulus napisał/a: |
Początek trzeciego sezonu jest bardzo dobry. |
Romulus napisał/a: |
Czy tylko mnie zastanawia znaczenie dziurki w ścianie dla całej intrygi? |
Plejbek napisał/a: |
To co Ty widzisz jako jego słabość, dla mnie było właśnie jego największą siłą. |
Rashmika napisał/a: |
Ja zdecydowanie wolę sezon 2. Nie przepadam za wzbogacaniem filmu kryminalnego okultyzmem w formie fantasy. S 01 broni się wyłącznie aktorami, bo fabuła została pogrzebana głupawymi eksmachinacjami maskującymi zwyczajny brak pomysłu na zakończenie. Dlatego, choć 2 odcinki s03 są imho bardzo ładne na tym etapie, spodziewam się grubych debilizmów na finiszu, wyłącznie za sprawą Pizzo. Pokajam się, gdy będzie inaczej. |
Romulus napisał/a: |
Z tym że ja dwa te sezony traktuję jako odrębne dzieła |