Romulus napisał/a: |
Aby pamięć nie zginęła o najwybitniejszym serialu w telewizji |
ASX76 napisał/a: | ||
Czy najwybitniejszym? Myślę, że co najmniej także kilka innych równie dobrze zasługuje na to miano np. "Deadwood", "Miasteczko Twin Peaks", "Carnivale", "Nip/Tuck" czy "The Shield". |
ASX76 napisał/a: |
Panie Sammael, m. in. do tego służą fora.
Wychodząc z pańskiego założenia, nie ma sensu dyskutować/debatować/polemizować na tematy np. polityczne, książkowe, religijne, filmowe..., bo i tak każdy zostanie przy swoim zdaniu. |
ASX76 napisał/a: |
Panie Sammael, odniosłem się tylko do nagiego zdania: "Aby pamięć nie zginęła o najwybitniejszym serialu w telewizji" <-- to nie mogło pozostać bez zdania komentarza. Ot i wsio. A Ty próbujesz zrobić z tego aferę na miarę odkrycia lądowania Talibów w Klewkach. |
Sammael napisał/a: |
Właśnie mogło. Powinno. Czemu? Zapraszam do pyt. 2 z mojego postu powyżej. |
Cintryjka napisał/a: |
Witam wszystkich!
Od dłuższego już czasu podglądam sobie niektóre tematy na ZB, ale dopiero konieczność odpisania na powyższego posta skłoniła mnie do rejestracji:) |
Cytat: |
To serial, któremu trzeba poświęcić trochę czasu. Ekspozycja zajmuje tutaj jakieś cztery odcinki, podczas których niejeden pomyśli: "przeciętniactwo". Jednak serial ma odcinków 60 i trudno znaleźć człowieka, który po obejrzeniu całości miał do powiedzenia coś więcej, niż wiązankę cielęcych zachwytów. The Wire jest jak... jazda na rowerze - niepodobne to do niczego, co znasz, trzeba nauczyć się odpowiednich ruchów, ale jest to nauka najbardziej owocna z możliwych. Po obejrzeniu tego serialu nawet Wiadomości w telewizji wyglądają sztucznie i nieprawdziwie. Więcej. Ty wiesz, że są nieprawdziwe.
Czas na ekspozycję. O czym to w ogóle jest? Twórca David Simon twierdzi, że przyszedł do HBO i powiedział: "Joł, ziom. Mam głównie czarnoskórą obsadę, opowiadam o tej całej dysfunkcji, kręcę w Baltimore i wszystko nabiera sensu dopiero w czwartym sezonie. Sprawdź to". "Ta cała dysfunkcja" to niesprawność systemów demokracji. Brzmi poważnie? Na szczęście The Wire ma litość i nie zrzuca widzowi na głowę całej swojej tematyki naraz. Zaczyna się to jak program o gliniarzach i handlarzach narkotyków. Czarni handlarze mają fajną gadkę, gliniarze to zwykli ludzie, dialogi są świetne, co jakiś czas zabawna scena. Gdy już się trochę zżyjesz z postaciami, to zaczynają im się dziać niemiłe rzeczy i sezon się kończy. "Ciekawe co będzie w drugim", myślisz. Druga seria... zaczyna opowiadać o czymś zupełnie innym - o pracownikach w porcie. Do puli 30 głównych postaci, które już poznałeś, dorzucane jest 15 nowych, które nie mają nic wspólnego z tamtymi... Przynajmniej tak ci się wydaje przez większość czasu. Ale w pewnym momencie któreś z wydarzeń sprawia, że widzisz, o co w tym chodzi. "Kurczę, ten serial pokazuje, jak przestępczość i nieskuteczna z nią walka wpływa na życie zwykłego robotnika! Jakie to złożone, wow!". A potem jest trzeci sezon. Dochodzą nowe postaci. Do poprzednich schematów, które jako tako już poznałeś, dochodzi nowa perspektywa - życie polityka. Jak zrobić, żeby było lepiej ludziom. Postaci gliniarzy i handlarzy, z którymi zżywasz się coraz bardziej, wyglądają już teraz jak pionki. Zdajesz sobie sprawę, na czym polega fenomen tego serialu - on nie ma zamiaru ci ściemniać. To, że bohater pozytywny jest gliniarzem i jest super, nic nie zmienia. Nie może złapać Tego Złego, nawet gdyby był ulepszoną wersją Bonda. Struktury prawne nie pozwolą mu go złapać. Budżet policji nie pozwoli go śledzić. Szefowie nie pozwolą marnować czasu na coś, co nie nabija statystyk wydajności. Cała ta dysfunkcja. O tym opowiada serial. A później zaczyna się sezon czwarty i... dochodzi nowa warstwa. Edukacja. I ogólnie rozwój młodzieży. Jak to jest, że niektórzy z obywateli, zamiast uczciwie pracować, zostają handlarzami narkotyków? Czy można założyć, że "po prostu są źli"? A może ktoś ma odwagę zanalizować krok po kroku, skąd biorą się przestępcy na naszych ulicach? O tym też jest ten serial. O sezonie piątym też warto by napisać, ale już pewnie domyślacie się, o czym jest - "o tym wszystkim" plus coś więcej. |
Romulus napisał/a: |
To tak dla przyszłych pokoleń. Bo po THE WIRE nie było już nic tak ambitnego i jednocześnie atrakcyjnego. |
ASX76 napisał/a: | ||
Do tego zdania niezbędny jest dopisek - "jeśli chodzi o seriale poruszające tę, lub zbliżoną tematykę". |
Romulus napisał/a: |
No, nie wiem. Znasz równie ambitne produkcje? |
Olisiątko napisał/a: |
A mi się drugi jednak strasznie nie podobał, brakowało mu klimatu 1szego sezonu. Nadal oczywiście brudny świat, ale jednak "Ci źli" w 2 sezonie strasznie mi nie pasowali. Wolałem gangsta z 1.
3 sezon czeka na dysku na lepsze czasy. |
Romulus napisał/a: |
Od 3 znowu wracają gangsta w pełnym wymiarze |
Olisiątko napisał/a: | ||
<galopem leci odpalać 3 sezon> |
ASX76 napisał/a: | ||||
Przestałem oglądać ten serial, gdy zaj.bali mojego ulubionego bohatera. |
Tomasz napisał/a: |
Skończyłem trzeci sezon. Świetne zakończenie. Przedostatni odcinek, z zabójstwem wiadomo kogo, jednak zaskoczył. A potem wszystko zostało pozamiatane. Ciekawe w jaki sposób pociągną to dalej. Zrobię sobie z tydzień przerwy i pojadę z czwartą odsłoną. |
Jander napisał/a: |
Ja między każdym miałem z pół roku-rok. Dobre rzeczy trzeba smakować. |
Cytat: |
Co do kamienia węgielnego nowoczesnego serialu krążą różne opinie. Wymienia się "Rodzinę Soprano", "Twin Peaks", nawet "Z archiwum X". Ja stawiam na "Prawo ulicy".
Bez tej monumentalnej sagi o przestępczości w Baltimore nie sposób pomyśleć o "Imperium zbrodni", "Treme", "Detektywie", właściwie wszystkich produkcjach traktujących widza jak dorosłego. "Prawo ulicy" przebija te tytuły. Jest lepsze. Po prostu. Zaczęło się od odwagi i ubóstwa środków. Twórca, David Simon (wcześniej reporter policyjny), wymyślił sobie portret miejskiej przestępczości rozpisany na pięć 12-odcinkowych sezonów i nakręconych z nieznanymi aktorami. HBO jakimś cudem kupiło ten pomysł. Najkrócej rzecz ujmując, serial opowiada o walce z handlem narkotykami. Gliniarze strzelają się z bandytami i rzeczywiście, pierwsze odcinki nasuwają skojarzenia ze zwyczajnym, ponurym kryminałem. Dopiero całość odsłania zamysł Davida Simona i pozwala zachwycić się jego konsekwencją. W "Prawie ulicy" zbudowano kompletny symulator przestępczości miejskiej. Pierwszy sezon poświęcono na samo dilowanie. Drugi dotyczy już kwestii zaopatrzeniowych, a trzeci pokazuje słabość i bezradność władz lokalnych wobec tego problemu. Sezon czwarty ujawnia źródło przestępczości, poświęcono go bowiem szkole. Skoro zawiodła policja, samorządowcy i nauczyciele, pozostaje liczyć na prasę. O jej upadku opowiada sezon ostatni. "Prawo " najlepiej wpisuje się w teorię nowoczesnych seriali jako ekwiwalentu XIX-wiecznych powieści w odcinkach. Gęstość, mnogość postaci i wątków, a także niespieszność w snuciu fabuły kojarzy się z "Anną Kareniną", "Wojną i pokojem", "Biesami", cała półką powieści monumentów, których za cholerę nie chcemy już czytać. Podziela ich dążenie do kompletności w przedstawieniu świata. Po ostatnim odcinku ostatniego sezonu miałem wrażenie, że wiem o mechanizmach przestępczości więcej niż najstarszy gliniarz i znam każdą cegłę w Baltimore. Są tu wspaniałe postacie. McNulty i Bunk Moreland tworzą duet, za który każdy autor kryminałów dałby odrąbać sobie rękę - nie przepadają za sobą, szanują się, walą wódę i wyciągają się na przemian z kłopotów. Ich kumpel, stary gliniarz, struga miniaturki mebli w czasie pracy i programowo udaje durnia. Inteligencja, inicjatywa i odwaga znajdują uznanie na ulicy, lecz przeszkadzają w komendzie. Młody protegowany, wydawałoby się tuman bez charakteru, okazuje się bezcennym nabytkiem, zresztą każdy tutaj ma warstwy i kieszenie napchane tajemnicami. Ciemna strona miasta skrzy od pełnokrwistych charakterów. Niejaki Stringer wie, że gangsterzy nie dożywają emerytur, i próbuje przemienić się w biznesmena: od poniedziałku do piątku strzela do ludzi, w weekendy studiuje. Jego konkurent, Marlo, nie ma tak dalekosiężnych planów, nie chce dziwek, koksu, władzy, pieniędzy (o czym wedle moich wyobrażeń marzą gangsterzy). Interesuje go walka, możliwość zabijania. Ten chłopak o kamiennej twarzy jest jądrem ciemności. Jego podwładną, małoletnią morderczynię, sam Stephen King nazwał "najbardziej przerażającą postacią w historii telewizji". Ale wszystkich przebija Omar, czarny ronin z blizną przez całą gębę (Michael K. Williams wcielający się w tę postać nie potrzebował charakteryzacji). Bandyta, homoseksualista, błędny rycerz i żywa legenda nie kłania się nikomu, za to okrada wszystkich i próbuje zmusić ulicę, by mu służyła. Próżny trud. Baltimore strzaska kark każdemu. Koniec Omara, skądinąd dowód wielkiej odwagi scenarzystów, nie pozostawi nikogo obojętnym. Trudno opisać napięcie towarzyszące oglądaniu. Niewiele brakowało, a obgryzłbym palce do kości. Jednocześnie "Prawo ulicy" pozostaje ostentacyjnie wolne od wszelkiej akcyjności. Mówiąc po ludzku, nic tam się nie dzieje. Gangsterzy są głupi, policjanci ospali - zamontowanie jednego kabla do podsłuchu zajmuje im, lekko licząc, pięć odcinków. Trudno uznać to za zachętę, ale "Prawo ulicy" jest najbardziej angażującym emocjonalnie serialem, jaki kiedykolwiek powstał. Jeszcze nigdy wcześniej nuda nie była tak pasjonująca. Losy aktorów potoczyły się różnie. Wendell Priece znalazł się w obsadzie "Treme", następnego serialu twórców "Prawa ulicy"; Dominic West brawurowo wcielający się w Jimmiego McNulty'ego mignął w fatalnym "Johnie Carterze", ale kariery nie zrobił. Ta stała się udziałem Idrisa Elby (Stringer), dziś gwiazdora pierwszej wielkości. Ktoś kiedyś nakręci serial fantasy tak dobry jak "Gra o tron" i wymyśli lekarza ciekawszego od House'a. Ale "Prawa ulicy" nie sposób powtórzyć. Takie cuda zdarzają się tylko raz. |
Cytat: |
The Wire to dla współczesnej telewizji coś jak Kapitał przepisany przez Charlesa Dickensa, jedyny moment, kiedy faktycznie załamuje się różnica pomiędzy dokumentalną publicystyką o potężnym aparacie krytycznym a najwyższej próby fabułą. |
Beata napisał/a: |
Wciągnęłam jak bocian żabę całość. Jest to pierwszy tak dobry serial o policji, polityce, wymiarze sprawiedliwości, szkolnictwie, dziennikarstwie i opiece społecznej, jaki widziałam. Zero banału, zero lukru, sama prawda. Kombinuję, co podobnej klasy widziałam/czytałam i wychodzi mi, że porównywalni są chyba tylko Policjanci Dorothy Uhnak, jednakowoż tam akcja jest doprowadzona do lat 70. XX w., czyli toczy się jeszcze wtedy, gdy prawdziwa policyjna robota była na porządku dziennym.
Łomatko, co ja teraz będę oglądać? |
Beata napisał/a: |
Wciągnęłam jak bocian żabę całość. Jest to pierwszy tak dobry serial o policji, polityce, wymiarze sprawiedliwości, szkolnictwie, dziennikarstwie i opiece społecznej, jaki widziałam. Zero banału, zero lukru, sama prawda. Kombinuję, co podobnej klasy widziałam/czytałam i wychodzi mi, że porównywalni są chyba tylko Policjanci Dorothy Uhnak, jednakowoż tam akcja jest doprowadzona do lat 70. XX w., czyli toczy się jeszcze wtedy, gdy prawdziwa policyjna robota była na porządku dziennym.
Łomatko, co ja teraz będę oglądać? |
Misiel napisał/a: |
Co do "The Shield" to ja bym zaryzykował stwierdzenie, że dwa ostatnie sezony były jednak trochę słabsze, ale ciężko, żeby coś było lepsze od fenomenalnych serii 3, 4 i 5.
Szczególnie żałuję, że ostatecznie całkowicie odpuścili wątek przemiany Dutcha... Tak czy siak, i "The Wire", i "The Shield" to dla mnie absolutny top serialowy. |
Romulus napisał/a: |
No nie wiem, czy "The Shield" jest takie przenikliwe i kompleksowe, jak "The Wire".
|
Rashmika napisał/a: |
The Wire jest bardziej "wytrawny", ale oba to must have. |